sobota, 16 czerwca 2018

Od Blennena C.D.: Desiderius

[muzyka]
***

   Zielarz. Zatem trafił najlepiej jak tylko mógł, jeśli o taką sprawę chodzi. Spojrzał na młodego mężczyznę raz jeszcze i zaczął zastanawiać się czy i taka myśl przebiegała mu już przez głowę. W pewnym sensie czuł się zawiedziony, że niedokładnie sam to odkrył. Zabawa się skończyła.
- Leithel potrzebuje kilku kwiatów czy innych magicznych florek, jeśli byłbyś skory mu pomóc z pewnością jakoś się odwdzięczę, jak i za sam fakt przyprowadzenia nas w to miejsce. Niestety żadne ze mnie wsparcie w kwestii rzeczy, z którymi nie można walczyć stalą. - rzucił idąc w stronę stoiska szczerbatego guślarza.
Z drugiej jednakże nie był wcale zawiedziony. Wydawało mu się, że to duża wiedza, ale i praca bardzo statyczna, jakiej osobiście nie mógłby znieść. Nie dla niego spoglądanie na kwiatki i mieszanie startych nasion w moździerzu. Prawdopodobnie zszedłby do podziemnych męczarni dla grzeszników, niźli czerpał z tego jakąkolwiek przyjemność. Nie znał Desideriusa, więc w żaden sposób starał się nie oceniać jego pobudek do zostania tym kim jest aktualnie. Nie wszyscy rodzą się druidami, nie wszyscy umierają wojownikami. Los bywa przewrotny, dlatego trzeba się z nim godzić. Poza tym zarówno zielarze jak i medycy, piekarze, stajenni są potrzebni w utworzonym już społeczeństwie. Bez nich zapewne ciężko byłoby funkcjonować, choć na co dzień wydają się być zapomniani. Sam Blennen rzadko do takowych się udawał, jedyne co bywało mu potrzebne to zbijające gorączkę zioła podczas wojen, tam jednak po stoczonej walce udawał się do namiotu i tam go opatrywano. Nie starał się zgłębiać nauk, nie były dla niego. Szybciej udałoby mu się kogoś otruć niżeli uleczyć, co byłoby mizerną pomocą. Polegał głównie na uciskaniu rany, przypalaniu jej i obwiązywania tym, co pod ręką się znajdowało. Oczywiście istnieją te wewnętrzne choroby lub nieznanego pochodzenia bóle, na które w żaden sposób rozgrzany do białości sztylet nie pomoże, jedynie wbity w ciało zelży na bólu przez omdlenie. Nie działa to w każdym przypadku. Zazwyczaj mdleją kobiety i wszyscy wycieńczeni. Choć natrafił na wojowniczkę z przeciwnego plemienia, wielką jak głaz, silną jak niedźwiedź o długich do pasa rudych włosach, splątanych w gruby warkocz wystający spod hełmu zdobionego różnymi wzorami. Na jego bokach znajdowały się skrzydła, nie wiedział jednak czemu, aż do momentu kiedy nie ujrzał jak gigantka, bo śmiało można ją tak nazywać, skoczyła w górę. Wydawało mu się, że szybowała w powietrzu przez chwilę i dopiero potem opadła z łomotem tuż przy nim, bijąc go tarczą w tors. Nie była to duża osłona, raczej mająca ogłuszać i blokować cięcia w obrębie ramienia i klatki piersiowej. Musiała być lekka, jak cały pancerz kobiety. Nogi miała odkryte, zdobiły je jedynie nagolenniki, tors kirys, spod którego jedną fałdą wypływała kremowa tunika. Dzierżyła halabardę, na ostrzu nieco wyszczerbioną, ale wtedy nie wiedział, czy gruchotała kości tak mocno, czy może broń była najzwyczajniej wiekowa. Zręcznie wywijała swoim orężem, ale zbyt porywcza i nieostrożna, całkowicie odkryta na nogach i ramionach nie dostrzegła nadlatującej strzały z tyłu, gdy łucznicy wojska Blennena przemieścili się z pobliskiego lasu. Grot utkwił w udzie, drugi zaś przebił dłoń trzymającą halabardę. Nie pamiętał, by wydała choćby jęk bólu, być może głęboko westchnęła zaledwie. Wtedy w oczach mężczyzny błysnęło coś, jakby w odpowiedzi na bladą iskrę w oczach gigantki. Wciąż myślała, że uda jej się go pokonać. Nie liczyła się dla nich walka dookoła, tylko to, jak oni sami tańczą w takt krwawego walca, jak wirują i kręcą się wzajemnie do akompaniamentu stali. Idealnie połączeni. Wtedy uśmiechnął się poniekąd zuchwale, poniekąd serdecznie i przebił ją dwuręcznym mieczem, nim zdążyła użyć swojej niewielkiej tarczy. "Twoja walka dobiegła końca.", rzucił, gdy opadała z sił, zsuwając się w jego stronę po ostrzu broni. Przez kilka sekund wsłuchiwał się w ostatnie tchnienie kobiety, aż zrzucił ją z miecza i strzepnął z niego niezakrzepłą jeszcze krew, użyźniając kolejne martwe kwiaty na polu bitwy. Bez spojrzenia na ofiarę odszedł wolnym krokiem w dalszy bój. Kiedy odnieśli wygraną, a medycy zielarze pomagali przy opatrywaniu rannych na kręgu, dostrzegł z własnego namiotu jak wleką gigantkę. Żyła zatem. Przyglądał się, gdy próbowali jej pomagać. Wciąż przytomna z otwartymi szeroko oczami, patrzyła w jego stronę. Próbowali ją otumanić, oszczędzić cierpienia, zioła działałyby pewnie zbyt późno, może zielarze nie mieli wszystkiego co niezbędne, może utracili wiele, a może nie chcieli na wojennych jeńców tracić przybytku, który mogli wykorzystać dla swoich sprzymierzeńców. Medyk wbił w jej nogę rozgrzany nóż, ale jedynie zakrzyknęła żałośnie, a oczy Blennena zmroziły ją wzrokiem. Zastygła rozumiejąc w agonii, że zawiodła jego oczekiwania. Sądził, że nawet w takiej sytuacji nie okazałaby bólu. Szanowałby ją i podziwiał już dozgonnie, a ona zepsuła wszystko przed swoim odejściem. "Moja walka dobiegła końca." Wyszeptała rozedrganymi wargami i z otwartymi oczami udała się do krainy cieni, pozostawiając po sobie tylko ogromne ciało i zażenowanie na twarzy młodego wiarusa. Nie podszedł by opuścić jej powieki. Gdyby utrzymała podziw w jego oczach zrobiłby to, zamiast tego odszedł bez emocji. Choć była wielką wojowniczką to na miano równego jej wojownika nie mogła zasłużyć.
   Wyrwał się jednak z zamyślenia kiedy dotarli do stoiska, a Leithel chwytając w kocie ząbki palec Desideriusa wskazał mu piękną sadzonkę mięty, a potem rozszalały skakał tu i tam, pokazując mu lecznicze, łagodzące ból, usypiające rośliny, z których mógł tworzyć maści, mazidła, mikstury i napitki. Balansował na stoisku jakby pytając go co byłoby najlepsze, co zdoła tego dnia udźwignąć. Stworzonko wiedziało już, że na Desideriusie w tej sprawie może polegać. Widział jego wzrok na swoich listkach, był bardziej domyślny niż Blennen w tej kwestii. Zielarz z łatwością rozpozna zielarza, tak jak bojownik bojownika, czyż nie? Von Rafgarel stał stłumiony z boku rozumiejąc zdecydowanie, że nie jest w stanie pomóc. Nauczył się jedynie jak wyglądają pospolite leśne krzaki jadalne, jeszcze bardziej pospolite drzewa i rośliny niskie, bardziej przyziemne jak paprocie czy konwalie. Ah, również zna miętę i pokrzywę, które Leithel często miewał w poprzednim lokum, w pałacu pana ojca. Bardzo lubił pić z nich napary. Często przyjemnie pachniały, a po nich sierść istotki zdawała się bardziej lśniąca, puszysta i zdrowa. Z pewnością miały one regenerujące właściwości. Wnioskował ze swoich obserwacji oczywiście. Skądże indziej. Tak czy inaczej cieszył się radością towarzysza, który może wymieniać się swymi zainteresowaniami i umiejętnościami.
 - Okej, możesz zabrać jedną więcej niż uniesiesz, pomogę ci z dodatkową sadzonką. Przyjmijmy, że to rekompensata za ubłoconą sierść, żeby nie wynikało z mojej dobrej intencji, bo się przyzwyczaisz. - uśmiechnął się do niego słabo spod kaptura.
 Stworek zaskrzeczał coś wibrującym głosem, lekko tylko uchylając pyszczek na znak aprobaty i już w dwie łapki chwycił brązowawą glinianą doniczkę z zielonymi listkami, rozplenionymi po całej jej powierzchni. Niemalże wypływały na zewnątrz rwąc się do świata, słabe, kruche. Rośliny są tak delikatne. To czasami żałosne, ich cała postura, godna pożałowania, a jednak moc jaką dysponują wewnątrz bywa zadziwiająca. Mięta. To była mięta.
***
[Wybacz zwłokę, Desideriusie.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz