poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Od Newt'a cd. Shinaru

By znaleźć się w bibliotece, należało wpierw wejść do Sali Wspólnej, którą nazywano też Salą Spotkań. Znajdowało się w niej parę osób, nieliczna grupka składająca się z jakiś czterech osób - wszyscy w końcu byli na śniadaniu. Sala ta przypominała świetlicę: ławki, krzesła i szafki. Po chwili przeszliśmy przez kolejne drzwi, za którymi kryła się biblioteka. Zapach starych ksiąg dał się we znaki, ruszyłem za Shinaru, który kierował się w stronę regałów. Gdy mówił, przyglądałem się ułożonym alfabetycznie księgom.
- Nie zbyt lubię czytać - odpowiedziałem po chwili milczenia. Wyciągnąłem z zestawu szarawą książkę, na której widniał wizerunek białego konia. Koński Świat przeczytałem w myślach tytuł i odwróciłem ją, by przeczytać fabułę. Szybko jednak z tego zrezygnowałem, gdy wyczytałem w pierwszym zdaniu, że to encyklopedia. - Nie ma dla mnie wielu ciekawych książek - stwierdziłem, odkładając egzemplarz na półkę.
- Jest tu masa książek, na pewno znajdziesz chociaż jedna - stwierdził Shinaru. Chwilę jeszcze pokręciliśmy się po bibliotece, dowiedziałem się, że stanowisko bibliotekarza było wolne, dlatego nie było komu uciszać innych, chociaż to zadanie obecnie nie jest potrzebne. Sam osobiście sądzę, chociaż nie zaglądam często do takich miejsc, że ludzie potrafią się zachować i wiedzą, kiedy mogą krzyczeć, a kiedy milczeć. Wyszliśmy z pomieszczenia i skierowaliśmy się na schody.
Na pierwszym pierwsze znajdowała się lecznica. Spotkałem tam dwoje ludzi; Vados była aniołem o niebieskiej karnacji, co mnie trochę bawiło. Ogółem wyglądała ona sztucznie: nie w złym znaczeniu. Chodzi mi to, że wyglądała, jakby ktoś namalował idealnie piękną kobietę; zgrabny nosek, delikatne rysy... tylko ta obręcz nad jej ramionami i kolor skóry wydawał się podejrzany. Drugą osobą, o której Shinaru już wcześniej mi opowiedział, był satyr Ravi. Pierwszy raz w życiu widziałem takiego osobnika, nawet moja Kim wisząca na moim ramieniu, z uwagą i ciekawością przyglądała się mężczyźnie. Na piętrze znajdowały się także laboratoria, chwilowo bez żadnych alchemików i wynalazców, mimo wszystko zajrzeliśmy tam na kilka sekund.
- Tak wygląda pierwsze piętro. Jak już wcześniej mówiłem, drugie należy do dowództwa - powiedział blondyn.
- Byłem tam już, chodźmy gdzie indziej - powiedziałem. Lisek zeskoczył z mojego ramienia i się rozciągnął. - Może chodźmy na dwór - zaproponowałem wiedząc, że zwierzak ma dość ścian i schodów i ma ochotę polatać po podwórku: w końcu to nadal dzikie stworzenie. Gdybym rozkazał mu siedzieć ciągle w pokoju, to tak, jakbym go skazał na śmierć. Dalej nie rozumiem, dlaczego był tak odważny i zbliżał się aż pod same drzwi w Defros, koniec końców idąc razem ze mną. Czasem snułem wytłumaczenia, pierwszy był na temat wścieklizny, ale na szczęście rudzielec nie miał żadnych objawów. Innymi pomysłami było to, że to lis domowy, a jego właściciel zmarł lub zwierzę się zgubiło. Albo ktoś miał własną lisią hodowlę i zwierzak uciekł, albo wszystko było nielegalne i kiedy zabierali wszystkie egzemplarze, ten maluch uciekł.
Myśli jest wiele.
Tak jak zaproponowałem, tak zrobiliśmy. Wyszliśmy z budynku, Shinaru opowiedział mi, że pokoje możemy ozdabiać, jak chcemy, co bardzo mi się spodobało. Nie wyobrażałem sobie, by mieszkać w zwykłych czterech szarych ścianach całe życie; chociaż nie myślałem też, by zostać tu na zawsze. Gdyby jednak to mi się przytrafiło, na pewno nie pomagałbym w ratowaniu świata, opierając się na lasce, kiedy mój własny brzuch ciągnął mnie ku ziemi. Gdy podzieliłem się tą informacją z chłopakiem, ten wybuchnął śmiechem.
- Zobaczysz, ty też na starość przytyjesz i twój własny bebech będzie cię ciągnąć na dół, aż będziesz chodził na czworaka - dokończyłem z uśmiechem.
Wyszliśmy na zewnątrz do ogrodu, który był piękny, zadbany i mógłbym tutaj przesiadywać godziny, po prostu wylegując się na słońcu lub leżąc pod cieniem, gdyby nie fakt, że miejsce to należało także do zielarzy, którzy hodowali tu różne rośliny, przez co mój spokój byłby zagłuszany; po prostu ich samą obecnością. W stajni mój spokój był niszczony tylko przez drugiego stajennego, ale Theo był dzieckiem, na dodatek nadzwyczaj spokojnym (i chyba był niemową, jeszcze nigdy nie słyszałem, by cokolwiek powiedział), dlatego jego obecność mogłem zignorować. Żaden z nas nie wchodził sobie w drogę, ponieważ na razie nie było takiej potrzeby.
Szliśmy dalej, aż nie natrafiliśmy na duży zielony teren, na którym znajdowała się moja stajnia.
- Teraz masz do wyboru izbę sokolników, warsztat kowalki, plac treningowy oraz sad - powiedział. Przez chwilę milczałem, mój pupil zniknął gdzieś w ogrodzie, a Nue położyło się przy drzewie. Widząc, jak ignoruje cały świat i ma wszystkich gdzieś, zaproponowałem odpoczynek.
- Usiądźmy gdzieś w ogrodzie. Opowiesz mi o kowalu, sokolnikach, sadownikach i innych członkach Gildii - powiedziałem, szukając wzrokiem wolnego miejsca, najlepiej skrytego pod cieniem.

<Shinaru?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz