Wpisy Willibalda zostały usunięte z bloga, dostępne są tylko odpisy Sorelii
~*~
Przez chwilę milczała wsłuchując się w szum wiatru
igrającego z drobnymi gałązkami okolicznych drzew. Splątane konary cięły
światło księżyca siatką drobniutkich pęknięć jakby powierzchnię lustra.
Wreszcie westchnęła ciężko i z sarkazmem mruknęła ni to do siebie ni to do
rozmówcy niby to kontynuując wątek podziękowań, a bardziej zajęta zdawałoby się
bezwładnym ciałem niedoszłego zabójcy niż stojącym przed nią wybawcą.
- Aczkolwiek – dodała po chwili z niejakim wysiłkiem
wykręcając ociekające wodą włosy – zdaje się, że nie specjalnie się panu
spieszyło. No chyba, że panicz spieszył mi na pomoc jak ten kopciuszek w jednym
bucie. Pan jednak nie kopciuszek, a ja nie mała syrenka, żeby oddychać pod
wodą.
Nachyliła się nad wciąż jeszcze nieprzytomnym mężczyzną i
wciągnęła w nozdrza znajomy intensywny zapach.
- No proszę, komuś egzotycznych wakacji się zachciało,
cytrynka jak się patrzy – szepnęła do siebie z zadowoleniem. – Ciekawe, czy to
tak bezinteresownie, czy po prostu zapach perfum nie dość dobrze maskował rybi
odór
Pragnąc oprzeć swe wnioskowania na więcej niż jednej
przesłance obróciła delikatnie twarz mężczyzny.
- Zdecydowanie mało arystokratyczna opalenizna i to
silniejsza z jednej strony… ale może i bardziej nam się poszczęści – rozchyliła
ostrożnie koszulę na piersiach napastnika i aż zagwizdała z zadowolenia. Na
mocno zbrązowianej słońcem skórze widniał zatarty już nieco tatuaż kotwicy i steru
splecionych fantazyjnie wywinięta liną. Nagle jakby spłoszona swoim odkryciem
podniosła wzrok i z niepokojem zerknęła w stronę drzwi przez, których
prostokątne szybki w mroki ogrodu przesączało się ciepłe, złociste światło z sali
balowej.
- No naprawdę – westchnęła nagle przypominając sobie o
obserwującym całą scenę – absolutny brak gracji, przecież jak go tu znajdą… to
by był prawdziwy skandal i cios dla mojej reputacji. Całe szczęście, że nie
krwawi nadto. Ach proszę się nie przejmować moja wdzięczność jest niestety
niczym polny kwiat, bardzo piękna, ale prędko więdnie. Właściwie nie warto mnie
ratować, jednak na nieszczęście jestem jak na razie najsprawniejszym szpiegiem
spośród arystokratów.
Uśmiechnęła się zalotnie zakładając kosmyk włosów za ucho.
Zaraz potem stanęła za głową leżącego i chwytając za ręce poczęła ciągnąć w
kierunku pobliskich krzaków. Mężczyzna ważył zdecydowanie za, wiele, aby było
to przedsięwzięcie proste dla osóbki postury Soreli, jednak panna Acantus nie
zwykła prosić o pomoc, gdy nikt jej takowej nie proponował. W połowie drogie
mniej więcej jakby sobie nagle o czymś przypomniała. Sprawnym ruchem wyciągnęła
sakiewkę nieszczęśnika i uważnie zbadała jej zawartość. Parę monet, jakiś
metalowy talizman, wstążka i drobniutkie kawałeczki papieru. Wywróciła sakiewkę
na lewą stronę i uniosła do światła.
- Atrament – mruknęła do siebie podniecona. – Ci amatorzy. Nigdy
nie poczekają, aż tusz porządnie wyschnie. Świeży, ale niestety nie odbił się
żaden napis, a to znaczy, że Hektor musi mieć jeszcze ten papier przy sobie.
Zwróciła się w stronę pałacu, po czym jakby sobie nagle o
czymś przypomniała.
- Niech to nie wejdę tam w takim stroju i nie zostawię tu po
sobie takiego bałaganu. Żeby tak, chociaż mieć jakiś alkohol… mężczyzna, który
przecenił swoją wytrzymałość i przesadził z napojami budzi mniej podejrzeń, niż…
niż to tutaj
Westchnęła i spojrzała błagalnie w stronę Willibalda.
- Niech będzie przepraszam za moją niewdzięczność, ale teraz
chyba naprawdę potrzebuję pomocy.
<Willibald? Dziękuję za odpis i przepraszam ze musiałeś tyle czekać.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz