niedziela, 5 sierpnia 2018

Od Soreli cd. Alexandry

Trawy na mokradłach szeleściły łagodnie i powtarzały niesioną gdzieś z dalekich stron pieśń poranka, która unosiła się nad ziemie lekko i pogodnie jak jasny krąg słońca zarysowujący ostrymi konturami promieni siedzibę gildii majaczącą ponad oparami mgły w oddali. Popędziła konia i dopiero przed bramą wstrzymała jego szalony pęd ściągając gwałtownie wodze w konsekwencji czego zmuszona była wytrzymać kilka jego nerwowych podrygów, tym razem ograniczonych do kilku spokojnych piruetów.
- Dzień dobry, może bardzo późny dobry wieczór, przybyszu! Jest pan, pani członkiem gildii?
Skinęła głową w odpowiedzi wciąż nie zdejmując mocno zawiązanego kaptura, który skutecznie chronił przed uderzeniami rozwichrzonych gałęzi i wilgocią porannej rosy opadającej na świat diamentowym pyłem. Uniosła w górę dłoń ze znakiem gildii, by upewnić strażnika co do swojej tożsamości. Nie widziała czemu nie mogła zdobyć się na zwyczajną odpowiedź, ale już od momentu gdy popędziła swą klacz do biegu czuła przy sobie jakąś nieokreśloną obecność, której jakkolwiek bądź wolała się wystrzegać. Już po głosie domyśliła się z kim ma przyjemność, nie zdziwiły ją wiec wyszeptane gdzieś za murami przeprosiny, których szczegółową treść pochłonęły oddzielające kamienie. Zgrzytnęły łańcuchy, uniosły się podwoje i mogła bezpiecznie wejść do środka. Uczyniła to bez zbędnego pośpiechu, z godną arystokratki gracją, oglądając się jednak dyskretnie przez ramię. Widząc tą całą ceremonię z jaką przyjmowała ją pani rycerz z największym trudem powstrzymywała się przed wybuchem przyjacielskiego śmiechu. Wreszcie zrzuciła kaptur i uśmiechając się z sympatią powiedziała:
- Och myślę, że my się już znamy.
Zamiast odpowiedzi pni rycerz zamarła z dziwnym jakby półuśmiechem na twarzy i wyrazem niebotycznego zdumienia w oczach. Nauczona doświadczeniem szpiega Sorelia także stanęła bez ruchu i wytężyła wszystkie zmysły w poszukiwaniu tego co tak przeraziło, czy raczej zaskoczyło panią rycerz. Wreszcie i ją dobiegł cichutki mieszający się z poszumem trzcin śpiew, niczym łkanie jakiejś istoty, jednocześnie pełne rozpaczy i pociągające. Szturchnęła towarzyszkę delikatnie w ramię.
- Musimy zamknąć bramę, cokolwiek przybyło tu moim śladem wolę podziwiać to z bezpiecznej odległości.
Czuła, że jej towarzyszka nie do końca jeszcze odzyskała przytomność umysłu i zadane prace wykonuje mechanicznie i bez większego udziału woli, ale wiedziała też, że nie poradzi sobie sama z ciężkimi korbami i przede wszystkim absolutnie nie zna się na ich obsłudze. Kiedy zamknęły wreszcie główne wejście spróbowała pociągnąć Alexandrę na mury, ale dziewczyna wcale nie reagowała na jej zabiegi. Stała jakby wcale nie rozumiała co się w koło niej dzieje. Do tego była tak blada jakby właśnie zmorzyła ją jakaś śmiertelna choroba. Nie mogła się chyba otrząsnąć z pierwszego szoku. Mamrotała coś pod nosem jakby wyjaśnienia, jakby przeprosiny, ale dla Soreli jej mowa była równie zrozumiała co ta pieśń w jakimś dziwnym zapomnianym języku, którą słychać było coraz bliżej murów. Nic nie dawało potrząsanie nią i próby przemówienia do jej rozsądku.
- Alexandro, obudź się, tylko ty z nas dwóch możesz coś zrobić. Ja nawet nie wiem co to jest. A ty się znasz na różnych stworach. Proszę!
Czyżby znajdowała się pod wpływem jakiegoś zaklęcia? Sorelia westchnęła i sięgnęła po swoją manierkę z wodą i wylała nieco na dłoń, po czy prysnęła na twarz strażniczki. Oczywiście efekt był taki jak można było się tego spodziewać czyli żaden. Zerknęła na swoją buteleczkę i na towarzyszkę.
- No trudno. Najwyżej mnie za to zabijesz - mruknęła i chlusnęła cała zawartością prosto w twarz towarzyszki.

<Alexandra?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz