wtorek, 14 sierpnia 2018

Od Blennena C.D: Aries


***

   Początkowo nie przywiązywał nawet wyjątkowej wagi do całego zajścia, kiedy to młoda, niska istota wspięła się na niego ponownie. Choć faktem było, że irytowała go owa postawa. Nie przywykł do tego, że może posłużyć jako pal drewna, na którym można się skryć od pozornego niebezpieczeństwa. Za drugim razem krótko jednak skomentował przedsięwzięcie. Być może rozmówczyni czerpała z tego przyjemność, on zaś z pewnością nie. Jego zimne oczy zabłyszczały złowrogo, gdy natknęły się na spojrzenie – zapewne, mieszkanki Gildiii. Twarz, jako miał to w zwyczaju, nie zdradzała emocji, podobnie jak i ton głosu. Choć najłatwiej jest ugruntować się w przekonaniu, że to bardziej bucowate podejście do życia i całego świata czy wszechświata, szeroko pojętego pojęcia. Bez dłuższego zastanowienia chwyciwszy ją za tył garderoby, chciał zdjąć ją z siebie, aż dziewczę nie poczęło mówić dalej. Zatrzymawszy więc swe działania, stwierdził, że jej wysłucha. Propozycja misji nie była wcale złą, ale zapewne i niezbyt ciekawą. Fakt faktem nie miał zbyt wiele do pracy na terenie wioski od dość znacznego czasu, nie zmieniało to jednak faktu, że wolałby oddać się bardziej wyrafinowanemu zleceniu, aniżeli pełnienie roli strażnika wspinającej się i nieporadnej kokietki. Z taką samą miną, z jaką patrzył na nią już wcześniej - zdjął ją z siebie, odstawiając na ziemię, gdy tylko skończyła mówić. Było to uprzejme, czyż nie? Milczał pewien czas, kalkulując opłacalność owej propozycji, aż rzucił tylko krótkim "nie" i odwróciwszy się na pięcie gwizdnął na Leithela, by do niego dołączył. Nie miał okazji podziwiać miny dziewczęcia, ale nie żałował tego. Nie przepadał za obserwacją rezygnacji i zawiedzenia. To w żaden sposób nie bywało pokrzepiające, więc dlaczego miałby się zadręczać. A przede wszystkim, po co zadręczać swoje puszyste, białe sumienie? Poza tym, tak właściwie nie wiedział po co miałby udać się z nią nad morze. To jedynie nikłe domysły pełnienia owej funkcji. W końcu w żaden sposób nie miał okazji poznać wcześniej niebieskowłosej. Dopiero kiedy zaczął odchodzić, jego brwi ściągnęły się nieco do środka w iskrze zdziwienia. Nie wysuwałaby takowych propozycji, gdyby miały być one prywatne, a nie związane z obowiązkami, prawda? Byłoby to co najmniej głupie i dziecinne. Przynajmniej tak zdawało się wiarusowi. Nie wzruszył nawet ramionami udając się w kierunku stołówki. Nie jadł jeszcze obiadu i zdecydowanie chciał to naprawić. Jego żołądek odzywał się od blisko trzydziestu minut, a sam dźwięk zaczynał go powoli irytować. Leithela również, jak mogłoby się zdawać. Poczuł jak na oko opada mu kosmyk ciemnych włosów, z braku chęci nie odgarniał go. Zbyt krótki, by wsunąć go za ucho, zbyt krótki, by nie uszedł spod wiązania kucyka. Utrapienie, jednak wbrew pozorom takowe uczesanie zdecydowanie mu odpowiadało. Na sobie nosił lekką, czarną zbroję z charakterystycznymi czerwonymi piórami. To zdecydowanie jego kolor. Wcześniejszy trening wydawał mu się być stosunkowo udanym. Od czasu lekkiego, ale pożywnego śniadania ćwiczył swoją technikę walki wręcz. Niestety nie miał nikogo do sparingu. Zadowalał się zatem zaledwie manekinem. Według siebie ceniący się wojownik dostrzega zagrożenie nawet w wystruganym w drewnie oponencie. Po cóż obrastać w chwałę i pychę? Można ją przecież w sobie tłamsić. Obarczać niewielkie stworzonko, formę głosu rozsądku, oczu duszy. Dopełnienie, jakież to przyjemne.
   Po kilku krokach raczył zapomnieć o skocznej małpce egzotycznej. W taki oto sposób myślał o młodej dziewczynie, o niecodziennym kolorze włosów. Była dla niego w tym momencie całkiem zbędna, przynajmniej takowe wrażenie chciał wywołać. Białe stworzonko wesoło skakało obok niego, prędkimi ruchami łapek prąc naprzód. Oboje zaczynali robić się głodni, dlatego skierowani w stronę stołówki po pewnym czasie przekroczyli jej drzwi. Sakiewka z owocami dla pupila von Rafgarela wypełniona została egzotycznym granatem i dwoma kiwi. Ostatnio wiele zapłacił za owe smakołyki. Zapewne przez trud ich poboru oraz wcale nie największe ilości na straganach. Najprawdopodobniej pozwolić sobie na nie mogą zamożniejsi mieszkańcy. Blennen nie zważał na to jak spory majątek ciągnie za sobą. Monety wydawał na wszystko to, co było mu potrzebne, niewiele dla przyjemności, więcej zaś dla życia. Nie zmieniało to faktu, że lepiej kupić coś solidniejszego i ładniejszego, niż słabego wykonania i niezbyt ładnie pachnącego od lewego sprzedawcy, ale za niższą cenę. Nie lubił nazbyt oszczędzać na wygodzie. Choć jako wojownik można stwierdzić - życie byłoby dla niego dogodne nawet na pryczy ze słomą zamiast aksamitnej pościeli, to tak naprawdę każdemu bojownikowi marzy się ciepłe łoże w deszczowe dni, pożywne śniadanie i ewentualnie jakaś zadziorna kobieta. Blennen po wejściu do kantyny rozejrzał się nieobecnym wzrokiem, sam nie wiedział po cóż to w ogóle uczynił. Podszedłszy po dzienną porcję obiadową spojrzał na jedną z kucharek i bezwiednie powędrował wzrokiem na tacę, na której powoli pojawiało się jedzenie. Półmisek z parującą zupą, talerz z wołowiną w miodzie i ziołach, obok której usytuowano warzywa takie jak marchew, groch, kilka brukselek i sporą ilość brokułu. Całość pachniała apetycznie. Dostał spory kawał mięsa, co zdecydowanie w duchu go uradowało. Jakby przebudził się w nim ten dawny szczerbaty chłopiec ze świecącymi oczyma wpatrzony w talerz z jedzeniem. Zajął więc miejsce, samotne, gdzieś w kącie całej sali. Tam zanim zaczął jeść wyjął z sakiewki kiwi i granata, które ułożył na ziemi, by jego przyjaciel również mógł się posilić. 
- Smacznego. - rzucił i pogłaskał zwierzątko po głowie. 
Zupa była zrobiona z buraków, a w sobie miała ich kawałki oraz makaron, tak prosty, że ciężko było nabrać go na łyżkę, gdyż od razu spadał i chlapał dokoła miski. Westchnął jedynie i mimo przeszkód zaczął jeść. Jedzenie podawane codziennie mu smakowało. Nie były to co prawda faszerowane kaczki w goździkach ani pieczone kalmary nadmorskie et cetera. Mimo to, po prostu zawsze odstawiał puste talerze i miski. Leithel mlaskał swymi owocami, a kiedy Blennen skończył walkę z makaronem w zupie, z chrapką i chęcią pochłonął i drugie danie. Czuł jak jego żołądek mu dziękuje, jak błaga o odpoczynek po sytym jedzeniu. Odstawiwszy naczynia do zwrotu udał się do wyjścia, w progu natknął się jednak na nękającą go od rana kokietkę. Westchnął gardłowo i spojrzał na nią lodowato z góry.
- Znowu ty. - burknął jedynie pod nosem, mrugając ze znudzeniem.
Zaczynał się już poważnie zastanawiać czy nie podlega to pod nieudolne śledzenie lub jeszcze bardziej nieudolne prześladowanie wojownika. 
***
[Aries?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz