Pomimo, iż mieli zakończyć na dwóch,
ewentualnie trzech kufelkach chmielowego napoju aby poprawić sobie
humor i ukoić zszargane nerwy, ich plan zszedł na nieco inny tor.
Obaj od samego początku, kiedy tylko weszli do gospody ze
zdegustowanymi minami, warcząc na wszystko co pełza po ziemi, w
głębi ducha wiedzieli jak zakończy się ich alkoholowe
posiedzenie. Jedynym plusem jaki w owej sytuacji można było
przypisać obu panom była mocna głowa do picia, czego
pozazdrościłby im nie jeden koneser trunków. Dlatego więc po dwóch
godzinach męskiego plotkowania i obgadywania klientów zajmujących
pobliskie stoliki, wspominania starych, dobrych czasów, które miały
swoje miejsce jeszcze tego samego popołudnia i odstawiania
kolejnych, pustych kuflów oni wciąż nie mieli dość. Noctis,
który zazwyczaj nie jest chętny do nawiązywania rozmów z ludźmi
– chyba, że jest to Xavier - i preferuje albo własne towarzystwo
udając przy tym niezrównoważonego umysłowo, albo łypanie na
wszystkich nieprzychylnym spojrzeniem, po ilościach wypitego
alkoholu stał się cudownie rozmowny i skory do większej ilości
żartów, które nie były aż tak sarkastyczne i przepełnione
ironią. I nawet te najbardziej idiotyczne pomysły w takich
momentach stawały się świetne i wykonalne w trybie
natychmiastowym, chociaż młody Flare idiotę mógł udawać tylko i
wyłącznie przy Xavierze, zwłaszcza kiedy był pijany - tak się już przyjęło. W pewnym
momencie więc Noctis walnął dnem pustego kufla o blat stołu,
wstał gwałtownie ku zaskoczeniu swojego kompana i dziarsko
pomaszerował w stronę baru za którym urzędował oberżysta.
Xavier śledząc wzrokiem Noctisa w pewnym momencie nie był do końca
pewien czy chłopak wie co robi i co w ogóle robi. Z wyrazem
lekkiego zirytowania, a jednocześnie zaciekawienia, obserwował
dwóch mężczyzn którzy rozmawiali na tyle cicho, że żadna siła
nie pozwoliła wyłapać Delaneyowi konkretów spisku. Jedyne co mu
pozostało to czekać, kończąc przy tym swój trunek i
zastanawiając się na co tym razem wpadł Noctis, który po paru
minutach dyskretnej rozmowy powrócił do ich stolika z tajemniczym
uśmieszkiem malującym się na jego obliczu.
- Załatwiłem nam
robotę – oznajmił wreszcie, stawiając przed Xavierem kolejny
kufel pełen złocistego płynu.
- Robotę?
- Robotę.
Niedaleko stąd stoi stara, opuszczona posiadłość. Ludzie skarżą
się, że jest nawiedzona, ktoś jęczy, płacze, jakieś nawiedzone
dzieci biegają po piętrach i fanatycy odprawiają rytuały na cześć
czegoś strasznego. Jakby nie patrzeć to nawet jeśli coś nie
stuknie, na przykład jakieś dziecko kark złamie, albo mu mózg
wypłynie to nie będzie na nas bo przecież było opętane.
Xavier
uniósł brew ku górze i spojrzał się pobłażliwie na swojego
kompana.
- No co? - wzruszył ramionami. - Nie lubię dzieci.
Dawaj, idziemy, bo nam konkurencja sprzątnie robotę sprzed
nosa.
Xavier nie dyskutował dłużej, zgodnie kiwając głową.
Obaj byli już na tyle wstawieni, że głupie pomysły przychodziły
im naturalniej niż zwykle. Zapłacili za wypite trunki, po czym bez
wahania wymaszerowali z gospody.
Misiu złoty? B)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz