sobota, 9 marca 2019

Od Nagi


Oktawa wyżej. Dłuższy gwizd. Zaraz koło niego tańczyły krótkie tony, za chwilę ciche, niemal niesłyszalne szczebiotanie. Świergot mieszał się ze sobą, wszystko nachodziło na siebie, a jednocześnie stanowiło osobny urywek. Dyrygentem był wiatr, nadawał tempa, mocy. Tu przyspieszył, ożywiając kwartet, tu zwolnił, dając mu chwilę na złapanie oddechu. Otaczał nagie gałęzie drzew, uderzając je o siebie, pozbawiony głosu samemu dzierżył własny instrument, potężniejszy od strun w ptasich gardłach. Koncert się odbywał, albowiem posiadał publikę, która by go wysłuchała. Jednak ta ingerowała w jej działanie, uspokajając drgające drewno, a wieszając na nim kawał słoniny.
Wielki, żółty dziób skorzystał ze swojej bliskiej pozycji, wyciągając się po przysmak. Jednak ostrożna ręka, która przed chwilą podtrzymywała mięso, opadła na niego mocno, karcąc za niezdrowe popędy. Zaprzestał swoich działań, kracząc jedynie w wyrazie niezadowolenia.
Dane Ci pożywienie karmiące nie Twe łakomstwo, a żołądek — przypomniała mu.
Mniejsi jego bracia poderwali się za to z miejsca, zachęceni stanowczą reakcją. Przyfrunęli bliżej, już skubiąc dany im prezent.
— Erishia wam błogosławi.
Odsunęła się do tyłu, ciesząc słuch dalszą muzyką, poprawiając opadły z ramienia materiał, w którego swoje szpony wbijał czarny ptak. Pociągnięcie za nakrycie zakłóciło jego pozycję. Skrzydła pokryte smolistymi piórami rozchyliły się, machając kilka razy dla podtrzymania równowagi.
Przez mroźną pogodę skóra jeszcze bardziej doceniała promienie Słońca, które na nią padały, choć jej zgromadzone ciepło szybko było zabierane przez zachłanny wiatr, który potrzebował energii na dalsze szarżowanie. Wdarł się pod metal na jej ramionach, czyniąc z nich delikatne dzwonki, a szare włosy na nich spoczywające przeczesał i ułożył zgodnie ze swoją zachcianką. Kobieta ostatni raz otworzyła drzwi do swoich płuc na oścież, wpuszczając mroźne powietrze.
Wejdźmy między mury.
Kruk zerwał się z barku, wzbijając się do góry, używając hojnie swojego gardła. Podążając za jego śladem, blade nogi ruszyły przed siebie, stając ostrożnie, acz pewnie.
Tuż przed drzwiami, gdzie zimno z ciepłem oddzielało grube drewno, kobiecie do nozdrzy wdarł się silny zapach. Zapach nie duszący, a dominujący. Przyjemny, acz wzbudzający niepokój głęboko, na samym dnie żołądka. Nim ciężkie wrota zdołały się uchylić, ona już go czuła. A gdy powiew ze środka całkowicie wydostał się na zewnątrz, przed nią stanęła wysoka postać, a woń goździków zalała ją całą. Postać ją dzierżąca wystąpiła do przodu, chcąc wydostać się na przyrodę późnej zimy, lecz spotkawszy na swej drodze przeszkodę, cofnęła się natychmiast do tyłu.
Zdania wyszyte zaskoczonym, a zaraz potem przejętym i miękkim tonem wylatywały z jego ust, zapewniając o swojej winie. Nie podniosła głowy, a wzięła głęboki wdech, zapamiętując zapach. Kruk wylądował ponownie na ramieniu, znajdując sobie wygodną pozycję, zwolniony z obowiązku przewodnika.
— Słowa kajające postać, która je wykreowała, a ona dumna.
Ozdobiona dłoń wyszargała pasma włosów spod szpon zwierzęcia, za które ciągnął boleśnie, szczypiąc go przy tym w łapy.
— Próżne kłamstwa, zbędne podchody. Wypuść z klatki swoją naturę, by się nie udusiła. Przedtem zważ jednak na dobrobyt ogólny, by w nieuwadze nie popełnić nieszczęścia.

Willibald?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz