niedziela, 24 lutego 2019

Od Ignatiusa cd. Novy

Kolejny dzień Ignatius rozpoczął ze zdecydowanie lepszym humorem niż ten ubiegły. Na pojawiły się żadne nieprzyjemne niespodzianki, wszystko było w całkowitej normie. Żadnych problemów, więc nie mógł robić nic innego, jak cieszyć się dniem i jak najszybciej wykonać swoje obowiązki, by potem, kto wie, pocieszyć się słońcem i odpocząć na zewnątrz. O tak, zdecydowanie podobał mu się taki plan, dawno nie robił sobie dłuższej przerwy.
Nie tracąc więc czasu zaraz po śniadaniu zabrał się do roboty, by jakoś dwie godziny przed obiadem skończyć przygotowywać z pomocą Rawena i Iriny listę zakupów na najbliższy przyjazd kupców do Tirie. Nie brakowało im szczególnie wiele, a i u większości przyjezdnych zaopatrywali się za każdym razem w te same rzeczy oraz za tą samą cenę bądź wymianę na coś innego, jednak wolał mieć to wszystko zanotowane, by aby o niczym nie zapomnieć. I oto wszystko było gotowe, a chłopak podziękował gildiowym kucharzom i uciekł z kuchni, by już nie przeszkadzać im w przygotowywaniu dzisiejszego obiadu, za co się już powoli brali.
Bez zbędnego pośpiechu pokierował kroki w stronę swojego gabinetu, by w holu zostać zatrzymanym przez małą dziewczynkę, która od razu zasypała go gradem słów.
- Co robisz? Mogę pomóc? Nie mam co robić. O! A potem mogłabym zabrać cię do mojego specjalnego miejsca! - Ignatius odruchowo uśmiechnął się patrząc na małą nocnicę, która znikąd wyrosła tuż obok niego.
- Muszę to tylko zanieść do gabinetu - odparł wskazując głową na trzymane zwitki papieru. - Ale z miłą chęcią przyjmę pomoc - dodał po chwili i podał małej dwa pergaminy, które ta z nie za głośnym, ale radosnym okrzykiem przyjęła.
Oboje ruszyli dalej, a Nova po chwili wyprzedziła sekretarza, by bez przeszkód zacząć skakać po wybranych przez siebie fragmentach podłogi uważając przy tym, aby nie nadepnąć na krawędź żadnej z desek. W dość szybkim tempie dotarła przez to do schodów prowadzących na wyższe piętra i tam zatrzymała się by poczekać na Ignatiusa.
Chłopak widząc to przyśpieszył kroku. Widział, że nocnica była niezwykle podekscytowana możliwością zabrania go do ulubionego miejsca i nie miał serca jej odmówić bądź odkładać tego na później. Zresztą po co miałby do przekładać, sam póki co zrobił wszystko, co chciał i też mógł powiedzieć, że aktualnie się nudzi.
Oboje wdrapali się na najwyższe piętro budynku głównego i weszli do gabinetu sekretarza. Ignatius położył trzymane papiery na biurku, w ślad za nim zrobiła to Nova, której wzrok padł na kwiatek rumianku leżący przy jednej z ksiąg. Natychmiast rozpoznała prezent, który mu wczoraj podarowała, a Iggy miał wrażenie, że uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile było to już w ogóle możliwe.
- No, prowadź do tego miejsca - parsknął niebieskooki zwracając na siebie uwagę swojej towarzyszki i poprawiając rękaw lekkiej, płóciennej koszuli, którą miał dziś na sobie. - Chyba, że wolałabyś najpierw wpaść do kuchni i podwędzić coś do jedzenia na drogę. - Puścił do niej oczko uśmiechając się szeroko.

Nova? Gomen ;w;

czwartek, 14 lutego 2019

Krabat - event

Najpierw poczuł zimno i nieznośną twardość posadzki pod plecami, której nie łagodziła nawet niedbale zrzucana na nią kupa siana. Poruszył się niepewnie czując ból we wszystkich częściach ciała. Nie otwierając oczu począł wołać po imieniu wszystkich członków gildii, ale nikt mu nie odpowiedział. To znaczy właściwie nikt z tych, których głosy spodziewał się usłyszeć.
- Krabacie - dotarł wreszcie do niego szept kogoś mocno pociągającego go za ramię. Uniósł leniwie powieki, ale nie wiele mu to pomogło, ponieważ pomieszczenie wypełniały egipskie ciemności tylko w niektórych punktach rozświetlane chwiejnym blaskiem latarni.
- To ty Edgarze - zapytał mroku przed sobą gdzie powinien znajdować się jego rozmówca. - Więc ty żyjesz, gdzie ja jestem?
- A no jak widzisz nie chcieli mnie jeszcze do raju i jakoś trzeba pędzić ten nieszczęsny żywot na tym łez padole, ale ty widzę znów jakiś nieswój, domyślam się, że wypytywanie co tym razem ci podali nie przyniesie efektu? - zapytywał z mieszaniną troski i tego specyficznego więziennego humoru. Krabat uśmiechnął się nieco wymuszenie, żeby jakoś podziękować za ten serdeczny gest, jednak myślami był zupełnie gdzie indziej. Półświadomie przejechał dłonią po odsłoniętym torsie jakby liczył wszystkie znaczące go blizny - pamiątki przebytych cierpień. Każda miała swoją historię, jakąś mniej lub bardziej chwalebną przeszłość za sobą. Wreszcie natrafił na świeże skaleczenie, z którego sączyła się ciepła lepka krew. Gdy poruszył się, aby dokładniej przyjrzeć się ranie łańcuchy, którymi skuto jego nogi zadźwięczały potępieńczo. Skrzywił się z niechęcią.
- Musiałem ci rozpiąć koszulę, bo przyschłaby do strupa i mieliby kolejną okazję, żeby ci dopiec.
- Jestem na tyle doświadczony w tej kwestii, iż nie wątpię, że i tak znajdą sposób. - mruknął próbując zająć wygodniejszą pozycję w kącie celi. Dopiero teraz dostrzegł że znajduje się w tłumie więźniów z których większość leżała spokojnie pogrążona we śnie. Większość była tak wychudzona, że przypominali strachy na wróble odziane w ludzkie łachmany. Kiedy siedzieli w milczeniu słyszał wodę skapującą po murach i dogłosy szczurów przegryzających się przez kolejną warstwę tynku, a przez chwilę zdawało mu się nawet, że widzi wystający spomiędzy kamieni gruby różowy ogon.
- Szczury - mrukną z obrzydzeniem.
- Obiad - odparł przyjaciel przez co zdało się Krabatowi, że oba tematy są jakoś z sobą powiązane.
- Taka już nas bieda dotknęła że zamierzasz na nie polować?
- No widzę, powoli przychodzisz do siebie - odparł wstając. Natychmiast też ruszył w kierunku drzwi. Dopiero teraz młodzieniec usłyszał dobiegające spoza nich dźwięki przypominające tętent końskich kopyt. Później skrzypnięcie i wąski snop światła oświecił wejście do celi. Brzęknęły wiadra, a po pomieszczeniu rozszedł się nieznośny smród ryby nie pierwszej świeżości i stęchłej wody. Po chwili zresztą mógł podziwiać owy wspaniały posiłek w całej okazałości podetknięty pod nos przez przyjaciela.
- Sknery, co nie? Mogliby chociaż jakichś ziół sypnąć, coby zapach był znośniejszy, toż nawet by chyba robak tego nie tknął - mruczał, co nie przeszkadzało mu chłeptać drewnianą łyżką niczym wiosłem cuchnącej brei, którą im podano.
- Robaki mają tu co innego do roboty, sam wiesz, że szubienica na dziedzińcu rzadko stoi pusta, jakby się bali że sznur sparcieje jeśli nie będą go dość często używać - wtrącił Krabat medytując nad swoją porcją brei uchodzącej w tych stronach za obiad.
- a my musimy napełniać tym żołądki... - kontynuował przyjaciel niezrażony - ostatecznie podwójna oszczędność, wytrują nas będą mieli mniej pracy przy torturach...
Krabat słuchał tylko jednym uchem, bo zdawało mu się jakby już to kiedyś przeżył, już kiedyś słyszał. Przecież pamiętał jak krążyła pogłoska ze jego lojalny towarzysz nie żyje, a teraz rozmawiał z nim zupełnie normalnie i baz udziału nekromanty czy wróżki. A przecież nosił po nim żałobę. Może nawet szukał wdowy po nim, kiedy już wyszedł na wolność, choć przecież nigdy nie rozmawiali o rodzinie. Tylko czy to się wydarzyło naprawdę, a może wszystko co zdawało mu się, że przeżył było tylko wynikiem kolejnych majaków. Wyraźnie urzędnikom króla naprawdę zależało, by mieć się czym pochwalić w raporcie. Powoli wzrastał gwar, więźniowie zaczynali spacerować i rozmawiać ze sobą co poprzez nagromadzenie tak różnych głosów i słów przypominało raczej gdakanie kur na grzędzie. Przełknął kilka kęsów strawy wpatrując w zakratowane okienko.
- Jak myślisz - odezwał się wreszcie do przyjaciela - czy tam na zewnątrz jest już wiosna?
- Śnieg stopniał, ptaki śpiewają, wiewiórki ganiają się dookoła drzew w lesie, a ludzie gniją w więzieniach jak zawsze - oświadczył wesoło, starając przyjrzeć się przy świetle wygrzebanej właśnie spomiędzy zębów ości. - możemy sobie wyobrażać wszystko i niczego się nie dowiemy puki nam tu jakaś żaba z krokusem w zębach nie wpadnie.
- Chyba raczej jakiś smok - odparł - bo z tego co wiem żaby nie mają zębów.
W całym tym arystokratycznym towarzystwie im zdaje się najbardziej dopisywały humory, choć najwięcej mieli powodów do narzekań. Kiedy Krabat trafił do tej celi oprawcy byli przekonani, że skończy jako ofiara żartów znacznie lepiej wykształconych szlachciców i w końcu jedynie kat będzie dla niego odpowiednim partnerem do rozmów, tak że powie wszystko o co się go zapyta, jednak nie wiedzieć czym zasłużył sobie na życzliwość Edgara - nadzwyczaj charyzmatycznego więźnia, co do którego nikt nie był pewien z jakiego powodu się tu znalazł. To on wziął pod swe skrzydła młodzieńca. Mężczyzna imponował młodszemu więźniowi swoim spokojem i pogardą dla cierpień. On sam także poznaczony był istną mapą mniejszych i większych blizn, ale był przecież także znacznie silniejszy. Tak - przypomniał sobie - powinienem mu pomagać tylko jak z tą nogą.
Spróbował wstać i zdał sobie sprawę, że pierwszy raz nie towarzyszy mu ten nieznośny ból.
- No proszę! Cudowne ozdrowienie! - zawołał z radością. Przyjaciel spojrzał na niego ze zdziwieniem. Blask księżyca powoli zmieniał się w różowawe promienie poranka, wiec wyraźnie widział jego uniesione brwi i półuśmiech igrający na wargach.
- Dziwne te twoje urojenia - mruknął wreszcie - wolałbym abyś opowiadał o zawijających do portu statkach wielkiej floty i pięknych kurtyzanach.
- Opowiadałem o takich rzeczach - zapytał zaskoczony.
- No żałuj że się w lustrze nie widzisz, pewnie że nie! wybacz, ale w swoich wizjach jesteś wybitnie nudny, zawsze jakieś brednie od rzeczy.
- Nic dziwnego, nigdy nie byłem nad morzem.
- A ja nie chcę tego wiedzieć - odparł jego przyjaciel zatykając sobie uszy - mam nadzieję, ze pamiętasz jeszcze o pierwszym filarze naszej znajomości.
- Tak wiem, ani słowa o przeszłości, ale ja sam ci to mówię nie musiałeś pytać.
Mężczyzna nachylił się w jego stronę z wyraźną obawą rozglądając dookoła, jakby z każdej strony oczekiwał niebezpieczeństwa po czym szepnął konfidencjonalnie:
- Dość mam swoich sekretów do upilnowania, nie trzeba mi jeszcze cudzych.
Jakby na potwierdzenie jego słów drzwi otworzyły się nagle i stanął w nich strażnik.
- Trzeba nam ludzi do pracy
W celi zapanowała martwa cisza tak, że można było usłyszeć wręcz rytm oddechów poszczególnych więźniów. Nic zresztą dziwnego skoro ten akurat podziemny skrawek cytadeli zamieszkiwali w przeważającej części szlachcice odczuwający wstyd ilekroć zastani zostali podczas wykonywania jakichkolwiek zadań związanych z fizycznym wysiłkiem. Za wysoko stawiali swe ego, by zniżyć się do tego typu aktywności. Dziwnym było, że w ogóle nie urządzali w takich razach zbiorowego buntu lecz jak to określił przyjaciel Krabata: Najwidoczniej życie miało dla nich większą wartość niż wybujałe poczucie własnej godności.Wartownik przez chwilę trzymał ich w niepewności, aż wreszcie rozwinął trzymany w ręku zwitek papieru i zaczął czytać nazwiska.
- Co będziemy robić? - zapytał jeden z wyznaczonych więźniów, stary na twarzy i wyraźnie wycieńczony marnymi warunkami egzystencji.
- Trzeba zwieźć drewno z doliny, wozy już czekają na dziedzińcu.
- Temu to tylko belki nosić - prychnął Edgar patrząc na pytającego którego, oblicze pociemniało jakby zasnuła je nagle deszczowa chmura.
- Raczej nadawałby się do łamania krzaków, albo szukania jagód na kolację, ale tego mu na pewno nie dadzą do roboty.
- Na nic nie przydał się systemowi, to i system go wykończy.
Nie zdążył powiedzieć nic więcej bo wywołano jego nazwisko. Krabat także podniósł się i podążył za nim.
- A ty po co? - zapytał Edgar słysząc za sobą jego kroki.
- Może mnie też zechcą wziąć, sam wiesz, jestem silny przydałbym się.
Towarzysz pokiwał tylko głową ze zrozumieniem, po czym dodał z pół-śmiechem.
- Orzeł zapragnął złapać wiatru w skrzydła?
Wzruszył ramionami. Nie zamierzał zaprzeczać, czy zasłaniać się jakimś poczuciem moralności. W końcu chodziło mu tylko o to by nie siedzieć samemu w celi. Zbliżali się już do żołnierza, stojącego u szczytu schodów, gdy do Krabata dotarło, że doskonale wie co za chwilę się stanie. Przecież to właśnie w tym momencie, tego dnia po raz pierwszy złamał tą nieszczęsną nogę. Gdyby nie poleciał tego dnia w dół schodów, uraz nie odnowiłby się w czasie przesłuchania, kat nie starałby się tak usilnie by nie pozwolić kości równo się zrosnąć i wreszcie nie uszkodziłaby się ona ponownie w czasie ucieczki. Znaczyło to dokładnie tyle, że mógł jeszcze zmienić wszystko. Mógł powstrzymać Edgara przed uzewnętrznianiem swego sarkazmu i uniknąć konieczności bronienia go i... Z zamyślenia wyrwał go głos strażnika.
- A ty po co tu?
- Słyszałem, że potrzeba rąk do pracy więc pomyślałem...
- To lepiej nie myśl bo ci to nie wychodzi. Ty akurat masz zakaz opuszczania celi i doskonale zdaje się o tym wiesz, więc jeśli sądzisz, że uda ci się mnie oszukać to grubo się mylisz. A ty? - zwrócił się do jego towarzysza.
- Sir Edgar Harnas, szlachetny panie - Krabat już otwierał usta by coś powiedzieć, ale oczywiście kiedy jego przyjaciel złapał już wiatr w żagle żadna siła nie mogła go powstrzymać i nie zamilkł póki nie powiedział wszystkiego co sobie zaplanował. Jednym słowem mógł go powstrzymać (z naciskiem na czas przeszły niedokonany). Znów było za późno.
- Wiem, że pewnie nie wyglądam, ale przy takim żywieniu - kontynuował jego przyjaciel z ironicznym półuśmiechem - mam nadzieję, że po tak wyczerpującym przedsięwzięciu przynajmniej zechcecie nieco wikt polepszyć, niechby to chociaż kukurydzy i piwa dać, albo niechże nam do posiłku przygrywa orkiestra. Chociażby skrzypce dać,a my już muzyków znajdziemy wśród siebie. Czyżby już takie ubóstwo króla dotknęło iż nie dba o tak zacnych obywateli swego państwa. Zapewniam że jeśli nic się nie stanie moja noga ani godziny dłużej nie postanie w tym zajeździe.
Oczywiście jego przyjaciel nie zdawał sobie sprawy jak niebezpieczny okaże się tym razem jego niewyparzony język. Krabat miał jednak tą przewagę, iż wiedział co za chwilę się stanie i miał szansę wszystko zmienić. Nie zareaguje, nie będzie brał na siebie odpowiedzialności za kogoś kogo ledwie zna, zachowa się jak należy powtarzał sobie kiedy żołnierz wymierzył w jego przyjaciela drewnianą pałką i wyraźnie brał zamach by go uderzyć. I stało się, że nim cios osiągnął swój cel już stal między oprawcą, a jego ofiarą nie bardzo wiedząc co go znów przygnało w to miejsce co przed laty. Ostatni zdaje się raz w życiu był szybki jak strzała. Chwycił strażnika za rękę i ścisnął tak mocno, że mężczyzna z jękiem zgiął się w pół upuszczając broń na ziemię.
- Straż, straż - zakrzyknął ten zduszonym głosem.   
I zaraz zza rogu drzwi wyłoniło się kilka rosłych postaci patrzących na Krabata z wyraźną wrogością. Nie rozumiał jak to się stało, że przeznaczenie kolejny raz schwytało go w swoje sieci. Zapobiegliwie odsunął przyjaciela, a sam oparł się plecami o ścianę, by mieć lepszą pozycję do obrony. Szybko jednak zorientował się, że jego oponenci nie dadzą się wciągnąć w pułapkę. Woleli zrezygnować z możliwości uderzania w twarz i tors niż pozwolić na to by mieć za plecami pustą przestrzeń równoznaczną z potencjalnym ryzykiem twardego lądowania parę metrów niżej. Młody morderca z kolei o wojowniczej naturze nie zdołał zaś dość długo utrzymać się w bezpiecznym miejscu i odparłszy pierwsze ciosy ruszył na swych przeciwników całym ciężarem muskularnego ciała. Z początku zresztą zdołał zyskać chwilową przewagę, jednak otrząsnąwszy się z pierwszego zaskoczenia żołnierze stawili mu skuteczny opór i zaczęli nawet powoli aczkolwiek systematycznie spychać go w stronę schodów. Obrócił się by sprawdzić jaka odległość dzieli go od krawędzi i ten moment nieuwagi wystarczył by jeden z gwardzistów silnym uderzeniem podciął mu nogi. Nieszczęsny obrońca Edgara zachwiał się i z impetem wylądował na dole. Nie od razu stracił jednak równowagę. Właściwie wylądowałby całkiem miękko gdyby nie to, iż nie właściwie postawiwszy stopę upadł na nią całym ciężarem. Przez moment nie mógł się zorientować w sytuacji. Czuł tylko pod palcami rozmokniętą glinę pokrywającą kamienną podłogę celi. Z bólu zakręciło mu się w głowie. Zacisnął szczęki by powstrzymać cisnący się na usta jęk. Nie słyszał kiedy wyznaczona do pracy grupa więźniów pod eskortą opuściła celę, nie słyszał głosów wokół. Obrócił się twarzą do ściany i starał zapomnieć o powoli powiększającej się opuchliźnie. Gdy jego przyjaciel powrócił wreszcie wraz z pozostałymi więźniami jego kończyna przypominała już raczej belę drewna niż członek ludzkiego ciała. Prawdopodobnie zresztą nie zauważyłby nawet swego towarzysza, gdyby ten nie kichnął nagle siarczyście. Dopiero wtedy obrócił się w jego stronę:
- I jak? - zapytał jakby naprawdę interesowało go coś poza własnym cierpieniem - co tam w dalekim świecie.
Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął się bez przekonania.
- Teraz las nie ma nic do zaoferowania. Owoce jeszcze niedojrzały, nie mówiąc już nawet o nasionach.
- Miałeś nadzieję coś przemycić co? - szepnął konfidencjonalnie starając zdobyć się na wesołość.
- A ty mi nie mów, że na to liczyłeś, jak cię ostatnio częstowałem nasionami buka toś nie chciał.
- Boś ty je przemycał w skarpetkach
- A jak je tu miałem przynieść w pudełku po czekoladkach, czegoś się spodziewał, ty lepiej powiedz co ci odbiło z tymi strażnikami? Co? Życie ci nie miłe?
- Pytasz o teraz czy tak w ogóle - zapytał wymownie zerkając na nogę.
- O bogowie, coś ty sobie zrobił. Toż to złamane jest. Czekaj poszukam czegoś do usztywnienia, tylko będę musiał nastawić kość - tłumaczył rozglądając się wokoło w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Chwycił wreszcie jakiś fragment drabiny stojącej niegdyś pod ścianą i kawałek jakiegoś materiału.
- Będzie bolało - ostrzegł.
- Tak jakby teraz nie bolało- mruknął w odpowiedzi jego pacjent.
- Ale powiedz mi co ci właściwie do łba strzeliło. Liczyłeś że ci pomnik wystawią za takie poświęcenie, miałeś nadzieję że legendy, będą o tobie szeptać? Człowiek chce sobie odpocząć to nie na zabawy w medyka mi przyszło.
Krabat pokręcił tylko głową z goryczą. Może i zachował się szlachetnie i honorowo, ale nie mógł powiedzieć by odczuwał z tego powodu zadowolenie. Tymczasem jego przyjaciel zajęty doktorską robotą zaczął recytować z cicha:
Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie "precz" i błagać "prowadź"
Oto jest życie nic, a jeszcze dosyć...

Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w toń za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
- Co to takiego? - zapytał Krabat niezbyt wyraźnie, bo jego słowa rozmyły się w syku bólu. Słyszał ten wiersz wielokroć. Jego przyjaciel recytował go w odpowiedzi na pytania zadawane mu w czasie przesłuchań. 
- Wiersz - odparł po porostu niespecjalnie zainteresowany pytaniem.
- Kto cie go nauczył? - nie dawał za wygraną starając się znaleźć jakieś zajęcie i nie myśleć o bólu.
Przyjaciel wyprostował się i usiadł już na przeciwko.
- Przeczytałem go kiedyś w bibliotece. 
- To musi być fajna sprawa, to czytanie - westchnął w zamyśleniu Krabat.
- Całkiem normalna - odparł wzruszając ramionami.
- Nie dla każdego - szepnął w zamyśleniu Krabat - a może... może byś mnie nauczył pisać i czytać?
- A co cię tak nagle naszło? - burknął - po co ci to? Myślisz że to jakaś różnica czy podpiszesz się nazwiskiem czy zwykłą parafką.
- Dla mnie jest - upierał się.
Wreszcie jego towarzysz wypuściwszy ciężko powietrze ukląkł obok niego i nakreśliwszy coś palcem na glinie oznajmił:
- To jest K
- K - powtórzył Krabat z niedowierzaniem. - to chyba nie jest takie trudne.
- Jeszcze zobaczymy - ostudził jego zapały Edgar - pamiętaj że w twoim imieniu są jeszcze cztery inne litery...   

wtorek, 12 lutego 2019

Od Krabata cd. Tilly


Cała scena, która przed chwilą rozegrała się przed jego oczyma nie miała dla niego ni krztyny sensu. Trzeba przyznać, iż jego rozumowania nigdy nie należały do wysublimowanych, a doświadczenie życiowe pozwoliło mu do reszty niemalże wyzbyć się naturalnej dla większości ludzkiej populacji ciekawości. Pewnie zresztą swoim zwyczajem machnąłby na wszystko ręką, gdyby nie fakt niejasnego poczucia, iż został właśnie poważnie obrażony. I mniejsza już o to, że nazwano go dzieckiem, bo i gorszymi obelgami raczyli go wrogowie. Takim zawsze odpowiadały tylko by „strzegli się blasku księżyca”, a czasem, jeśli akurat fantazja mu dopisywała w mniejszym stopniu, a nie było ryzyka zdemaskowania zdradzał konfidencjonalnym szeptem swoje nazwisko. Tym razem samo wyzwisko bawiło go nieco, bo żeby barczystego przecież i niemłodego mężczyznę z kilkoma poważnymi bliznami na twarzy nazwać dzieckiem to trzeba być naprawdę samobójcą lub niespełna rozumu. Tym razem to było coś innego. Nie dość, bowiem że odrzucono jego pomoc, na którą heroicznym gestem się zdobył, to jeszcze wyprzedziła go w tym względzie zwykła kotka. Nic wiec dziwnego, że krzyknął ze oddalającą się parą z wyraźnym rozgoryczeniem:
- Należą mi się wyjaśnienia!
Oczywiście tychże się nie doczekał. Zacisnął, więc tylko pięści z braku lepszego obiektu gniewu kierując swe wściekłe spojrzenie w stronę siedzącego pod drzewem niedoszłego mordercy. Sam nie był pewien czy ma mu ochotę przyłożyć za to, że odważył się podnieść rękę na członka gildii, czy dlatego, że jego plan okazał się więcej niż nieskuteczny. Ostatecznie zdecydowała się na bardziej wyrafinowane działanie, które jako jedyne mogło pozwolić mu dowiedzieć się wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi. Usiadł naprzeciw ledwie żywej ofiary napaści i począł ze skupieniem się w nią wpatrywać. Wreszcie, gdy mężczyzna nie mógł już wytrzymać jego spojrzenia oznajmił:
- Chcę się dowiedzieć, co się tu przed chwilą stało i lepiej, żeby mi szanowny pan wyśpiewał wszystko po dobroci, bo nie ręczę za siebie
Odpowiedziało mu pełne lekceważenie prychnięcie, które przyjął jednak ze stoickim spokojem pamiętając, że lepiej jak najdłużej okazywać dobrą wolę, bo arsenał środków przymusu niezostawiających śladów jest dość skromny, a Ratignak zdecydowanie nie zamierzał rozsławiać tu swego nazwiska. Zresztą znał swoją siłę i wiedział jak niewiele wystarczy by zrobić komuś krzywdę. Jedno morderstwo na sumieniu wystarczało mu w zupełności.
- Czekam na odpowiedź – oświadczył, więc tylko zdecydowanym tonem by przynaglić rozmówcę do zwierzeń.
- A ty, co? Gdzie masz oczy? Sam widziałeś, to jeszcze pytać musisz? Napadła mnie.
- To wiem, ale powiedzmy, że jak dobry prawnik chciałbym wysłuchać wersji obu stron, a jak przypuszczam tak całkiem bez powodu się na ciebie nie rzuciła. Może to twoja reakcja była zbyt gwałtowna, bo z tego, co widziałem ty pierwszy rzuciłeś się do niej z łapami.
- Znalazł się obrońca uciśnionych, na pewno podeszła o drogę pytać, co?
- Nie wykluczam i takiej opcji – odparł Krabat starając się nie tracić spokoju. Za wszelką cenę starał się ukryć dwie rzeczy: po pierwsze, że znał wcześniej sprawczynię, po drugie, że nie miał bladego pojęcia, czym się właściwie zajmowała.
- A ty myślisz, że kim ona jest, zagubioną duszyczką. Taka z niej uciśniona niewinność jak ze mnie cesarz turecki. To zwykła pospolita złodziejka magii.
- Ach skoro „zwykła” i „pospolita” to widzę „cesarz turecki” sam sobie poradzi, nic tu po mnie.
Wstał na nogi i strzepnął pył z mocno już przykurzonych spodni.
- A pan to właściwie, kto? – zapytał wreszcie napadnięty. – Może moglibyśmy się jakoś dogadać? Pomógłby mi pan dorwać tą dziewczynę, a ja…
Krabat uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.
- Pan wybaczy, ale to chyba nie jest zajęcie odpowiednie dla „dzieciaków”, wiec pan pozwoli nie będę więcej mieszał się w nie swoje sprawy.
Zebrał rozrzucone na ziemi worki, chwycił swoją laskę i wesoło pogwizdując skierował się w przeciwnym kierunku niż Tilly. Wolał nie dawać żadnych powodów do podejrzeń. Wróci okrężną drogą, a jak okazja się nadarzy to przypomni młodej damie, co jest mu winna, tylko tym razem on także będzie miał asa w rękawie.

<Tilly?>

czwartek, 7 lutego 2019

Od Philomeli - event

Blady okręg słońca wyłaniał się powoli z chłodnych odmętów uśpionego w zwojach mgieł morza, kiedy obserwowała statek ginący powoli za linią horyzontu. Delikatne powiewy rozwiewały niesforne kosmyki jej włosów, które wysunęły się z ciasno związanego warkocza i opadały teraz na jej zmrużone bursztynowe oczy ocienione ciemną linią rzęs. Przetarła je raz jeszcze zaciśniętą w pięść dłonią i przeciągnęła się leniwie. Promienie słońca miło ogrzewały jej skrzydła, kiedy z wierzchołka pokrytego czerwoną dachówką budynku, który obrała sobie za miejsce do snu obserwowała bacznie budzące się do życia miasto. Przybyła tu niedawno, ale była na tyle już doświadczona, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak niebezpieczny może być nocleg w obcym państwie pod gołym niebem. Być może obrane przez nią miejsce nie było do końca komfortowe na odpoczynek, ale dla niej zwykłe schodki kominiarskie wystarczyły w zupełności. Przez chwilę śledziła grupki ludzi przesuwające się pustymi niemal o tej porze ulicami, które jak wiedziała wkrótce przeistoczą się w ten gwarny ruchliwy tłum napełniający je nieodmiennie skrytą obawą i niechęcią. Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie w kierunku wybrzeża wspominając swego przyjaciela, który zapewne teraz wraz z flotą króla przemierzał niebezpieczne wody. Wreszcie nasyciwszy się widokami chwyciła mocniej swoją harfę oraz płaszcz i zsunęła się po dachu, po czym miękko wylądowała na pełnym siana wozie. Zrazu nie wiedziała, gdzie skierować swe kroki. Pogrążona w myślach założyła palto, poprawiła luźną koszulę i rozejrzała się po okolicy. Na szczęście nie specjalnie zależało jej na wyglądzie, bo w swym obecnym odzieniu wyglądała jak strach na wróble raczej niż filigranowa kobieta. Jeszcze raz rozważyła oba możliwe rozwiązania. Mogła ruszyć w kierunku portu cuchnącego rybami, gdzie egzotycznie odziane, pachnące zi i winem kurtyzany wabiły młodych marynarzy i próbować sił w tamtejszych zajazdach przyśpiewując klientom do piwa jakieś smętne ballady uplecione na kanwie mniej znanych legend, jednak na jej nieszczęście tamtejsze rejony roiły się także od łowców niewolników, dla których dama ze skrzydłami pozbawiona straży i opieki stanowiła nie lada kąsek. Z drugiej strony nie bardziej przyjaźnie przedstawiał się zatłoczony rynek gdzie narażona byłaby na szturchnięcia i dotyk ludzkich ciał, a więc i na fale cudzych wspomnień, zaś umożliwiający to czar nad którym zresztą nie panowała był dla niej niezwykle wyczerpujący. Z drugiej strony zamieszanie mogło jej znacznie pomóc w wykonaniu zadania, które zamierzała przedsięwziąć. Miała jakieś dziwne wrażenie, że podjęła już decyzję, kiedyś dawno temu. Wyrywając się wreszcie z pomiędzy ulic oplatających gęstą siecią rynek wypadła na targ. Zatrzymała się na rogu czujnie śledząc otoczenie. Zaskoczył ją panujący tu spokój. W centrum placu jak zawsze stał monumentalny granitowy pomnik rycerza z dziwną bronią, przypominającą halabardę zakończoną czymś na kształt sierpa księżyca, którą wymierzał wprost w serce unoszącego się ponad nim smoka. Historię tego przedstawienia słyszało się tu właściwie w każdym lepszym lub gorszym lokalu. Wślizgnęła się pomiędzy stragany starając się umknąć snopom światła wymykającym się z klatek ulicznych latarni i czujnym spojrzeniom wartownika. Wreszcie przycupnęła u stóp nierozebranej jeszcze po ostatniej egzekucji szubienicy. Jakkolwiek takie otocznie napełniało ja swego rodzaju niepewnością. Wcisnęła się wreszcie w jakiś kąt oczekując na odpowiednią ofiarę. Tłum gęstniał powoli, a jej doskwierać zaczynało zimno (dlaczego kojarzyło jej się ono ze śniegiem nie wiedziała. Zdawało jej się że wcale nie powinna być tu tylko właśnie gdzieś indziej), a drewno znajdującego się za nią podestu nieznośnie gniotło ją w plecy. Zegar wybił kolejną godzinę, a nie wydarzyło się nic godnego uwagi po za tym że minęła ją jakaś starsza wdowa odziana w czerń na znak żałoby i rodzina z gromadką rozwrzeszczanych dzieci. Wszyscy oni wyraźnie cierpieli ubóstwo, więc i nie mogli mieć przy sobie niczego posiadającego większą wartość. Bieda przyciąga biedę - pomyślała pod kątem swego dzisiejszego pecha - jeśli nie trafi mi się wreszcie jakaś okazja trzeba będzie zajść się jakąś uczciwą pracą. Wreszcie przy jednym z kramów dojrzała niemłodego już mężczyznę, który zdecydowanie nie wyglądał na sknerę, więc i musiał dysponować odpowiednim bogactwem, by sobie na to pozwolić. Pod pretekstem przeglądania barwnych tkanin przy sąsiednim stoisku zbliżyła się do niego na odległość wyciągnięcia dłoni. Niezdający sobie sprawy zagrożenia przechodzień kosztował podaną mu jagodę, których całą skrzynkę próbowała mu wcisnąć sprzedawczyni, to znów ważył w dłoni złociste kolby kukurydzy, pragnąc wybrać najdorodniejszą . Z tej odległości widziała go na tyle wyraźnie by dostrzec wiszący na jego piersi drogocenny kamień, zapewne jakiś talizman lub pamiątkę. Przez chwilę udawała że podziwia koronki dyskretnie badając otoczenie, aż upewniwszy się, że nie jest obserwowana pewnym ruchem zanurkowała dłonią w torbie podróżnego. Z zadowoleniem wymacała tam sporych rozmiarów pudełko, które natychmiast wyjęła i już miała schować je do kieszeni, gdy jakaś siła niespodziewanie, jak strzała znienacka zagłębiająca się w plecy, pchnęła ją na pokryty warstewką rozmiękłej gliny trakt. Nie mogła na początku zrozumieć co się stało, aż poczuła krępujący dłonie sznur.
- Tuś mi ptaszku - ozwał się głos ponad nią - godzi to się okradać przybyszów, bogów się nie boisz.
Poczuła ciepło uderzające do policzków i nieznośny wstyd. Nie żeby nagle ogarnęła ją jakaś szczególna troska o moralność postępku na jaki się ważyła, ale fakt iż pozwoliła się złapać w tak głupi sposób poważnie uderzał w jej ego. Przepełniała ją zwyczajna zupełnie gorycz porażki. Tym bardziej że przed nią była jeszcze upokarzająca droga przez całe targowisko, w czasie której nie będą szczędzić jej obelg i uszczypliwości. Strażnik nie odezwie się słowem, w końcu dla niego najważniejsze, że będzie mógł pochwalić się w raporcie schwytaniem niebezpiecznej złodziejki. Drab podniósł ją gwałtownie i postawił na nogi.
- No dalej szczurze - warknął przez zęby i uderzył ją w plecy czymś metalowym. Syknęła z bólu bo trafił akurat w ukryte pod kapotą skrzydła i tak ściśnięte w niewygodnej pozycji. Popatrzyła na niego z mieszaniną pogardy i wyrzutu. Przecież wystarczyłoby jej utrzymać odpowiedni rytm pieśni, a mogłaby powalić oprawce, uciec i skryć się za tamten filar. Sięgnęłaby po nuż i wyzwoliła się z tych nieznośnych więzów. Tylko czy warto ryzykować.
- Stać - zawołał nagle zdecydowany męski głos.
Patrzyła na nią jej niedoszła ofiara. Poczuła lekkie zdziwienie, ponieważ w siwych jak deszczowy obłok oczach nie malował się gniew czy potępienie, ale nieopisana życzliwość i serdeczność, jakby stojąca przed nim kobieta przed chwilą zaproponowała mu kawałek ciasta, a nie próbowała go bezwstydnie okraść.
- Proszę, się nie obawiać, nasz system penitencjarny zajmie się już tym robakiem.
Skrzywiła się niezadowolona z nowego miana jakim ją obdarzono i szarpnęła się starając wyrwać.
- Ależ proszę pana ja dziękuję bardzo za troskę, ale szlachetny panie zaszła tu pewna pomyłka.
Pochylił się podnosząc leżące na ziemi pudełko.
- Szlachetny pan wybaczy, ale proszę spojrzeć - otworzył pokrywę ukazując wnętrze opakowania. Sylfa również wychyliła się by przynajmniej dowiedzieć się za co znosi takie poniżenie. Zdecydowanie nie spodobało jej się to co zobaczyła. W drewnianej skrzyneczce leżało ledwie kilka kawałków suszonego mięsa.
- To mi wypadło - kontynuował niespodziewany sprzymierzeniec Philomeli - a ta pani zapewne chciała po prostu zwrócić moją uwagę... prawda?
Zerknął w jej stronę. Nie podobał jej się taki obrót sprawy. Zdążyła się już przyzwyczaić, że jeśli ktoś nadto jest serdeczny to oczekuje, że jego dobroć zadziała niczym łańcuch i na zawsze przykuje obdarowanego do jego osoby by był mu lojalny. Z drugiej strony doszła jej uszu pogłoska, ze prawo w tym kraju surowo karało wszelkie próby kradzieży, a bądź co bądź do swej ręki czuła się nadzwyczaj przywiązana, pokiwała wiec energicznie głową jakby bała się, że mężczyzna zmieni zdanie.
- Chciałam tylko zapytać czy łaskawy pan nie dysponuje mapą, a że z torby wystawała mu skrzyneczka pomyślałam że wezmę je i zerknę tylko ukradkiem, żeby dowiedzieć się gdzie jestem. Myślałam że tam jest mapa. Naprawdę.
Niedoszły zwycięzca patrzył to na niego to na nią skonfundowany i niepewien jak się zachować. Jego rytm pracy, pewien i powtarzalny zawodził go po raz pierwszy. Dotąd wszystkie sprawy szły na jedno kopyto: aresztowanie, sąd, egzekucja - a tu masz ci los. W zamyśleniu przejechał dłonią po przecinającej policzek bliźnie. Westchnął wreszcie, odwiązał sznur i machnąwszy ręką oddalił się od nich. Patrzyła za nim chwilę z niedowierzaniem. Do rzeczywistości przywróciło ją dopiero kichnięcie wybawcy i cała radość prysła nim na dobre zdołała się rozgościć.
- Czemuś to zrobił - zapytała mierząc go spojrzeniem groźnym jak burzowa chmura. - czego ode mnie chcesz. Postąpił kilka kroków i zatrzymał się przy skrzyniach które wypełniały jakieś drobniutkie nasiona i począł nabierać przypominającą wiosło łopatką ziarno do woreczka. Nie zwracał na nią uwagi, a ona zamiast uciec jak to miała w zwyczaju i jak podpowiadał rozsądek ciągnęła się za nim jak ogon. Wreszcie obrócił się do niej niespodziewanie.
- Miałaś takie spojrzenie jak schwytany ptak. Sam zajmuje się nimi i nie darowałbym sobie... zresztą żeby karać za kradzież suszonego mięsa gilotyną to chyba już drobna przesada.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Miło wiedzieć, że się ma aparycję kury siedzącej na grzędzie.
Mruknęła i chciała odejść, ale wówczas chwycił ją za rękę. Miał wyjątkowo mocny uścisk, wręcz nieproporcjonalny do jego dość wątłej postury.
- Skąd ten pomysł z tą kurą.
- Powiedzmy, że większość ludzi jeśli trzyma w domu ptaki to raczej nie wróble.
- Nie - uśmiechnął się łagodnie i kontynuował z błyskiem w oku - Orła, kilka sokołów, pustułkę...
- Słucham - zapytała zaskoczona.
- Masz takie orle spojrzenie, byłabyś świetną sokolniczką.
Schlebiał jej ten komplement i poczuła, że naprawdę mogłaby spróbować. Miała nadzieję, że wreszcie uda jej się znaleźć jakiś bezpieczny kąt. W obecnej sytuacji każde miejsce zapewniające nocleg i ciepłą strawę byłoby dla niej rajem. Coraz szybciej kiełkowało w niej zaufanie do tego niezwykłego człowieka. Złe zioło szybko rośnie - powiedziała sobie w myślach. Nawet nie zauważyła kiedy przeszli całe targowisko.
- No to jak będzie? - zapytał zatrzymując się przy straganie stolarza, który zajęty wyrabianiem szczebelków do opartej o ścianę drabiny w ogóle nie zwracał na nich uwagi. Philomela przejechała ręką po włosach, choć jej fryzura znajdowała się w takim stanie ze nic już jej ani pomóc, ani zaszkodzić nie mogło. Biła się myślami. A jeśli rzucono na nią jakiś czar. Doskonale zdawała sonie sprawę jakie cuda zrobić można dysponując chociażby skrzekiem żaby i włosiem z ogona wiewiórki. Nie raz obserwowała czarnoksiężnika przy pracy, a nawet asystowała mu przy eksperymentach. 
- Zgoda - powiedziała sama nie bardzo sobie dowierzając, jednak jako sylfa zwykła ufać intuicji.
- No to bierz te swoje skrzypeczki i idziemy poszukać mojego woźnicy.
Kilka minut później siedzieli już w rozpędzonym powozie. Urbanistyczny krajobraz powoli znikał. krzewy charakterystyczne dla rolniczych terenów doliny, w której usytuowane było miasto płynnie przechodziły w gęsty las. Czuła, że już to widziała. Przez moment nawet zdawało jej się że widzi zalegający równinę śnieg i sople zwisające z pokrytych białym puchem konarów, ale szybko przypomniała sobie że przecież to było... to jest lato, a ona jedzie powozem by zostać adeptką sokolnika. Tylko skąd to wiedziała? I skąd wiedziała, że przywita ją tam garniec parującej zupy jarzynowej? Na te pytania nie potrafiła odpowiedzieć, ale wolała nie zawracać sobie nimi głowy.

Od Desideriusa cd Selvyna

⸺⸺※⸺⸺

Coeh uniósł dość wysoko brwi, słysząc pięknie wymijającą, a jednocześnie dającą idealny pogląd na właściwy stan rzeczy, odpowiedź. Zaprawdę, nowo poznany mężczyzna miał talent do wypowiadania się w sposób taki, by wystarczająco zaspokoić ciekawość rozmówcy. Przynajmniej tak było w przypadku Desideriusa, który po usłyszeniu jego teorii, przytaknął z pokorą i poczuł nasycenie, jakby w jego komórkę pod nazwą „Głód wiedzy o innych” wepchnięto porządny kawałek wieprzowiny, czy innego mięsiwa.
Zresztą, Coeh jakoś nigdy nie należał do tego typu osób, które z uporem maniaka starały się drążyć temat do momentu, gdy nie pozostawało po nim dosłownie nic, co nadawałoby się do dalszego użytkowania. Wolał nieco dołek pokopać, a potem zostawić go w spokoju, licząc na to, że może z czasem nieco przedmiotów do rozmów do niego nawpada i kontynuować będzie można z niezwykle świeżym i rześkim podejściem do sytuacji.
Zupełne przeciwieństwo A.
Wspomnienie uderzyło nagle, bodąc nieco uczucia mężczyzny. Ściągnął brwi, zmarszczył czoło i zacisnął nieco pięść, czując, jak chłodne, zielone oczęta oddalają się coraz bardziej.
Chociaż wolałby, żeby te dalej namiętnie wwiercały się w jego osobę i z równym zaangażowaniem kopały dół, licząc na dowiedzenie się dosłownie wszystkiego o drugiej jednostce.
Tak, A było definitywnie tym typem osoby.
— Nie porwałbym się na dokładniejsze pytania, świadom nieznajomości drugiej jednostki. Sprawianie problemów w tym rejonie zainteresowań nie leży w mojej naturze — odparł nieco beznamiętnie, wlepiając smutne, szare spojrzenie w okno, które chwilę wcześniej huknęło i to dość porządnie.
Nie pokusiłby się o popełnienie aż takiej głupoty raz jeszcze. Był przecież tym charakterem, który uczył się na własnych błędach i starał się kolejnych przewinień raczej unikać, obchodząc je szerokim łukiem.
Przynajmniej tak starał się sobie wmawiać.
Podobno jednak kłamstwo powtarzane tysiące razy w końcu powinno stawać się prawdą, przynajmniej tak sławiły wszelakie stareńkie porzekadła, namiętnie wmawiane istotom różnorakim od lat szczenięcych. Prawdopodobnie jedyne przysłowie nakłaniające do złego, z jakim kiedykolwiek spotkał się Desiderius.
Jednakże namiętnie chciał w to wierzyć, a wiara podobno czyniła cuda. Może dlatego brzydko wykraczał z prostych, równo nakreślonych ścieżek, rozrzucając kamienie na długo hodowane rośliny.
Odetchnął głęboko, podpierając brodę na dłoni i wracając na chwilę do rzeczywistości.
— Zima mogłaby już minąć. Paskudnie tęsknię za ciepłem — mruknął, starając się odrzucić poczucie, że te cholerne szmaragdowe oczy wciąż go obserwowały. Nie było to przecież możliwe. — Tylko czekać na pierwiosnki. Widać już wybrzuszenia na glebie, to dobry znak.

⸺⸺※⸺⸺
[Selvyn? Paskudni jesteśmy, wiemy i przepraszamy.]

środa, 6 lutego 2019

Od Aries c.d Selvyna

Gdy usłyszała, że Selvyn nie zwrócił na jej dziabnięcie łyżki, odetchnęła z ulgą. Z tego co wiedziała, jest on szlachcicem, a niemalże we wszystkich książkach o historii i polityce jakie znalazł dla niej Unnias, było podkreślone jak bardzo ważna była dla ludzi z wyższych stanów odpowiednia etykieta przy stole. Dlatego tak bardzo ucieszył ją fakt, że wynalazca nie należał do tego typu ludzi. Uśmiechnęła się do niego, a słysząc propozycję kolejnego punktu wyprawy, jej uśmiech tylko się poszerzył. Był to jak na nią wyjątkowo odważny i niespodziewany gest. W głowie przeglądała swoją mentalną mapę terenów leżących na północ od gildii i machinalnie rozpatrywała najdogodniejsze trasy by zaoszczędzić drogi i czasu. A czasu nigdy za wiele.
- Hm, najszybciej byśmy mogli się tam dostać zmierzając do Taewen, małej wioski rybackiej i stamtąd promem przeprawić się na drugi brzeg Ifelt prosto do Verborn. W ten sposób zaoszczędzilibyśmy dzień albo dwa na obejście jeziora. Z tym, że ta droga jest uzależniona od pogody. Zwłaszcza teraz gdy burze są dość częste, przewoźnicy mogą niechętnie wypływać. - wpatrywała się w mężczyznę czekając na odpowiedź, choć pewnie nie musiała. Selvyn najprawdopodobniej podzielał jej zdanie na temat trasy. Bądź co bądź, nawet jeśli droga mniej pewna, a wygodniejsza, to człowiek zdecydowałby się na nią tylko i wyłącznie dla czystego komfortu podróży. - Wybacz, ale ja pójdę już się położyć. Rano chciałbym być wypoczęta i gotowa do drogi. - wstała i ruszyła w stronę schodów na piętro.
***
Spośród gęstej porannej mgły zaczęły powoli wyłaniać się budynki Verborn. Niebieskowłosa wpatrywała się w nocny wytwór tamtego zwierzęcia umieszczony na papierze. Tym razem widać było na nim o wiele więcej. Co ciekawe, zwierzę to było porośnięte miejscami gęstym kremowo-białym futrem, ale łapy i tył korpusu włącznie z ogonem były pokryte wężową łuską. Na tym rysunku stwór siedział przygarbiony, a może bardziej skulony i patrzył spode łba w pustą przestrzeń. To spojrzenie właśnie najbardziej intrygowało panią kartograf. Odkąd tylko zeszłej nocy narysowała ten rysunek miała wrażenie jakby naszkicowany zwierz bacznie ją obserwował, a za tym spojrzeniem kryła się nie tylko ciekawość, ale też strach i nadzieja. Choć może to wrażenie wynikało po prostu z niewyspania dziewczyny. Przetarła lekko przekrwione oczy i schowała kartkę do torby.
W chwilę później barka przybiła do niewielkiego pomostu. Obydwoje wysiedli i ruszyli w kierunku głównego placu na poszukiwanie domu maga. Kilka nieskładnie zadanych pytań ludziom na targu i Aries wraz z Selvynem stali przed solidnymi dębowymi drzwiami domostwa. Dziewczyna zapukała niepewnie i odchyliła drzwi. Wewnątrz panował półmrok i zaduch. Naszykowała swoje szkice i odetchnęła głęboko.
- J-jest tu ktoś? - zawołała na miarę swoich możliwości. Z góry dało się słyszeć kroki i pomruki niezadowolenia z racji wczesnej pory dnia. - Pan Amrynn? P-potrzebujemy pańskiej pomocy w-w poszukiwaniach tego stworzenia. - wręczyła mu rysunki gdy tylko do nich podszedł i zaczęła dokładnie wyjaśniać całą sprawę.

<Selvyn?>

wtorek, 5 lutego 2019

Event Urodzinowy

Początkowo Mistrz wzbrania się strasznie, w ogóle nie czując ochoty, aby brać udziału w ich kolejnym dziwacznym pomyśle, lecz gdy tylko spora zgraja ludzi z Gildii zapukała do drzwi jego biura, wiedział, że nie ma innego wyjścia, jak udać się z nimi na dziedziniec, gdzie czekała reszta ferajny. Wszyscy opancerzeni w grube futra i wyśmienity humor wpakowali go na sanie wraz z pokaźną ilością strawy i alkoholu, aby następnie porwać go w podróż, która niewątpliwie na długo pozostanie w jego pamięci. Nie tylko ze względu na emocje, które wywoływały konie pędzące, jak wicher przez wiekowy bór, czy też tę niesamowitą atmosferę tworzoną przez brzęczące na uprzęży dzwonki w rytm hucznej muzyki, ale przez to, co się stało, gdy kompanie dogoniła w końcu noc.
Spora część towarzystwa znajdowała się wówczas w pewnym stanie, a ci, co pozostali wstrzemięźliwi również musieli przyznać, że radosny wieczór i im się udzielił. Konie już dłużej nie gnały, tylko brodziły przez śniegi, woźnice zamienili się do tej pory już z parę razy, tak że w końcu nie wiedzieli kogo teraz kolej. Nawet wodzirej pogubił się w swoim repertuarze i od jakiegoś czasu wygrywał tylko to, co podpowiedziało mu to bardziej wstawione towarzystwo. Sam Cervan pozwolił sobie na poczucie tego nastroju i już od jakiegoś czasu wylegiwał się we futrach, zdolny tylko do obserwowania rozgwieżdżonego nieba przebijającego się pomiędzy wierzchołkami drzew. Las, droga i atmosfera sprawiły, że czuł się wówczas niewiarygodnie dobrze. Nie można powiedzieć, żeby chciało mu się wówczas spać, powieki przymknął może na króciutką chwilę. Jednak, gdy je ponownie otworzył, jego otoczenie uległo drastycznej zmianie. Zniknęły gwiazdy, a las przykrył gruby, mglisty kir. Ucichły śmiechy, muzyka przestała grać, lecz przede wszystkim powozy stały w miejscu. Zaniepokojony podniósł się do pozycji siedzącej, rozglądając się na boki. Nikogo nie było w pobliżu, ale równocześnie nie był w stanie wiele zobaczyć przez mrok nocy i dziwną mgłę, która z każdą chwilą wydawała się mu dziwnie nienaturalna. Zakrzyknął poprzez głuchą ciszę, lecz nikt mu nie odpowiedział. Zaskrzypiał natomiast śnieg i zagruchotały miażdżone konary, gdy tuż przed nim mignęła para olbrzymich ślepi.
Przestraszony tym widokiem, Cervan poderwał się z miejsca i szybko wyskoczył z wozu. Nie upadł jednak w śnieg, czy na leśny trak, lecz poczuł pod nogami żwir i rozgrzany piach. Południowe słońce grzało w kark, a delikatny wiatr niósł ze sobą smród siarki i spalenizny. Gdy uniósł głowę, ujrzał dwa ogromne, smocze cielska, które nacierały wprost na stolicę Nalaesii.


Witajcie Kochani! 
 Oto mamy zaszczyć zaprezentować Wam nowe wydarzenie, jakim jest urodzinowy event!

Jeszcze tak niedawno przyszło nam świętować rocznicę bloga, a jednocześnie, tego samego dnia nasze postacie miał okazję uczcić urodziny naszego Mistrza, organizując karnawałową zabawę w postaci kuligu poprzez lasy Tirie. Jednakże podczas ich zabawy doszło do dziwnego incydentu, gdzie każdy z uczestników został pogrążony w nienaturalnym śnie. Coś lub ktoś, potężną magią zmusił ich do powrotu do wydarzeń sprzed wielu lat i ponownego ich przeżywania. Właśnie tak! Waszym zadaniem będzie napisane opowiadania, która nieco przybliży nam jakąś historię z przeszłości Waszych podopiecznych, zanim dołączyli do Gildii.

  Pamiętajcie, jednak o paru zasadach:

  • Należy trzymać się tematyki eventu, czyli opisu przeszłości. Prosimy również o nie wybudzanie postaci. Tę sprawę pozostawcie nam. (;
  • Pamiętamy również o etykietach: "Imię postaci", "Event" i "Kulig"
  • Tytuł posta powinien wyglądać następująco: "Od (wstaw imię) - Event"
  • Minimum  400 słów.

Dodatkowo dla osób, które lubują się we wyzwaniach mamy do zaproponowania pewną zabawę. Przygotowaliśmy dla was zestaw stu słów, które można umieścić w opowiadaniu, a ich obecność będzie miała specjalne znaczenie przy zakończeniu eventu. Osoba, która podejmie się zadania i umieści ich, jak najwięcej w swoim opowiadaniu zostanie nagrodzona czymś specjalnym.

Niebezpieczny
Stary
Żałoba
Ptak
Obawa
Robak
Doświadczony
Las
Historia
Raj
Wyczerpujący
Lojalny
Gorycz
Król
Odpoczynek
Legenda
Sknera
Zadowolenie
Zajazd
Szubienica
Grzęda
Godzina
Krzak
Życzliwość
Łańcuch
Radość
Kichnięcie
Szlachetny
Koszula
Raport
Jagoda
Moralność
Ciepło
Latarnia
Szczur
Skrzypce
Ryba
Deszczowy
Wartość
Niechęć
Ogon
Tłum
Wiatr
Lustro
Kamień
Kukurydza
Zdziwienie
Niepewność
Kierunek
Wartownik
Róg
Kurtyzana
Flota
Wiewiórka
Statek
Pudełko
Dłoń
Piwo
Zadanie
Serdeczny
Mapa
Bieda
Kąt
Praca
Ubóstwo
Sieć
Pogarda
Spokój
Pogłoska
Sznur
Wiosło
Wstyd
Księżyc
Filar
Pomnik
Drabina
Zioło
Blizna
Żaba
Smok
Śnieg
Zimno
Rodzina
Drewno
Rytm
System
Dolina
Glina
Ofiara
Pamiątka
Nasiona
Siano
Chmura
Ego
Wdowa
Strzała
Kopyto
Strach na wróble
Wóz
Orzeł

Event trwa do 26 lutego, a każde opowiadanie w tym temacie będzie podliczane ze specjalnym przelicznikiem. I oczywiście dla każdego uczestnika przewidujemy nagrodę w postaci punktu umiejętności.


Dziękujemy za uwagę!
Administracja

Od Newt'a cd. Elry

Nie miałem pojęcia, kiedy zerwał się taki wiatr, który przewrócił tę świecę. Papiery nagle zaczęły się palić, a ja nim zamknąłem okno, przypomniałem sobie słowa opiekunki z dzieciństwa, że świecy nie można pod żadnym pozorem umieszczać przy czymś, co może się podpalić. I proszę, miała racja, ale to nie moja wina. Szybko zamknąłem szybę, mając nadzieję, że ogień szybko zniknie, a ja przypadkowo nie podpalę całej kuchni. Na szczęście dziewczyna szybko zareagowała; zrzuciła z siebie palto i „udusiła” pod nim płomienie. Poczułem, jak kamień spada mi z serce, zagrożenie zażegnane, teraz tylko po sobie dokładnie posprzątać, by kucharka niczego nie zauważyła. Jednak nim zacząłem cokolwiek robić, spojrzałem na Elre, która wyglądała na sparaliżowaną. Dopiero po chwili, gdy patrzyła przestraszonym wzrokiem na materiał, zdałem sobie sprawę, że to były ważne papiery. Gdy podniosła nakrycie, jęknęła w żałobie. Podszedłem do niej i zajrzałem pod ubranie, które wisiało nad papierami parę centymetrów, gdyż ją znowu sparaliżowało.
- To moja wina – westchnąłem. - Mogłem nie otwierać tego okna – palnąłem się w czoło, chociaż wiedziałem, że to była też wina dziewczyny, a nawet większa. Ale takich rzeczy nie powiedziałbym, mogłem tylko o tym myśleć. Po co brała te papiery? Nie mogła ich zostawić?
- Nie, to moja wina – westchnęła drżącym głosem. Miałem wrażenie, że biedaczka zaraz się popłacze. Jak mogłem ją tak zostawić? No w sumie, mogłem. Wyprzeć się wszystkiego i nie odzywać się do niej ani słowem, ale zamiast tego położyłem dłoń na jej nakryciu, zdjąłem ze stolika i położyłem obok. Materiał gładko wyszedł z rąk dziewczyny, która dalej wpatrywała się w czarny papier.
- Jak to mówi, nie zawsze wszystko stracone – powiedział pokrzepiającym głosem, by chodź trochę dodać się otuchy. Nawet na mnie nie spojrzała, oczy miała wbite w pergamin, niczym zahipnotyzowana. Wyciągnąłem dłoń po jeden z nich, delikatni chwyciłem palcami i pomogłem sobie drugą ręką, gdy się okazało, że papier rwał się w moich dłoniach. Położyłem go sobie przed nosem.
- O czym to jest? - zapytał, zaczynając czytać.
- Nie zdążyłam ich przejrzeć… - westchnęła załamana. Przeleciałem wzrokiem po literach, starając się odczytać to, co zostało.
- Maximilian, skoki, wysokie nogi, Bella, plamka, prawej na zadku… - czytałem słowa, jakie udało mi się zrozumieć. Po chwili lekko się uśmiechnąłem i wziąłem kolejne papiery, a potem kolejne. Odsunąłem Elrę od miejsca zdarzenia, a ta od razu opadła na krzesło i patrzyła, jak wybierałem kolejne papiery i je czytałem.
- Są spalone, są do niczego – załkała łapiąc się za głowę.
- A no, trzeba je wyrzucić – stwierdziłem prostując się. Elra spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem. - Jestem tu dopiero trzeci dzień i już zdążyłem spalić archiwum… - westchnęła całkowicie załamana. Poklepałem ją po ramieniu.
- Idź się połóż, odpocznij, a jutro przyjdź z pergaminem i piórem do stajni – powiedziałem. Nic nie rozumiała, a ja się do niej miło uśmiechnąłem. - To archiwum o stajni, najstarsze papiery dotyczyły dwóch miesięcy przed moim przybyciem, ale był Theo, drugi stajenny. Pomożemy ci napisać to, w końcu ja praktycznie nie mam życia, poza końmi, więc raczej niczego nie pominę – powiedziałem. Dziewczyna patrzyła na mnie nie dowierzając. Po chwili otworzyła usta.
- C-co? Naprawdę? - powiedziała cicho. - To możliwe? - pokiwałem twierdząco głową.
- Ja mam wiedzę, a ty wiesz, jak to napisać. Damy radę – odpowiedziałem. Po chwili na jej bladej twarzy pojawił się słaby uśmiech, a w oczach zawitała nadzieja. - Moglibyśmy to zrobić teraz, a resztę dokończyć rano, ale padam i muszę się przespać przed pracą. Tobie sen chyba też się przyda – dodałem. Elra pokiwała powoli głową i podziękowała. - Nie dziękuj, jeszcze nic nie zrobiliśmy – nieco się rozluźniła.
Zaczęliśmy sprzątać kuchni, spalone papiery dziewczyna zabrała ze sobą, by przejrzeć to, co zostało. Jej ubranie było czarne i lekko spalone, a świeca połamana. Ogarnęliśmy mniej więcej, by kucharka nie jęczała, że ktoś jej narobił syfu przez noc, jeszcze by zaczęła zamykać kuchnię na klucz, a wtedy na pewno szedłbym spać głodny: albo musiałbym sprawić sobie małe zapasy jak Theo.
Odprowadziłem kobietę do korytarza, w którym się rozstaliśmy i poszliśmy w inne strony. Ledwo zdjąłem buty i przemyłem twarz i ręce, a już leżałem jak kłoda na łóżku. Ten dzień był naprawdę męczący.

*

Wstałem wraz ze wschodem słońca. Ubrałem się w robocze ubrania i poszedłem na stołówkę. Byłem ciekaw, czy kucharka wyda jakieś oświadczenie, odnośnie wchodzenia do kuchni po zmroku, ale nawet jej nie było. Zamiast niej, obiad wydawał tylko Rawen. Wziąłem swoją porcję kaszy i usiadłem przy pustym stoliku. Ludzie dopiero zaczynali się zbierać, Elry nigdzie nie widziałem. Czyżby jeszcze spała? Miałem nadzieję. Wolałem, by spała dłużej, niż siedziała w bibliotece i męczyła niepotrzebnie oczy, albo już czekała przy stajni. W gorszym przypadku, zaczepiła by młodego, który nic by jej nie powiedział.
Wypiłem napar z owoców leśnych, wziąłem jeszcze jedną dokładkę kaszy, a wychodząc z kuchni, zabrałem dwa jabłka. Jedno dla mnie, jedno dla nowego konia. Dzisiaj miałem zamiar pokazać mu, jak wygląda pastwisko. Chociaż nie puszczę go jeszcze, by swobodnie hasał, mógł się przecież zapoznać z terenem. Może gdy zobaczy więcej takich jak on, stanie się żywszy? Chociaż w tej chwili czekamy, aż nabierze sił.
Wyszedłem z Gildii i ruszyłem żwawym krokiem do stajni. Na zewnątrz i w środku nie było nikogo, dlatego mogłem nakarmić konie. Po jakimś czasie przyszedł Theo, który poszedł na pastwisko. Ja w tym czasie podszedłem do nowego konia, sprawdzając, jak się miewał. Noc w innym miejscu musiała być dla niego okropna, ale wiedział, że dzieciak wytłumaczył mu, że to nie rzeźnia. Konie, która stały w bocznych boksach, smacznie sobie spały, gdy Galante powoli przeżuwał siano.
- Mam nadzieję, że smacznie ci się spało – powiedziałem dając mu wody. On wsadził łeb do koryta i się napił, a ja w tym czasie położył jabłko z jadalni obok koryta. Wiedziałem, że z mojej ręki nie zje. Potem poszedłem dać wody reszcie, kątem oka zerkałem, jak koń trąca owoc, wącha je, a po chwili zjada. - Smaczne, prawda?

<Elra? Wchodź c;>