poniedziałek, 18 marca 2019

Od Kai CD Nagi


Zielone światełko jednak musiało w końcu zgasnąć, nie wiadomo, czy z powodu wichru poruszającego wszystkimi gałęziami wokół, czy może jednak przez uciekające z przemarzniętego ciała siły. A więc pozostawało schować i lewą dłoń, może i w rękawiczce, a jednak przemoczonej, pomiędzy poły długiego płaszcza, bo już z tej pożytku miało nie być. Spróbować poruszyć palcami, które nie odpowiedziały zbyt chętnie i lojalnie, ba, praktycznie tego nie zrobiły.
A więc nie dość, że śmierć, to jeszcze wcześniej tortura artysty i zabranie najważniejszego narzędzia...
Kobieta skrzywiła się i spróbowała schować twarz w szarawym materiale, brudząc go w dodatku odrobiną niezaschniętej jeszcze krwi. A i na to tak naprawdę było już za późno, bo końcówka nosa szczypała niemiłosiernie, tak samo jak rana na policzku, a może i na skroni. Ciągnęła, swędziała, ale już nawet sił brakowało, by podnieść palce do twarzy i wybadać, jak sytuacja się miała.
Chyba po prostu najłatwiej było założyć, że miała się beznadziejnie, a buźka nie wyglądała najlepiej, choć kto by się tym przejmował, w końcu pod grubą czapą śniegu i tej widać by nie było. Decyzja przez bogów została więc chyba podjęta, artystka nie dość, że przeciągnięta przez kobyłę z humorkami i oszpecona przez twardą ziemię, to miała jeszcze zaginąć kompletnie pod warstwą śniegu, by na wiosnę, ba, może i na lato, w końcu znajdowała się raczej w totalnej dziczy, znaleźć gnijące zwłoki już nie wiadomo, czy może i tamtego zaginionego księcia zza wysokich gór, a może i zwykłej wieśniaczki, która raz wybrała się za daleko na spacer.
Prawie jak Montgomery.
Och, co mi wskoczyło do tego zakutego niezwykle łba, by wyruszać tak późno po te wszystkie informacje, węszyć jak nędzny pies czy lis w poszukiwaniu zwierzyny, której nikt jeszcze nie widział, a kilku osobom jednak zdążyła wyrwać się spomiędzy sideł... 
Syknęła cicho, czego tak dawno nie robiła, w dodatku nie z zimna, nie z bólu, a z czystej złości, która powoli zaczynała pełznąć w krwi. Własna głupota zgubiła Erlankę, a więc teraz pozostało opłacić to wszystko i własną duszą. Co prawda marna to była opłata, ba, raczej nie pokrywała nawet połowy kosztów, ale lepszy rydz niż nic, jak to od niektórych zdążyła zasłyszeć w ciągu długiego, a może jeszcze nie aż tak bardzo, życia. Diabły narzekać nie powinny, raczej czeka je interesująca przygoda.
Nie dostrzegła, nie usłyszała, gdy śnieg zaskrzypiał pod cudzymi butami, a koń drgnął niespokojnie, cofając się o te kilka kroków. Nie dosłyszała słów płynących spomiędzy obcych warg, tak jak prawie nie poczuła kobiecej dłoni na swoim zesztywniałym ramieniu.
Niebiosa posłuchały modlitw, a jednak.
Jęknęła, powoli otwierając usta, starając się wydobyć jakikolwiek dźwięk, nawet ten najmarniejszy, by chociaż zasugerować, że jeszcze nie zamarzła, jeszcze dycha i pozwoli się uratować, choć może trochę utrudniać. Chrząknęła, burknęła, w końcu po prostu pokiwała głową, biorąc odrobinę głębszy oddech i starając się tym razem utworzyć zdanie.
— Łatwiej nam będzie, gdybym wdrapała się na konia — mruknęła, marszcząc czoło, przy okazji próbując w końcu ciągnąć się choć odrobinę do góry, by choć trochę uciec od śniegu, nawet jeżeli była już całkowicie przemoczona. — Choć nie wiem, czy w moim aktualnym stanie to możliwe.
Zdecydowała się i targnąć na nogi, co może i spaliło nędznie na panewce, ale próba przecież została podjęta, co mogło i oznaczać, że te przynajmniej zbytnio nie ucierpiały oraz, nie wliczając w to kilku potężnych siniaków, że były całe i zdrowe. Montgomery, z mroczkami przed oczami co prawda, w końcu stanęła na stopach, oczywiście z pomocą tajemniczej wybawicielki zesłanej prosto z niebios. I zdążyła zerknąć w te blade, najwidoczniej ślepe lica, które nie jednemu śnić się mogły po nocach.
Nie kwestionowała jednak, nie takie rzeczy już widziała, nie takie postacie ratowały jej duszę, a przeczuwała, że kobieta nie znalazła się przy jej ramieniu przypadkiem, nawet jeżeli w każdej innej sytuacji stwierdziłaby, że to zwykłe samobójstwo, wychodzić na ślepo w taką pogodę, o tej porze dnia. A przecież sama popełniła ten błąd, mając dostęp do wszystkich zmysłów.
Skinęła postaci głową, nadal utrzymując się na miękkich kolanach, jak i szyi kobyły, która w końcu stała spokojnie.
— Dzięki ci — szepnęła z ciężkim oddechem, głową i sercem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz