sobota, 11 sierpnia 2018

Od Xaviera cd. Yuuki

Można powiedzieć, że połączyło ich przeznaczenie. Nadzwyczaj wstawione i zdurniałe przeznaczenie, ale jednak na tyle żartowne, że nie tylko przecięło ich ścieżki, a i zaaranżowało miejsce przy konturze i zapewniło nadzwyczaj dobry alkohol. To właśnie od tamtego pamiętnego spotkania we Wspólnej Sali rozpoczęła się ich dość nietypowa koegzystencja, którą zapoczątkował po części alkohol, ale także fakt, że oboje z podobnym miłowaniem wyklinali świat, los i wszystko, co im w danej chwili się nie podobało. Ich spotkania zazwyczaj rozpoczynały się od wylewania żali, które wraz z opróżnianymi szklankami zamieniały się w zirytowanie warczenie, a następnie w szczekanie, które trzymało się ich, aż do tak zwanego stanu wysycenia, gdy alkoholu w ich żyłach było już tak dużo, że mózg przestał go przyswajać. Wtedy właśnie wszystko szło na nogi, które niosły ich w stronę najdurniejszych przygód, o których raczej się nie mówi nawet na spowiedzi.
— Dłuuugo jeeesz...
— Zamknij się.
Szli przez stary las otaczający Tirie, który jednak już dawno zatracił znajome dla Xaviera kształty i przekształcił się w mało przyjemny bór. Wiekowe drzewa pięły się wysoko ku niebu, aż w pewnym momencie zagiąć się na czubkach i pochylić w stronę ziemi, tak jakby natrafiły na niewidoczny sufit, który nie pozwala im dalej iść. W pewnych momentach wyglądały, jakby ich czubki miały się po prostu złamać i runąć na ściółkę, która w tym wypadku była grubym dywanem mozgi i turzyc. Niewiele docierało tu światła, przez co na roślinności utrzymywała się rosa, która po dłuższym brodzeniu przez chaszcze całkiem przemoczyła chłopakowi buty. Ogółem cały czuł się mokry, spocony i oblazły przez różnorakie robactwo, które niemiłosiernie kąsało go po dziwnych miejscach. Szedł jednak niezrażony, może najwyżej stęknął raz czy dwa, gdy potknął się na wykrocie, jednak wszelkie inne niegodziwości znosił dzielnie. Zwłaszcza że jakieś półtora metra przed nim żwawo kroczyła Yuuki dla której wysokie trawy nie stanowiły większego problemu. Sprawnie kluczyła między roślinnością, unikając zdradzieckich gałęzi, które próbowały uchwycić jej płaszcz. Wyglądała, jakby rzeczywiście miała pojęcie, dokąd zmierza i całkiem nie zatraciła orientacji, jak chłopak te kilkanaście metrów wcześniej.
— Dużo masz tych schowków? — zagaił Xavier, z plaskiem uderzając się w twarz, oczywiście nie trafiając w tego natarczywego komara, który latał mu nad łbem od kilku minut.
— Kilka, porozrzucanych to tu, to tam.
— Mówisz, że w wolnych chwilach latasz po lesie i chowasz po dziuplach alkohol? A tak poza tym to w rodzinnie wszystko dobrze?
— Czasem jeszcze podpalam wioski, ale to tak bardziej od święta.
— Ale po co?
— Żeby tacy jak ty głupio się pytali. Jak nie chcesz skorzystać z mojego dobrodziejstwa, to, na jaką cholerę za mną leziesz.
Obróciła się, żeby oskarżycielsko wytknąć go palcem i skopać piorunującym spojrzeniem. Chłopak, aż przystanął, odruchowo unosząc ręce do góry, co nie było za dobrym pomysłem, gdyż wszelakie robactwo wyczuło żywe, nieporuszające się mięso i rzuciło się na niego.
— Dobra, dobra...
Echo niosło głuchy dźwięk, gdy chłopak raz po raz, walił się po osłoniętych częściach ciała.
— Już nie stękaj, zaraz będziemy.


Yuuuki? 
Pora założyć nam niebieską kartę ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz