sobota, 30 czerwca 2018

Od Philomeli cd. Noctisa

Musiała sama przed sobą przyznać że docinki Noctisa jakkolwiek zdać się mogły dość irytujące dodawały jej nieco otuchy. Pewnie dlatego, gdy jej towarzysz nagle zamilkł i przestała słyszeć za sobą jego miarowe kroki zatrzymała się i z niepokojem obejrzała za siebie. Oczywiście z jej słabym wzrokiem nie na wiele to się zdało, po chwili pełnego napięcia milczenia rzuciła, wiec wesoło:
- Czyżby jaśnie paniątku lakierki poślizg straciły, że tak nagle zwolnił, czy się wymuskane pazurki w sznur zaplątały i biedactwo wyplątać się nie może?
- Nie ćwierkaj mi tu wróbelku, bo ja tu dbam o twoje piórka i narażam swoją skórę, więc trochę szacunku dla ludzi pracujących
Przewróciła oczami i cofnęła się parę kroków. Coś musiało wyraźnie zaniepokoić egzorcystę. Może i nie wierzyła w jego dobre maniery, bo takowe przekonanie przeczyłoby faktom i obrażało prostą ludzką logikę, ale ufała jego instynktowi.
- Coś się stało? Wyczułeś coś? - zapytała zatroskana.
- Tylko błoto, pot i parę innych niesalonowych zapachów, odsuniesz się kawałek, a zresztą co ja jestem pies tropiący
Przysunęła do nosa swoje odzienie aby przekonać się czy naprawdę tak koszmarnie, pachnie, ale oczywiście relacje egzorcysty były mocno podkoloryzowane.
- Z takim wydelikaconym nosem, fuchę psa policyjnego masz w kieszeni - mruknęła niezadowolona.
Koniec końców zdecydowała się jednak dołączyć do towarzysza i poczęła w milczeniu wsłuchiwać się w nocną ciszę. Z początku nic w jakiś szczególny sposób nie zaprzątało jej uwagi. Zwyczajne odgłosy nocy. Zerknęła w kierunku miasta, które mrugało w ich stronę złotymi ślipiami oświetlonych lampami okien. Znajdowali się gdzieś u krawędzi mokradeł. Słyszała plusk wody i skrzeczenie żab. W powietrzu dawało się wyczuć zapach nadwodnych ziół. Szumiało drzewo. Zamarła i jeszcze bardziej wytężyła niezwykle czuły słuch.
- Noctis? - odezwała się na głos - czy tu jest jakieś drzewo?
- No pewnie, że jest - prychnął oburzony przeczuwając, że sylfa znów robi sobie z niego żarty - nie widzisz?
- Powiedz mi zatem czy jakbym widziała, korzystałabym z tak godnego zaufania źródła jak twoje słowo.
- Cóż może po prostu korzystanie z mojej pomocy weszło ci w krew
- Lepiej mnie nie denerwuj bo ci tej krwi upuszczę.
- No to po co ci te drzewo?
- Żeby się na nim powiesić - wykrzyknęła zirytowana - ale najpierw ciebie, będę damą i przepuszczę chama, bo przecież nie dżentelmena przodem
- Jest tylko pewien problem - odparł trafnie udając zamyślenie - mamy tylko jeden sznur, a ja się chyba nie podzielę
- Co tam sznur... drzewo jest ważne
Czuła ze patrzy na nią jak na wariatkę, a w poglądzie tym dodatkowo utwierdzało ją jego uparte milczenie. Westchnęła zrezygnowana, ze musi wszystko tłumaczyć.
- Chodzi o to że tego drzewa tu nie było
- Jak to nie było? Niby skąd się nagle wzięło? Co ropucha wielkolud na grzbiecie przyniosła?   
- Nie wiem skąd się wzięło, ale niewytłumaczalne zjawiska to twoja branża, no to masz teraz okazję się popisać
- Wybacz, ale jestem egzorcystą, a nie botanikiem, nikt nie jest doskonały
- Ubiłabym cię gołymi rękami, ale za ciebie nie warto iść siedzieć. 
Podeszła do drzewa badając stopą drogę, aby nie ugrzęznąć przypadkiem w bagnie. Delikatnie przejechała dłonią po szorstkim poskręcanym pniu. Zawadziła nogą o jakiś niewielki, ale ciężki prostokątny przedmiot. Schyliła się i dokładnie zbadała go dotykiem. Drobne palce szybko przebiegały gładką skórzaną powierzchnię, aż wreszcie natrafiły na metalową klamerkę z niewielką sznurkowa zawieszką.
- To nioska Zana - oznajmiła ze zgrozą - Nie wiem co tu się dzieje, ale z pewnością coś niedobre...
Nie zdążyła dokończyć kiedy nagle rozczapierzona szponiaste gałęzie śmignęły jej tuż nad głowa, jakby drzewo zamierzało jej wymierzyć policzek. Odskoczyła gwałtownie z trudem utrzymując równowagę, tak ze musiała dodatkowo parę razy machnąć skrzydłami. 
- Ostrzegałeś mnie przed wichurami trzeba mnie było przestrzec przed tym. 
Chwilowo byli bezpieczni, ale ruchy drzewa z chwili na chwilę stawały się coraz bardziej niepokojące. Zupełnie jakby wewnątrz znajdowało się coś żywego i w dodatku niezbyt przyjaźnie do nich nastawionego.
<Noctis?> 

piątek, 29 czerwca 2018

Od Xaviera cd. Noctisa

Gdyby sytuacja wyglądałaby nieco inaczej, to usłyszawszy taką propozycje Xavier, popukałby palcem w czoło, wcale nie powstrzymując się przed zadaniem Noctisowi kurtuazyjnego pytania o stan jego umysłu, jakby podejrzewając, że krzywy ryj, to nie jedyna konsekwencja wypadnięcia z kołyski za dziecka. Jednakże tego wieczoru, to nie logika była siłą decyzyjną, tylko rząd pustych kufli walających się podejrzliwie blisko nich. Rozanielone humory i stępione umysły sprzyjały przyswajaniu niektórych idei, które w normalnych warunkach mogły się wypadać po prostu głupie. Jednak w takich chwilach nie liczy się logika, a wizja zarobku czy innej sławy nie miała nawet miejsca w podświadomości. Nie dla takich racji łapie się pierwsze lepsze zadanie i gna się łeb na szyje, poprzez dziki bór w noc ciemną i ponurą, mając w najgłębszym poważaniu mary, czy inne duchy tego miejsca. Można pomyśleć, że ta dwójka wcale nie obawiała się tego, co mogą tu czy tam, w tej rezydencji, zastać. Pędząc przez leśny trak, dokazywali, rzucali żartami w ich stylu, a z wieczornym chłodem radzili sobie, podając od ręki do ręki, podebraną z karczmy, butelkę o wiadomej zawartości. Gdyby ich wtedy spytać o to ile wypili, bez wahania odpowiedzieliby, że za mało, mogąc za swoje nietęgie umysły i stalowe żołądki poświadczyć nawet życiem. Jednak jak było naprawdę, to już kwestia naprawdę sporna, nad którą nie warto było się rozwodzić, bo jak wiadomo — oni wiedzą lepiej.
Zanim dotarli na miejsce, minęło jednak nieco czasu. Wprawdzie karczmarz wyjaśnił im, jak powinni poruszać się po lesie, aby trafić do dworku, to jednak pomimo klarownych wskazówek nieco pogubili się po drodze. Zdarzyło im się przegapić zjazd czy przypadkiem zgubić bity trakt. Nie mówiąc już o sytuacjach, gdy nagle w jednym budził się duch przewodnika, który nakazał im nagle skręcić w losową drużkę, bo niby ta miała być tą właściwą. Trudno określić ile kółek zakręcili w taki sposób i ile razy przypadkowo omijali prawidłowy zjazd, to jednak pomimo wszelkich niegodziwości losu po jakimś czasie udało im się. Niewątpliwie pierwszą wskazówką, która przyczyniła się do stwierdzenia, że obrali dobry trakt, było to, że nagle stary bór ustąpił miejsca młodym chaszczom. Ptasia wiśnia, wraz z tarniną opanowały łany ziem, które najprawdopodobniej jeszcze parę lat temu były uprawianymi użytkami rolnymi. Dzisiaj jednak oprócz agresywnej krzewiny nic praktycznie tam nie rosło, aż cud, że ostał się trakt, którym właśnie podążali w stronę zarysowań posiadłości ledwo wyróżniających się na nocnym tle.
— To tutaj? — bard konspiracyjnie szepnął, zadając pytanie po tym, jak szybko opadał wzrokiem mur okalający posesje i widocznym za nim stary dwór. Cokolwiek tam było, raczej nie kwapiło się, aby wyjść i ich przywitać, bo okolica nagle zrobiła się dziwnie cicha. Aż za cicha w miewaniu Delaneya.

Noctis?

Od Noctisa cd. Philomeli


Noctis uniósłszy lekko brew skrzyżował ramiona na torsie, opierając się luźno o najbliższy przedmiot stojący obok niego i cierpliwie wysłuchiwał tego, co Panna Cantillas ma do powiedzenia. Owszem, nadal bawiły go docinki i dokuczanie owej osóbce, choć pokazywał to na swój odmienny sposób, jednak sam Flare nie spodziewał się, że wróbelek również ma cięty język i nie jest taki grzeczny na jakiego wygląda. O dziwo poczuł nawet, gdzieś głęboko wewnątrz, swoją męską dumę, która nagle postanowiła się obudzić i stwierdzić, że wyzwanie zostało przyjęte. 
W pierwszej chwili ku pozytywnemu zaskoczeniu Phili zauważyła Noctisa, który dorównując jej kroku szedł tuż przy jej boku, jednak w następnej chwili kobieta musiała przystanąć na moment w miejscu, aby ze zmarszczonymi w niedowierzaniu brwiami lepiej przyjrzeć się przedmiotowi, który młody mężczyzna przewiesił przez swoje ramie. 
- Panna Cantillas idzie czy jednak jej się odwidziało? - rzucił, znajdując się parę metrów z przodu. 
- Sznur? - powtórzyła, zupełnie tak samo jak Flare parę minut wcześniej. 
Noctis nie odpowiedział nic, a kobieta mogła jedynie ujrzeć cień diabelskiego uśmieszku błąkający się po jego ustach, kiedy zerknął na nią zza ramienia. Uskrzydlona istota z braku słów westchnęła jedynie pod nosem, postanawiając nie wdawać się już w dyskusje na temat tego, po co Noctisowi jest sznur. 
Przez pierwsze kilka minut szli w zupełnym milczeniu, nadsłuchując nocnych odgłosów i napawając się spokojem jaki przyniósł księżyc i gwiazdy. Flare z wsuniętymi luźno dłońmi w kieszenie płaszcza, z lekko uniesioną głową przyglądał się granatowemu niebu po którym od czasu do czasu przemykały niepostrzeżenie cienie obłoków. Kobieta natomiast patrząc przed siebie rozglądała się co jakiś czas na boki, pewnie prowadząc ich w stronę miejsca, gdzie ma odbyć się egzorcyzm. 
- Boisz się? - padło pytanie ze strony Flare'a, które niespodziewanie przerwało błogą ciszę. O dziwo nie było w nim niczego ironicznego czy prześmiewczego, ot zwykłe pytanie, co nie zawsze pasowało do Noctisa. 
- Nie – odparła od razu. - Obiecałam, że pomogę. - dodała, dopiero teraz zaczynając zastanawiać się nad ewentualnym haczykiem w jego pytaniu. 
- Panna mnie nie zrozumiała. Słyszałem, że dzisiaj w nocy mają wiać silne wiatry. Nie boisz się, że będąc tak wątłej postury najzwyczajniej w świecie porwie cię? 
No tak, mogła się domyślić. 
- Zapewniam pana, że jestem silniejsza niż może się wydawać. 
- Ah tak? - uniósł kpiąco brew ku górze. 
- Owszem. Natomiast bardziej martwiłabym się o pewnego pana Flare, ponieważ wspominał coś o demencji starczej, braku sił do życia. Jak on poradzi sobie z silnymi demonami? 
- Zapewniam panią, że nie ma powodu do obaw. Poza tym zawsze mogę wcześnie poćwiczyć. Przywiązując kogoś. Do drzewa. Sznurem. 
Philomela prychnęła pod nosem rozbawiona, a tym samym nieco zirytowana ciągłymi docinkami Flare'a. 
- Życzę powodzenia. 
- Zgoda, tylko najpierw powiedz mi w końcu co to za miejsce do którego idziemy, bo nie domyślę się kiedy w końcu zostanę sam – odparł, jednak szybko zamilkł, kiedy wewnętrzne przeczucie nakazało mu wyostrzyć czujność. Był tylko człowiekiem i nie posiadał żadnych nadnaturalnych umiejętności, które pozwoliłyby mu wyczuć zagrożenie, jednak jego przeczucie nigdy go nie myliło i zawsze trafiało w sedno. Mężczyzna w momencie spiął się, w każdej chwili gotowy do ewentualnej walki, kątem oka rozglądając się na boki. Czuł, że czaiło się coś złego.


Od Soreli cd.Yuuki

Siedziała oparta o powykręcany pień dębu i spod osłony jego intensywnie zielonych liści i osłaniającego twarz kaptura śledziła wydarzenia w letnim pałacyku rozważając czy powinna pojawić się tak tak nagle i niespodziewanie, czy też lepiej utrzymać swoją obecność do końca w tajemnicy. Wiedziała że gdzieś pomiędzy gośćmi jest jej ojciec który w razie przyłapania z całą pewnością mógłby stanowić jej alibi, ale nie była nadal pewna czy naprawdę gra jest warta świeczki. Wyciągnęła z torby niewielką lornetkę i przyłożyła narzędzie do oczu. Nie dojrzała jednak niczego poza przesuwającymi się w rozświetlonych oknach postaciami tancerzy i ich dam przytulonych do opiętych w ciemne fraki i falbaniaste koszule silnych, męskich piersi. Światło w pozostałych pokojach było zgaszone, ziały więc mrokiem jak puste oczodoły bestii. Chwilę jeszcze znudzona obserwowała misterne ornamenty zagubionego w środku lasu gmachu, po czym odłożyła lornetkę i ziewnęła przeciągle starając się nie wykonać przy tym żadnego zbędnego ruchu, który mógłby zdradzić jej pozycję. Ciężko byłoby jej wytłumaczyć swoją obecność tutaj. Gdy myśli jej galopowały już w poszukiwaniu jakiegoś dobrze brzmiącego kłamstwa spłoszył ją nagły dźwięk i głos werbalizujący jej dotychczasowe obawy. Drgnęła, wiec gotowa do ucieczki nie bardzo nawet wsłuchując się w ton głosu, a co najważniejsze treść słów. Nie mogła natomiast przeoczyć całej kanonady pytań jakie spadły na nią w następnej minucie. Tylko jedna znana jej osoba miała zwyczaj w ten sposób witać obcych. Wysunęła się więc nieco pewniej z cienia i uśmiechając łagodnie zagadnęła:
- Witam szanowną panią egzorcystkę i mam nadzieję, że to nie obowiązki zawodowe sprowadzają w to urokliwe miejsce. Niezwykłe spotkanie nieprawdaż Yuuki?
Słysząc swoje imię dziewczyna drgnęła zaskoczona. Arystokratka zmierzyła ja badawczym spojrzeniem od stóp i głów. Właściwie w tym momencie wyglądały bardzo podobnie do siebie w ciemnym odzieniu w nie mniej mrocznym lesie niemal zupełnie zlewały się z otoczeniem.
- To ja Sorelia - przedstawiła się pospiesznie wykorzystując zaskoczenie dziewczyny, które chwilowo powstrzymało naturalny dla anielicy słowotok. - prowadzę małą obserwację masz ochotę się przyłączyć.
Wiedziała, że kobieta nie będzie potrafiła zachować ciszy, ale jednocześnie nie wydawało jej się by ktokolwiek zbliżył się do ich kryjówki, a samotne siedzenie na zimnej ziemi, pod drzewem, z którego nie wiadomo, kiedy spadnie na nią jakiś robal, a zjeżone krzaki wbijają się w ciało ze wszystkich stron.
- Brakuje tylko jakichś słonych przekąsek - mruknęła kobieta sadowiąc się nieopodal punktu obserwacyjnego szpiega - Co obserwujemy? Długo będziemy tu siedzieć? Co to za światła? Ukrywamy się przed kimś? Kto nas ściga? Po co tu jesteśmy?
- Myślę, że jeśli chcesz uzyskać odpowiedź to musisz na moment przestać zadawać pytania.
- Skąd wtedy będziesz wiedzieć o co chcę zapytać. Chyba nie mówię za dużo. Jak na moje możliwości to prawie jakbym milczała. Jesteś przewrażliwiona jak wszyscy.
Odetchnęła starając się do końca zachować cierpliwość.
- To teraz nie mów tylko patrz - podała jej lornetkę - to pałac letni księcia Deridan. Dzisiaj urzadzają tam jakiś huczny bal.
- To co ty robisz tutaj w tych chaszczch
Sorelia uśmiechnęła się dwuznacznie.
- Cierpię z powodu bólu głowy i zastanawiam się czy nie powinno mi ją przejść. Także teoretycznie jestem w domu w swoim łóżku. W ogóle mnie tu nie ma. A ty co tu robisz?
<Yuuki?>  

Od Yuuki

Wtorek, godzina jedenasta rano i jeden z randomowych barów gdzie jeszcze można było znaleźć dobry alkohol. Xavier Delaney wraz z Yuuki Tenebris zajmowali jeden z okrągłych stolików, w milczeniu wpatrując się w stojące przed nimi, puste kufle po piwie. Yuuki wykrzywiając usta to w jedną, to w drugą stronę siedziała z wyciągniętymi po bokach nogami, przygarbione plecy opierając o oparcie krzesła i intensywnie nad czymś kontemplowała, wyglądając przy tym jak dziecko nieszczęścia. Xavier natomiast wsparty łokciem o blat stołu położył brodę na dłoni, palcami drugiej ręki dudniąc o brudne drewno z równie niemrawą miną. Generalnie oboje wyglądali jak kopnięci w dupe przez świat. 
- Wiesz co? - zagadnęła w pewnym momencie Yuuki, zwracając tym uwagę Delaney'a, który podniósł wzrok znak pustego kufla i przeniósł go na swoją kompankę. 
- Hmm? 
- Nie ma jeszcze południa, a my już pijemy. 
Xavier przytaknął. 
- W pewnym sensie to jest st...
- Świetne – przerwała mu entuzjastycznie Yuuki, wcinając się w słowo. Mężczyzna westchnął. 
- Miałem na myśli „straszne” - rzekł, a mając dopowiedzieć więcej zaciął się w trakcie otwierania ust po czym zamknął je i machnął ręką, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. 
- Wiesz jeszcze co? 
- Hmm?... - mruknął ponownie, zgadując, że zaraz z ust anielicy padnie jakaś mało rozgarnięta i nie na miejscu wypowiedź. 
- Ogólnie to miejsce jest do dupy – stwierdziła na tyle bezczelnie głośno, że parę głów siedzących najbliżej nich odwróciło się w ich kierunku. 
- Głośniej – burknął Xavier. - Niech jeszcze więcej ludzi cię usłyszy. 
- T o m i e j s c e j e s t d o d u p y – wypaliła, tak donośnie i dobitnie akcentując każdą literkę, że tym razem wzrok każdego spoczął na ich dwójce, wypalając ich dusze powoli i boleśnie. Xavier z powodu braku słów – nie wiedząc czy – na głupotę Tenebris czy na faktyczną obojętność względem opinii innych przejechał dłonią po twarzy, a następnie położył ją na oczach, przynajmniej tak mogąc uciec przez spojrzeniami innych. 
- A tobie co, gorzej ci? - spytała w pewnym momencie Yuuki, przeciągając się leniwie. 
- Powiedzmy. 
- Wiedziałam, że ten alkohol tutaj mają jakiś taki niemrawy – stwierdziła krzywo, po czym wstała i otrzepała czarną pelerynę z niewidzialnego kurzu. - Idziemy. 
- Dokąd? - zdziwił się, marszcząc delikatnie brwi. 
- Zobaczysz – uśmiechnęła się podstępnie i nie czekając na reakcję ze strony Xaviera pobiegła w stronę drzwi wyskakując na zewnątrz. Młody mężczyzna westchnął pod nosem, nie widząc innego wyjścia i szybko wymknął z karczmy, płacąc wcześniej za wypity alkohol. 
Kiedy Xavier dołączył do Yuuki, ta dziarsko maszerowała już w stronę lasu. Niestety tym razem za cholerę nie mógł domyślić się co dziewczynie chodzi po głowie, dlatego dla swojego dobra postanowił w końcu o to spytać. 
- Tak właściwie to gdzie tym razem idziemy? 
Ona natomiast nie przerywając swojego marszu jedynie zerknęła na niego zza ramienia, uśmiechając się szeroko. 
- Typie, mam kilka schowków rumu w lesie. I to nie byle jakiego rumu! - zawołała zadowolona z siebie, prowadząc swojego kompana w głąb zielonych, dzikich ogrodów. Co prawda nie lubiła z nikim dzielić się swoim rumem, ponieważ wolała wypić go sama, jednakże aktualne okoliczności i fakt, że to Xavier przeważyły szalę decyzji.

Xavier?

Od Philomeli cd. Noctisa

- Przemytnik - warknęła pod nosem - nie bezdomny, a przemytnik.
Pewnie dorzuciłaby jeszcze jakiś trafnie opisujący rozmówcę epitet, ale w obliczu nagłej zmiany tematu i tego żartobliwego uśmiechu zmuszona była przełknąć na chwilę urazę, która zawisła and jej bursztynowym spojrzeniem ironicznie opuszczonymi brwiami. Teraz zresztą nie miała czasu na kłótnie, co nie znaczy by przeszła jej do tego ochota. Poczeka na odpowiedni moment i jeszcze mu to wydelikacone oczęta co to je widok ubłoconej kapoty kole, podbije. Skoro jednak wreszcie ich jakże owocna dyskusja doszła do punktu konkretu postanowiła uchwycić się go i za wszelką cenę pociągnąć dalej najlepiej po za mury gildii. Uśmiechnęła się, więc tajemniczo i oznajmiła lekkim tonem: 
- Wolałabym bez nazwisk, a co do miejsc, to sama zaprowadzę, akurat strój mam stosowny, coby od pana szanownego pana nie odstawać.
- Chyba muszę tą pomoc jednak przemyśleć. Nie jestem instytucją dobroczynną, na rzecz anonimowych bezdomnych.
- A cóż to kwestia prestiżu. To ile nazwisk swoich yhm... klientów jaśnie instytucja pamięta? Wymóg etyki zawodowej, coby do obiektu po imieniu się zwracać? A przepraszam etyka to pojęcie absolutnie szanownemu panu obce. Zan. Nazywany go Zan, jeśli to cokolwiek zmienia.
- Dobrze - odparł opierając się nonszalancko o futrynę - przy takich znajomych wygląd owszem stosowny. Więc gdzież ten... Zan aktualnie przebywa?
- Jak się nazywa, gdzie przebywa, może mam jeszcze jego kronikę rodzinną dostarczyć.
- Ależ proszę mnie się nie spieszy.
- Ale mi jest pilno.
- Właśnie widzę. Więc gdzie?
- Na obrzeżach miasta, ale na pewno nie znasz tego miejsca.
- Mów, mów ja jestem światowy człowiek, miasto znam
Czuła narastającą frustrację. Najgorsze było to, że absolutnie nie dysponowała odpowiednią kartą przetargową. Zan nie był członkiem gildii, wiec do poczucia obowiązku, czy solidaryzmu odwołać się nie mogła, miała sporo pieniędzy, ale wiedziała, że ten akurat argument najmniej przemówi do Noctisa. 
- Leży w domu przyjaciela. Zaraz zapytasz pewnie o imię więc może lepiej dam i się wyspać. Zresztą to musi być naprawdę silny demon. Pewnie nawet tobie nie uda się go wypędzić. Lepiej przyniosę ci sznur.
- Sznur?
- Sam mówiłeś, że tak ci się ciężko żyje. Jak widzę to muszę się pospieszyć bo starcza demencja cię dopada, albo wiesz co może chodź jednak ze mną do tych moich znajomych, gwarantuje, że z takim podejściem to spotkanie z nimi może być równie skuteczne
Obróciła się napięcie i podążyła w kierunku drzwi. Gdy rozwarła ciężkie drewniane skrzydła jej oczom ukazał się ogród uśpiony w srebrnym blasku księżyca, którego ogromna tarcza zawisła poza zębatym konturem budynków gildii. Liście szeleściły łagodnie, a gdzieś z oddali samotny powiew wiatru przynosił dalekie pohukiwanie puszczyka. Stanęła na progu nasłuchując, czy usłyszy za sobą kroki egzorcysty.     
<Noctis?>  

Od Yuuki


   Tym razem był to efekt nudy. Po przespaniu połowy dnia na jednym ze swoich ulubionych drzew skąd miała bardzo dobry punkt obserwacyjny, przesiedzeniu w karczmie i rozmowach z oberżystą – to wcale nie tak, że ona cały czas kłapała jadaczką, a biedny mężczyzna od czasu do czasu kiwał głową, niekoniecznie jej słuchając, przespacerowaniu miasteczka ze dwa razy w kółko i wystraszeniu dzieci – nieumyślnie, ale jednak – w końcu znudzona do granic możliwości, a niechętna na jakąkolwiek misje, postanowiła wybrać się na niezobowiązującą, nocną wycieczkę do lasu, w czym nie przeszkadzała jej nawet pogoda, która ostatnimi czasy nie rozpieszczała nikogo. Noc zapowiadała się na równie chłodną i wietrzną, a Tenebris czuła pod skórą, że w niedalekiej przyszłości spadnie nawet deszcz. Mimo wszystko w typowym dla siebie dobrym humorze żwawym krokiem poczęła zaszywać się coraz głębiej w leśną gęstwinę. 
     O tej porze i w taką pogodę las wydawał się jeszcze mroczniejszy i niebezpieczny, a poruszające się pod wpływem wiatru gałęzie drzew przypominały rozgniewane, niespokojne, leśne duchy, próbujące wygonić ze swojego domu intruzów. W miarę zagłębiania się w puszczę, gdzie przestało już docierać nikłe, księżycowe światło, z wolna zanikały wszystkie kontury, sprawiając, że dotychczasowa zieleń zlewała się w jednolitą czerń. Dla Yuuki jednak nie robiło to większego problemu, gdyż jej dobry wzrok pozwalał jej bez utykania o każdą napotkaną gałązkę poruszać się naprzód. I chociażby upiorną nocą, gdzie wszelka roślinność sprawiała wrażenie wrogich demonów kołyszących się wraz z kolejnymi, silniejszymi podmuchami wiatru, Tenebris uwielbiała las, który zawsze był dla niej magicznym miejscem, nieważne w jakim wydaniu. Wciąż zadziwiało ją to, ile kryje oblicz i jak wiele razy potrafi zaskoczyć swoją potęgą. Dlatego, nawet kiedy wyglądał groźnie, a jego wewnętrzny ryk przyprawiał o gęsią skórkę, Yuuki rozglądała się ciekawsko, poruszając głową na wszystkie strony. 
     Po kilkunastu minutach przebierania nogami w pewnym momencie mogłoby jej się wydawać, że gdzieś w oddali zamigotało słabe, zamglone światełko. Dziewczyna przystanęła na moment, wydymając śmiesznie wargi i marszcząc brwi, kołysząc się lekko to na prawo, to na lewo próbując jeszcze raz dostrzec świetlisty punkt w ciemnościach. I faktycznie, tym razem się nie myliła, ponieważ gdzieś w oddali majaczyło słabe światło próbujące wydostać się spośród wszechobecnej czerni. Wiedziona wrodzoną ciekawością i nieświadomością możliwego niebezpieczeństwa bez chwili namysłu ruszyła w stronę małego punkcika. Idąc tak, w pełni skupiona na swoim nowym celu, nie zauważyła nawet, że silny wiatr, wraz ze stawianiem kroków w głąb dzikich ogrodów, przestał tak głośno wyć i schował się wśród gęstych, niskich zarośli. Docierając na małą polanę, ponownie przystanęła na moment, aby móc się rozejrzeć. Teraz od jasnego punktu dzieliła ją tylko leśna, gęsta ściana naprzeciwko. Niczym zły, uparty duch już miała ruszyć w jej kierunku, kiedy nagle i dość przypadkowo usłyszała cichutki szelest, który postawił jej czujność z powrotem na nogi. Najciszej jak tylko mogła, podkradła się do najbliższych zarośli i śmiesznie mrużąc oczy, zaczęła intensywnie przypatrywać się nocnym kształtom. Kiedy już miała machnąć ręką i stwierdzić, że jej się przesłyszało, nagle jej uwagę przyciągnęło coś ciemnego, skulonego przy drzewie, zwróconego w stronę owego światełka. W pierwszej chwili nie umiała zgadnąć co to za stworzenie, jednak najwyraźniej nie wyczuło jej obecności, ponieważ nawet nie odwróciło się w jej stronę, dalej zajęte przyglądaniem się punkcikowi. Yuuki jak zaciekawiony szczeniak przechyliła głowę lekko w bok, krzyżując ramiona na piersi i opierając się ramieniem o drzewo. Był tylko jeden sposób, aby dowiedzieć się, kim jest tajemnicza postać. 
- Serwus, co się tak kitrasz? - spytała, gdyby nigdy nic, na co owa postać aż podskoczyła w miejscu, zaniepokojona nowym głosem, który pojawił się ot tak. Yuuki natomiast niewzruszona dalej przyglądała się zakapturzonemu cieniowi, który instynktownie cofnął się parę kroków w tył, na wszelki wypadek szukając drogi ucieczki. 
- Nie no, czekaj, bo ja chce się dowiedzieć co to za światełka, o tam – powiedziała, a następnie wskazała palcem w kierunku punkciku. - Wiesz coś o tym? Coś strasznego, tajemniczego? A może jakieś duchy? O! Uciekasz przed kimś? Śledzisz kogoś? Jakąś sektę? - Tenebris w momencie zaatakowała zakapturzoną postać niekończącym się monologiem, nie ważne, że tak naprawdę nie wiedziała, do kogo mówi. Nieznajomy cień z wrażenia stanął w miejscu, przyglądając się Yuuki zapewne tak, jakby właśnie spadła z kosmosu. No ale ona chciała tylko dowiedzieć się co to za światełka. 


<Sorelia?>

Od Noctisa cd. Philomeli

Noctis Flare tuż przed zapadnięciem zmroku wsparty o chropowatą korę drzewa spoglądał na zmęczone niebo, zachwycając się delikatnymi, pastelowymi odcieniami różu, czerwieni i pomarańczy muskającymi wyblakły błękit. Słońce gasnąc z wolna, spoglądało jeszcze ostatkiem sił na usypiający świat, posyłając swój ostatni blask zza linii horyzontu. Wydawać by się mogło, że cały świat gwałtownie zwolnił swój szaleńczy bieg, aby wreszcie móc odpocząć. Młody mężczyzna po całym dniu uganiania się za demonami potrzebował właśnie tej krótkiej chwili wytchnienia, by móc odetchnąć głęboko i uspokoić rozbiegane myśli, które do tej pory odbijały się nieznośnym echem w jego głowie. I w pewnym momencie, ku ironii, złapał się nawet na rozmyślaniu o tym, że przez ostatnie misje i kompletny brak czasu nie znalazł nawet paru minut, aby wstąpić do karczmy na kufel piwa z Xavierem. Ewentualnie jakieś dziesięć kuflów w porywach do „idźmy do następnej karczmy”. 
Noctis westchnął cicho pod nosem, lecz po jego ustach przewinął się ledwo widoczny, zbłąkany uśmieszek. Teraz miał już wystarczającą ilość pieniędzy, aby móc przetrwonić je na alkoholowe trunki, ale żeby nie wyszło na to, że jest samolubnym „alkoholikiem” nie przetrwoni ich sam, a z Delaney'em przy najbliższej okazji.
Kiedy horyzont całkowicie pożarł słońce, pozostawiając na niebie jedynie delikatną, pomarańczową poświatę, młody mężczyzna rzucił ostatnie spojrzenie na ciemniejący nieboskłon, po czym ruszył wolnym krokiem w stronę swojej kwatery. Dla niego wieczór jak i noc zapowiadały się spokojnie, bez jakichkolwiek zbędnych niespodzianek – a przynajmniej taką miał nadzieję, ponieważ powoli zaczynał czuć ogarniające go zmęczenie, które owijało jego ciało niewidzialnymi mackami i ciągnęło w stronę łóżka. Mężczyzna ziewnął niekontrolowanie i przeczesał długimi palcami rozmierzwione kosmyki włosów, wprowadzając je w jeszcze większy nieład. Kiedy znalazł się już na korytarzu, instynktownie wręcz podążył w kierunku drzwi prowadzących do swojej kwatery, a znalazłszy się w środku zamknął za sobą wejście do pokoju i całym ciężarem ciała rzucił się na łóżko. Czując pod sobą miękką fakturę materaca, a pod policzkiem puszystą poduszkę, nie mógł już dłużej walczyć z sennością, która pojawiła się dosłownie w okamgnieniu i wsypała pod powieki Flare'a drażniące drobinki piasku. Mężczyzna nawet nie zorientował się kiedy, a zapadł w sen […]
Przebudził się w momencie, gdy blask księżyca rozpościerał swoją białą poświatę na czarnym nieboskłonie i zaglądał przez okno jego kwatery, rozlewając się mlecznym światłem na podłodze. Mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem wsparł się na łokciach, rozglądając nieprzytomnie po pokoju. Kilka dobrych minut zajęło mu zreflektowanie się, że wciąż znajduje się w swojej kwaterze, a nie na innym kontynencie wśród cienistych zjaw, które męczyły go w snach. Czując pewnego rodzaju wewnętrzny spokój, że jeszcze nie umarł, poprawił opaskę na prawym oku, znów przeczesał palcami włosy, po czym upewniając się, że w jego kieszeni płaszcza nadal znajduje się papieros ruszył w stronę drzwi. Jakie więc było jego ogromne zdziwienie, gdy po złapaniu za klamkę po drugiej stronie ujrzał drobną, znajomą mu już postać.
- Nie – przerwał jej, nie dając nawet dokończyć i wysłuchać do końca tego, co ma do powiedzenia. Anielica zamilkła na moment, stając w miejscu nieco zaskoczona, z otwartymi ustami gotowymi dalej wyrzucać z siebie słowa, ale jej wahanie nie trwało dłużej niż parę sekund, by w chwilę później niezrażona podążyła za Noctisem.
- Ale dlaczego?
- Jestem zajęty.
- Czym? - potrząsnęła lekko głową, marszcząc w konsternacji brwi.
- Życiem. Wiesz jak bardzo trzeba się namęczyć, żeby przetrwać te kolejne minuty? - zerknął na nią zza ramienia, odpalając papierosa. - Udręka. Dziwie się sam sobie, że jeszcze nie poszedłem po sznur.
Philomela, choć Noctis zachowywał nadzwyczajną powagę wyjaśniając jej następnie powody dla których mógłby już dawno umrzeć, tym razem wyczytała z tonu jego głosu, ironii i ukrytego rozbawienia, że najzwyczajniej w świecie żartuje sobie z niej. Westchnęła pod nosem i wywróciła delikatnie oczami.
- Pomożesz czy nie? - nieco zirytowania skrzyżowała ramiona na piersiach, wwiercając w Noctisa spojrzenie przenikliwych tęczówek o barwie stopionego bursztynu. Mężczyzna milczał przez moment odwrócony do niej plecami, bez pośpiechu dopalając papierosa. Dopiero po chwili wypuścił z ust ostatni kłębek tytoniowego dymu i zgniótł peta butem. Z wolna odwrócił się do dziewczyny i zbliżył do niej, ku jej zdziwieniu lustrując ją wzrokiem od stóp do głów. Kiedy nieco zniesmaczona miała już spytać co tak właściwie robi, ten wypalił nagle bezczelnie.
- Jak przestaniesz się ubierać jak bezdomny. W pierwszej chwili wziąłem cię za jakiegoś menela – zakończył swoje dodatkowe „pięć groszy” i od razu zmienił temat, jakby nigdy nic. - To gdzie mamy iść i kogo opętało?
Noctis wsunął dłonie do kieszeni i posłał Phili żartobliwy uśmieszek. W duchu wiedział, że pójdzie do piekła, ale nie mógł się powstrzymać. Lubił jej dokuczać.


<Phili? Przepraszam, ale Noctis to taki głupi cham>

wtorek, 26 czerwca 2018

Od Philomeli

- Filis, zaczekaj, gdzie ty idziesz weź chociaż latarnie - młody mężczyzna odziany w szaty barwy ziemi i lasu wybiegł za nią aż na próg i spróbował uchwycić ze rękę. Zręcznie zablokowała przepływ emocji związany z jej mocą i spojrzała mu prosto w oczy z wyraźnym zniecierpliwieniem.
- Powiedz mi Hamanie, do czego przyda mi się latarnia?
Przemytnik uniósł wolną rękę i zafrasowany podrapał się w głowę. W bandzie wszyscy, a szczególnie szef szajki, doskonale wiedzieli, że sylfa porusza się w ciemnościach orientując się raczej za pomocą słuchu niż słabego wzroku, ale przykre wypadki w czasie nocnej wyprawy wyraźnie wytrąciły go z równowagi. Teraz stał przed nią zupełnie inny człowiek. Nie był to już hardy przestępca, przed którym mimo młodych i gładkich rysów twarzy drżała cała okolica, ale przestraszony chłopiec, który nie pewien czy nie spotka go kara za niedawne wybryki stara się w miarę możliwości jeszcze temu zapobiec. Skulił ramiona, opuścił głowę i westchną ciężko.
- Przepraszam, to wszystko moja wina - szepnął, a jego ciche słowa szybko wchłonęła wszechogarniająca ciemność.
- Poradzę sobie - powiedziała uspokajająco i unosząc się już lekko nad brudny bruk miasteczka zawołała - obiecuję, że sprowadzę pomoc.
Nim jej wołanie przebrzmiało odbijane echem obskurnych kamienic i brudnych rynsztoków unosiła się już wysoko ponad słomianymi daszkami chat. Im bardziej oddalała się od miasta tym piękniejsze jej się zdawało, roziskrzone światłami zapomnianych gdzieś, samotnych okien, gdzie zapewne sumienni skrybowie przepisywali jakieś tajemne księgi nie znające światła poranka. Budynki jak konstrukcje z drewnianych klocków, którymi zwykły się bawić dzieci tuliły się do siebie rozpaczliwie osnute mgłą dymów unoszących się sponad wciąż jeszcze kipiących życiem karczm i spelunek. Może nawet pustymi ulicami, odwiedzanymi o tej porze tylko przez spóźnionych pijaków starających się odnaleźć w bladym połysku ulicznych latarni drogę do domu i szemrane towarzystwo, przeciwnie do nich skryte w cieniu, wietrzące łatwy łup, snuła się jeszcze muzyka i ochrypłe głosy przyśpiewek. Otrząsnęła się ze zmęczenia i podwoiła ruchy skrzydeł. Na szczęście cel podróży nie był już daleko. Za kolejnym wzgórkiem jej oczom ukazała się zwalista budowla, nie pozbawiona jednak uroku, której mury czułym ramieniem otaczały ukryte w sercu malownicze ogrody, pogrążone teraz w mroku. W oknach pełgało jeszcze kilka światełek. Miała nadzieję, że jeden z ogników, rozpalony został właśnie przez tą osobę, której tak obecnie potrzebowała. Przysiadła na krawędzi muru, gotowa oskarżać nawet księżyc o to iż nadto wydobywa z mroku jej zakapturzoną sylwetkę. Tej nocy szczególnie zależało jej na dyskrecji. Zsunęła się powoli po murze między i przemknęła pod pobliskie krzewy. Na wirydarzu panowała absolutna cisza nabrzmiała ciężkim zapachem ziół i kwiatów. Przesuwała się ostrożnie wzdłuż ścieżki starając unikać jednak wkraczania na żwir skrzypiący nieznośnie w tym martwym bezgłosie. Często przemierzała te alejki o tej porze, ale dzisiaj była tak niespokojna, ze najlżejszy szelest zmuszał ją do wzmożonej czujności i zatrzymywał w miejscu. Po ostatnich przeżyciach za każdym drzewem dopatrywała się wroga, na każdej gałęzi sieci, która ją spęta, w każdej pochyłości bagna, za każdym krzewem wymierzonej w siebie broni. Z dusza na ramieniu dotarła więc do drzwi części mieszkalnej. Przez moment zastanawiała się czy nie spróbować dostania się do interesującej kwatery przez okno, ale uznała, że byłoby to wysoce nietaktowne i niebezpieczne zarówno dla niej, jak i gospodarza pokoju. Poczęła wiec powoli iść korytarzem stawiając kroki, tak cicho jak tylko pozwalały jej nie pierwszej już młodości deski. Starała się nie zbaczać z miękkiego dywanu i uważnie śledzić tabliczki na drzwiach. Tu jednak wyszło na jaw jej ogromne niedopatrzenie. Zapomniała ze jej słaby wzrok znacznie utrudni jej odnalezienie w ciemnościach właściwej kwatery. Błądziła chwilę w ciemności licząc na łut szczęścia i kiedy już miała zapukać do pierwszych lepszych drzwi, te otworzyły się i ukazał się Noctis Flare.
- Jak ja się cieszę, że cię widzę - wyrzuciła z siebie westchnienie ulgi.
Mężczyzna zamarł na moment czy to zaskoczony ową radością dziewczyny, która miała jakoby być spowodowana wyłącznie jego widokiem, czy też wizytą o tak późnej porze, ale już po chwili odzyskał pewność siebie.
- Ja natomiast cieszyłbym się jakby nie przeszkadzano mi w nocnym wypoczynku
- Przecież nie śpisz
- Nie śpię bo nie daje mi się takiej możliwości, zresztą ja mówię o wypoczynku, a nie spoczynku, to chyba moja sprawa co robię nocami
- No, to świetnie bo widzisz mam dla ciebie rozrywkę, mojego... yhm... przyjaciela zaatakował w lesie demon i powiedzmy, że ja i pozostali moi... znajomi nie bardzo wiemy co zrobić. A ty się na tym znasz wiec pomyślałam, że...
Wyrzuciła z siebie jednym tchem, by nie przerwał jej jakąś kolejną sarkastyczną uwagą, grzęznąc jednak przy samej prośbie o pomoc. Miała nadzieję, że mężczyzna nie tylko pomoże jej, ale zachowa też całą sprawę dla siebie. Stała wiec pełna nadziei oczekując na odpowiedź jak na wyrok.
<Noctis?>

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Philomeli cd. Xaviera

Wieczór był naprawdę przyjemny. Setki niewielkich gwiezdnych punkcików rozsypane na granatowym nieboskłonie przypominały swym blaskiem garść diamentów rozsypaną hojną ręką bogatego krawca na atłasowej tkaninie. Uśmiechnęła się do siebie mrużąc oczy, bo jej słaby wzrok i tak na niewiele zdawał się w ciemnościach ogrodu. Przemykając razem z podpitym towarzyszem między drzewami wewnętrznego ogrodu błogosławiła los, który zetknął ją z przemytniczym środowiskiem gdzie nauczyła się całkiem nieźle wykorzystywać swój ponad przeciętny słuch do orientacji w terenie. Przez całą drogę nie spotkani właściwie nikogo między powyginanymi konarami drzew od czasu do czasu zaszeleścił jakiś spłoszony mieszkaniec koron, od czasu do czasu krawędzie zjeżonych czupryn niskich krzewów otarły się łagodnie o ich łydki niczym oswojony kot błagający o uwagę. Szczególnie dla Xaviera owe niespodziewane przeszkody na drodze musiały być dotkliwe, bo choć ku największemu jej zdumieniu po wypiciu butelki alkoholu nie ostatniego gatunku wcale nie wyglądał na pijanego, to jego kroki były zdecydowanie mniej pewne. Odetchnęła z ulgą, gdy wyrwali się na otwartą przestrzeń szczęśliwa iż nie musiała wygrzebywać barda z żadnych zarośli. Kiedy zaś po kilku chwilach żwawego marszu dotarli do miasteczka i weszli w  oświetlane bladym światłem uliczki miasta była pewna iż nawet obijając się od ściany do ściany zdoła dotrzeć na miejsce o własnych siłach. Już po pokonaniu kilku niewielkich skrzyżowań dojrzeli u wylotu uliczki cel swej podróży. Budynek wyglądał jakby poszczególne jego elementy trzymały się ze sobą jedynie siłą przyzwyczajenia. Cegły wystawały z korpusu jak nierówne zęby, strzecha przekrzywiona zawadiacko zwieńczona kominem zdawał się chwiać przy każdym mocniejszym podmuchu, równie niemal jak jęcząca i brzęcząca łańcuchami tabliczka przywieszona dość nierówno, z namalowanym wielkimi literami napisem "Karczma pod białym krukiem". Zanim jednak podeszli do drzwi powstrzymała go ruchem ręki.
- Panicz wybaczy, ale jak wspominałam to nie jest najlepsze towarzystwo. W razie jakichkolwiek kłopotów proszę powołać się na mnie.
Otaksował ją badawczym spojrzeniem. Wydął policzki jak obrażone dziecko i z uśmiechem zupełnie nie pasującym do tej pozy oznajmił.
- Jestem dużym chłopcem i potrafię sobie poradzić.
- Nawet po kilku głębszych? - zapytała unosząc brwi w wyrazie niedowierzania.
- Nawet po kilku głębszych - odparł jak jej się zdało powstrzymując czkawkę.
Przez moment stała mierząc go zdecydowanym spojrzeniem, którego zdawał się nie dostrzegać.
- Dobrze załóżmy zatem, że to ja potrzebuje ochrony, tylko trzymaj się blisko.
Pociągnęła towarzysza za rękę zapobiegliwie nie ściskając zbyt silnie. Nie miała zamiaru w tym momencie zapoznawać się z całą przeszłością barda.
- Uwaga na latające kufle - ostrzegła kładąc dłoń na klamce.
- Już zapowiada się dobrze - odparł z uśmiechem.
Wchłonęły ich ciepło i blask gwarnej izby. Z konieczności Filis musiała w pierwszym rzędzie skupić się na wytłumieniu tych wszystkich dźwięków, które silnie raziły jej wrażliwe uszy. Wciąż jeszcze lekko ogłuszona zbliżyła się chwiejnym krokiem do lady i pociągnęła za sobą Xaviera. Barczysty mężczyzna pełniący w tym przybytku pijaństwa i hulanek zaszczytną rolę kapłana zdroju życia zlustrował ich czujnym i raczej nieprzychylnym spojrzeniem.
- A ten to kto? - mruknął wskazując ruchem głowy barda, a pytanie wyraźnie kierując w stronę kobiety.
- Jest ze mną i to jak na razie powinno ci wystarczyć Bernoldsie. - odparła stanowczym tonem.
- Ale mnie tak do końca nie wystarczy sama obecność tutaj nawet w tak zacnym towarzystwie, przydałoby się nie ukrywam zwilżyć gardło jakimś z szlachetnych trunków zacnego pana - przemówił Xavier. Już od drzwi widziała przecież jak oczy mężczyzny śmieją się do półek z alkoholami, wyraźnie butelka w sali wspólnej, była dla niego ledwie rozgrzewką. Nie dosłyszała co jej towarzysz szepnął Barmanowi do ucha, najpewniej było to któreś z tych jego magicznych słów, bo już po chwili stała przed nim pełna karafka, całkiem z wyglądu apetycznego płynu i szklanka nie należąca do tych najbrudniejszych, które stara Berta przeciera już tylko dla zasady, żeby nie było że darmo kaszę wyjada gospodarzowi. Tym bardziej zaskoczyła ją cała sytuacja, że już po chwili poproszony o taką samą przysługę przez innego klienta właściciel wybuchnął stekiem przekleństw.
- Nie widzisz pan, tu nie ma picia na kredyt, ładnie bym wyszedł słyszałeś o tej szui Rainodzie, co to go zamknęli wczoraj, wiesz pan ile mi panie był winien, nie ma znajomości, nie ma zeszytów, z torbami przez was pójdę, jaka gwarancja ze i pana jutro nie powieszą, a kto mi pieniądze odda.
Pijaczek odszedł chwiejnym krokiem, a Bernold z furią zabrał się do przestawiania kieliszków nad kontuarem.
- Bernoldsie, bo widzisz przychodzę do ciebie z pewną sprawą
- O masz ci następna
- Ja wiem że ty nie uznajesz żadnych znajomości
- Tak, tak ja nie policja, ja tu nie pytam kto i za czym, ładnie bym wyszedł, jakbym tak rozpytywać zaczął, najpewniej wsadziliby mnie za współudział
- Ja nie mówię, że ty pytasz, ale może obiło ci się o uszy
- Filis doskonale wiesz, że tu się nie tylko nie pyta, ale i nie podsłuchuje
- Przestań ze mną pogrywać - wysyczała przez zęby.
- Ach, ach mój aniołku złoty, a czegóż ty właściwie chcesz ode mnie... wiesz nie ma nic za darmo.
Już miała prosić Xaviera o pomoc, albo rozwiązać sprawę za pomocą argumentu pięści, gdy do oberży weszła doskonale jej znana grupa przemytników. Natychmiast dostrzegłszy ja w tłumie szef szajki podszedł do niej i składając głęboki ukłon przywitał jak najżyczliwiej.
- Witaj, Hamanie - odparła również lekko się kłaniając, z męska raczej niż po kobiecemu. - Widzisz ten gbur w kostiumie człowieka znów się droży jak panna na wydaniu, mógłbyś mi powiedzieć czy znajdę tu Duxa, Lexa, Voltera, albo Szarego?
- Dux i Lex siedzą tam, drugi stolik pod oknem, Volter z tamtej strony baru, a Szary najpewniej w zachodniej wnęce - zwał się głos z za baru.
- Widzisz - odezwała się zwracając w jego stronę - jak chcesz to potrafisz. Po proszę cię Hamanie o przysługę zanieś to Duxowi i Lexowi i powiedz że to ode mnie. Idziemy!
Młodzieńcowi wręczyła zwiniętą serwetkę i pociągnęła za rękaw swojego towarzysza, ale ten ani drgnął wpatrując się jak urzeczony w do połowy jeszcze pełną butelkę.
- Oj, daj spokój Filis, no popatrz, przecież nie zostawię tej biednej samotnej butelczyny bez opieki, no sama się przecież nie dopije.
- To ją dopije kto inny
- To jeszcze gorzej
Przewróciła oczami zdegustowana.
- Dobrze weź ją ze sobą. Nie mam ochoty powtarzać każdemu z osobna tego samego. Musimy wszystkich tych ludzi, których wymieniłam wyciągnąć na zewnątrz. Tu masz swoją partię wiadomości. Zajmiesz się Volterem, to tamten, wymuskany, którego obsiadło stado kobiet. Na pewno go z nikim nie pomylisz. To kobieciarz, amant, ale i ryzykant, wykonanie polecenia nawet zupełnie obcego człowieka nie sprawi mu żadnych oporów. Szarym muszę się zająć się sama, choć i to nie daje gwarancji, że mnie w ogóle wysłucha. Spotkamy się w zaułku za karczmą. Tu masz wiadomość.
Wcisnęła mężczyźnie do ręki kawałek bibułki z wiadomością i zniknęła w gwarnym tłumie.
< Xavier? >

"Przeznaczenie rozdaje karty, a my tylko gramy. "

Art by Craig Mullins
„Trzpiotka, kokietka, głupiutka gąska”                 
"Chroń, Panie, wątłą mojej duszy zieleń
Od podeptania i martwych spopieleń"
Kryształowe żyrandole rzucały swe niepewne rozedrgane blaski na marmurowe posadzki, po których gładkiej, wypolerowanej powierzchni nogi wprawnych tancerzy sunęły jak po gładkiej skutej lodem tafli jeziora. Między lasami wysmukłych kolumn kobiety jak barwne kwiaty, mężczyźni jak smukłe cyprysy. Muzykanci odziani w czarne fraki i białe koszule, których niesforne żaboty wypływały spod ciasnych okryć jak wzburzone kłęby piany, uderzyli w rzewne tony wprawiając ten wielobarwny tłum w miarowy ruch, który w kilka chwil rozkołysał całą salę. Młodość okraszona zdrowym rumieńcem, dojrzałość pełnych ust okraszonych karminową szminką i ciemnych lic podkreślonych nie mniej ciemnym zadbanym wąsikiem i starość, także nie wyłączona z zabawy, śledząca otocznie czujnie przez lśniące, oprawne w złoto szkiełka monokli. Matrony niczym najczujniejszy oddział wojska pełniły w niniejszej społeczności rolę sędzin i przyzwoitek. To one decydowały komu pozwolić na dołączenia do "dobrego towarzystwo", a kogo usunąć poza jego margines. Dziś uwagę owych harpii utuczonych na dworskiej etykiecie zaprzątała osoba zupełnie nowa na salonach, prawdziwe objawienie tego wieczoru. Trzeba przyznać. iż natura nie poskąpiła jej urody jak i dobrych manier i być może dlatego mimo właściwej nowicjuszce nieśmiałości obdarzała wszystkie mijane damy i kawalerów życzliwym uśmiechem delikatnie pomalowanych ust.
- Słyszałyście o młodej Acantównie? - szepnęła Lady Ashley w stronę sąsiadki.
- Ach, tak, tak, złociutka oczywiście odradzałam Marii wprowadzanie swej latorośli na salony w tak niekorzystnym momencie roku. Odpowiednim momentem byłby bal jesienny, ale żeby pokazać się na początku lata
- Masz rację kochana - wtrąciła się Lady Niobe - te ordynarne suknie, na nowoczesną modłę zupełnie odbierają dziewczętom wdzięk
- Ale tego jej chyba nie możesz odmówić - upierała się prowodyrka plotek.
- Tak, tak - potwierdziła Lady Bacaria, która zwykła się zgadzać, nawet gdy była odmiennego zdania, ale nie mogła darować dodania kilku słów od siebie. Teraz, więc także po chwili dogłębniejszej obserwacji z użyciem niewielkiej srebrnej lornetki operowej oznajmiła - Trzeba przyznać,, że ma całkiem przyjemny uśmiech i tańczy, och jak jedna z gracji, niewątpliwie powierzono ją opiece, bardzo solidnej guwernantki.
- Uśmiech owszem przyjemny, ale uśmiech prawdziwej damy nie powinien być dla każdego, a ta czerń! - upierała się zrzędliwa Lady Niobe znana ze swego przeczulenia na punkcie mody i szczególnego umiłowania do ciemnych barw.
- Ach nie wieżę, że słyszę to z twoich ust, gdybym przy tym nie była i opowiedzianoby mi... - wtrąciła się przewodząca loży szyderców lady Ashley. Zamilkła jednak w pół zdania na uspokajający gest ręką towarzyszki.
- Osobie w moim wieku i do tego wdowie, kolor ten w istocie przystoi, ale taki podlotek
- Tak, tak kochanie, ale przecież ledwie chwilę temu oskarżałaś ją o niefrasobliwość w kontaktach z kawalerami, która przecież właściwa jest temu wiekowi.
- Najpewniej po prostu stara się po prostu być miła, ale spójrzcie jak sięga po ten koreczek, istna gracja i umiar, tylko czemuż ma takie dziwne to spojrzenie, takie... yhm rozbiegane - kontynuowała Lady Ashley.
- A czegóż się po niej spodziewałyście - wtrąciła się obrażonym tonem Lady Niobe - Toż to zwykła trzpiotka, kokietka, głupia gąska.
- Tak, tak - skwapliwie potwierdziła Lady Bacaria - choć może... zobaczymy, jeszcze zobaczymy.

Art by Greg Rutkowski
Panienka się dąsa
"Zamknięty w kolej swego wiecznego spętania,
Co tym ruchem zdobędę, następnym utrącam...
A jednak me codzienne, przeciwne wahania

To ciągła droga naprzód. - Ją nigdy nie wracam!"
- Panie Acantus, ja rozumiem panieńskie dąsy, ja rozumiem te wszystkie zmyślone lęki przed portretem, ale to jest jakiś obłęd - spuścił wzrok i mocniej zacisną dłonie na granatowym berecie fantazyjnie ozdobionym mozaiką barwnych plam - proszę mnie źle nie zrozumieć...
- Doskonale pana rozumiem, panie Proscino - przy tych słowach wypowiedzianych tonem dość już gniewnym i złowrogim młody artysta, aż się skulił jakby pragnął schronić się przez ewentualnym ciosem, który o tyle zdawał się bliskim iż jego wcześniejsza przemowa nie spełniała wszystkich wymogów grzeczności, a gospodarz znany był ze swej porywczości. Pan domu wzniósł dłoń i jeszcze dobitniejszym tonem zawołał- w moim domu nie będzie do chodzić do takich ekscesów!
Nieszczęsny portrecista mógł na chwilę odetchnąć z ulgą pewien, iż tym razem zdołał uniknąć kary za swą bezczelność, ponieważ ów podniesiony głos wyraźnie adresowany był właśnie do panienki. Ta zresztą już kilka chwil później znalazła się na schodach i zstępując po nich powoli, z wyraźną dumą malującą się na młodziutkiej twarzy przemówiła głosem nie noszącym nawet śladów wzburzenia.
- Ojcze, nie powinieneś tak się denerwować, sam wiesz jak źle to wpływa na twoje zdrowie, owszem odmówiłam temu panu możliwości wykonania mi portretu, ale tylko dlatego, że nie uzyskałam wcześniej twej zgody
- A po co u diabła ściągałbym tego młodego człowieka do nas do domu - wykrzyknął czerwony z wściekłości. Wzburzenie sprawiało, że nie tylko ręce, ale i krawędzie wąsów mu drgały. Jednocześnie starał się nie wybuchać przesadnym gniewem, przy bądź co bądź obcym człowieku. I czy miał tak naprawdę powód. W końcu córka trzymała się zaleceń.
- Dobrze zatem nie pozwoliłaś sobie namalować portretu i co jeszcze?
- Powiedziałam szanownemu panu, że ma opuścić nasze domostwo, bo jego obecność godzi w moją cnotę, a nie chcę stać się powodem plotek - odparła rozkosznie składając ręce na piersiach i pokornie spuszczając wzrok. 
- Pan to słyszy! - wykrzyknął malarz.
- Proszę się nie wtrącać. I co było dalej, bo jak znam twoją kreatywność zapewne na tym się nie skończyło.
- Powiedziałam, że jeśli ktokolwiek będzie mnie malował to tyłem i w tej sukni, w której jestem, więc równie dobrze może rozkładać sztalugi i zaczynać. Jest to jedyna poza godna damy. Przecież nie mogę pozwolić by mój wizerunek został skalany przez niepożądane spojrzenia. Wtedy weszła matka i kazała mi się przebrać
Mężczyzna wykręcił w powietrzu zgrabny młynek ręką dając znać by kontynuowała, choć przy wysłuchiwaniu tych wszystkich niedorzecznych argumentów tylekroć już przewracał oczami, że mniej od niego doświadczony niezawodnie dostałby zawrotu głowy.
 - Powiedziałam, że mogę jeszcze ewentualnie założyć czarną suknię, na znak żałoby po utraconej wolności. Przecież sam wiesz, ojcze, że obrazy mogą odbierać ludziom duszę.
- Świetnie jakoś wytrzymamy z bezduszną, natychmiast marsz do pokoju i przebrać się, za pięć minut masz być w pokoju, a pan - tu zwrócił się do malarza - niech szykuje płótna.
- Ależ ojcze czy to konieczne, po co obraz skoro masz mnie na codzień
- To nie dla mnie tylko dla twojego narzeczonego
- Czyż nie jestem jeszcze za młoda na małzęństwo
- W tym domu to ja decyduję na co jesteś za młoda, a na co nie.
Pomaszerowała, więc do swojego pokoju nie zapominając o ceremonialnym trzaśnięciu drzwiami.  

"Przeznaczenie jest pojęciem przerażającym. 
Nie chcę być skazana przez los, chcę wybierać"

Art by avvart
Lady Sorelia Acantus
Scherlin Blue/Nalaesia/7 styczenia/22 lata/szpieg
Urodziła się w arystokratycznej rodzinie jako córka Marii i Antoniego Acatus. Rodzina mimo, iż posiadała już kilkoro dzieci (obecnie ich liczba sięgnęła siedmiorga: Cyntia (16 lat), Dariusz (20 lat), Auriana (18 lat), Edward (26 lat), Karol (24 lata), Daniel (13 lat)) zapewniła jej dobry status majątkowy i staranne wykształcenie. Natura obdarzyła ją ponadprzeciętną urodą i zdolnością wpasowania w każde otoczenie. Panienka doskonale wyczuwa czego się od niej oczekuje i najczęściej robi wszystko co wymaga się od osoby o jej godności. Na co dzień przyjmuje rolę posłusznej, dumnej, ale łaskawej dziedziczki. Pochyla się nad potrzebującymi i chętnie użycza im swego bogactwa. W towarzystwie starszych dam wyniosła i niedostępna sprawia wrażenie istnej królowej lodu. W gronie młodych kawalerów, wesoła i pewna siebie, skłonna do niezobowiązującego flirtu. Tak naprawdę jest osobą szlachetną i honorową, czasami wręcz przesadnie, dość lękliwą i wciąż walczącą z wrodzoną nieśmiałością. Udaje głupszą niż jest w rzeczywistości. Zna kilka języków i posiada dość rozległą wiedzę. Tańczy śpiewa i gra na pianinie - bo tego się wymaga od młodych panien. Posiada podstawowe umiejętności w zakresie haftu. Zajęcia właściwe dla szpiega są jej niemalże obce. Poznała podstawy fechtunku i potrafi jako tako obronić się swoim sztyletem rodowym, z którym nigdy się nie rozstaje. Właściwie ratuje ją w tym przypadku przede wszystkim refleks. Potrafi też pływać, ale raczej tylko na krótkie dystanse. Wspina się gorzej niż przeciętnie, ma kiepską formę i nie biega szybko. Kłopot sprawiają jej czasami nawet proste prace domowe. W ogóle fizycznie jej umiejętności przedstawiają się dość marnie i tylko niezwykły spryt pozwala jej wydobyć się z opresji. W wolnym czasie pisze wiersze i opowiadania, spędza czas z przyjaciółką Alice lub przechadza się po ogrodzie. Do Gildii także zagląda dość chętnie choć dotarcie na miejsce bez wzbudzania podejrzeń bywa dość kłopotliwe. Gdy się tam pojawia obsesyjnie niemalże stara się wyzbyć swojej arystokratyczności, co często ma opłakane skutki.

Art by Zillah Harvey
Ptaszyna w złotej klatce
"Lecę w prześcigi z dalą i złudą w zawody, Niewierny wszystkim prawdom i sam z sobą sprzeczny."
Po cichu przebiegła korytarzyk dzielony z resztą domowników i niemalże bezgłośnie otworzyła drzwi. Przez muślinowe zasłonki wpadało do pokoju łagodne różowawe światło poranka. Miała na sobie wąską białą suknię, którą mniej wprawne oko w półmroku wziąć by mogło za koszulę nocną. Zależało jej na tym. Brudne odzienie pozostawiła w schowku, by nie przywlec przypadkiem na sobie zgniłego zapachu miejskich kanałów. Zrzuciła szybko z siebie odzienie i przywdziawszy nocna koszulę wskoczyła do łóżka, w samą porę, bo już słyszała w holu kroki kucharki. Leżała w milczeniu nasłuchując głosów z dołu więc doskonale wiedziała, kiedy kobieta zzuła buty, kiedy powiesiła płaszcz i nagle rozdzierający wrzask.
- Aaaa!!! Pająk!!! - wstrząsnęło całym domem, bo bądź co bądź, że stara Matylda głos miała tak niemal tęgi jak całą sylwetkę. Zerwała się z łóżka i przyłożyła ucho do drzwi. Nie dlatego, aby wykazywała jakąś szczególną pasję młodego entomologa, ale czuła że całe zamieszanie może ją bezpośrednio dotyczyć. Trzasnęły jakieś drzwi, zatupotały nogi na aksamitnym dywaniku. Ze swego stanowiska doskonale słyszała toczącą się niżej rozmowę zresztą tak jak się tego spodziewała wszystko zostało jej zrelacjonowane przy wspólnym śniadaniu.
- Ten pająk z całą pewnością był z miejskiego kanału, tylko tam legną się takie poczwary - opowiadała z przejęciem Cyntia, młodsza z sióstr.
- A ty skąd wiesz, byłaś kiedyś tam? - rzucił Dariusz kpiarsko wydymając wargi.
- Chyba ty - odgryzła mu się niezbyt zręcznie - po prostu był wielki i włochaty.
- Przestańcie - wrzasnęła Auriana zrywając się z krzesła - to obrzydliwe.
- Dzieci - upomniała swe latorośle matka z drugiego końca stołu.
- To pewnie przez tą arystrokratyzację życia, młodzież wizytę ośmionożnego owada traktuje jak epokowe wrażenie, brak im odpowiedniejszej podniety - przemówił Edward, najstarszy z rodzeństwa.
- Odezwał się pan demokrata - fuknął siedzący tuż obok Karol.
Tylko najmłodszy z chłopców Daniel nie odrywał oczu od talerza, szczęśliwy, ze tym razem nie on stał się obiektem złośliwych żartów rodzeństwa.
- Mam tylko nadzieję, że ten gad nie siedział na moim płaszczu - oznajmiła z lękiem Sorelia, która starała się za wszelką cenę udać że apetyt jej nie dopisuje. Z rozczuleniem wspominała ukryte w szufladzie toaletki suchary. - jeśli on chodził po moim płaszczu nigdy więcej go nie założę. Możecie go od razu spalić - dodała ze łzami w oczach. Porozumiewawcze spojrzenia reszty członków rodziny powiedziały jej wszystko. Od tego momentu tym bardziej skupiła się na poszukiwaniu okazji by ukazać swój wstręt do tych zwierząt. Doskonale bowiem zdawała sobie sprawę, iż owego małego przyjaciela musiała przywlec ze sobą z ostatniej wyprawy. Na okazję nie musiała zresztą długo czekać. Po południu udali się wspólnie na spacer po parku. Gdy dotarli do ukrytej w gąszczu drzew altany Sorelia rozpoczęła swoje przedstawienie. 
- Nie wejdę tam - wykrzyknęła zapierając się nogami
- Nie wygłupiaj się - skarcił ją ojciec.
- Tam są pająki!
- Gdzie?
- Tam nad progiem wisi pajęczyna.
- To tylko kawałek watki, daj spokój
- Nie, tam na pewno jest pająk, och, och słabo mi
Po tych słowach zemdlona osunęła się na ziemię.    

Art by Guewiz
Córka nocy
"Zbyt długo, zbyt
We mnie ciszą wtapiała się głuszy...I nim wstał świt,
Zakochała się noc w mojej duszy..."
Na ulicach panował nie lada gwar, zupełnie jakby nie tylko temperatura na dworze, wzrosła, ale i wewnątrz ludzi. Mijali się w przewiewnych lekkich strojach, zlani potem i perfumami, które zamiast zamaskować nieprzyjemny zapach tylko zwiększały jego intensywność. Młoda kobieta o przenikliwych piwnych oczach i ciemno brązowych bujnych włosach opadających łagodną falą na niewielkie piersi opięte zdobnym gorsetem stanowiącym cześć bogatej sukni pochyliła się nad ubogim żebrakiem obracając w dłoni złotą monetę.
- Widziałeś coś? - szepnęła ledwie dosłyszalnie.
- O dziękuję łaskawa pani za twą dobroć - zawołał głośno, po czym zdecydowanie ciszej dodał - Hektor zwiększył swoją aktywność. W porcie wyraźnie coś się kroi.
- Płacę ci za to żebyś mi powiedział co. Że coś to sama wiem...
- Musimy się spotkać - szepnął i z jękiem chwycił rękaw jej sukni - O miłościwa pani
- Gdzie? - zapytała cicho, a nagłos dodała - ach to dla mnie drobiazg, nie mogę patrzeć na ludzką nędzę.
- Tam gdzie zawsze - odparł i chwytając się za nogi mocno podciągnął kolana pod brodę. Już po chwili począł kolebać się i wołać błagalnie o kolejne drobne.

Serdecznie witam z moją nową postacią. Gratuluję wszystkim którzy dotrwali do końca KP i mam nadzieję, że czasu na to poświęconego nie uznacie za stracony. Zapraszam do wspólnych wątków.
Postać można wykorzystywać w opowiadaniach. Będzie mi bardzo miło.
PS. Wszystkie cytaty pochodzą z wierszy Leopolda Staffa

sobota, 23 czerwca 2018

Od Philomeli cd. Ignatiusa

Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem, jednak dodając od siebie kilka jadowitych błyskawic zdolnych sparaliżować niejednego wścibskiego jegomościa, ale nie posiadających niestety jak się wkrótce przekonała żadnej władzy nad zbuntowanym orłem. Prychnęła pod nosem odpędzając z twarzy wilgotne kosmyki włosów, które zasłaniały jej widok i chłodziły dodatkowo ciało spływającymi po nich na ubranie drobinkami śniegu.
- Taak... znowu... uciekł - wycedziła przez zęby, po czym żwawszym już tonem wybuchła na dobre zasypując słuchacza gradem padających bez większego związku słów - jestem niewyspana, jestem zmarznięta, żadnego ogrzewania, a ten smark decyduje się uciekać... ja nie na to się najęłam, żeby z dachów skakać, są bardziej malownicze sposoby na samobójstwo... czy ja go mogę ustrzelić.
Zaskoczony mężczyzna cofnął się kilka kroków obawiając widocznie iż jej gwałtowna gestykulacja może spowodować w najbliższym czasie bolesne zetknięcie ręki, którą wymachiwała z jego policzkiem. Kobieta zaś rozgrzewała się swoją wściekłością coraz bardziej. Wreszcie jednak zamilkła i patrzyła tylko na niego płomiennym wzrokiem z czerwonymi policzkami i zaciętymi wargami.
- A tak po za tym dziękuję za ocalenie życia
- Słucham? - zapytał wyraźnie nieprzytomny.
- Człowieku - wykrzyknęła otwierając drzwi do cieplejszej nieco izdebki sokolników - ja tu o niewyspaniu, a ty ledwie na nogach stoisz, coś ty robił przez ostatnie dni? Węgiel przerzucał?
- Nie... - westchnął - papiery, ale efekt zdaje się podobny
- Hmm... nie do końca od węgla przynajmniej byłoby ciepło, a od papierów... wybacz, ale ani to kogo ziębi, ani grzeje... a o zdrowie to koniecznie powinieneś zadbać. A co do tego to może chcesz jakieś stare ubrania sokolników - uniosła z wieszaka ciepły wełniany płaszcz.
- Nie właściwie to ja tylko na chwilę
- Gołąb czy sokół ? - zapytała wesoło, raczej retorycznie bo już szła po ulubionego sokoła swego gościa. Zdążyła już dokładnie zapamiętać każde załamanie jego piórka, każde spojrzenie złotych oczu i te zniecierpliwione zamachy skrzydeł, gdy w drzwiach dostrzegał swego przyjaciela.
- Zaczynam czasami myśleć - mówiła idąc z ptakiem chwiejącym się na dłoni - że mnie panicz unika... rozumiem, że może ja to nie odpowiednie towarzystwo, ale żeby nawet na herbatę nie przyjść? Zawsze tylko te papiery...
Wyszli na zewnątrz, aby wypuścić ptaka i wtedy właśnie omalże nie potknęła się o leżący na ziemi podłużny przedmiot. Uniosła go do góry i przekonała się, iż jest to właściwie metalowa tubka, przypominająca nieco tą przywiązywaną sokołom do nóg, ale jednocześnie znacznie większa i bardziej ozdobną.
- Panie sekretarzu, zdaje się, że praca i tu za panem się przywlekła
Obrócił się do niej zaskoczony i pokręcił tylko głową.
- Nie, to nie moje, może któryś z ptaków upuścił.
Tym razem to ona wstrząsnęła przecząco głową.
- Nie możliwe, za ciężkie - rzuciła zdawkowo i delikatnie wysunęła ukryty wewnątrz papier. Cała powierzchnia karty poznaczona była jakimiś dziwnymi szlaczkami, które stanowić musiały jakiś nieznany jej rodzaj pisma. Zerknęła jeszcze raz na dach po czym pod nogi.
- To musiało wypaść z dachu, spadając strąciłam pewnie dachówkę, a za nią pewnie było ukryte to. Potrafisz to odczytać.
Ignatius nie wyglądał na zadowolonego z nowego zajęcia jakie mu przypadło.
- To graniczy z cudem - mrukną przyglądając się rozmazanym esom floresom. - ale z pomocą paru książek z biblioteki pewnie się da.
- Ale, ale na razie to zostaw i idź odpocząć, a potem zastanowimy się co dalej, może też się do czegoś przydam, ostatecznie obracanie kartek i wyszukiwanie pojedynczych literek nie przekracza moich zdolności.   

<Ignatius?>

Od Xaviera cd. Philomeli

Tamten wieczór, a może nawet cały dzień musiał być dla niego jakoś milszy, bo o dziwo emanował aurą pogodną, co w jego przypadku nie było tak częstym zjawiskiem, jak to mogłoby się wydawać. Jak już raz uśmiech przylgnął do jego twarzy, to postanowił tam pozostać praktycznie przez całe ich spotkanie. Czasem w szerszej postaci, czasem w nieco skromniejszej, co dla niektórych mogłaby to już być jawną oznaką ułomności na umyśle, jednak w tym przypadku wszystko przychodziło chłopakowi w sposób raczej naturalny. Pod wpływem dobrego towarzystwa, atmosfery i prawie pustej butelki, rozochocił się, jak nigdy. Nieco nierozważnie pozwolił, aby to alkohol z każdą chwilą miał coraz większy wpływ na jego myśli, poczynania i wypowiedziane słowa. I nie wiadomo, jakby to się dalej potoczyło, gdyby to Philomela w pewnym momencie nie zaproponowała drobnego spacerku. Oczywiście nie trzeba było mówić, że idea ta przypasowała bardowi i to bardzo, bo już chwilę po tym, ześlizgnął się ze swojego krzesła i stanął tuż przed dziewczyną. Wbrew wszelkiej logice i pojemności prawie pustej karafki, Xavier wciąż był w stanie ustać w pozycji prostej. Wprawdzie po bliższych oględzinach można było dostrzec pewną nienaturalność, gdyż jego sylwetka sprawiała wrażenie bycia napiętej na siłę, jakby chłopak walczył z niekontrolowanym przechylaniem się na boki. Nie oznacza to jednak, żeby wyglądał jakoś ułomnie, bo trzymał się nadzwyczaj dobrze, zwłaszcza że nie zdążył zapić całego swego wigoru.
— Jeśli panienka będzie ze mną, to żadne towarzystwo mi niestraszne. — rzekł i wyciągnął dłoń w stronę kobiety, chcąc pomóc jej wstać. Kurtuazyjny gest, jednak pozostał taki tylko w założeniu, bo nim Philomela zdążyła choćby pomyśleć o zaakceptowaniu dłoni, chłopak złapał ją za rękę i ściągnął z krzesła. Dodatkowo pociągnął ją lekko, zachęcając, aby za nim podążyła, po czym dopiero ją puścił. Możliwe też, że sama się wyrwała, ale chłopak nawet tego nie zauważył, bo już stał pod drzwiami. Uprzednio jeszcze złapał jeszcze palący się lampion, więc przy wrotach czekał, nie można powiedzieć, ale przygotowany.
Otworzył drzwi przed Sylfą, wpuszczając do środka  świeże powietrze. Wdzierający się do wewnątrz wiatr, podrzucił lekko oklapłe włosy chłopaka, omiatając jego twarz przyjemnym chłodem. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo tego potrzebował. Na pewno momentalnie nie wytrzeźwiał od tego w jakiś magiczny sposób, ale definitywnie poczuł się nieco lepiej. Nie w sensie humoru, bo tego nie można było mu odmówić, ani też bystrości umysłu, bo ten w jego miewaniu był niczym najczystszy górski potok. Po prostu nabrał większą ochotę na drobną przechadzkę. Wziął głębszy oddech i z przyjemnością postąpił w głąb ogrodów w towarzystwie Philomeli. 

Phil?
Mam nadzieje, że wybacz mi tą długość. Obiecuje poprawę. ;;

czwartek, 21 czerwca 2018

RPG - Wieczorek Towarzyski

Mistrz w ciszy zlustrował swój schowek na alkohol. Zdecydowanie brakowało w nim miejsca, niektóre butelki leżały już na innych. I kolejna właśnie szukała miejsca na tej skromnej półeczce. Teoretycznie mógłby tą skrytkę powiększyć, ale obawiał się, że wtedy zaczęłaby się bardziej rzucać w oczy. 
- Pora pozbyć się części towaru... - mruknął pod nosem i na ten moment postawił nowy nabytek na blacie biurka. 
Wolnym krokiem wyszedł ze swoich pokoi i zajrzał do gabinetu sekretarza, gdzie Ignatius akurat chował ostatnie dokumenty. 
- Czy mamy jutro coś ważnego do zrobienia? - spytał go spokojnie, opierając się o framugę drzwi.
- Nie, wydaje mi się, że nie... - odpowiedział mu chłopak i zerknął na niego pytająco. - A coś się stało?
- Nie tam... Co by się miało stać. - Cervan szybko urwał temat, wolał najpierw mieć pewność, że cały pomysł wypali. 
Pomaszerował na dół, kolejnym celem podróży była kuchnia. Irina i Rawen powinni akurat kończyć sprzątać po obiedzie. Wizja szukania ich w całej gildii niezbyt go kusiła. Kiedy czarnowłosy zajrzał do pomieszczenia kucharze przerwali na chwilę swoje zajęcia. 
- Moglibyście przygotować jakieś małe przystawki? - zapytał szybko nim ktokolwiek zdążył go uprzedzić. - Tak, żeby dla wszystkich starczyło. 
- Co znowu kombinujesz? - spytała podejrzliwie Irina wycierając mokre ręce szmatką.
- Po prostu chciałem, żebyśmy wszyscy ze sobą radośnie spędzili czas. - Teroise rozłożył ramiona w geście niewinności i uśmiechnął się szeroko. - Czy to coś złego? - Pominął fakt, że przy okazji będzie to jego argument do wypicia kilku głębszych. 

~*~

Witajcie!

Ankieta w sprawie RPG dobiegła końca i pora ostatecznie wszystko zapowiedzieć!
Głos oddało siedem osób i przewagą 4 na 3 wygrał termin jutrzejszy, czyli 22.06.2018 o godzinie 19.00!
Widzimy się więc jutro na naszym Discordzie na kanałach od RPG, konkretniej w Sali Spotkań, bowiem to w niej będzie odbywać się całe wydarzenie! 
Tematyka jest bardzo prosta. Cervan wpadł na pomysł, by wszyscy członkowie gildii spędzili razem trochę czasu, bo w codziennych zajęciach nie zawsze ma się czas na rozmowę lub chwilę przerwy. Zarządził więc wspólny wieczór w Sali Spotkań, gdzie w towarzystwie alkoholu i dobrego jedzenia wszyscy będą mogli trochę się odprężyć. 

Krótkie zasady:
  1. Nie bójcie się, że jeśli się spóźnicie to nie będziecie mogli zagrać! Będziecie mogli, po prostu Wasze postaci przybędą nieco później. 
  2. Wasze wypowiedzi nie będą musiały mieścić się w limicie słów. Możecie nawet odpowiadać krótkimi tekstami na 50 słów.
  3. Wszyscy są zgromadzeni razem w jednym pomieszczeniu, więc można prowadzić rozmowę nawet w kilka osób! Starajcie się nie łączyć w pary i tak pisać, udawajcie, że naprawdę tam jesteście, wtrącajcie się w cudze rozmowy, dołączajcie do zabaw! 
  4. Każda osoba obecna na RPG w podziękowaniu za aktywność otrzyma 150 PD!
  5. Rozmowy niezwiązane z RPG pozostać muszą na kanale "Ploteczki". 

Widzimy się w Sali Spotkań!
Administracja

Od Blennena C.D.: Desiderius

***

   Czy wie, że jego towarzysz jest czymś, a może nawet kimś wyjątkowym? Oczywiście, jak mógłby nie wiedzieć. Początkowo spojrzał na młodego mężczyznę wzrokiem dość piorunującym, potem jednak zmarszczywszy brwi począł się zastanawiać. Jak właściwie wygląda jego relacja z białym, futerkowym stworzeniem? Pozwalał mu na wiele, rozmawiał, karmił. Zazwyczaj wydawało mu się, że pozwalał mu na więcej aniżeli członkowie rodziny swoim podopiecznym. Jego bracia nie okazywali większych uczuć przed magicznymi istotami. To on zazwyczaj podrzucał im resztki z obiadu, choć część musztrowo wyszkolona potrafiła położyć uszy lub obnażyć kły w geście niezadowolenia. Nic by mu nie zrobiły, co jasne, jednak młodego Blennena, mimo wojowniczej krwi, dało się jeszcze przestraszyć. Wtedy jednak jego nogi nie dosięgały chłodnej podłogi w sali jadalnej, gdy siedział na krześle z ciemnego drewna, a wycinany obrus lekko opadał na jego niewielkie kolanka. Zerknął również na umoczonego i może zarazem zmęczonego Leithela i przez głowę przeszła mu myśl, że być może wcale do siebie nie pasują. On, jako znawca roślin, a Blennen jako wiarus. W pewnym sensie dopełniali się, z drugiej strony, czy spędzali czas na wspólnie lubianych zajęciach? Leithel nie trenował, nie walczył z nim, w żaden sposób nie rozwijał swojej zwinności, nie szlifował prędkich łapek, które mogłyby zwinnie wbijać pazury w oczy oponentów. Może zawsze tak naprawdę marzył o innym przyjacielu na całe życie, takim, który zamiast ronić łzy nad pokonanymi, będzie wydzierał z nich życie jak bojownik? Leithel jest jego sumieniem i w żaden sposób nie mogą już temu zapobiec. To jego oswoił, to jego chciał jako dziecko. Jego pragnienia nie powinny się zmieniać po tak krótkiej uwadze, niemal nieznajomej osoby. Choć teoretycznie to takie słowa nurtują najbardziej, kreują podświadome zawiłości, sieją zamęt i spustoszenie, które nie wiedzieć czemu, ciężko jest okiełznać. Chciał odpędzić od siebie cały ten narzucony chaos i być może walczyłby z nim, gdyby nie zadane przez Desideriusa pytanie. Wojownik poprawił niezgrabnie, bez żadnej delikatności dywan i roślinę, które niósł i spojrzał na rozmówcę. 
- To żaden sekret. - ludzie na świecie, a przynajmniej ci ze znanych, znakomitych rodów, które odgrywają istotne role w społeczeństwie, wiedzą, że von Rafgarelowie pozyskują towarzyszy na całe życie, wiedział co może ujawnić - Mój ród od zarania dziejów oswaja różne magiczne gatunki, by dany przedstawiciel służył swemu panu. - rzucił chłodno - Każde dziecko z nazwiskiem von Rafgarelów udaje się na wędrówkę i ma za zadanie oswoić stworzenie i wrócić z nim w przyjaźni i więzi, która nie zniknie aż do śmierci. Jeśli umrze pan, zwierzę również musi umrzeć, z miłości do właściciela, bez którego nie może żyć i z honoru dla rodu, który go ułaskawił i wziął w opiekę, nie może odejść do innego pana. - spojrzał na Leithela wzrokiem pełnym wspomnień. 
Cholerne oczy, jedyne, które mówią co tak naprawdę kryje się za zbroją i dobrze zbudowanym ciałem. 
- Jeśli umrze zwierzę, pan nie może oswoić dla siebie drugiego. Jeden towarzysz do końca życia, jeden pan po wsze dni. - wtem Leithel poruszył mocno uszami, nastawiając je i z mokrymi oczkami spojrzał na Blennena, jakoby ostatnie słowa bardzo go wzruszyły. 
Istota pełna uczuć, emocji, czasami zbyt wiele cierpiąca, wojna nie jest dla niego, on powinien biegać po drzewach wśród swoich, skakać nad kępami traw przy bokach różnokolorowych braci, tych przepełnionych miłością stworzeń. Wybrał jego, tego, który wiele wycierpiał i jeszcze więcej wycierpi. Mógł przyprowadzić ze sobą gryfa, który pragnąłby umoczyć dziób w krwi, bądź lwa o rogach i fioletowych skrzydłach zamiast uszu, tak dostojnego, jakiego posiadał jego brat, który łapami ogłuszał, a zębiskami wyrywał krtań, którego oczy błyskały z każdym łykiem krwi. Nie zrobił tego. Mały Blennen poległ, by powstać i obarczać całym złem swego towarzysza. Czy to prawdziwe przywiązanie, miłość, przyjaźń i braterstwo, czy może zwyczajny ból jaki ofiaruje Leithelowi? Nie myślał o tym w ten sposób, wydawało mu się, że oboje są zadowoleni z takiego systemu życia. Biała kula podbiegła lisim krokiem i wtuliła pysk w wolną dłoń młodego von Rafgarela. Ściągnął brwi nieco do środka. Zrozumiał, że ostatnie słowa są dla niego bardzo ważne. To takie wypowiada się podczas oswajania. Najwidoczniej wzruszyły one towarzysza. Twarz Blennena pozostała jednak nieruchoma, a żaden kącik ust nie miał zamiaru się unosić. Przetarł lekko palcem za uchem Leithela i ruszył dalej, choć deszcz powoli ustawał, chmury wciąż nadciągały i goniły ich całą drogę. 
- Z taką istotą wojownik nie jest aż tak samotny i wie, komu może powierzyć swoje zaufanie. Prócz nim, nie ufa się nikomu. Nigdy nie odejdą i zawsze wykonają rozkaz, doskonali żołnierze. - spojrzał na Desideriusa, jakby prostując całą sytuację, zakrywając się ponownie maską bez emocji. 
Sprostował zatem sprawę do postaci głazu. Potraktował przedmiotowo zarówno siebie jak i stworzenie, jakim się opiekował. Listki na piersi Leithela zadźwięczały głośniejszym szelestem, aż biała kula zniknęła za rogiem, gdy wiedziała, że za nim znajduje się siedziba Gildii. Podróż zajęła trochę czasu, choć była przyjemna i Blennen w żaden sposób nie powinien na nią narzekać. Poza tym – nie miał tego w zwyczaju. Kiedy dotarli już pod drzwi otworzył je i wszedł bez zawahania, przytrzymując je przed obładowanym Desideriusem i Leithelem, który najprawdopodobniej zmęczył się bardziej niż oni. Jakby nie patrzeć ciągle biegał, skakał i brykał, a wymaga to energii, zwłaszcza w deszczu. 
- Zatem jeśli nie masz nic przeciwko, przebierz się, zostaw swoje rzeczy i zajrzyj do nas, na gest podzięki. I my osuszymy się w tymże czasie. - pożegnał go gestem głowy i płynnym, ale żołnierskim kokiem udał się w stronę swojego lokum. Nie obejrzał się za młodym mężczyzną nawet na chwilę. Nigdy nie patrzył. Na nikogo. Udając się schodami na górę, a potem otwierając drzwi ułożył mokry dywan w kącie pokoju, gdzie miał wyschnąć. Roślinę w doniczce odłożył na swoisty parapet, a wszelakie pasy wiążące Leithela odpiął i pozwolił mu się wytrzeć w skórzany ręcznik, nie musiał mu wyjątkowo pomagać, zwinne łapki doskonale radziły sobie nawet z takową magią. Sam zdjął z siebie płaszcz, zbroję i począł dokładnie ją wycierać, jak i potem również siebie, narzucając na siebie suche, brązowe spodnie opinające się na umięśnionych nogach, kończące się na biodrach. Wyząwszy włosy związał je na nowo, a po uprzątnięciu całego bałaganu pozostawionego przez wodę zaczął pomagać towarzyszowi w rozmieszczeniu jego donic, w międzyczasie podając mu owoc do zjedzenia. 
Przecież wie, że jest dla niego ważny. Jest skarbem.
***
[Dediseriusie?]