czwartek, 7 marca 2019

Od Serine

Noc zapowiadała się zaskakująco malowniczo. Wiosna zbliża się wielkimi krokami, co znacznie wpływa na budzący się powoli świat. Także niebo nabierało coraz to bardziej jaskrawych kolorów - i mam tu na myśli zarazem te nocne jak i to za dnia. Siedziałam przy stoliku, opierając głowę na dłoniach i wpatrywałam się w ciemność za oknem. Chmury gnały, odsłaniając co jakiś czas plamy wylane gwiazdami. Powieki powoli zaczęły mi opadać. Ciepło kominka, przytulność miejsca w którym się znajdywałam jak i niewielka ilość alkoholu sprawiła, że drzemka była czymś, co mój mózg uznał za zasłużoną gratyfikację. Jakże był więc rozczarowany, jak Lederg dosiadł się do mnie, mamrocząc coś w moją stronę. Rozlepiłam więc powieki i przetarłam oczy, które ku mojemu zdziwieniu wciąż były skierowane w stronę okna. Przez pierwsze sekundy mając mgłę przed oczami wpatrywałam się uważnie w nieznane mi kształty. Jakie było więc moje zdziwienie, gdy odzyskawszy trzeźwy wzrok rozpoznałam małe śnieżynki, spadające jedna po drugiej i przykrywające już powoli roztapiający się wcześniej śnieg. Ku mojemu niezadowoleniu, bardzo namolny człowiek próbował mnie wyrwać z obecnego stanu otępienia. Marszcząc czoło spojrzałam w stronę mężczyzny, który był zarazem moim wieloletnim przyjacielem. Uśmiechnęłam się błagalnie, patrząc na niego wzrokiem mówiącym, w wolnym tłumaczeniu, coś w stylu "zostaw mnie ty potworze". Jednak nieuniknione już nadeszło.
- Serine, nocujesz już u mnie trzeci dzień, a ty zapłaciłaś dopiero za jeden. Wiem że się przyjaźnimy, ale czasy nie są łatwe i sam muszę za coś żyć. - Mieliłam informacje, płacząc w środku. Na chwilę obecną nie mam żadnej konkretnej profesji, która mogłaby zapewnić mi życie na chociażby podstawowym poziomie. Wyjęłam powoli mieszek, w którym ku mojej uciesze zabrzęczało parę monet.
- Tyle wystarczy? - Wymamrotałam, podając Ledergowi moje ostatnie pieniądze. Ten nic nie mówiąc, skinął głową, wstał i udał się na zaplecze, znikając na dobre. Obklepałam się mając nadzieję na usłyszenie dźwięku tak bardzo upragnionych monet, ale nic z tego. Westchnęłam głęboko i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jedyne co rzuciło mi się w oczy, to grupa dobrze bawiących się mężczyzn, w różnym wieku. Jeden z nich, blondyn, wyglądający na jeszcze nastolatka, obsesyjnie mi się przyglądał. Podjęłam więc grę. Pochyliłam się lekko, krzyżując ręce i zaczęłam się w niego wpatrywać, nie zapominając o subtelnym uśmiechu. Chłopak jednak widząc taki odwet z mojej strony, szybko odwrócił wzrok. Na mojej twarzy ukazał się widoczny grymas, spowodowany niemałym rozczarowaniem. Młodzi mężczyźni zazwyczaj widząc takie kobiety, rzucają się na nie jak ryba na przynętę. Najwidoczniej geny sukkuba nie zamierzają mi pomóc w zarobieniu na życie. Wstałam od stołu szybkim, ale lekkim ruchem i wymaszerowałam do pokoju, jaki mi przysługiwał. Był to jeden jedyny pokój na parterze - służący zazwyczaj jako pokój gościnny dla rodziny gospodarza. Wróciłam w myślach do siedzącej grupki mężczyzn. Czy spotkałam ich już wcześniej? Nie musiałam długo czekać - dosłownie parę chwil później rozległo się pukanie do drzwi. Przez głowę przeleciała mi myśl, że może chłopak postanowił jednak się nawrócić. Rozczarowanie przyszło tak szybko, jak chłopak odwrócił się na mój widok. W drzwiach stanął mi dość dużej postury mężczyzna. Nie zdążyłam dokładnie zbadać go wzrokiem, jak zaczął mówić.
- Jesteśmy tu tylko przejazdem, więc żadne ewentualne osoby by się nie dowiedziały. Mianowicie - widzieliśmy jak patrzysz na naszego chłopaka, więc zastanawialiśmy się czy mogłabyś zaoferować nam parę usług. - Nachylił się, blokując mi przy tym ewentualną drogę ucieczki. W mojej głowie nastąpiła szybka dedukcja. Gość wygląda jak słabej klasy alfons, ale jednocześnie zdaje się, że jest przy kasie. Mogłam podjąć grę ponownie, mimo że ryzyko było wysokie. Jednak co ma do stracenia zwykły kieszonkowiec, który nie ma kogo okradać?
- Niech przyjdzie z odpowiednią zapłatą, jeśli uznam że jest za mała, odprawię chłopaka. - Powiedziałam szybko, niemalże wypychając mężczyznę z pokoju. Panika w jakiej byłam w tamtym momencie, najwyraźniej zaburzyła mi na chwilę racjonalne myślenie. Zamknęłam drzwi, próbując dopuścić do siebie to, co właśnie zrobiłam. Miałam jeden cel - okraść chłopaka i uciec. Puls przyśpieszył mi jeszcze bardziej - jeśli to w ogóle możliwe - kiedy usłyszałam ponowne pukanie do drzwi. Nie miałam pojęcia czy stałam w otępieniu tak szybko, czy oni wszyscy stoją pod moimi drzwiami. Zgasiłam prędko wszystkie świece i rzuciłam się pędem ku szufladzie, w której miałam odpowiednie zioła, mające na celu otępić młodocianego. Zresztą, nawet nie musiałam się fatygować w sprawie wpuszczenia go. Drzwi się zamknęły, a chuderlawa postura stanęła. Dobyłam wtedy ostrza, stając za nim i przykładając mu je pod gardło. Kiedy miałam już użyć ziół, chłopak się odezwał.
- Ja też nie mam zamiaru z tego korzystać. Posiedzę tu trochę, zostawię pieniądze i wyjdę, w porządku? - Wybełkotał drżącym głosem. Powoli wycofałam ostrze, szybko odskakując na bok, w razie jakiegoś niespodziewanego ruchu. Jedynym jednak jaki wykonał, było osunięcie się na ścianę.
- Czego więc tutaj chcesz blondasku? Skąd jesteś i dlaczego akurat ja? - Starałam się mówić jak najciszej, jakby obawiając się niepowołanych uszu w pobliżu. Ten zaczął się niespokojnie wiercić i pocierać rękami o spodnie. Nie wiem kto w tej sytuacji był bardziej zaniepokojony - ja, jego podejrzanym zachowaniem, czy on, zaistniałą sytuacją.
- Dobra, ja nie chciałem brać w tym udziału. Weź pieniądze i uciekaj stąd, nic więcej Ci nie powiem. - Zdenerwowany wstał, rzucając mi na podłogę monety i wyszedł energicznie z pokoju. Powiązałam fakty - to jednak zasadzka. Złapałam za worek, w którym znajdowały się wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, zarzuciłam na siebie ciemny płaszcz i schowałam do niego mieszek, który na moje szczęście nie zdawał się być lekki. Złapałam również za kawałek materiału, który zawsze towarzyszył mi w ucieczkach. Wyskoczyłam przez okno, zawiązując go w biegu na twarzy - im mniej mnie widać, tym trudniej wykryć. Najwyraźniej miałam pecha - cała grupa dosiadła już koni. Najwyraźniej wiedzieli że ucieknę. Rzuciłam się pędem między domy. Jeśli będzie dopisywać mi szczęście, niedaleko stąd powinien stać koń. Słyszałam coraz bardziej zbliżający się stukot kopyt, a mi samej już brakło sił. Jakże więc dużą ulgę poczułam widząc konia - którego chcąc nie chcąc, musiałam "pożyczyć". Wskoczyłam tak szybko, że prawie przez niego przeleciałam. Koń spłoszony taką nagłą interakcją ruszył pędem. Nie miałam pojęcia gdzie mnie wywiezie - mimo wszystko koń był wolno stojący, więc nie mogłam liczyć na jakąkolwiek kontrolę. Kolejnym problemem była goniąca mnie horda wściekłych samców. Zwierze było tak spłoszone, że sama niemal nie spadłam. Kiedy pościg trwał już parę dobrych minut, a koń zaczynał się uspokajać, pojawiła się kolejna przeszkoda, a raczej niespodzianka - która ponownie nadała tempa tej historii. Mianowicie dojeżdżając do Tirie, zjawił się przepełniony energią pies, który zaczął szczekać tak głośno, że koń gwałtownie skręcił, zrzucając mnie w ten sposób prosto w pobliskie krzaki. W tym miejscu mogę śmiało powiedzieć że miałam ogromną ilość szczęścia, ponieważ nie zostałam zauważona. Leżałam dłuższy czas dochodząc do siebie. Zresztą i tak nie miałam zamiaru wstawać. Upadek był o tyle bolesny, że moje plecy zażyczyły sobie wypoczynku na zmarzniętej ziemi. W pewnym momencie nie wiem co bardziej mi doskwierało - chłód, czy ból. Nie zastanawiając się nad tym ani chwili dłużej, wstałam. Do karczmy nie miałam co wracać, to byłoby zbyt niebezpieczne. Pozostało mi więc grzać sobie miejsce w Tirie. Wioska była niewielka, ale lubiłam zawsze spędzać tu czas. Bywałam tu często na rzecz spraw gildii, jednak długo już nie potrzebowali żadnej pomocy. Mimo to na pewno łatwiej będzie mi się tutaj odnaleźć, aniżeli w jakiejkolwiek innej miejscowości. Poklepałam się po kieszeniach w celu zorientowania się jak długo przeżyję bez pracy i jakże wielki strach mnie obleciał, gdy nic nie wyczułam. Ignorując ból rzuciłam się na ziemię, w poszukiwaniu upragnionej racji pieniężnej. Gdy już moja desperacja sięgnęła zenitu, usłyszałam dźwięk pobrzękiwania monet. Odwróciłam głowę w stronę pogłosu i moim oczom ukazał się ten sam pies, który spłoszył mi konia. Gdy nasze oczy się spotkały, zwierzę zaczęło uciekać - i tak rozpoczęła się bezsilna pogoń dorosłej kobiety za psem-złodziejem.

Willibald?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz