[Samego przywitania tutaj nie wstawiam, bo już pokusiłam się o rzucenie na wąteczek, ale nie mogę zostawić tej karty postaci bez odpowiedzi. Losie! Zakochałam się w nim, tak ciekawej kapejki już dawno nie widziałam, zakręcenie, niewypowiedziane drobnostki, smakowita nuta ciekawości. U w i e l b i a m tego małego, zakłamanego chłoptasia, całuję i ślę dużo miłości. Życzę powodzenia i dobrej zabawy w pisaniu!]
[Nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że Cie tu widzę. Przyprowadziłeś naprawdę cudowną postać, uwielbiam Blennena całym sercem i życzę mu samych cudownych przygód, aww. Mam nadzieje, że nasza mała społeczność przypadnie Wam do gustu i miło spędzicie tu czas! ^^ ]
Niezwykle rzadko, ale jednak na świecie zdarzają się przypadki wystąpienia rzeczy niesamowitych, trudnych do uwierzenia i niekiedy tak nieracjonalnych, że ludzki umysł nie jest w stanie tego logicznie wytłumaczyć. Takie zjawiska zostały umownie okraszone mianem cudów, boskich interwencji, niekiedy działań sił nadprzyrodzonych. Mogą się one objawiać w różnych aspektach życia i przybierać przerozmaite formy. Przez wszystkie milenia kontynent ten był świadkiem magicznych uzdrowień, wskrzeszeń, niezwykłych pomnożeń jadła i wielu innych przypadków, które opiewają bardowie po dziś dzień. Lecz jeszcze nikt, kto żyje, nie widział, żeby ten Xavier Delaney zaoferował komuś swoją pomoc. Dobrowolnie, a nie w wyniku przegranego zakładu, szantażu czy groźby. Bez podtekstów, drugiego dna, ot tak, zgłosił się do Raviego z pytaniem, czy nie ma dla niego jakieś roboty, bo mu się nudzi. Och, nasz biedny faun przyglądał się chłopakowi przez naprawdę dłuższą chwilę, nie będąc pewnym czy w ogóle dobrze usłyszał, co jego przyjaciel przed chwilą powiedział. Ostatecznie jednak bard dostał za zadanie pomóc w porządkach i poprzenosić przeróżne rzeczy. Latał z pomieszczenia do pomieszczenia, dźwigał skrzynki, pudełka, flakoniki i donice z dziwnymi roślinami. A wszystko robił bez większych jęków i z obojętną miną, aż trudno było uwierzyć. Pojawiły się nawet podejrzenia, że coś musiało go opętać, bo zazwyczaj wyje na umór i tylko szuka sposobu, aby się jakoś wywinąć z roboty. Chłopak pracował praktycznie, aż do zmierzchu. Musiał tylko znieść kilka paczek na dół i mógł udać się na kolacje, a tym samym na zasłużony odpoczynek. Może Xavier do tej pory robił bez większych fochów, to jednak pod koniec dnia odezwała się jego leniwa natura i pusty żołądek. Aby nieco przyśpieszyć i nie latać po kilkanaście razy, chłopak ułożył wszystkie pakunki w mało stabilną wieżę i tak postanowił to znieść na dół. I w sumie szło mu to dobrze, nawet bardzo, choć ta dziwna struktura przewyższała go przynajmniej o głowę. Pokonał bez trudów schody na pierwszym piętrze i prawie całe na parter. Prawie, bo przy ostatnim schodku coś zahaczyło o jego nogi. Chłopaka wystraszyło to na tyle, że zachwiał się niebezpiecznie i ledwo utrzymał równowagę, przez chwilę balansując na jednej nodze. Wieża szczęśliwie przeżyła bycie wprowadzoną w rezonans, a przynajmniej w większym stopniu. Tylko najmniejsze pudełko nie oparło się dziwnym wygibasom białowłosego, ześlizgnęło się ze szczytu, uderzyło go w łeb i pofrunęło nie wiadomo gdzie. — Leithel, uważaj. — męski głos, całkiem obcy dla chłopaka, pouczył kogoś. Xavier zamarł w miejscu, nikogo się tu nie spodziewając, a raczej nikogo nie widząc, głównie przez piętrzące się paczki. Lekko wychylił się za struktury, a przynajmniej na tyle ile mógł. Kilka metrów od niego stał nieznajomy, może jakiś zwadźca, lecz na pewno niepodrzędny woj, biorąc pod uwagę to, jak się prezentował i co przyodział. O włosach ciemnych, związanych rzemieniem na czubku głowy i z blizną, na której bard w głównej mierze skupił swoją uwagę. Nie przyjrzał się mu jednak, tak dokładnie, jakby chciał, bo niedogodna pozycja mu to uniemożliwiała. Musiał szybko się wyprostować, gdyż ryzykował, że więcej paczek spadnie mu na głowę, albo że sam straci równowagę. Dlatego tylko słyszał, jak obcy podchodzi do niego i kładzie mu zagubiony pakunek na szczycie wieży. — Uch, dziękuję — sapnął bard za muru, drewnianych skrzyń. — Ty jesteś zapewne tym nowym, o którym mówił mi Ravi. Nazywam się Xavier i wybacz, ale nie podam dłoni, sam rozumiesz dlaczego.
[Przepraszam ze tak późno ale tyle miałam na głowie, że nie miałam nawet kiedy się przywitać. Mam nadzieję ze zostanie mi to wybaczone. Blennen podbił moje serce, a jeszcze bardziej jego przyjaciel. Mam nadzieję, że mogę liczyć w przyszłości na jakiś wspólny wątek]
- Spokój, spokój! - gromiła ptaki, które jak na złość tego dnia utrudniały jej wszystko z godną podziwy zawziętością. Zrywając się rankiem by dosypać im ziarna miała poważny zamiar zaraz po spełnieniu obowiązku wrócić w zacisze swego pokoiku i nieco jeszcze dospać, ale tego akurat dnia wszystko sprzysięgło się przeciw niej. Zirytowana ciągłymi niepowodzeniami swym nadzwyczaj wyczulonym słucham poczęła łowić w powietrzy ten niepokojący dźwięk który spłoszył jej podopiecznych. Wreszcie dostrzegła między pokrytymi już młodymi liśćmi drzewami mknącego na karym koniu w szalonym pedzie jeźdźca. Ciemna jego sylwetka odcinała się wyraźnie na tle szarzejącego przed kolejną ulewą nieba. Za nim powiewał na wietrze czerwony płaszcz i kita u hełmu jak ognisty płomień przylepiony do stalowej osłony głowy. To właśnie tętent kopyt jego rumaka musiał tak zaniepokoić jej ptaki. Zaintrygowana niezwykłym przybyszem pospieszyła jego śladem do głównej sali. Przypuszczała, że jak każdy nowo przybywający najpierw skieruje się własnie tam, by nieco odtajać po podróży i zasięgnąć języka co do najnowszych wydarzeń w gildii. Dotarła tam gdy przybysz zasiadał już przy ladzie sącząc jakiś trunek. Zatrzymała się opierając o framugę i z odległości śledziła ruchy nieznajomego. - Kim jest ten mężczyzna? - zapytała dyskretnie kogoś z wychodzących nie bardzo nawet przywiązując wagę do tego kto ją mija. - Jak to nie wiesz? - odszepnął jakiś znajomy głos - Blennen von Rafgarel. Najsławniejszy chyba wojownik w całej Gildii. Wyglądało więc na to ze naprawdę zbyt wiele czasu spędzała w towarzystwie ptaków, odsuwając tym samym od ludzi. Zdecydowana więc poznać, tego o którym tak wiele się mówiło, bo teraz przypomniały się jej także inne plotki i opowieści do bajki więcej podobne niż prawdy, które słyszała o przerażającym i bezdusznym generała. Poprawiła tunikę i swobodnym krokiem podeszła do stolika, przy którym zasiadał mężczyzna. Zanim jeszcze zdążyła zbliżyć się na odległość wyciągniętego miecza podniósł na nią pytające spojrzenie. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba nie miałam okazji jeszcze się przedstawić. Jestem Philomela Cantillas. Ukłoniła się dwornie i uśmiechnęła przyjaźnie zachęcając do podjęcia rozmowy.
[Samego przywitania tutaj nie wstawiam, bo już pokusiłam się o rzucenie na wąteczek, ale nie mogę zostawić tej karty postaci bez odpowiedzi. Losie! Zakochałam się w nim, tak ciekawej kapejki już dawno nie widziałam, zakręcenie, niewypowiedziane drobnostki, smakowita nuta ciekawości. U w i e l b i a m tego małego, zakłamanego chłoptasia, całuję i ślę dużo miłości. Życzę powodzenia i dobrej zabawy w pisaniu!]
OdpowiedzUsuńDesiderius
[Nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że Cie tu widzę. Przyprowadziłeś naprawdę cudowną postać, uwielbiam Blennena całym sercem i życzę mu samych cudownych przygód, aww. Mam nadzieje, że nasza mała społeczność przypadnie Wam do gustu i miło spędzicie tu czas! ^^ ]
OdpowiedzUsuńNiezwykle rzadko, ale jednak na świecie zdarzają się przypadki wystąpienia rzeczy niesamowitych, trudnych do uwierzenia i niekiedy tak nieracjonalnych, że ludzki umysł nie jest w stanie tego logicznie wytłumaczyć. Takie zjawiska zostały umownie okraszone mianem cudów, boskich interwencji, niekiedy działań sił nadprzyrodzonych. Mogą się one objawiać w różnych aspektach życia i przybierać przerozmaite formy. Przez wszystkie milenia kontynent ten był świadkiem magicznych uzdrowień, wskrzeszeń, niezwykłych pomnożeń jadła i wielu innych przypadków, które opiewają bardowie po dziś dzień. Lecz jeszcze nikt, kto żyje, nie widział, żeby ten Xavier Delaney zaoferował komuś swoją pomoc. Dobrowolnie, a nie w wyniku przegranego zakładu, szantażu czy groźby. Bez podtekstów, drugiego dna, ot tak, zgłosił się do Raviego z pytaniem, czy nie ma dla niego jakieś roboty, bo mu się nudzi. Och, nasz biedny faun przyglądał się chłopakowi przez naprawdę dłuższą chwilę, nie będąc pewnym czy w ogóle dobrze usłyszał, co jego przyjaciel przed chwilą powiedział. Ostatecznie jednak bard dostał za zadanie pomóc w porządkach i poprzenosić przeróżne rzeczy. Latał z pomieszczenia do pomieszczenia, dźwigał skrzynki, pudełka, flakoniki i donice z dziwnymi roślinami. A wszystko robił bez większych jęków i z obojętną miną, aż trudno było uwierzyć. Pojawiły się nawet podejrzenia, że coś musiało go opętać, bo zazwyczaj wyje na umór i tylko szuka sposobu, aby się jakoś wywinąć z roboty.
Chłopak pracował praktycznie, aż do zmierzchu. Musiał tylko znieść kilka paczek na dół i mógł udać się na kolacje, a tym samym na zasłużony odpoczynek. Może Xavier do tej pory robił bez większych fochów, to jednak pod koniec dnia odezwała się jego leniwa natura i pusty żołądek. Aby nieco przyśpieszyć i nie latać po kilkanaście razy, chłopak ułożył wszystkie pakunki w mało stabilną wieżę i tak postanowił to znieść na dół. I w sumie szło mu to dobrze, nawet bardzo, choć ta dziwna struktura przewyższała go przynajmniej o głowę. Pokonał bez trudów schody na pierwszym piętrze i prawie całe na parter. Prawie, bo przy ostatnim schodku coś zahaczyło o jego nogi. Chłopaka wystraszyło to na tyle, że zachwiał się niebezpiecznie i ledwo utrzymał równowagę, przez chwilę balansując na jednej nodze. Wieża szczęśliwie przeżyła bycie wprowadzoną w rezonans, a przynajmniej w większym stopniu. Tylko najmniejsze pudełko nie oparło się dziwnym wygibasom białowłosego, ześlizgnęło się ze szczytu, uderzyło go w łeb i pofrunęło nie wiadomo gdzie.
— Leithel, uważaj. — męski głos, całkiem obcy dla chłopaka, pouczył kogoś.
Xavier zamarł w miejscu, nikogo się tu nie spodziewając, a raczej nikogo nie widząc, głównie przez piętrzące się paczki. Lekko wychylił się za struktury, a przynajmniej na tyle ile mógł. Kilka metrów od niego stał nieznajomy, może jakiś zwadźca, lecz na pewno niepodrzędny woj, biorąc pod uwagę to, jak się prezentował i co przyodział. O włosach ciemnych, związanych rzemieniem na czubku głowy i z blizną, na której bard w głównej mierze skupił swoją uwagę. Nie przyjrzał się mu jednak, tak dokładnie, jakby chciał, bo niedogodna pozycja mu to uniemożliwiała. Musiał szybko się wyprostować, gdyż ryzykował, że więcej paczek spadnie mu na głowę, albo że sam straci równowagę. Dlatego tylko słyszał, jak obcy podchodzi do niego i kładzie mu zagubiony pakunek na szczycie wieży.
— Uch, dziękuję — sapnął bard za muru, drewnianych skrzyń.
— Ty jesteś zapewne tym nowym, o którym mówił mi Ravi. Nazywam się Xavier i wybacz, ale nie podam dłoni, sam rozumiesz dlaczego.
~Xavier
[Przepraszam ze tak późno ale tyle miałam na głowie, że nie miałam nawet kiedy się przywitać. Mam nadzieję ze zostanie mi to wybaczone. Blennen podbił moje serce, a jeszcze bardziej jego przyjaciel. Mam nadzieję, że mogę liczyć w przyszłości na jakiś wspólny wątek]
OdpowiedzUsuń- Spokój, spokój! - gromiła ptaki, które jak na złość tego dnia utrudniały jej wszystko z godną podziwy zawziętością. Zrywając się rankiem by dosypać im ziarna miała poważny zamiar zaraz po spełnieniu obowiązku wrócić w zacisze swego pokoiku i nieco jeszcze dospać, ale tego akurat dnia wszystko sprzysięgło się przeciw niej. Zirytowana ciągłymi niepowodzeniami swym nadzwyczaj wyczulonym słucham poczęła łowić w powietrzy ten niepokojący dźwięk który spłoszył jej podopiecznych. Wreszcie dostrzegła między pokrytymi już młodymi liśćmi drzewami mknącego na karym koniu w szalonym pedzie jeźdźca. Ciemna jego sylwetka odcinała się wyraźnie na tle szarzejącego przed kolejną ulewą nieba. Za nim powiewał na wietrze czerwony płaszcz i kita u hełmu jak ognisty płomień przylepiony do stalowej osłony głowy. To właśnie tętent kopyt jego rumaka musiał tak zaniepokoić jej ptaki. Zaintrygowana niezwykłym przybyszem pospieszyła jego śladem do głównej sali. Przypuszczała, że jak każdy nowo przybywający najpierw skieruje się własnie tam, by nieco odtajać po podróży i zasięgnąć języka co do najnowszych wydarzeń w gildii. Dotarła tam gdy przybysz zasiadał już przy ladzie sącząc jakiś trunek. Zatrzymała się opierając o framugę i z odległości śledziła ruchy nieznajomego.
- Kim jest ten mężczyzna? - zapytała dyskretnie kogoś z wychodzących nie bardzo nawet przywiązując wagę do tego kto ją mija.
- Jak to nie wiesz? - odszepnął jakiś znajomy głos - Blennen von Rafgarel. Najsławniejszy chyba wojownik w całej Gildii.
Wyglądało więc na to ze naprawdę zbyt wiele czasu spędzała w towarzystwie ptaków, odsuwając tym samym od ludzi. Zdecydowana więc poznać, tego o którym tak wiele się mówiło, bo teraz przypomniały się jej także inne plotki i opowieści do bajki więcej podobne niż prawdy, które słyszała o przerażającym i bezdusznym generała. Poprawiła tunikę i swobodnym krokiem podeszła do stolika, przy którym zasiadał mężczyzna. Zanim jeszcze zdążyła zbliżyć się na odległość wyciągniętego miecza podniósł na nią pytające spojrzenie.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba nie miałam okazji jeszcze się przedstawić. Jestem Philomela Cantillas.
Ukłoniła się dwornie i uśmiechnęła przyjaźnie zachęcając do podjęcia rozmowy.
Philomela