środa, 3 października 2018

Od Ignatiusa cd. Xaviera

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Xavier miał częściowo rację. Może i skutki substancji minęły szybciej niż z początku zakładał, ale czuł po sobie skutki przebiegnięcia, bogowie wiedzą jak wielkiego, dystansu. Co prawda uważał, że dałby radę to spokojnie znieść, wytrzymać i działać dalej, ale... Każda normalna osoba po czymś takim postawiłaby na pierwszym miejscu odpoczynek. To było najbardziej odpowiednie w tej sytuacji. Przy okazji daliby sobie czas na przeanalizowanie całej sytuacji, odszukanie odpowiedzi, na niektóre pytania, które właśnie teraz, po straceniu adrenaliny, zaczynały ponownie pojawiać się w głowie. Można by wtedy opracować lepszy plan działania, niżeli działać wedle tego, co pierwsze zostanie wymyślone.
Jednocześnie Ignatius miał ochotę się wykłócać ze swoim towarzyszem i samodzielnie ruszyć na dalsze poszukiwania, skoro bard nie przystawał na jego pomysły. Nie żeby kiedykolwiek to robił. Chłopak był dotychczas w stu procentach pewien, że obaj chcieli mieć to zadanie jak najszybciej z głowy. Ta kradzież tylko im wszystko utrudniła, powinni więc jak najszybciej pozbyć się problemu i wrócić do domu. Tak by było chyba najlepiej. Złodzieje mogli im uciec, mogli zniknąć, ale czarnowłosy wiedział, a przynajmniej miał szczerą nadzieję, że i tak ich znajdą. Znał stolicę, jakby zerknął na jakąś mapę, mógłby szybko znaleźć miejsca, w których taka banda mogłaby się ukrywać. Opuszczone budynki czy coś. Zresztą zawsze odnosił wrażenie, że im dłużej się z czymś zwleka tym mniejsze są szanse na pozytywne zakończenie całej sprawy.
— Mam zapasowy płaszcz w karczmie — odpowiedział krótko na słowa Xaviera. — Spakowałem gdyby z obecnym coś się stało...
— W takim razie jeszcze lepiej! Zaoszczędzimy trochę w tej wycieczce. — Usłyszał w odpowiedzi, jednak nawet nie zerknął na białowłosego. — Wracajmy do karczmy zanim nam zamarzniesz i tam się nad wszystkim zastanowimy.
Ruszyli przed siebie dość powolnym krokiem, w przypadku niebieskookiego również niechętnym. Sumienie go gryzło i zdawało się, że szybko mu nie odpuści. Gdyby tylko zachował czujność przy wysadzonym budynku! Na pewno nie pozwoliłby sobie wtedy wyrwać torby z rąk. A gdyby zrzucił od razu płaszcz dopadłby chociaż jedną osobę z tej szajki! Gdyby tylko nie zadziałał tak lekkomyślnie! Powinien był uważać odkąd tylko dowiedział się o ich obecności! W końcu zdawał sobie sprawę, że takiego dnia jak dzisiejszy nie odpuszczą, na pewno nie skończą na jednej kradzieży. I nie zdziwiłby się, gdyby szybko odnieśli zdobyte teraz łupy do swej kryjówki i ruszyli na dalsze łowy.
— Jak dalej będziesz dalej tak myśleć i krzywić to dorobisz się zmarszczek szybciej niż byś się spodziewał — prychnął nagle Xavier, który, jak się okazało, obserwował go kątem oka. — Powiedziałem, byś na razie to zostawił.
— Będzie jeszcze gorzej, jeśli szybko się tym nie zajmiemy — odburknął Ignatius spojrzawszy na swojego towarzysza. — Nie wiemy, co zrobią z tymi rzeczami. A bez przepustek będziemy mieli problemy jeśli wpadniemy na straże...
