poniedziałek, 24 grudnia 2018

~ Merry Christmas ~

Chyba każdy z nas ostatnio myślał tylko o dniu, który dziś właśnie mamy. Bo i ciężko było to przeoczyć, zima trwa w najlepsze, wszędzie wokół świąteczne dekoracje, a w radiu po raz setny słychać Last Christmas. Przy tym wszyscy uganiają się za prezentami, trzeba sprzątać, gotować, cóż, zajęć co nie miara, nie łatwo przy tym złapać wolny czas na blogowanie.

Więc właśnie dzisiaj, w dniu wigilijnym, z okazji Bożego Narodzenia, chciałybyśmy życzyć Wam wszystkim ciepłych i spokojnych świąt w gronie bliskich. Niech Mikołaj zostawi pod Waszą choinką górę prezentów, wena dopisuje i nie ucieka, a szczęście i zdrowie towarzyszą w każdym kolejnym dniu zarówno tego, jak i przyszłego roku! 
Wesołych Świąt Kochani!

Wasza Administracja

sobota, 15 grudnia 2018

Od Desideriusa cd Blennena

⸺⸺※⸺⸺

Nie znał strachu.
Przynajmniej tak mówił, a Coeh, mimo rzeczywistej chęci, w środku i tak do końca nie wierzył słowom mężczyzny. Nawet jeśli podparte jakimiś tam, może nawet i dość silnymi, argumentami, mógł na to wszystko jedynie pokręcić nosem i zmarszczyć krzaczaste brwi.
A słowa były ostre, przeszywające, jak ciosy właściciela. Chłodne, trafiające bezpardonowo w sedno. Znał go krótko, bardzo krótko, a chyba już zdążył się do tego przyzwyczaić, przynajmniej w jakimś tam stopniu.
Bo nie odpuścił sobie krótkiego, ale jakże wymownego grymasu, który przemknął przez twarz mężczyzny, wyobrażającego sobie Rafgarela wykonującego silne, bezczelne i pozbawione choćby odrobiny współczucia ruchy. Ruchy wojownika rzuconego w wir wojny.
Brzydził się czerwonej farby, którą niejednokrotnie zbroczone były dłonie Blennena.
A mimo wszystko, gdzieś w środku cholernie zapragnął zobaczyć go w tym przeklętym tańcu, który niósł ze sobą tylko i wyłącznie śmierć, zwątpienie i cierpienie. Żal do świata za to, jakim był, jakim czynił ludzi. A może raczej do losu? Karmy? Sił wyższych, które miały rzekomo sprawować pieczę nad marnym ludem?
Nie chciał wierzyć, że istnieje coś, co sprowadzało na nich wszystkich aż tyle nieszczęść. Może dlatego odrzucił wszystkie bóstwa, które mu proponowano.
Wrócił do rzeczywistości. Porządnie przymglonej i dość szumiącej rzeczywistości, a przecież nie wypił aż tak wiele. Co prawda, to prawda, alkohol był dość mocny, ale mimo wszystko raczej winą była słaba głowa Coeha, aniżeli procenty, czy ilość.
Jednak nawet w tym wątpliwym stanie, któremu daleko było do trzeźwości, był w gotowości i gdy zauważył, że mężczyzna, wstając, chwilowo się zawahał, jakby tracąc kontakt z rzeczywistością, drgnął w miejscu, w ostatniej chwili powstrzymując przed wstaniem. Dało się dojrzeć ruch, błysk w szarych ślepiach i niepewność na twarzy.
Liczył na to, że mężczyzna tego nie dostrzegł, starając się dojść do siebie.
Odłożył wino, podczas gdy dryblas przecierał z niecierpliwieniem nadgarstek, oddychając coraz głębiej, błądząc oczami po podłodze i starając się nie odpłynąć.
— Tak więc nasze spotkanie prawdopodobnie dobiega końca. — Zaskoczył go nagle głos jego towarzysza, który, ponownie, wybudził go z chwilowego zastoju, podczas którego odpłynął, nikt do końca nie wie, gdzie. Ze zmęczeniem przetarł twarz, odgarnął włosy i spojrzał na Blennena, by zostać uraczony momentem, gdy ciemne kosmyki, płynnym ruchem, dość gęsto opadły na szerokie ramiona. Nagle szorstki ton i znaczenie słów zeszły na drugi plan, Desiderius nie miał nawet zamiaru być, choć nieco obrażonym, chociaż pewnie większość już odwróciłaby się do mężczyzny dupą, może i wyszła obrażona, nie kwapiąc się nawet, by obdarzyć go krótkim pożegnaniem. — Dziękuję za pomoc w dotarciu na rynek.
Skinął głową, uśmiechając się najładniej, jak potrafił, chociaż przecież głowa wojownika była odwrócona w zupełnie różnym kierunku.
Podparł się na wątłych dłoniach i wstał, starając się złapać równowagę, następnie przejechał jeszcze palcami przez miękkie futro Leithela, bo uznał, że stworzenie też zasługiwało na pożegnanie.
— Nie ma za co, Blennenie — odparł miękko, kiwając delikatnie głową. — Również dziękuję, za spędzony czas, jak i za poczęstunek. — Może i mówił dość niemrawo, a rękę mimowolnie kierował w stronę skroni, która z chwili na chwilę pulsowała coraz bardziej, ale przecież wspaniale się trzymał. — Dobranoc, śpijcie dobrze — dodał jeszcze na koniec, po czym podszedł do drzwi, chwycił się po raz ostatni framugi i wyparował z pomieszczenia, dbając o to, by wciąż prowadzić kontakt fizyczny ze ścianą. Wolał nie wywijać spektakularnego orła na koniec dnia.

Wcale nie tak, że poranka następnego złapał tak dobitnego kaca, że nie miał najmniejszej ochoty wygrzebywać się z łóżka i wcale nie tak, że całe nazajutrz spędził, leżąc i dochodząc do siebie. Również z powodu możliwego odpoczynku przez ten jeden, jak się później okazało, zaskakująco krótki dzień. Jednak wykorzystał go na wszystkie możliwe sposoby, nie ruszając się nawet o milimetr, bo po co.
Również wcale nie tak, że przez kolejne dni ukradkiem i może nieco podświadomie wyszukiwał wzrokiem wojownika. Błądził, starając się napotkać przynajmniej długi ogon białego towarzysza, albo przeklęty, czerwony pióropusz.
A gdy mu się udawało, uciekał pospiesznie wzrokiem i starał się prędko zniknąć z potencjalnego pola widzenia.
I tylko cicho liczył na to, że może znowu zwierze do niego podejdzie, zawróci mu tyłek i chwilę po tym, przygna również jego właściciela.
A gdy i to się wydarzyło, pogładził stworzenie po łbie, raz po raz podnosząc rozbieganą głowę, doszukując się gdziekolwiek śladu po mężczyźnie.

⸺⸺※⸺⸺
[Blennen? Również przepraszamy]

środa, 12 grudnia 2018

Od Benjamina cd. Selvyn


- Selvyn, pozwól, że będę mówić do ciebie tak bezpośrednio. Muszę przyznać… - wziął głęboki wdech i wstrzymał się od dokończenia zdania. Sam nie wiedział, jak dokładnie opisać, co czuje, patrząc na ogromną płachtę i przeszycia na niej. Z jednej strony był krytycznie nastawiony, ale z drugiej szanował Selvyna za chęć tworzenia. Jednak w obecnej chwili, zamiast rozmyślać o krytyce i szacunku, należało pomóc w sprzątaniu... Samotna walka z tak dużym kawałem materiału w pojedynkę była zbyt czasochłonna, więc szybko zainterweniował. Poza tym pozwoliło mu to na dokładniejszą analizę tworzywa. – Mimo dobrych chęci, twoja praca wyszła dość tragicznie. Nie smuć się… Masz szczęście, że ja tu jestem. Chętnie zobaczę plany, posłucham cię i pomogę. Może przy… Herbacie? O tak… Spadochrony i herbata.
Posłał rozmówcy pocieszający uśmiech i poklepał go po ramieniu. Już był gotowy, żeby przeglądać kolejne fascynujące plany. Jednak w tej jednej chwili jego myśli o maszynach latających zostały przesłonione nagłym natchnieniem. Ono zawsze przychodzi tak niespodziewanie... Aż nie potrafił się zatrzymać. Gwałtownie cofnął rękę z ramienia i sięgnął prosto do kieszonki. Jak zawsze, metr krawiecki był na swoim miejscu. Nim wynalazca się obejrzał, chłopak już stał przed nim. Z całkowitą powagą zmierzył go wzrokiem. Z góry na dół i z dołu go góry… Aż na jego twarzy znowu zagościło zadowolenie. Mruknął tylko do siebie coś w rodzaju „wspaniale” pomieszanego z „pięknie” i bez jakichkolwiek pytań zaczął naprawdę mierzyć swoją biedną ofiarę. Ręce, barki, biodra… Po co? Wie chyba tylko on sam i bogowie. Mało można było wyczytać z jego mimiki.
- Przecież ty mi z nieba spadłeś… A raczej zszedłeś po drabinie. – Niedbale wepchnął metr do jednej z kieszeni i dopiero teraz dotarło do niego, co w ogóle zrobił. Lekko zawstydził się. Sam nie wiedział, czy bardziej przez to, co zrobił, czy powiedział. – Proszę wybaczyć to nagłe uniesienie… Ale jesteś tym, czego akurat poszukiwałem. Potrzebowałem weny, a teraz... Mam wizję. Chętnie przeglądnę każdy twój plan i uszyję cokolwiek zapragniesz… Małe i duże spadochrony… Przyszłe projekty… Jeśli do czegokolwiek się przydam. Tylko proszę... Pozwól mi coś dla siebie uszyć. Obiecuję, że nie zabiorę ci dużo czasu. Co o tym myślisz? Możemy tak zrobić? Bardzo proszę… - złożył ręce niczym do modlitwy.

niedziela, 9 grudnia 2018

Od Aries cd Selvyna

Dziewczynę zaskoczyło pytanie młodzieńca o jej rysunek. Nie sądziła, że go, jako wynalazce i uczonego, będzie mógł zainteresować jej oderwany od rzeczywistości wizerunek jakiegoś stworzenia. Ta myśl bardzo ją ucieszyła. I mniej więcej w takim samym stopniu speszyła niebieskowłosą, jak to bywało w większości przypadków gdy ktoś poświęcał nieco więcej uwagi jej dziełom lub jej samej. Sięgnęła do torby po rysunek dla odświeżenia pamięci. Rzeczywiście, rysunek był, jak to ujął mężczyzna, intrygujący. Sama nie do końca wiedziała co to jest. Nawet nie do końca pamiętała kiedy i jak ten rysunek powstał. Ostatnim wydarzeniem związanym z rysunkiem jakie tkwiło w jej pamięci, było zatonięcie w stronicach księgi. A potem obrazek znajdował się w jej rękach. Przyglądała się swojemu dziełu przez dłuższą chwilę. Wpatrywała się w zarys zwierzęcia. Jednak to oczy przykuwały uwagę najbardziej. Tym razem, tak jak poprzednim, widząc spojrzenie rysunkowej bestii, poczuła ukłucie smutku i współczucia.
- Sama nie wiem co to za stworzenie i chętnie bym się dowiedziała czym ono jest... - uśmiechnęła się i schowała rysunek do torby. Poprawiła kurtkę i przyśpieszyła nieco kroku. - Jak się pośpieszymy to powinniśmy dać radę dotrzeć do następnej wioski przed zmierzchem.
***
Wieczorem, gdy słońce chowało się za horyzont w oddali na niebie majaczyły smużki dymu. Aries zrównała krok z wynalazcą. Przez całą drogę rozmyślała nad tym stworzeniem. Przeczucie mówiło jej, by spróbowała odszukać to coś. Nawet przy założeniu, że owe stworzenie może istnieć, to rozum i logika dalej podpowiadały, że to zły pomysł, że jak tylko natrafi na niego, rzuci się jej do gardła. A jednak, im dłużej nad tym rozmyślała tym bardziej chciała odnaleźć istotę z rysunku. Zwłaszcza, że ona jak nikt inny wiedziała, jak bardzo pozory mogą mylić. Nawet najbardziej przerażająca bestia, może okazać się potulna jak baranek. Uśmiechnęła się na wspomnienie nocy gdy pierwszy raz spotkała Unniasa. Odwróciła się do młodzieńca.
- Um... Selvyn...? - odezwała się niepewnie, nie do końca wiedząc jak zacząć rozmowę z wynalazcą. - Pomyślałam sobie, że może... Może moglibyśmy spróbować odnaleźć tę istotę? - spuściła głowę, rumieniąc się lekko. W końcu zaproponowała uczonemu ganianie za czymś co może nawet nie istnieć. Nie należało to do najmądrzejszych posunięć w jej życiu. Ale jednak, jak już się zaczęło to trzeba skończyć. Odezwała się cicho, ale na tyle głośno by mężczyzna nie musiał się nachylać by ją usłyszeć. - Wiem, że to trochę niedorzeczne, bo może ona w ogóle nie istnieć, ale... Ale mam wrażenie, że to właśnie jej poszukuję... A ona tam na mnie czeka.

<Selvyn?>

sobota, 8 grudnia 2018

Od Marceline cd. Annabelle

Pokiwałam twierdząco głową i odsunęłam się od ściany.
- Jasne. A teraz idę spać - powiedziawszy otworzyłam drzwi, ale gdy miałam je zamknąć, różowowłosa się znowu odezwała.
- Mamy dzień... - powiedziała niepewnie. Przez chwilę nie wiedziałam o co o jej chodzi. Dzień, noc... to normalne, nie?
- Jestem wampirem - powiedziałam, gdy zrozumiałam jej "pytanie". Potem nie pozwoliłam jej już nic powiedzieć, zamknęłam drzwi, przekręciłam zamek (z głośnym stuknięciem, by dziewczyna to usłyszała) po czym wróciłam do swojego łóżka. Rzuciłam przelotne spojrzenie na zasłonięte okno. Już dawno powinnam spać. Zarzuciłam na siebie kołdrę, do ręki wzięłam smoka i lewitując nad materacem, zamknęłam oczy oddając się w ramiona Morfeusza.

*

Obudziłam się, gdy słońce już dawno zaszło za horyzont, a niebo spowiła czarna zasłona, usiana gwiazdami. Odsunęłam firanki, by blask księżyca oświetlił mój pokój. Szeroko ziewnęłam i podleciałam do szafy, po ubrania. Gdy się ubierała, usłyszałam pukanie do swych drzwi. Wpierw wzięłam to za omam lub sen na jawie, ale gdy odgłos się powtórzył, byłam pewna, że ktoś jest po drugiej stronie. Niechętnie podleciałam do drzwi i je otworzyłem, znowu ujrzałam Cukierka i powstrzymałam się przed powiedzeniem: Znowu ty?
- Cześć - powiedziała nieco niepewnie, z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Cześć. Chcesz czegoś? Dopiero wstałam - powiedziałam udając zaspaną i wychodząc z domu. Przymknęłam za sobą drzwi, by Annabelle przypadkiem nie rzuciła okiem do środka pokoju.
- Tak. Może chciałabyś się gdzieś wybrać? Na przykład do Tirie? - zaproponowała. Uniosłam do góry jedną brew. Po co? miałam zapytać, ale się powstrzymałam. W miasteczku zawsze będzie ciekawiej niż w lesie na posterunku czy tutaj w Gildii, w której nie mam za dużej ochoty uczestniczyć w życiu społeczeństwa, póki się coś nie zacznie dziać.
- Niech ci będzie - odparłam i otworzyłam drzwi. - Za parę minut będę czekała przy wyjściu - po tych słowach zniknęłam w swoim pokoju. Wyciągnąłem ręce do góry i ponownie szeroko ziewnęłam. - Wypad do ludzi dobrze mi zrobi - powiedziałam sama do siebie, czując w ustach świeży smak ludzkiej krwi. Uśmiechnęłam się zadowolona, zaraz siebie karcąc. To, co robiłam jest nielegalne, a umawiałam się z Cervanem, że nie będę przysparzała takich typu problemów, więc nie mogę sobie pozwolić na zaatakowanie kogokolwiek, przy dziewczynie. Nawet, jeśli ją gdzieś zgubię, będę musiała trzymać rządzę na wodzy. Los lubi się bawić z takimi jak ja.
Wypiłam z szafki zwierzęcą krew, poprawiłam ubranie, przemyłam twarz i wyleciałam z pokoju przez okno, wpierw zamykając drzwi na klucz. Przed wyjściem stała już dziewczyna, do której cicho podleciałam.
- Idziemy? - na mój głos się wzdrygnęła i odwróciła.

<Annabelle?>

środa, 5 grudnia 2018

Podsumowanie #10

Witamy Was kochani z małym opóźnieniem w nowym podsumowaniu miesiąca!
W tym miesiącu do Gildii dołączyli:
Benjamin Lychnis

Serdecznie witamy i mamy nadzieję, że miło spędzisz z nami czas!
Jednocześnie musieliśmy pożegnać się z: 
Yoruką, ze względu na brak czasu
Vincentem, ze względu na brak aktywności
Punktacja:
Rawen - 59 PD - 47 PD do PU
Shinaru - 0 PD - Nieobecność - 564 PD do PU
Philomela - 0 PD - 970 PD do PU - Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Kai - 0 PD - 318 PD do PU - Nieobecność
Desiderius - 45+32=77 PD - 1196 PD do PU
Blennen - 81 (zaległość) PD - 694 PD do PU - Ograniczona aktywność - Dodatkowy tydzień przed okresem ostrzegawczym
Aries - 43 PD - 216 PD do PU
Sorelia - 0 PD - 277 PD do PU - Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Yuuki - 46 (zaległość) PD - 280 PD do PU - Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Newt - 0 PD - 485 PD do PU - Długie oczekiwanie na odpis + Ograniczona aktywność + Aktywność potwierdzona
Alexandra - 0 PD - 64 PD do PU - Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Tilly - 45 PD - 274 PD do PU - Wkradł się mały błąd, przez który dostałaś PU podsumowanie wcześniej, przepraszam!
Nova - 58 (zaległość) PD - 97 PD do PU - Aktywność potwierdzona
Krabat - 0 PD -218 PD do PU - Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Annabelle - 48+33+37+10 (dołączenie osoby zaproszonej)=128 PD - 41 PD do PU
Selvyn - 35+38+31+36+37+38=215 PD - 227 PD do PU + 1 PU za postać miesiąca
Marceline - 0 PD - 95 PD do PU - Długie oczekiwanie na odpis + Ograniczona aktywność - Dodatkowe dwa tygodnie na odpis
Benjamin - 37+35+53=125 PD - 145 PD do PU  +1 PU

Ignatius - 26 PD - 938 PD do PU - Nieobecność
Xavier -  88+80=168 PD - 928 PD do PU 
Anastasia - 0 PD - 100 PD do PU - Nieobecność

Tym samym postacią miesiąca ponownie zostaje Selvyn! Bardzo dziękujemy Ci za Twoją aktywność!

Osoby, które otrzymały PU proszone są o napisanie do jakiej umiejętności chcą je dodać.
Inne sprawy
- Od dnia dzisiejszego w regulaminie pojawił się nowy punkt dotyczący miesięcznego jednego opowiadania i aktywności. Zważywszy na to, że niektóre postaci są zablokowane przez brak odpisu od tego podsumowania będą otrzymywały ulgę. Warunek jest jeden. Jeśli zostaliście w ten sposób zablokowani, a nie macie weny/czasu na nowy wątek czy wykonanie questa wystarczy, że będziecie aktywni na naszym discordzie bądź przed podsumowaniem napiszecie do administracji o zaistniałej sytuacji. Wtedy pomimo zera na koncie Wasza postać będzie bezpieczna.
- Pojawiła się Opinia Publiczna! Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z nią, link znajdziecie w bocznej kolumnie na Tablicy. Aktualnie zebraliśmy plotki krążące po Nalaesii i kilka informacji, które przekazuje sobie Ethijańska szlachta. Więcej danych już wkrótce!
- Jednocześnie przypominamy o tym, że w dniu dzisiejszym tracą ważność cztery rezerwacje na postaci magiczne i dwie na questy. Wspomniane zadania może teraz zrobić każdy, w przypadku postaci nie ma gwarancji, że ktoś inny nie dołączy magicznym stworzeniem pierwszy. Osoby, które posiadały te rezerwacje na ten moment nie mogą zaklepać miejsc/questów ponownie.

To wszystko na dziś, kochani, dziękujemy za uwagę!
Widzimy się w kolejnym podsumowaniu!
Administracja

Od Benjamina cd. Selvyn



W głowie Benjamina pojawiały się pytania… Czym jest perforacja? O co chodzi? W końcu pytał tylko o performance, a tu nowe trudne pojęcia… Nie przejmowałby się aż tak, ale czuł, że powinien znać takie słowo.
Nie chciał ukazać braku wiedzy, więc tylko potakiwał. W głębi duszy miał nadzieję, że po stwierdzeniu „dziękuję za sugestię”, temat już nie będzie poruszany.
- Bardzo proszę… - Niezbyt skupił się nad sformułowaniem jakiegoś bardziej ambitnego zdania. Był zbyt pochłonięty przyglądaniem się mężczyźnie. Już gdzieś w gildii słyszał to imię… Selvyn… Czyli to jest on… To ten Selvyn. Do tego jest wynalazcą. Gdyby się nie przedstawił, krawiec prawdopodobnie nigdy by się nie domyślił.
*
Dopiero po chwili ogarnął, że rozmówca o coś prosił, a on tylko patrzy i patrzy… O co on prosił? Stoi na dachu bez neutralnej drogi ucieczki… A obok leży drabina… Czyli trzeba mu podać drabinę? Tak, tu musi chodzić o drabinę.
- Oczywiście, już pomagam, już podnoszę. Z nią będzie znacznie lepiej i nie trzeba męczyć medyków. O, i niech nie zapomni pan tego ładnego płaszcza. - Z lekką trudnością wykonał dane mu zadanie. Jego ręce stanowczo nie były stworzone do dźwigania, ale podniósł ją i ustawił tak, żeby wynalazca mógł bez obaw zejść na ziemię.
Przytrzymywał mu drabinę cały czas… Tak na wszelki wypadek… Choć w pewnych momentach miał ochotę ją puścić, żeby móc podkreślić gestem dłoni swoje umiłowanie do żałośnie powiewającego na dachu ubrania. Powstrzymywał go jedynie brak chęci na wycieczkę do lecznicy. Już żadnych spacerów. Wolałby zrobić sobie przerwę i wypić ciepłą herbatę.
- Pańskie maszyny i spadochrony brzmią ciekawie… Naprawdę trzeba być mądrym, żeby potrafić tworzyć takie cuda. Teraz już mnie tamta skrzynka nie dziwi. – Zerknął w stronę, gdzie upadł wcześniejszy eksperyment. Aż zrobiło mu się przykro… Chciałby zobaczyć udaną próbę lotu. Najwidoczniej będzie musiał na to poczekać. – Och, tak… Ty już się przedstawiłeś, a ja tylko głupio stoję i nic nie robię. Bardzo miło mi z tobą rozmawiać. Jestem tutaj nowy i jeszcze nie poznałem zbyt wielu osób… Nazywam się Benjamin Lychnis, ale wystarczy mówić mi Ben lub Benji… Cokolwiek, co pan wymyśli, będzie dobre. A co tu robię... Nie zajmuję się aż tak spektakularnymi rzeczami, jak te wynalazki… Moim głównym zajęciem jest krawiectwo. Właśnie poszukiwałem inspiracji. 

wtorek, 4 grudnia 2018

Od Tilly cd. Annabelle

Biegłam przed siebie, a wzrok miałam utkwiony w osobniku, który dzięki mym genialnym umiejętnością strzeleckim, został postrzelony. Będąc coraz bliżej, zaczęłam powoli kojarzyć, kim była owa osoba. Długie różowe włosy, drobna postura. Na myśl przychodziła mi tylko jedna osoba. Annabelle Maisonneuve. Medyk w gildii. Siedziała oparta o drzewo. Patrzyła się na przemian to na mnie, to na strzałę wbitą w jej nogę. W momencie, gdy znalazłam się obok niej, gwałtownie wyhamowałam. Niewiele brakowało, do tego, abym wyłożyła się na ziemi jak długa. Na szczęście udało mi się w porę złapać równowagę.
- O boże… Prze… Przepraszam… Nie chciałam - wymamrotałam, łapiąc oddech. Widziałam, że dziewczyna już chciała się odezwać, ale od razu jej przerwałam. - Poczekaj. Pomogę ci. Zabiorę cię do budynku. - wyciągnęłam do niej rękę, chcąc pomóc jej wstać.
Dziewczyna już bez zbędnego gadania i protestów, po prostu chwyciła za moją dłoń. Lekko pociągnęłam ją do góry, a jak tylko stanęła na nogi, szybko zarzuciłam jej rękę na swoją szyję. Dzięki temu łatwiej było mi prowadzić ją, a także wydaje mi się, że Anabelle też mogło to ułatwić „spacer”. Kiedy tylko różowo włosa dała mi znak, że jest gotowa, ruszyłyśmy w kierunku głównego budynku. Z racji na stan dziewczyny dotarcie do lecznicy zajęło nam dobre pół godziny, w momencie, gdy normalnie można było się tam dostać w około dziesięć czy piętnaście minut.
W pomieszczeniu nikogo nie zastałyśmy. Szybko rozejrzałam się wokół za jakimś krzesełkiem. Kiedy tylko udało mi się, je zlokalizować od razu podeszłam tam z Anabelle i posadziłam ją na nim. Sama przyklęknęłam i zaczęłam wpatrywać się w strzałę. Po chwili stwierdziłam, że nie powinno jej tam być. Momentalnie chwyciłam za nią i już miałam szarpnąć, gdy do mych uszu doszedł głos dziewczyny:
- Nie! Czekaj, lepiej nie rób tego. Sama to zrobię. Nie można tego robić tak gwałtownie.
Spojrzałam w jej oczy i pokiwałam jedynie głową na znak, że zrozumiałam. Powoli puściłam strzałę i podniosłam się. Jednak nadal mimo wszystko chciałam pomóc jakoś z raną, którą spowodowałam. Ponownie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Mój wzrok zatrzymał się na półce z jakimiś fiolkami. Podeszłam do niej i zaczęłam przyglądać się stojącym tam przedmiotom. Każda fiolka była opisana, ale nie rozumiałam zbytnio niczego. No cóż… Nie znałam się zbytnio na tych wszystkich medycznych sprawach. Po chwili wzięłam po prostu pierwsze lepsze naczynie i odwróciłam się w stronę Anabelle. Uniosłam dłoń z fiolką, patrząc na nią z niemym pytaniem.
- To nie pomoże. To na ukąszenie - powiedziała tylko z lekkim uśmiechem.
- Eh… - westchnęłam i odłożyłam przedmiot na miejsce. - Skoro tutaj nie dam rady, to może będę mogła ci jakoś inaczej pomóc? Wiem! Mogłabym ci tymczasowo pomagać w pracy, przynajmniej do czasu aż twoja noga w pełni wyzdrowieje. Co ty na to? - na mych ustach pojawił się szeroki uśmiech.

<Annabelle?>

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Od Annabelle cd. Marceline

     Została w pomieszczeniu sama. Spojrzała załzawionymi oczami w kierunku okna przez które wyleciała Marceline, po czym schowała twarz w dłoniach szlochając. Nie mogła w żaden sposób zrozumieć czemu jej ukochana Diana jej nie poznała. Przecież to spotkanie miało wyglądać całkiem  inaczej. Miały być szczęśliwe. Diana miała od razu ją poznać i powiedzieć, że również tęskniła. Po ponownym spotkaniu miał przecież zacząć nadrabiać cały ten stracony czas. Trzy lata spędzone bez przyjaciółki. Wszystko poszło nie tak. Czarnowłosa potraktowała ją jak kogoś całkowicie obcego. Jak nieznajomego. Annabelle podciągnęła kolana pod brodę. Przecież taka wersja wydarzeń nie miała prawa się wydarzyć. Diana nie mogła przecież o niej całkowicie zapomnieć...

***

     Pozostałą część nocy lekarka spędziła w podobny sposób. Siedząc załamana w lecznicy, próbując zrozumieć dlaczego. Dopiero bliżej poranka szloch zaczął milknąć a dziewczynie powoli wracał spokój. Dalej nie mogła się z tym pogodzić, jednak wiedziała że musi coś z tym zrobić. Nie może zostawić tego w ten sposób. Zanim różowowłosa znalazła się w stanie który można by było nazwać względnym spokojem, słońce zdążyło już wyłonić się całkowicie zza horyzontu. Annabelle podniosła się z łóżka na którym spędziła noc. Postanowiła pójść do Diany.  Powolnym krokiem ruszyła do wyjścia. Chciała zobaczyć jak najszybciej ponownie swoją przyjaciółkę, jednak obawa przed potwierdzeniem nocnych wydarzeń ją hamowała, nie pozwalając przyśpieszyć. Obawiała się tego, że kolejny raz zostanie przez nią odrzucona.
     Dlatego stwierdziła, że nie może zachować się w taki sam sposób jak wcześniej. Nie może się na nią rzucać z płaczem, a wręcz przeciwnie. Powinna ją przeprosić za nocny napad. Z tym postanowieniem po dotarciu do budynku mieszkalnego zaczęła szukać jej pokoju. Nie było to łatwym zadaniem, ponieważ w gildii jest sporo członków i wszyscy oni mieszkają w tym jednym miejscu. W końcu udało jej się odnaleźć właściwe drzwi. Zapukała. Po chwili jej oczom ukazała się niezbyt zadowolona Diana.
-Ja...- zaczęła powoli różowowłosa.- ...chciałam cię przeprosić za wcześniej Di...Marcelino.
     Czarnowłosa jedynie pokazała jej dłonią by kontynuowała. Dlatego też Annabelle po chwili odezwała się ponownie.
- Nie powinnam się tak zachować.- westchnęła ciężko.- Mimo to liczę, że nie zniechęciłam cię tym aż tak bardzo i będzie chciała dać mi szansę.
     Lekarka spuściła wzrok i w napięciu czekała na odpowiedź. Liczyła na to, że nie będzie ona negatywna. Chciałaby móc chociażby spędzać czas ze stojącą naprzeciwko dziewczyną. Może z czasem ta przypomni sobie o niej. Milczenie trwało dłuższą chwilę nim Marceline odezwała się.
- Okej. Tylko mnie więcej nie dotykaj.
     Annabelle podniosłą z powrotem wzrok patrząc na czarnowłosą. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Cały stres który jej towarzyszył po drodze wyparował. Właśnie dostała od dziewczyny stojącej naprzeciwko szansę by odzyskać najważniejszą rzez odebraną jej przez smoki. Swoją przyjaciółkę. Znowu będą mogły  spędzać ze sobą czas.  Może czerwono oka wydawała się jednak z pewnością po spędzeniu z nią jakiegoś czasu podobieństwa do jej Diany będą bardziej widoczne.
- Dziękuję.- uśmiechnęła się ponownie do niej.- Zapewniam cię, że nie będziesz tego żałować.

niedziela, 2 grudnia 2018

Od Benjamina Cd. Selvyna


Poszukiwanie weny to czasami naprawdę trudna sprawa. Ben od dawna nie zmagał się z aż tak wielkim kryzysem twórczym, a brak zamówień oraz potencjalnej ofiary-modela mu nie pomagał. Gdyby ktoś teraz wszedł do jego pokoju, z pewnością pomyślałby, że czas wzywać lekarza. Niby dlaczego? Bo się źle czuł? Wyglądał słabo? Nic z tych rzeczy. Krawiec był w pełni sił i gotowy do działania, jednak nie wiedząc, co ze sobą zrobić, skończył leżąc na ziemi po środku wielkiego bałaganu.
- Nie możesz się tak poddawać… Przecież świat pełen inspiracji… - Przekonywał sam siebie. Długo nie mógł się kłócić… W końcu sprzeczka ze sobą nie pasuje zdrowo myślącej osobie.
Niezadowolony podniósł się z podłogi. Wszystkie niepotrzebne przedmioty zgarnął do kąta i „ułożył”, żeby stały się „artystycznym nieładem”. Tak na wszelki wypadek. Chociaż i tak nie był przekonany, że ktokolwiek się u niego zjawi. Poprawił ubrania i wyruszył na mały obchód.
*
Tym razem spacer nie przyniósł żadnych pozytywnych wrażeń. Nikogo nie udało mu się zaczepić… Nikt go nie szukał… Niczego nie chciał… Kompletna pustka. Jednak zdarzył się cud. W momencie, w którym już miał zamiar zrezygnowany wracać do swojej ukochanej posadzki, zobaczył coś… Niesamowitego? Dziwnego? Intrygującego? Sam nie miał pojęcia, jak to nazywać. W końcu, jak zareagować, patrząc na kogoś, kto rzuca skrzynką prosto na podwórko? Najpewniej wywołałoby to u kogoś uśmiech lub chęć ucieczki... Benjamin postanowił zostać i próbował zrozumieć, co tak właściwie zobaczył.
Ustawił się w bezpiecznej odległości i obserwował. Patrzył raz na mężczyznę, raz na pudełko… Raz cierpiał w duchu, spoglądając na bezwładnie powiewający płaszcz… Jak tak w ogóle można potraktować dobry kawał materiału? Zwłaszcza w takie zimno. To chyba zastanawiało go najbardziej…
Tak trudno było mu określić, o co chodzi. Popchnęło go to aż do zadania pytania. Gdy tylko był pewny, że niczym nie oberwie, podszedł bliżej, żeby móc dokładniej przyglądać się panu na dachu. Nigdy nie lubił odzywać się pierwszy, ale teraz bardzo tego chciał. Wciął głęboki wdech i wydobył z siebie jedynie:
- Przepraszam, jeśli przeszkadzam… To miał być performance? – I w głosie, i w zachowaniu Bena można było wyczuć zakłopotanie i stres. Był już przygotowany na ewentualną ucieczkę.

poniedziałek, 26 listopada 2018

Od Rawena cd Annabelle

- Masz pomysł gdzie możemy je znaleźć? - zapytała rozglądając się po głównym placu wioski. Mężczyzna wzdrygnął się czując na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się w poszukiwaniu obserwatora. Przeczesywał wzrokiem kręcących się w pobliżu mieszkańców. Żaden jednak nie wydawał się zwracać na nich większej uwagi niż przelotne spojrzenie czy komentarz, że ktoś w końcu postanowił się zająć tym porwaniem. Mimo to, blondyn dalej rozglądał się nie dając za wygraną. Nie cierpiał tego uczucia. Dzieciństwo spędzone na ulicach Ovenore sprawiło, że stał się bardzo wyczulony na tym punkcie. Dreszcz przebiegający po plecach przypomniał mu o tych wszystkich nieprzespanych w zaułkach nocach i ciągłym poczuciu zagrożenia. Jego uwagę na ziemię sprowadziło chrząknięcie i jego imię wypowiedziane przez lekarkę.
- Um, wybacz moja droga, zdawało mi się, że ktoś nas obserwuje. - raz jeszcze dla pewności obejrzał się za siebie i raz jeszcze miało to taki sam skutek. Nikogo podejrzanego tam nie było. - A co do samego porwania to wydaje się ono co najmniej dziwne. - widząc malujące się na twarzy pani doktor pytanie od razu pośpieszył z wyjaśnieniem - Otóż moja droga, podejrzane jest to, że zniknęły obie, ale nie brakuje żadnej z rzeczy dziewczynki czy opiekunki, a do najbliższego miasta jest dobrych dziesięć dni marszu. Wątpię by samotna kobieta z dzieckiem bez żadnego ekwipunku i prowiantu dała sobie radę w dziczy. Stąd też nie wydaje mi się by to ona była odpowiedzialna za porwanie. Wygląda to raczej na to, że opiekunka została zabrana przy okazji. - po tych słowach odetchnął głęboko i naszykował sobie paczkę papierosów, co jak zwykle wywołało grymas niezadowolenia na twarzy lekarki. Blondyn wyciągnął jednego i obracał w palcach niespecjalnie przejmując się dezaprobatą Annabelle.
- No dobrze, ale w takim wypadku kto i po co miałby je porywać? Przecież nie dostałby za nie wielkiego okupu. - zamyślona spojrzała w poszarzałe wieczorne niebo z którego zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Ludzie, którzy dotychczas kręcili się po placu zaczęli chować się do budynków.
- Niestety pani doktor, ale takich ludzi nie porywa się dla okupu lecz na sprzedaż. - mężczyzna spochmurniał mówiąc to. Nie chciał sprawiać jej przykrości, ale wolał by znała bolesną prawdę. - Nie martw się, wytropimy ich i schwytamy. A teraz leć się gdzieś schować, bo jeszcze się rozchorujesz. - Spojrzał różowowłosej w oczy i przywołał na twarz uśmiech, którym jak miał nadzieję, zdoła ją odrobinę pocieszyć. Zapalił i ruszył w stronę kilku próżniaków stojących w pobliżu studni. Młodzieńcy rozmawiali i śmiali się kompletnie nie przejmując się spadającą z nieba wodą. Liczył, że może od nich dowie się czegoś nowego, czy może z innych wiosek też nie znikali ludzie albo czy nie przechodziły tędy ostatnio jakieś podejrzane osoby.
***
Gdy księżyc zachodził blondyn dopiero wracał do wioski. Był cholernie zmęczony wędrówkami dnia minionego. A zarazem niezmiernie zadowolony z nich i efektów jakie przyniosły. Wyciągnął ostatniego fajka i zapalił rozkoszując się dymem wypełniającym jego płuca. Musiał teraz tylko powiadomić Annabelle o swoich odkryciach i będzie mógł w końcu się położyć. Szedł wprost do karczmy, gdzie się zatrzymali. Bardzo chciał odpocząć i rano jej o wszystkim opowiedzieć. Ale czas w takich przypadkach był kluczowy. Więc nie po to przebiegł całą drogę do sąsiedniej wsi i z powrotem, żeby teraz te cenne godziny zaprzepaścić. Musiał przekazać lekarce wieści o podobnych zaginięciach z okolic i trupie cyrkowej pojawiającej się na dzień przed zaginięciem. Wdrapał się po schodach i odnalazł pokój różowowłosej. Starał się uspokoić i przywrócić normalny rytm oddechu. Po krótkiej chwili, wydającej się w owym momencie wiecznością, zapukał. Ponowił pukanie do drzwi. Z wnętrza dało się słyszeć odgłos krzątania i pomruki niezadowolenia. W końcu drzwi otworzyły się, a w nich stała zaspana pani doktor.

<Annabelle?>

Od Benjamina do Annabelle

Powoli zaczynało się ściemniać. Zapowiadało się, że będzie to kolejna deszczowa noc. Jednak nie ma się czym przejmować... To szczęśliwy czas... Benjamin właśnie skończył sprzątać w pokoju. To naprawdę zaskakujące… Dawno tak wcześnie nie był wolny od pracy. I co by tu teraz zrobić? Jest tyle nowych możliwości! Może czytać książki, może zająć się roślinkami… Które stały obok szafki z materiałami… Pięknymi... Wielobarwne tkaniny ciągle kusiły go do tworzenia następnych szalonego projektów.
- Nie dzisiaj. – Od razu odrzucił wszystkie chęci do szycia… Przecież dopiero skończył pracę. Przez nią jego pokój zamienił się w pobojowisko i wystawę jednocześnie... Więcej sprzątania nie byłoby koszmarem. Stanowczo wolał podziwiać swoje dzieła oraz odrestaurowane starocie. Chociaż ta czynność również nie była dobra. Pewnie zaraz uznałby, że musi cos poprawić. Dlatego wziął głęboki wdech i uspokoił myśli.
- Postarałem się dzisiaj. Jestem taki wspaniały, prawda? – Jako odpowiedź dostał jedynie ciszę… W końcu… Był sam i nawet jeszcze nie miał kogo zaprosić i spytać o zdanie. Wciąż nie nawiązał z nikim bliższej relacji. – Oczywiście… - Zwrócił się w stronę lustra i od razu skrzywił z niezadowolenia. Nie wyglądał wyjściowo. Miał zmięte ubrania, a kosmyki włosów, zamiast być na swoim miejscu, sterczały niesfornie. – Ben, musisz sobie znaleźć bardziej żywych przyjaciół… I zadbać o siebie… Jesteś naprawdę niemądry.
Jego ochota na ogarnięcie się była równa z zerem, a może nawet gorsza, ale… Co jak ktoś go tak zobaczy? W końcu noc jeszcze młoda. Nie daj boże, ktoś tu przyjdzie lub spotka go podczas jednego z nocnych spacerów… Na tę myśl, od razu podbiegł do szafy. Przebrał się w czarny sweter i pasujące spodnie, a włosy, jak zawsze, spiął w kucyka. Od razu czuł się lepiej. Teraz do szczęścia brakowało jednego… Oczywiście, była to herbata. Nie mógł sobie jej odpuścić. Sięgnął po kubek z już zimnym napojem… Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. Nawet się nie obejrzał, a garnuszek wylądował na podłodze i rozbił się. Desperacka próba uratowania go lub zebrania, chociaż paru większych kawałków skończyła się kilkoma zacięciami na dłoniach.
- O nie, znowu… - Westchnął boleśnie, nie uczy się na błędach ani trochę… To już nie pierwszy raz, jak tak zrobił… Nawet nie drugi... Przynajmniej tym razem ubrania nie ucierpiały, a jego największym zmartwieniem stał się brak szmatki w pokoju.

*

Podłoga była już sucha. Starł ją jednym ze ścinków materiału, który zapodział się w kącie pokoju. Odłamki szkła zgarnął na rękę… I tak już była trochę pocięta. Musiał jakość to przeboleć.
- Stwarzasz sobie strasznie głupie problemy. – Skomentował się dość pogardliwie i zaczął grzebać w szafkach. W końcu musi znaleźć opatrunek, zanim coś zakrwawi. To by była prawdziwa tragedia…
Na jego nieszczęście, niczego nie znalazł, a ostatni fragment materiału, który nadałby się na opatrunek, posłużył do wycierania podłogi. Jak nic, musiał iść do lecznicy. Tylko… Kto tam teraz będzie? Warto sprawdzić.
Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegł do tego zbawiennego miejsca. Przynajmniej w tym wypadku miał szczęście i się nie zgubił... Starczy już pecha na jeden dzień. Gdy już stanął przed drzwiami, wszystko stało się piękniejsze. Nie chciał po prostu wchodzić do środka, jeszcze mógłby komuś przeszkodzić. Zamiast tego grzecznie poczekał, zapukał i z uśmiechem na twarzy oczekiwał odzewu.
- Przyszedłem zabrać parę opatrunków i już mnie nie ma. Mógłbym wejść?

niedziela, 25 listopada 2018

Od Novy cd. Ignatiusa

Nocnica pokręciła naprędce głową to w jedną, to w drugą stronę.
— Nie. Gulasz i chlebuś wystarczą. — Na widok Rawena nie potrafiła powstrzymać ciepła napływającego do jej maleńkich polików. 
Ciemnowłosa bardzo polubiła kucharza. Był taki radosny... Zdawał się nastawiony pozytywnie dosłownie do wszystkiego. Zawsze uśmiechał się do ludzi i miał dla nich dobre słowo. No i nie był tak przerażający jak pani Irina. Nie żeby nocnica jej nie lubiła, to nie tak. Bardzo lubiła starszą kobiecinę, ale niejednokrotnie odbierała też wrażenie, że kucharka emanuje przeszywającą, groźną aurą, kiedy monitorowała czy z talerzy poznikała całość posiłków. Gdyby dziewczynka miała w takich chwilach więcej odwagi pewnie droczyłaby się z babuleńką, że ta patrzy na wszystkich "wzrokiem przeznaczenia" a jej bronią jest trzymana w dłoni "chochla potępienia". Fakt faktem nigdy nie zdobyła się na taki komentarz w jej stronę. Z resztą skąd miała wiedzieć, czy Irina nie poczuła by się przez to źle? Nie chciała jej urazić.
— No to siadaj, mała. — Rawen wskazał na jeden ze stolików, wcisnął Ignatiusowi miotłę do rąk, a sam zniknął w zakamarkach kuchni, do których Nova nigdy dotąd się nie zapuszczała. 
Przeniosła szybko wzrok ze znikającej postaci na wysokiego sekretarza. Przez krótką chwilę na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, kiedy patrzył na drewnianą konstrukcję, uzbrojoną na końcach w słomiane nitki, pomocowane w kępki. Młodzieniec podniósł wzrok na twarz dziewczynki i po chwili oboje nie byli już w stanie powstrzymywać zduszonych chichotów. Cała ta sytuacja była dla Novy przyjemnie zabawna i nie potrzeba było jej wiele do szerokiego uśmiechu. Zasłoniła dłonią usta i odwróciła wzrok by nie parsknąć kolejną salwą śmiechu. Starała się opanować przejmujące rozbawienie. Gdy spojrzała ponownie na Ignatiusa, na jego ustach tkwił już tylko nikły uśmieszek, przepełniony szczerością. 
— Usiądź zanim Rawen przyjdzie. — Przypomniał uprzejmie. 
— Mhm! — Czarnowłosa żywo potrząsnęła głową na zgodę i z cichym klapnięciem usadowiła swoje drobne ciało na drewnianej ławie. Uniosła nogi do góry i splotła je ze sobą, wsuwając stopy pod pośladki.
Lubiła siedzieć po turecku. Było przynajmniej wygodnie. No i odrobinę wyżej, oczywiście. Nocnica domyślała się, że Rawenowi może nie spodobać się sposób w jaki siedzi na meblu, ale przecież... póki nie patrzy nic nie zaszkodzi. A nawet teraz blat stołu sięgał jej prawie do barków, co dziewczynkę irytowało. Chciała urosnąć. Być tak duża jak ci wszyscy ludzie wokół. Nie była pewna czy kiedykolwiek tak się stanie, ale żyła z taką nadzieją.

***
Po zjedzeniu posiłku spędziła jeszcze trochę czasu w jadalni, rozmawiając wspólnie z Rawenem i Ignatiusem. Dobrze było jej w tym towarzystwie. Choć nie zawsze rozumiała wszystko o czym panowie rozmawiali, nie przeszkadzało jej to jakoś szczególnie. Nie zostali na długo, decydując się w końcu, że to pora by wrócić do pokoi. 
Przez kilkadziesiąt długich minut Nova leżała skulona w swoim łóżku, nim w końcu przyszedł do niej sen. Miała wrażenie, że minęło zaledwie mgnienie oka, kiedy znów uniosła powieki, a przez drobne okno wpadało już do pokoju ostre światło poranka. Zajęła się swoją poranną rutyną, następnie aż do wczesnego popołudnia przebywając u swojego nauczyciela, w jego laboratorium. 
Tego dnia wróciła do siedziby gildii dość wcześnie, dlatego krążyła po jej korytarzach, rozglądając się za jakimiś ciekawymi okazjami. Pokrótce zaczepiała różnych z członków, rozmawiała z nimi. Przy jednej z wędrówek wypatrzyła sekretarza, który szybkim krokiem przechodził akurat przez korytarz, niosąc w dłoniach zwoje jakichś papierów. Zaciekawiona podbiegła do niego i odezwała się, niemal pewna, że jej nie dostrzegł, na tyle głośno, żeby zdołał ją usłyszeć:
— Co robisz? Mogę pomóc? Nie mam co robić. O! A potem mogłabym zabrać cię do mojego specjalnego miejsca!

<Ignatius?>

Od Xaviera cd. Yuuki

Przez moment, tę krótką chwilę tuż po tym, jak przypadek niespodziewanie odebrał im ostatnią namiastkę światła, Xavier zaczął poważnie zastanawiać się nad sensem, ale przede wszystkim bezpieczeństwem tego przedsięwzięcia. Nagła ślepota sprawiła, że cała jego werwa magicznie zniknęła, a na jej miejsce wepchały się inne, niewątpliwie bardziej negatywne emocje. Złe przeczucie owinęło się wokół jego szyi, szepcząc na ucho nieprzyjemne wizje, które rozlały się chłodem po jego ciele. Nawet alkohol, którego wówczas w swoim organizmie posiadał w nadmiarze, nie zdołał go w pełni zobojętnić na mroki i ustrzec przed marami wyobraźni. Co gorsza, wszechobecna ciemność przydusiła go na tyle, że prawie całkowicie zatracił pomyślunek. Co mądrzejszy w takiej sytuacji zaczął szukać zastępczego źródła światła lub mając taką możliwość, sam by go wytworzył, ale nie Xavier. On postanowił zesztywnieć i zapomnieć, jak wykonuje się większość podstawowych czynności, choćby takich, jak myślenie. Mamrotał tylko coś pod nosem, niezdolny uformować nawet kształtnej głoski, aż do chwili, gdy Yuuki postanowiła wyrwać ich z tego mroku. Klasnęła dwa razy w dłonie, budząc magię, która momentalnie dopadła osadzonych po bokach łuczyw, rozpalając je jasnym ogniem. Chłopak po tym, odruchowo zmrużył oczy, potrzebując chwilę dla siebie, aby przyzwyczaić się mentalnie i fizycznie do jaskrawszej rzeczywistości. Skierował swój wzrok w głąb przejścia, lecz nim zdążył zebrać jakąkolwiek myśl, tuż nad jego uchem huknął grom w postaci anielicy.
— Idziemy!
Echo jej głosu spustoszyło łeb chłopaka, odbiło się od ścian i potoczyło się w dół. To chyba coś odblokowało w umyśle chłopaka, bo ten zdołał w końcu wykrztusić z siebie przekleństwo, ale na Yuuki nie zrobiło to większego wrażenia. Nie zważając na jego wewnętrzne rozterki, wyminęła go i ruszyła szlakiem, który wyznaczały pochodnie. Postawiła stopę na pierwszym stopniu, a potem na kolejnym i następnym, aż korytarz rozbrzmiał od rytmicznych uderzeń obcasów o kamienne podłoże.
Bard, odzyskując rozsądek, czy coś do tego zbliżonego, pobuczał chwilę pod nosem, śledząc wzrokiem dziewczynę, aż do momentu, gdy nie zniknęła mu z pola widzenia. Wówczas zerknął jeszcze raz na zamkniętą klapę, wziął głęboki oddech i ruszy w dół. Początkowo chciał ją po prostu dogonić, ale szybko zrozumiał, że w jego obecnym stanie nie będzie rozsądnym zbieganie ze schodów. Przylgnął więc do śliskiej ściany i stawiał kroki ostrożnie, próbując wyczuć każdy stopień i przypadkiem nie pomylić pustki z pijackim mirażem.
— W ogóle — sapnął, w końcu docierając do czekającej na dole Yuuki. — Wiesz kto tu przedtem, no powiedzmy, że żył?
Zmachał się strasznie, ku jego ogromnemu zdziwieniu, jakoś nie pamiętając, żeby schodzenie po zwykłych schodach kiedykolwiek kosztowało go tyle energii. Chociaż nie kojarzył też, żeby kiedyś musiał tak nadwyrężać swoje wszystkie zmysły przy tak prozaicznej czynności. Dziewczyna zaś zmierzyła go wzrokiem, ale zamiast na drwinach bardziej skupiła się na zadanym pytaniu. Ściągnęła brwi, przygryzła wargę i nawet przyłożyła dłoń do podbródka, aby przez chwilę stworzyć pozory, które obaliła w momencie, gdy tylko otworzyła usta.
— Cholera wie — parsknęła — Gdy tu po raz pierwszy zawędrowałam, nie znalazłam nic nadzwyczaj ciekawego. Kurz, brud, trochę pomieszczeń, parę pułapek, głównie rozbrojonych i trochę szkieletów.
— Szkieletów?
— Ludzkich głównie — odparła. Z jakiegoś powodu, to wspomnienie wywołało u niej dziwnie dobry humor, który objawił się w postaci szerokiego uśmiechu. Chłopak poczuł się dziwnie, widząc jej reakcje, ale bez słowa komentarza pozwolił jej rozwinąć myśl. 
— Chyba już o tym wspominałam, jest ich tu kilka...naście.
— Więc może to miejsce robiło kiedyś za czyjąś norę?
— Wątpię. Kto by wpadał na pułapki we własnej kryjówce?
Na to pytanie chłopak odpowiedział niewyraźnym mruknięciem. Odwrócił wzrok od dziewczyny i spojrzał w mrok, zagłębiając się we własnych myślach. Przez chwilę miało się wrażenie, że ten może rzeczywiście coś tam chciał znaleźć, ale w ostateczności po drodze zabłądził, ale po chwili na jego twarzy wykwit jakiś szemramy uśmieszek. Spojrzał na Yuuki, której brew zdążyła już podjechać pod grzywkę.
— A jakby tak tu czegoś szukali? Nie zostawia się pułapek bez przyczyny. Ba, nie buduje się korytarzy pod lasem, gdy nie ma takiej potrzeby.   
Dziewczyna w odpowiedzi parsknęła, a widząc ogniki błyszczące w jaskrawych oczach barda, omal nie wybuchnęła śmiechem.
— Mówiłam, nic tu nie ma. Przeszłam to wzdłuż i wszerz. 
— Może jest tu coś ukryte, bardzo dobrze ukryte.
— Tak, mój rum. Jednak do niego mogę ci po prostu wskazać drogę.
Chłopak w ogóle zdawał się nie dostrzegać nędznego optymizmu swojej towarzyszki, będąc całkiem zaślepiony przez wymyślone skarby, które mogły tu na niego czekać. Nie zważając na Tenebris, podbiegł te trzy schodki wyżej do przymocowanej do ściany pochodni. Nie chwycił jej jednak, aby ją ze sobą zabrać, tylko wsadził w ogień palce, uprzednio rozkazując czemuś lub komuś, żeby "z nim poszedł." Pomarańczowy płomień po zetknięciu ze skórą maga zafalował, przybrał niebieski kolor i skurczył się w sobie, stając się bardziej owalną formą, po czym się po prostu stoczył z pochodni. Spadł z kilkanaście centymetrów, aż niespodziewanie rozbłysł jaśniejszym światłem tuż przy posadzce i wzbił się do góry, niczym żywiołowy, mały ptaszek. Przemknął nad ich głowami i pofrunął w głąb korytarza, aż do jego zakrzywienia. Tam zatoczył z dwa kółka, po czym wrócił do nich, zatrzymując się w miejscu, gdzie światło łuczyw zaczynało się mieszać z ciemnością.
— Na rum też liczę. Nie myśl, że będę tyle łaził o suchym pysku. 
Błysnął zębami i poprawiając koszule na karku, ruszył żwawym krokiem przed siebie. Myśl tą najwidoczniej zaaprobował też płomyk, który nakreślił kółko nad głową chłopaka i rzucił się w mrok, aby przepędzić go przed głodnym nowych wrażeń Xavierem.

Yuuki?

środa, 21 listopada 2018

Od Annabelle cd. Selvyna

Spojrzała zaskoczona na rozmówce. Czy ktoś wszedł do pracowni pod nieobecność wynalazcy? Wygląda na to, że musiał zostawić ją otartą gdy wybierał się do różowo włosej zasięgnąć porady lekarskiej. Po chwili jednak dziewczyna przypomniała sobie, że zaledwie parę minut przed nagłym zdarzeniem otwierał on drzwi kluczem. Znaczyło by więc to jednak, że nieproszony gość musiał się dostać do pomieszczenia zanim wynalazca je opuścił, bądź po tym gdy wrócił do niego wraz z Annabelle, a to by znaczyło, że nie zostało to przez nich zauważone. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu w nadziei że uda jej się dostrzec winowajcę odpowiedzialnego za całe to zdarzenie jednak nikogo nie przyuważyła. Niebieskooka obejrzała się na Selvyna.
- W takim razie jakim cudem znalazł się w tym pomieszczeniu?- spytała marszcząc brwi.- Przecież było zamknięte zanim przyszliśmy, a nie słyszałam aby ktoś wchodził tu po nas.
     Spojrzała na wskazane przez niego miejsce, po czym przeskoczyła wzrokiem na tomiszcze i wróciła nim znowu na półkę. Podniosła je z blatu na którym położyła je początkowo, po czym wymijając czarnowłosego podeszła do regału. Wsunęła księgę na jej prawowite miejsce.
- Wydaje mi się, że powinniśmy poszukać jakiś śladów nieproszonego gościa.- kiwnęła głową przytakując swojemu pomysłowi.- Wszedł po cichu ale może coś po sobie zostawił i w ten sposób dowiemy się kto to?
     Jasnooki mężczyzna przystanął na jej propozycję i w ten sposób po uzgodnieniu tego, że najlepszym pomysłem, który w najkrótszym czasie pozwoli im sprawdzić pracownię, będzie rozdzielenie się. Dlatego Selvyn udał się w lewo, natomiast Annabelle w prawo. Rozglądając się uważnie sprawdzała czy czegoś nie ma póki między szafkami nie mignęła jej jasna końcówka ogona. Przyśpieszyła krok by dogonić stworzenie. Za rogiem udało jej się dostrzec średnich rozmiarów kociaka. Jego futerko było całe czarne za wyjątkiem białych "bucików" i końcówki ogona który zdołała dojrzeć wcześniej. Zbliżyła się do zwierzątka i powoli sięgnęła do niego dłonią. Pogłaskała go po główce, którą od razu wtulił w dłoń. Po chwili wzięła go na ręce i podniosła się wołając gospodarza tego pomieszczenia.

poniedziałek, 19 listopada 2018

Od Yuuki cd. Xavier'a

     Anielica przyglądała mu się przez chwilę pobłażliwie, by koniec końców widząc pijacką nieporadność swojego kompana skwitować to krótkim parsknięciem śmiechem. Z drugiej strony ona sama nie była trzeźwiejsza, jednak dawała radę zachowywać przynajmniej pozory bycia trzeźwej, nie chwiejąc się z boku na bok.
- No czekałam, aż wreszcie to powiesz. A, zresztą, nawet być nie musiał, ponieważ jak przystało na najbardziej gościnnego demona sama bym cię tam zaprosiła – powiedziawszy to podała rękę Xavierowi, aby pomóc mu wstać. - Chodź, Delaney bo rum sam się nie wypije, a trochę go jest.
     Chłopak nie przestając szczerzyć się szeroko, sam do końca nie wiedząc po co, kiwał jedynie radośnie głową, zgadzając się ze wszystkim co powiedziała Yuuki. I pomimo ilości promili alkoholu we krwi nadal miał chęć na kontynuowanie ich wspólnej libacji, nawet, jeśli za moment upadłby i nie wstał. Starał się jednak ze wszystkich sił trzymać dzielnie i dorównywać kroku anielicy, która bez zawahania brnęła przed siebie do kolejnego, przetajemnego miejsca, po drodze trajkocząc jak nawiedzona i chwaląc mocną głowę Xaviera.
     Tunele, choć znajdowały się dokładnie pod nimi, wejście ukryte miały już w innym miejscu, tak na wszelki, możliwy wypadek, gdyby komuś zechciało się dokładniej plądrować las, jak tłumaczyła sama Yuuki. Xavier słuchając przez cały czas skomplikowanych wyjaśnień swojej towarzyszki na temat skrytek, tuneli, katakumb i innych, bajecznych dla Tenebris rzeczy, z wolna doszedł do wniosku, że dziewczyna ma lekką obsesje, lecz nie wypowiedział już tego na głos. W pewnym momencie, wciąż wsłuchując się w przedziwne historie jakie opowiadała mu anielica, nie spostrzegł nawet, że znajdują się u wejścia do owych tuneli. Kiedy Yuuki odgarnęła gęsty mech oraz zarośla, Xavier dostrzegł w ziemi najzwyczajniejszą, drewnianą klapę, brudną i dotkliwie oznaczoną przez upływający czas. Tenebris bez zwlekania rozejrzała się na boki, tak dla szybkiego rozeznania, po czym uniosła jedno wieko klapy do góry, puszczając Xaviera przodem.
- Tylko błagam, nie zabij się, za dużo już tam trupów żebyś i ty był następny.
- Że słucham? - Delaney odwrócił się gwałtownie, o mało co nie potykając na pierwszym z wielu kamiennych schodków prowadzących w dół. Nim jednak dane mu było usłyszeć odpowiedź, drewniane wieko zatrzasnęło się z głuchym łoskotem, okrywając ich jednolitą ciemnością i ciszą. Nagle upływające sekundy zaczęły się niemiłosiernie dłużyć, a chłopak miał nieprzyjemnie wrażenie jakby czyjaś niewidzialna, obślizgła dłoń odznaczyła się na jego ramieniu, pozostawiając tam zimny dreszcz. Wzdrygnął się cały, jakby samym tym chcąc uwolnić się od nowego uczucia i już otwierał usta, aby zagaić o jakiekolwiek światło, jednak Yuuki wyprzedziła go, mrucząc pod nosem, żeby dał jej chwilę i nie marudził. W sekundę później szerokim echem rozeszły się dwa, donośne klaśnięcia w dłonie, a wraz z nimi rozbłysły pomarańczowe płomienie pochodni ulokowane na ścianach, które swoim blaskiem wskazywały dalszą drogę w dół, w jeszcze większe nieznane.
     Yuuki natomiast uśmiechnęła się tylko szeroko, zadowolona z siebie.
- Idziemy!

niedziela, 18 listopada 2018

Od Aries c.d Selvyna

Propozycja młodzieńca wydawała się interesująca, ale nie specjalnie przekonywała do siebie niebieskowłosą. Dziewczyna odchyliła się na ławie i rozważała wszystkie aspekty tego pomysłu. Z jednej strony wydawało się to wręcz doskonałe, możliwość stworzenia chowańca idealnego. Ta wizja była kusząca, ale inne strony bardziej ją zniechęcały niż pociągały. Zwłaszcza świadomość bycia związaną z bezwolnym, pustym konstruktem sprawiała, że czuła się nieswojo i przechodził ją lekki dreszcz. Chwyciła kubek z herbatą i upiła łyk zerkając na Selvyna i jego podekscytowany wizją wyraz twarzy.
- Nie wydaje mi się, żeby to było to, czego szukam. Ale pomysł sam w sobie ciekawy. Jeśli będziesz próbował kiedyś stworzyć takiego chowańca, to chętnie zgłoszę się do pomocy. - uśmiechnęła się do niego, w sposób, który był jak na jej usposobienie, bardzo odważny - Jednak wolałabym żywego towarzysza. Przyjemniej będzie odkrywać i badać teren w towarzystwie istoty, która posiada duszę i emocje. - dopiła herbatę. Cały posiłek i dużą część popołudnia spędzili na planowaniu i dyskutowaniu na temat wyprawy. Co będzie potrzebne, na jak długo zamierzają wyjechać, gdzie się zatrzymać i co najważniejsze, od czego zacząć poszukiwania. Po rozważeniu wszystkich spraw i rzeczy niezbędnych do przygotowania doszli do wniosku, że mogą się powoli zbierać i zająć swoimi pracami. Z wnętrza kuchni dobiegł ich głos Iriny ponaglającej kucharza gotującego wieczorny posiłek. Był to najlepszy znak, że należało się zbierać jeśli miała zdążyć połatać swoje ubranie do eksploracji przed wydaniem kolacji przez kucharkę. A każdy członek gildii doskonale zdawał sobie sprawę, że lepiej było być punktualnym gdy w kuchni urzędowała kucharka. Młoda pani kartograf wstała i zebrała notatki, które mężczyzna skończył czytać. Rzucił jej pytające spojrzenie i skierował swój wzrok na dziennik i wystające z niego kartki w jej torbie. Niebieskowłosa podchwyciła spojrzenie wynalazcy i wyciągnęła z torby interesujący go arkusz papieru. Rysunek przedstawiał grotę, a w jej wejściu widoczne były tylko oczy i kły zwierzęcia odbijające światło oraz łańcuch zwisający od jego szyi do łap.
- Naszkicowałam to wczoraj jak czytałam... - opuściła głowę gdy Selvyn oglądał jej pracę. Przestępując z nogi na nogę i czekając na zwrot kartki spakowała resztę notatek. - Jutro po obiedzie wyruszamy? - rzuciła cicho, by potwierdzić wcześniejsze ustalenia. Gdy tylko przytaknął i oddał jej kartkę, dziewczyna uśmiechnęła się na pożegnanie i poszła w kierunku kwater. Choć w tym przypadku to wypadałoby powiedzieć, że niemalże biegła. Zamyślona i podekscytowana wizją zwiedzenia kolejnych terenów oraz poszukiwaniami, weszła do swojego pokoju. Zrzuciła torbę przy biurku i zabrała się za przyszywanie łat na kurtce. Poruszała igłą i nicią w machinalny sposób. Czynność tę wyćwiczyła do tego stopnia, że mogła na spokojnie dać się porwać nurtowi myśli i rozważań, bez obaw, że zaraz się skaleczy.

<Selvyn? Wybacz takie coś...>

Od Desideriusa cd Krabata

⸺⸺※⸺⸺

Skłamałby, ale paskudnie by skłamał, gdyby orzekł się, że właściwie do rolnika nie począł poczuwać jakiejkolwiek, może nieco przegniłej, sympatii. Mężczyzna w całym swoim jestestwie z łatwością schwytał młodego Coeha za serce, skradł go całego i pozwalał jedynie na to, by ze szczupłej, może nieco zapadniętej piersi, raz po raz miał ochotę wyrwać się jakiś chichot. Nie śmiech, nie szmer, chichot, całkiem rozmarzony i wypełniony zauroczeniem, bo jak inaczej można określić sytuację, gdy na własne oczy można dostrzec tak nieporadną duszyczkę w tak potężnym ciele. Nie ubliżając mu, oczywiście.
Dlatego Desiderius jedynie kręcił głową, podążając za mężczyzną z dłońmi w kieszeniach i lekko bodącym go poczuciem niepewności i zmartwienia, gdy dostrzegł, że właściwie, to mężczyzna kuleje, podpiera się kijem i raczej cierpi, bo i jemu poczęła drętwieć noga.
Zmarszczył czoło, ściągając brwi na tyle blisko siebie, coby wydawać by się mogło, że prawie się stykają.
Poczucie winy naszło go niespodziewanie, dobrało się do trzewi i zaczęło przewalać je z lewa na prawo i z powrotem, śmiejąc się w głos i przyprawiając bruneta o chęć odwołania wszystkiego i wybycia po innego męża, który byłby w stanie mu pomóc. Zaciskał dłonie w pięści, wbijał kruche, może nieco brudne i zdecydowanie zbyt długie paznokcie w pergaminową skórę, psiocząc w myślach, że akurat tego, który definitywnie się męczy, zaciągnął do pracy.
Prawdopodobnie i tak przesadzał, mógłby przecież pomyśleć również o fakcie, że gdyby mężczyźnie aż tak doskwierało, odmówiłby udzielenia mu pomocy. Prawda?
Coeh z lekka się naburmuszył, nie wiedząc, co mógłby z tym fantem począć i w jakim kierunku to wszystko przepchnąć, bo właściwie nic dobrze w tej sytuacji nie brzmiało i nie wyglądało.
— Kto cię właściwie nauczył zielarstwa? W mojej wsi mieliśmy także kogoś w rodzaju uzdrowiciela, ale wydaje mi się, że nie używał aż takiej ilości ziół. Zresztą wszystko rosło w lesie…
Coeh zamrugał nieco zdezorientowany, gdy dotarło do niego, że ktoś przerwał mu nagle wewnętrzny, dość długi i powiedzmy sobie szczerze, męczący, przynajmniej dla niego, monolog. Dodatkowo to niepewne zakończenie, jakby chciał dodać coś jeszcze, ale jednak bał się, że mógłby przekroczyć pewną granicę dobrego smaku. Jednak Coeh nie poczuł ni trochę obrzydzenia sytuacją, wręcz przeciwnie. Duch cieszył się w ciele, gdy kto o niego pytał. Lubił chłopak, jak się o niego dopytywało, ot co. Puszył się, pysznił i jakby mógł, to by pewno i piórka jeszcze popoprawiał.
— Rodzina — odparł dość prędko, doglądając nieco spoconego towarzysza, który pilnie pracował nad kolejnymi pakunkami. — Tradycja z dziada, pradziada, przechodnia i trwająca nieustannie od lat. Taki psi urok trochę — dodał, parskając cichym, nieco beznadziejnym i może nawet zrezygnowanym, śmiechem. — Jak będę mógł się odwdzięczyć za twoją przysługę? — dopytał jeszcze, przecierając szybko policzek, lekko zarośnięty, bo jednak paskudnie się ostatnimi czasy zaniedbał.

⸺⸺※⸺⸺
[Krabat?]

sobota, 17 listopada 2018

Od Blennena C.D.: Desiderius

***


   Przerażenie? Czymże ono tak naprawdę jest? Odczuwał bądź i nie. Nie pamiętał, przynajmniej nie teraz. Upił kolejny łyk i myślami przeniósł się na pole bitwy. Stojący pośrodku walki, zlany krwią i słonym potem spływającym również po ustach. Z brudnymi od ziemi i szkarłatnej posoki dłońmi. Dłońmi potężnymi, dzierżącymi halabardę. Dłońmi, które uśmierciły wielu. Dłońmi, które wielu miały jeszcze uśmiercić. Żargon krzyczących stał się stłumiony. W jego głowie szumiało, a broń wypadała z jego dłoni, aż do momentu, gdy brudne palce nie zacisnęły się znów na rękojeści, a silne ramię zatoczyło okrąg i wyrzuciło w powietrze halabardę z piskiem tnącym wiatr. Człowiek przed nim udawał się w ostatnią wędrówkę. Słaby i nic nieznaczący wojownik, którego twarz nigdy nie zostanie zapamiętana. Taki, który to zapełnia armię swoją obecnością powielając mnogość, która znaczy niewiele przy złym dowództwie i niskich umiejętnościach. Harmider cichł, a w młodzieńcu budził się gniew i żądza krwi, brutalność, wpadał w stan berserka. Wszystko niknęło, dostrzegał tylko punkty,  w które może uderzyć. Miejsca, jakie pozwolą zadać mu natychmiastową śmierć i błogi rozprysk juchy. Niedługo w boju należy czekać aż kolejni bojownicy zbiegają się wykrzykując różnorakie hasła, kompletnie niewiele znaczące dla tego, który wpadł już w wojenną gorączkę. Niekiedy miał wrażenie, że na polu bitwy jest całkiem sam i tylko od czasu do czasu ktoś podrzuca mu mięso, które z banalną, dziecięcą łatwością nabija się na ostrze. Żal przyznać, że jednak lubił, szczerym uczuciem darzył takowe wydarzenia. Nie spoglądał na swoje ofiary. W ten sposób wyzbywał się głosów sumienia, które nie pozwalałoby mu funkcjonować. Być może nie jest to silenie się na oryginalność, ważne jednak, że ów sposób działał. Pozwalał mu zachować czystość umysłu. To istotne. Nie mógł przecież pozwolić sobie na zawahanie podczas zadawania ostatecznego ciosu. 
   Wtem jednak ocknął się. Przypomniał sobie na nowo gdzie się tak naprawdę znajduje. Siedząc naprzeciwko rozczochranego, bosego Coeha - westchnął cicho. Brzmiało to raczej jak silniejszy wydech. Zamrugał kilkukrotnie wprawiając bliznę w delikatny, swawolny ruch.
- Nie znam strachu. Jest zbędny. Na polu walki ważne są umiejętności, wytrzymałość i szybkość. Nawet siła nie jest wyjątkowo ważna, zaś na myślenie nie ma czasu. Ukradkiem zadany cios przeszywający serce - jest praktyczniejszy niż przyjmowanie ciosów zamiast obrony, by potem zmiażdżyć głowę wroga. Strata cennego czasu. Każda chwila się liczy. Nie można zmarnować żadnej sekundy. - odezwał się po pewnym czasie.
Zamieszał napój w kielichu i pociągnął kolejny łyk, aż opróżnił swój róg. Nie potrzebował więcej napoju do szczęścia. W jego głowie już szumiało, czuł się dobrze, śmielszy w towarzystwie. Zastanawiał się nad osobowością znawcy roślin. Dlaczego od tak mu pomógł, dlaczego zgodził się upoić trunkiem, po co właściwie zawarli znajomość? Tyle bezsensownych pytań, na które odpowiedzi było tak naprawdę zbędne. W końcu nie powinien interesować go przypadkowy osobnik Gildii. Fakt, powinien znać większość, może nawet tak będzie. Ciężko jest unikać się wzajemnie, kiedy każdy ma jedno i to samo zadanie. Bronić. Na różne sposoby. Jedni robią to fizycznie na polu bitwy, inni konstruują machinerię, która pomoże tym pierwszym, a jeszcze inni szyją koszule pod zbroje, wykuwają miecze i tworzą trucizny. Każda z tych funkcji jest istotna, Blennen zdawał sobie z tego sprawę, choć może nie ukazywał tego tak po prostu. Mimo wszystko na pierwszym miejscu była dla niego walka. Chociaż bez kowali pracujących w pocie czoła osiągnąłby zapewne niewiele. Walki wręcz są bardziej męczące. Ciężej jest zabić uderzając pięściami, dusząc i łamiąc kark. Cięcia są prostsze. Mniej wymagające, zadające śmiertelne ciosy prędzej niż dłonie zaciskające się na gardle ofiary. Patrzenie w jej oczy, z których powoli ulatuje życie, które bledną w ułamku chwili, tracą kolor, który paruje z nich niczym gorąca woda w zimną noc.
   Po pewnej chwili wstał, by odłożyć pustą już butelkę po kwaskowym winie. Kiedy jednak podniósł się, w jego głowie powstał istny kołowrót. Podparł się jedną ręką o stół, na kilka sekund zamarł, by odzyskać równowagę i ruszył w kierunku szafki, na którą odstawił szkło i swój róg. Biała, puszysta kula poruszyła się na łóżku, zerkając na swego właściciela czujnie i poruszając powoli końcówką ogona, mruknęła wysokim tonem, podobnym do lisiego głosu.
- Tak więc nasze spotkanie prawdopodobnie dobiega końca. - spojrzał na swego gościa i usiadł na łóżku, rozwiązując włosy, które bujnie opadły w swobodnym geście na jego ramiona, nie zatrzymując się na twarzy.
Bardzo często brak było mu taktu. Może to wojownicze wychowanie nigdy go tego nie nauczyło. Nie czuł się swobodnie w rozmowach, to z pewnością również był nieodzowny powód jego braku subtelności. Uważał, że powinno się mówić to, co ma się na myśli, a nie jak poeci czy bardowie wikłać to w zbiór wielu, często niepotrzebnych słów, którymi mogą mówić zakochane kobiety, a nie bojownicy. Spojrzał jeszcze na rozczochranego mężczyznę i zawiesił wzrok, by później odwrócić twarz w drugą stronę.
- Dziękuję za pomoc w dotarciu na rynek, Desideriusie. - dodał po chwili.
Czyżby poczuł się niezręcznie? Czy panująca cisza w pewien sposób zaczęła mu przeszkadzać? A może to trunek dodał mu więcej towarzyskiego rozmachu.

***
[Wybacz zwłokę, będę aktywniejszy.]

poniedziałek, 12 listopada 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa

Przystanąwszy na środku pokoju, gdzieś w połowie drogi do miękkiego łoża i z myślami zasiadającymi do karczemnego kontuaru, obrzucił czarnowłosego spojrzeniem, który obnażał wszystkie złe myśli, jakie kłębiły się wówczas w jego głowie. Wyobraźnia w przeciągu chwili podsuwała mu szereg pomysłów, gdzie zdecydowana większość przybrała formy dość parszywych idei. Tak wstrętnych, a jednocześnie na swój sposób satysfakcjonujących, że chłopak musiał walczyć ze sobą, aby nagle nie parsknąć swojemu młodszemu towarzyszowi w twarz. Zwłaszcza że wszystkie dotyczyły właśnie Ignatiusa, którego upór z każdą chwilą coraz bardziej rozrywał sploty cierpliwości i opanowania barda. W pewnym sensie było to imponujące, że ten pomimo przejść nadal miał siłę, aby zawzięcie deklarować swoją gotowość do działania, to jednak Xavier naprawdę wolałby, żeby było inaczej. Białowłosy uważał, że obecnie najważniejszą sprawą nie był wcale pościg za widmowymi sprawcami, ale odpoczynek, którego oboje niewątpliwie potrzebowali. Nie tylko sekretarz miał dzień pełen wrażeń, ale i także Delaney miał okazję w międzyczasie wpakować się w kilka incydentów, które pod wieloma względami dały mu w kość. Także, na domiar złego, mało rozsądnie postanowił poułatwiać sobie wiele spraw przy pomocy magii, a to miało wpływ na jego ciało bardziej, niż jakikolwiek wysiłek. Nie mówiąc już o tym, że przecież dopiero co przybyli do miasta po kilkudniowej podróży, co już w samo w sobie było cholernie wyczerpujące. I chyba właśnie dlatego nie potrafił do końca zrozumieć zachowań czarnowłosego, lecz nie oznaczało to, że wszystkie uważał za nieuzasadnione. Rozumiał, jakie rozżalenie odczuwał z tytułu bycia ofiarą i zdawał sobie sprawę, że w tej sytuacji nie była to tylko szrama szpecąca jego dumę, ale także sytuacja godząca prosto w dobro Gildii. Nie został okradziony tylko ze swoich personali, lecz przede wszystkim z kluczowych przedmiotów potrzebnych do ukończenia zadania. Sam Xavier odczuwał ogromną złość z powodu zaistniałych okoliczności i oprócz studzenia zapału czarnowłosego, sam próbował obmyślić plan działania. Jednakże nieświadomie wszystkie jego pomysły układał w taki sposób, żeby zaspokoiły jego własne potrzeby i pozwalały mu przespać noc. Dopiero wtedy, gdy przyglądał się Ignatiusowi przepełnionego determinacją, coś w jego głowie postanowiło zmienić swój bieg.
— Dobrze — uleciało to z jego gardła, nim nawet zdążył się ugryź w język. Chłopak popatrzył na niego dziwnie, a jakaś iskra mignęła w jego oczach, sprawiając, że białowłosy mimowolnie przeklną pod nosem.
— Powiedzmy — kontynuował, lecz z jakiegoś powodu przychodziło mu to z trudem. Wiedział, jednak że jest już za późno, aby się wycofać. Odwrócił wzrok i przeszedł kilka kroków w stronę okna. — Powiedzmy, że jest możliwość, że na to przystanę. Masz jakiś plan?
— Moglibyśmy popytać świadków, porozmawiać ze strażnikami. Teraz z pewnością będą więcej pamiętać, niż gdybyśmy mielibyśmy ich przepytywać jutro. A jeśli nie, to możemy udać się na miejsce zdarzenia, zbadać okolicę, wspiąć się na dach, poszukać jakichś śladów.
Białowłosy zmarszczył brwi, spoglądając na fragment ulicy widoczny z ich pokoju. Cień zachodzącego słońca pochłaniał miasto, zwiastując nadchodzącą noc. Jeszcze parę minut i pierwsze latarnie rozbłysną, a okolica pogrąży się w specyficznej ciszy. Już teraz ostatni przechodnie przyśpieszają kroku, aby wrócić do domu przed godziną, w której stolica odkryje swoje drugie oblicze, rządzące się własnymi prawami.
— Jest już za późno, aby próbować przepytywać świadków. Wszyscy rozeszli się do domów, a handlarze sprzątnęli swoje kramy. Poza tym nie sądzę, żeby którykolwiek tam obecnych mógłby powiedzieć więcej niż ty, no, chyba że chcemy wysłuchiwać jakiś mało wiarygodnych plotek.
Odwrócił się od okna i postąpił kilka kroków w stronę swojego łóżka, aby wysunął spod niego torbę. Odtworzył ją, a następnie zaczął odwiązywać dolne partie płaszcza, chcąc dostać się do ukrytego pod spodem pakunku. Lutnia zabrzęczała cicho, gdy poluzował kilka z wiązań i wydobył ze środka parę woreczków ze ziołami, które następnie rzucił na posłanie. Przez chwilę wahał się, czy nie zostawić także instrumentu, ale w ostateczności zacisnął mocniej paski, unieruchamiając tobołek na plecach. Nachylił się do torby i wyciągnął z niej linę, aby sprawdzić wytrzymałość splotu. Po czym w końcu spojrzał na młodego.
— Możemy pójść i sprawdzić tamto miejsce, a nuż rzeczywiście zostawili coś, co nam jakikolwiek pomoże. Zalecałbym jednak zwiększoną ostrożność i unikanie wszelkich przedstawicieli władcy. Za niedługo zacznie się godzina policyjna, a my nie posiadamy odpowiednich papierów, aby móc swobodnie paradować przez miasto. Na ładną buźkę ich też nie weźmiemy, nie oszukujmy się. Może za dnia mogliby mnie wziąć za artystę z dobrego domu, tak po zmroku najszybciej skojarzą mnie z jakąś latarnią. A ciebie? Ciebie to od razu zaprowadzą do jakiegoś sierocińca.
Posłał chłopakowi szeroki uśmiech, widząc jak ściąga brwi w mało miłym grymasie, po czym od razu kontynuował.
— Jeśli mam być szczery nie uważam, że znajdziemy tam cokolwiek interesującego, ale warto przynajmniej sprawdzić. Później możemy się przejść do dzielnicy przemysłowej. No co? Nie myślałeś, chyba że będziemy latać od jednego ciemnego zaułka do drugiego, mając nadzieje, że w którymś w końcu zrzucą nam na łeb ten ich otumaniający specyfik. Okolica może nie pachnie najlepiej, ale jeśli chcemy szukać jakichś informacji, to tylko tam.


 Iggy?

sobota, 10 listopada 2018

Jesteś prawdziwym dziełem sztuki... Mogę cię zmierzyć?

art by autor nieznany

Benjamin Lychnis
- 19 lat - 25.02 - Człowiek - Krawiec - Defros
|Mówisz do mnie?|

Na pierwszy rzut oka wygląda niezbyt towarzysko. Omija zatłoczone pomieszczenia i stara się być cicho. Jednak pozory mylą. Ben po prostu nie lubi odzywać się nieproszony. Jak już ktoś go zaczepi i rozmowa zacznie się kleić, to twarz mu się nie zamyka. Potrafi wymęczyć rozmówcę natłokiem informacji (najprawdopodobniej na temat wyglądu, bo bardzo zwraca na niego uwagę), a podczas dyskusji niesamowicie żywo gestykuluje. Naprawdę, lepiej uważać, gdy akurat korzysta z nożyc. Można nieźle oberwać.
Najczęściej, gdy kogoś polubi, stara się być jak najmilszy, chce pomagać nawet przy najbardziej błahych sprawach i wręcz być na każde zawołanie. Nie chce w niczym zawinić. Nie miał przyjaciół przez tak długi czas, że każda miła osoba jest dla niego cenna…
Gorzej, jak ktoś mu podpadnie. Wtedy nie widzi sensu w byciu uprzejmym. Gdy nowo poznana osoba jest w stosunku do niego szczególnie niemiła, stara się być oschły, zdystansowany i ignorować obelgi... No, ale często mu to nie wychodzi… Ma naprawdę niewyparzony język. Jest w stanie powiedzieć wszystko, zaczynając od uszczypliwych tekstów, a kończąc na atakach personalnych.
Przy tym wszystkim, nie przeklina oraz nie krzyczy. Ani w złości, ani w zachwycie… Bo po co? Obrazić kogoś można nawet szeptem. Nie będzie sobie niepotrzebnie zdzierać gardła.

|Taki kolor mnie pogrubia... Chyba wolę zwykłą czerń.|


Ten szczupły chłopak urósł niewiele ponad 1.70 m. Wysokość jest jednym z jego niewielu kompleksów... Większość swoich cech wręcz uwielbia i nie pozwala sobie wmówić, że coś wygląda źle. Jego znakiem rozpoznawczym są miodowe oczy i asymetrycznie obcięte czerwone włosy z kilkoma białymi pasemkami.
W sprawie ubrań raczej nie ma się nad czym myśleć... Jego szafa w większości składa się z białych lub czarnych koszul i swetrów. Zawsze stara się być schludny i elegancki.
Ogólnie, można powiedzieć, że wygląda dość przyjaźnie... Na pewno niegroźnie. 

|Możesz się odwrócić? Chciałbym się lepiej przyjrzeć twojej talii… Jest piękna…|

Benjamin praktycznie cały wolny czas poświęca na szycie. Krawiectwo nie jest dla niego tylko pracą… To największa miłość. No… I zabawa… Często dla własnej uciechy szyje i projektuje rzeczy w których „widzi jakichś ludzi”, a później chowa wszystko do szuflady.
Jednak, gdy już przychodzi co do czego i trzeba zrobić coś na poważnie, to Ben prędzej zaszkodzi swojemu zdrowiu, niż spóźni się z zamówieniem. Bardzo lubi być chwalony i doceniany, więc wszystko musi być perfekcyjne.
Jego głównym zadaniem jest wyposażanie członków gildii, a jakże, w ubrania. Jeśli ktokolwiek (nawet niezbyt przez niego lubiany) z potrzebuje nowych rzeczy albo po prostu chce zreperowania te starsze, zawsze może liczyć na pomoc. Poza typowo użytkowymi szmatkami chętnie przyjmuje zamówienia na różne wymyślne stroje. Kocha dostawać trudne wyzwania.

|Kiedyś ci opowiem… Może wypijemy za nasze zdrowie?|

Wiadomo, że urodził się 25 lutego aż 19 lat temu… Wiadomo, że pochodzi z Defros… Aczkolwiek, nikt nie ma pojęcia, co go skłoniło do ucieczki. Zawsze stara się omijać ten temat.
Dla niego sprawa jest prosta. Któregoś dnia po prostu spakował się i nigdy nie wrócił do domu. Przebył setki kilometrów, dzięki pomocy kupców i podróżnych. Ludzie przychodzili, odchodzili i umierali… Taka norma… Benji niewzruszony przemierzał kolejne miasta, które podobały mu się coraz mniej. W końcu zmęczony podróżą zatrzymał się w okolicach Tirie z nadzieją znalezienia stałej pracy.
Chociaż zamiast niej, dostał od losu coś lepszego… Informację o pewnej niezwykłej organizacji dla dość osobliwych istot.
I tak oto od niedawna dołączył do Gildii Kissan Viikset. Żyje tam, codziennie mając nadzieję, że okaże się jego miejscem na świecie.

|Chętnie odpowiem na twoje pytania.|

> Benji nie lubi trzymać się jednego miejsca. Potrafi pracować wszędzie… Nawet w ogródku. Dlatego codziennie wychodzi ze swojej „jaskini” w poszukiwaniu weny. Czasem przebywa w lecznicy, czasem przechadza się bezcelowo po Gildii... Ale wciąż najczęściej można go dopaść w osobistej pracowni krawieckiej. To jego azyl przed zaczepkami.
> Poza szyciem, stara się dużo czytać, pielęgnuje roślinki (które stanowczo lubi bardziej niż zwierzęta) oraz rysuje... Oczywiście w większości są to projekty i dalsze plany do realizacji...
> Nie ma żadnego problemu ze skracaniem jego imienia oraz nadawaniem przezwisk. Bardzo je lubi! O ile zbyt obraźliwe… Wtedy udaje, że nie słyszy rozmówcy, aż nie zacznie mówić do niego normalnie.
> Nie do końca wiadomo, jaka płeć go interesuje bardziej. Zachwyca się obydwoma. Otacza go "zbyt dużo pięknych istot".
> Jedynym miejscem, do którego prawdopodobnie nigdy nie przyjdzie, są stajnie. Stara się trzymać jak najdalej od koni. Nie, żeby mu przeszkadzały... Ale woli je obserwować z bezpiecznej odległości kilku metrów.
> Nienawidzi porażek. Zawsze strasznie stresuje się, gdy coś mu nie wychodzi, ale nigdy nie prosi o pomoc. Czeka aż ktoś mu ją zaproponuje.
> Nie rozstaje się z dwoma przedmiotami - nożycami i metrem krawieckim.
>Zawsze jeden dzień w tygodniu rezerwuje sobie na kilka kieliszków alkoholu i spanie. Musi się jakoś odstresować.

art by autor nieznany


Witam... Nareszcie...
Jakoś to poszło... Mam nadzieję, że teraz będzie coraz lepiej! Starałam się to jakoś logicznie napisać. Mam nadzieję, że jest dobrze i ktoś przygarnie ze mną wątek...
Możecie używać mojej postaci w opowiadaniach. Nawet pozwalam go uszkodzić. Tylko proszę go nie zabijać... 
Jak coś, zawsze można do mnie pisać na Discordzie~
Wykorzystałam wizerunek postać Natsume Sakasakiego z serii Ensemble Stars.
Dziękuję za uwagę ^^