Xavier mu nie odpowiedział, ale czarnowłosemu nie umknął cień, który przebiegł przez twarz barda. Czyżby czegoś nie powiedział? Niech bogowie ich mają w swojej opiece, jeśli Delaney coś odwalił i tylko wzmocniłoby to ich kłopoty w stolicy. Jeszcze tego by brakowało, że ich pobyt tutaj znacząco by się wydłużył. Nie mieli nawet tylu pieniędzy, by opłacić dodatkowe noce w karczmie i miejsce dla koni w stajni. Ogólnie już jutro mieli wyjeżdżać! Tak wszystko było zaplanowane, nawet w gildii oznajmili kiedy mniej więcej wrócą. A ostatnim, co Ignatius chciał zrobić, było martwienie innych jego niepowodzeniem... O nie, on nie mógł bezczynnie czekać i odpoczywać.
~*~
Zanim doszli do karczmy chłopak zdążył kilkukrotnie pożałować zgubienia płaszcza (nie żeby pamiętał, kiedy do tego doszło). Choć był wdzięczny Xavierowi za pożyczenie szalika na niewiele się to zdało. W miękkim, bordowym materiale skrył raptem szyję i część twarzy, zimny wiatr dalej wywoływał u niego dreszcze ilekroć owiewał ramiona przykryte jedynie cienką koszulą i marynarką, jakby tego było mało, wilgotnym przez śnieg, na którym przyszło mu przez chwilę leżeć. Pozostało mieć nadzieję, że to nie wystarczy, by Teroise się rozchorował. Chociaż jak znał swoje szczęście do tego zimą... Nie! Jeszcze wykrakać przyjdzie i znów narobi sobie i innym kłopotów. Wystarczająco dużo już się wydarzyło, nie na takich bzdetach powinien się teraz skupić. Zwłaszcza, że miejsce, w którym przyszło im nocować nareszcie pojawiło się w zasięgu wzroku obydwu podróżników. 
Znalezienie się w ciepłym pomieszczeniu sprawiło, że sekretarz od razu się ożywił. I to dosłownie, gdy tylko przekroczyli próg przyśpieszył nieco, by szybciej wpaść do wynajmowanego przez nich pokoju i znaleźć schowany gdzieś w jego bagażach płaszcz.
Tak, gdy wracali kilkakrotnie przemyślał całą sytuację i dalej był tego samego zdania. Nie mogli tracić czasu, musieli czym prędzej się tym zająć. Zwlekanie tylko utrudniłoby im poszukiwania, teraz mogli popytać ludzi, porozmawiać ze strażnikami, ba spróbować nawet wejść na ten dach i zobaczyć, czy szajka nie zostawiła jakiś śladów... no mogli zrobić więcej niż jakby poczekali do jutra. Jakby przez noc spadł śnieg wszelkie poszlaki zostałyby zasypane, ludzie też nie pamiętaliby zbyt wielu szczegółów. Musieliby zaczynać od kompletnego zera.
— Gotowy! —  parsknął prędziutko zakładając płaszcz, jednocześnie próbował sobie przypomnieć, gdzie wtrynił własnoręcznie zrobioną mapę stolicy.
— Gotowy, na co? —  odparł bard, który właśnie wszedł do pomieszczenia i przyjrzał się chłopakowi krytycznie. — Chyba to przerobiliśmy. Raz, dziś już nie mamy szans na znalezienie czegokolwiek. Dwa, maratonów już na dzisiaj starczy.
— Mamy dzisiaj większe szanse niż jakbyśmy się wzięli za to jutro! — Ignatius hardo trzymał się swojego zdania i wyjął z swojej zapasowej sakiewki większy zwój papieru. — A jeśli trzeba to przebiegnę jeszcze raz całe miasto, naprawdę.
Nogi go co prawda jeszcze bolały, ale był to ból, który był w stanie wytrzymać. Już mu nie drżały, to był dobry znak. Miał okazję przeżywać podobne "wyścigi", wiedział więc, że w takiej sytuacji, skoro dał radę spokojnie dojść do karczmy, z pewnością uda mu się przejść równie spory, jak nie większy, dystans, jeśli taka będzie konieczność. Zwłaszcza, że motywacja do zrobienia tego nie była błaha, nakręcała go jeszcze bardziej i nie pozwalała usiąść, a co dopiero położyć się i przespać z problemem.
Xavier?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz