piątek, 31 maja 2019

Od Newt’a cd. Elry

Na prośbę autora opowiadania Elry zostały usunięte i są dostępne tylko dla współautora po kontakcie z administracją.

~*~
- Będę – skinął głową i wyszedł z jej pokoju. Skierował się do swojego. Podczas pakowania starał się być skupiony na czynności, by niczego nie zapomnieć, ale był na siebie zdenerwowany. Jak mógł dopuścić do tego, by jakikolwiek koń zachorował? I to jeszcze na wściekliznę. Chociaż w rzeczywistości nie była to jego wina, gdyż nie miał wpływu na węża, ciągle obarczał się winą. Na dodatek zaraził się człowiek, gorzej być nie mogło.
Trzy razy zaglądał do torby i okazywało się, że czegoś zapomniał. To wody, to pieniędzy, to ciepłej narzuty. Gdy spojrzał na zegarek, okazało się, że miał jeszcze sporo czasu, dlatego usiadł na łóżku i się uspokoił. Oczyścił umysł i jeszcze raz się spakował, tym razem dokładnie przeglądając zawartość torby. Był gotowy kwadrans przed ustaloną godziną, dlatego zaszedł o po Elre, która była jeszcze w sowim pokoju. 
- Szybki jesteś – stwierdziła. Newt tylko skinął głową, naprawdę nie miał humoru, ale wysilił się na jakiś uśmiech. W końcu dziewczyna widocznie nie była zadowolona z faktu, że jedzie z nią, dlatego nie było potrzeby psucia atmosfery jeszcze złym humorem. Wyszli razem z budynku i zaczekali parę minut na powóz. Gdy takowy się zjawił, wsiedli na niego i w milczeniu ruszyli do miasta. Soria leżała daleko, na szczęście Gildia znajdowała się w Nalaesi, dlatego droga nie była dłuższa niż z innych krajów. Nie wymienili między sobą żadnych słów, prócz krótkich informacji, że się prześpią. Elra ułożyła się wygodnie na własnej torbie, kiedy Newt zapewniając ją, że także się prześpi, w rzeczywistości obserwował krajobraz, chociaż wiele zobaczyć nie mógł, jedynie to, co oświetlał księżyc. Nie mógł przestać czuć poczucia winy, tak bardzo chciał to mieć za sobą. Kupić lekarstwo, wyleczyć konia i dziewczynę, a potem sprawdzić, czy reszta zwierzą się nie zaraziła. Zasnął dopiero po dwóch godzinach, gdy oczy zaczynały się kleić. Idąc w ślad swojej towarzyszki, ułożył głowę na torbie i zamknął oczy, mając nadzieję na spokojny sen, chociaż wiedział, że się nie wyśpi, nie na twardym wozie.
Nie śniło mu się kompletnie nic, a gdy wstał, słońce dochodziło do zenitu, a Elra siedziała naprzeciwko niego, zajadając się jabłkiem. 
- Długo spałeś – zauważyła. Newt ze zmarszczonym czołem podniósł głowę i przetarł oczy, słońce raziło go w oczy, dlatego zasłonił je ręką, której cień spadł na twarz chłopaka.
- Nie mogłem zasnąć – odpowiedział, czując suchość w gardle. Wyjął ze swej torby butelkę wody, po ugaszeniu pragnienia, rozejrzał się. - Gdzie jesteśmy?
- Minęliśmy dopiero parę wsi – skinął głową i wyciągnął ręce do góry, rozciągając je. Znowu jechali w ciszy, chłopak spojrzał na dziewczynę, której wzrok był wbity w podłogę. Potem przeniósł wzrok na jej ramię, na której miała ranę. Poczuł skręt żołądka, z początku myślał, że to znowu poczucie winy, ale gdy z brzucha wydobyło się burczenie, wyciągnął z ekwipunku kanapkę.
- Jak się spało? - zapytał, przerywając cisze, w której słyszeli stukot kopyt. 

<Elra? Mam małą blokadę>

Podsumowanie Eventu Prima Aprilisowego

Cervan westchnął męczeńsko, gdy z Aaronem w grobowej atmosferze przedzierali się przez kolejne gęstwiny. Obaj milczeli, nie wiedzieli szczególnie, dokąd zmierzają i czy w ogóle znajdą czarownicę. A przynajmniej mistrz nie był pewien tego, gdzie się udają. Jakby nie patrzeć krążyli już po okolicy co najmniej kilka godzin. Natomiast towarzyszący mu wojownik wyprzedzał go o parę kroków i sprawiał wrażenie, jakby coraz bardziej stresowała go cała sprawa. Co raz nerwowo oglądał się na czarnowłosego, niby sprawdzając, czy ten za nim nadąża, niby próbując podjąć jakąś wewnętrzną decyzję.
- Odnoszę wrażenie, że nie powiedziałeś wszystkiego przy całej Gildii - parsknął nagle mistrz sprawiając tym samym, że Aaron dłużej zawiesił na nim wzrok.
- Można tak powiedzieć - odmruknął mężczyzna. - Można powiedzieć, że wiem, dlaczego znaleźliśmy się w tej sytuacji.
- I ma to coś wspólnego z tą sakiewką złota, którą zabrałeś ze sobą? - Teroise uniósł brew próbując w jakiś sposób połączyć fakty.
Aaron nie odpowiedział na jego pytanie, ponownie skupił się na wędrowaniu przed siebie. Przystanął na chwilę, gdy obaj mężczyźni wyszli spomiędzy drzew na małą polanę. Niemal natychmiast zauważyli przygarbioną sylwetkę, która zamajaczyła się po drugiej stronie i wyraźnie skierowała w ich kierunku. Oni natomiast nawet nie drgnęli, chociaż obaj byli pewni, że właśnie odnaleźli swój cel poszukiwań.
- Rozumiem, że przyszedłeś oddać moją należność. - Nieznajoma okazała się być starszą kobieciną o bystrym spojrzeniu. Jej błękitne oczy przeskakiwały z Aarona na Cervana, aż w końcu uśmiechnęła się szeroko ukazując poczerniałe zęby. - I nawet przyprowadziłeś swojego dowódcę, czuję się zaszczycona.
- Cała przyjemność po mojej stronie, ale nie rozumiem, o co chodzi - odparł Teroise zakładając ręce na piersi. - Bardzo chętnie się dowiem, cóż to za zatargi miały tutaj miejsce.
- Jakież zatargi, ot, zwykła partyjka kart. - Wiedźma machnęła ręką nie odrywając wzroku od Aarona. - A niektórzy nie potrafią przyjąć tego, że przegrali.
Chwila ciszy zaległa między zgromadzonymi, gdy gildyjny wojownik uciekł wzrokiem gdzieś w bok i rzucił w stronę kobieciny niemałą sakwę złotych monet i założył ręce na piersi. Cervan na ten ruch uniósł brew nie do końca dowierzając w zaistniałą sytuację. Ta wiedźma rzuciła na nich czar, bo... nie dostała swojej należności po grze w karty? Zamrugał tępo wpatrując się w swojego towarzysza i starowinę. Byli dziećmi czy dorosłymi ludźmi?
- Jesteśmy kwita - burknął niewyraźnie Aaron. - Teraz tylko zdejmij zaklęcie.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność, czar zaś przestanie działać po północy. - Starsza zaśmiała się perliście chowając woreczek do swej wędrownej torby. - Powinniśmy częściej umawiać się na partię kart, mój drogi.
Słowa te sprawiły, że wspomniany zesztywniał i obrócił się na pięcie by w ciągu kilku sekund zniknąć w krzakach. Urażona duma, podsumował w myślach mistrz, a ledwo widoczny uśmiech pojawił się na jego ustach. Po co tu szedł w sumie? Aaron załatwił cały problem sam.
- Co robi Aaron, jest jego sprawą, jednak następnym razem prosiłbym, by nie karać za to wszystkich. Cała gildia nie zawiniła. - odezwał się nagle do siwej wiedźmy, a ta wzruszyła ramionami.
- Nie dał mi wyboru, gdybym ukarała tylko jego mógłby nie zareagować - odpowiedziała spokojnie. - Fakt, duma wojownika mogłaby ucierpieć jeszcze bardziej, gdyby tylko on padł ofiarą zaklęcia. Jednak odniosłam wrażenie, że wplątanie w to innych bardziej nim wstrząsnęło.
Cervan przymrużył oczy nie odrywając spojrzenia od uśmiechającej się czarownicy. Nie była szczególnie niepokojąca, ale miała w sobie coś, co sprawiało, że człowiek stawał się czujny. I nie chodziło tu o sam fakt, że umiała czarować. Mężczyzna mruknął pod nosem kilka słów na odchodne i również zniknął w chaszczach chcąc jak najszybciej dogonić Waynlorda. Ten na szczęście nie oddalił się szczególnie, ot, stał z 20 metrów dalej, schowany za jednym z drzew, i wychylał się, niby przypadkiem sprawdzając czy mistrz już idzie.
- Przemilczymy to - odezwał się, gdy Teroise go dogonił i obaj ruszyli w stronę domostwa głównego. - Czar minie w nocy, reszta niech pozostanie tajemnicą. Pogadaliśmy, dogadaliśmy się, zdjęła zaklęcie, koniec.
- Jasne, czemu nie? - Cervan wzruszył ramionami. - Tylko ty wyjaśniasz Elrze i Ignatiusowi, dlaczego nie dostaną szczegółowego raportu. 

~*~ 

Witamy Was kochani w podsumowaniu Eventu Prima Aprilisowego!

Event zakończył się 29 kwietnia i wzięli w nim udział Krabat, Marceline i Xavier, którym serdecznie dziękujemy za chęci i przezabawne opowiadania. Jak już mogliście zauważyć przy podsumowaniu, punkty za wpisy zostały już dodane do puli Waszych postaci. 

Jeszcze raz dziękujemy za udział i do zobaczenia w następnym evencie!
Administracja

poniedziałek, 27 maja 2019

Od Newt’a cd. Serine

Nie miał pewności, czy kobieta mówiła prawdę, w końcu ludzie nie gonią cię bez przyczyny. Nie zastanawiał się nad prawdomównością, uwierzył w to, co usłyszał. Gdy rzuciła mu srebrniaka, przyjrzał mu się. Miły gest za uratowanie tyłka. Schował go do kieszeni, dumny z tego, że nie tylko zapłacił mniej za towar, to jeszcze bardzo łatwo zarobił grosz; pomijając oczywiście fakt bliskości jego szyi z nożem nieznanego mężczyzny. Uderzył lejcami zady koni, które kontynuowały chód. Po kwadransie Newt był w domu. Stanął na placu głównym i po chwili podszedł do niego Krabat.
- Masz wszystko? - zapytał, chłopak skinął głową, po czym wyciągnął z kieszeni lniany woreczek.
- I resztę – blondyn rzucił mu zaoszczędzone pieniądze. Zaciekawiony chłopak zajrzał do środka i zobaczył prawie dwie trzecie tego, co mi dał. Krabat lekko się uśmiechnął i schował przedmiot.
Najpierw znieśli worki do magazyny, potem Newt odłączył konie od zaprzęgu, wprowadzili wóz do budynku i zabrał konie z powrotem do stajni. Czuł ich zmęczenie, co było wynikiem wieloletniej pracy przy tych zwierzętach. Zabrał je do boksu, gdzie nakarmił, dał wody i wyczyścił z potu, odkładając sprzęt do schowka. 

*

Następny dzień wydawał się przebiec spokojnie. W Gildii nie działo się nic ciekawego, dlatego spokojnie mógł poświęcić się pracy. Wyczyścił dokładnie większość koni i miał zamiar spędzić w stajni cały dzień, aż do kolacji, gdy przyszła burza. To było znienacka. Ciepły i gorący dzień dawał się we znaki jakoś po szesnastej, kiedy w powietrzu unosiło się ciężkie, duszące powietrze. Gdy wiatr się zerwał, z południa nadciągały ciemne chmury, szybko przygonili konie do stajni. Podczas zamykania drzwi, usłyszeli pierwszy grzmot. Konie wystraszone poruszyły się w boksie, dwa z nich kopnęły w ścianki. Niczego nie rozwaliły, jednak wystarczyły małą lisicę Newt’a, która chcąc uciec od źródła tego hałasu, pobiegła w kierunku otwartych jeszcze drzwi. Blondyn akurat je zamykał, kiedy przez szparę mignęła mu ruda kita. 
- Kim! - krzyknął ze pupilem, które wystraszone kolejnymi grzmotami burzy pobiegło w kierunku innych zabudowań. - Theo! Zamknij drzwi! - krzyknął do chłopaka, który zaraz znalazł się obok niego. Newt pobiegł w kierunku uciekiniera, które zniknęło mu z oczu, gdy wbiegło za warsztat kowalki. Gdy dobiegł do drewnianej ściany, niebo całkowicie pociemniało i zaczął padać mocny deszcz. Newt nie interesując się spadającą wodą, zaczął szukać zwierzątka. Wiedział, że jest bardzo płochliwe, nie chciał, by stało jej się coś złego, dlatego miał nadzieje na jej odnalezienie. Pokręcił się przy warsztacie, potem poszedł na Plac Treningowy. Liska nigdzie nie było, bał się, że pobiegło w las, tam nie mógł go odnaleźć. Jeszcze raz zawołał jej imię, wtedy zobaczył rude futerko sterczące za jakiejś beczki z wodą. Podbiegł do niej i kucnął. Kim siedziała skulona między beczułką a ścianą. Chłopak wyciągnął rękę i zawołał spokojnie liska, gdy burza znowu dała o sobie znać. Musiał ją wyciągać stamtąd siłą. Oddała się w jego ręce, gdy znowu usłyszała grzmot, a deszcz wcale nie tracił na sile. Schował ją pod palto i pobiegł w kierunku gildii. Stajnia była zamknięta, a Theo na pewno pobiegł w kierunku budynku, dlatego Newt także postanowił się tam znaleźć.
Gdy znalazł się w środku, dopiero wtedy poczuł jak bardzo był mokry. Nie tylko naniósł masę błota, ale także wodę, która dosłownie z niego ściekała. Nie lepiej było z lisem, którego futerko było całkowicie mokre. Nie chciało puścić jego ubrania, dlatego w pewnym momencie dosłownie na nim zawisło. Chłopak poprawił pupila, by nie wbijał mu pazurków w skórę i ruszył do swojego pokoju, gdy po drodze natknął się na osobę, którą spotkał dzień wcześniej.
- Newt! Tutaj jesteś. Szukałam cię – przed nim stanęła Serine z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Byłem w pracy - dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem.
- Burza cię zaskoczyła?
- Raczej ją - wskazał na lisa wtulonego do jego ramienia. - Aż tak źle wyglądam? - zapytał rozkładając ręce, aby się pokazać. Nie oczekiwał odpowiedzi, czuł, jak ubranie się do niego przykleiło, a grzywka lepiła mu się do czoła i oczu.

<Serine? Wybacz mi za takie opóźnienie>

wtorek, 21 maja 2019

Od Aries

Aries z trudem wygrzebała się spod cielska Śnieżynki. Jak na zwierzę o smukłej budowie swoje waży i temu zaprzeczyć nie można. Choć większości osób ten ciężar nie sprawiłby większych kłopotów ze wstaniem, tak dla drobnej kartografki, było to męczące zadanie. Uśmiechnęła się pod nosem. W sumie to nawet polubiła ten moment poranków. Przynajmniej rozgrzewkę miała za sobą. Nim się obejrzała już leżała na podłodze. Zdążyła zauważyć tylko jak ogon Shio szybko znika w pościeli. Zdecydowanie, poranne wstawanie było przyjemne, ale do momentu gdy samiczka w odwecie za przerwany sen podcinała Aries ogonem. Niebieskowłosa podniosła się z prychnięciem. Zastanawiała się czasem, co z tym zwierzęciem jest nie tak. Niby strasznie jej pilnuje i broni, ale jak co do czego przychodzi to jest pierwsza, żeby tylko jakoś ją powalić. No nic mogła co najwyżej liczyć, że chowańcowi się to znudzi. Wzięła czyste rzeczy z szafy. W końcu nie mogła paradować po gildii i dworze w samej koszuli nocnej.
- Shio idź do Rawena po jedzenie, a ja się w tym czasie nieco ogarnę i... - nie zdążyła dokończyć zdania. Biały nicpoń zerwał się z łóżka i już czekał przy drzwiach.
"Jedzenie! Pani, jedzenie!" - pełen ekscytacji głos Śnieżynki rozbrzmiewał jej w głowie.  Pani kartograf westchnęła ciężko. Mogła wspomnieć o posiłku dopiero na koniec.
- Shio, skup się. - podeszła do zwierzęcia i założyła jej na grzbiet uprząż z dwiema sakwami - Po tym jak pójdziesz do kuchni, od razu idziesz na polanę obok gildii i tam na mnie czekasz. Zrozumiano? - spojrzała w niewidzące oczy samiczki, która przechyliła pytająco głowę. - Co masz zrobić?
"Jedzenie!" - rozległo się w odpowiedzi. Dziewczyna z rezygnacją opuściła głowę. Napisała na prędce wiadomość dla kucharza i włożyła ją do jednej z sakw. Uchyliła drzwi wypuszczając chowańca.
***
Dzień był ciepły mimo padającego deszczu. Aries postanowiła zabrać swoją czworonożną towarzyszkę na przechadzkę do lasu. Tym razem chciała sprawdzić jak sobie jej chowaniec radzi z tropieniem w nieco trudniejszych warunkach. I w ogóle z poruszaniem w takiej sytuacji. Z tego co wiedziała, Shio do normalnego funkcjonowania wykorzystywała słuch i węch, a taka pogoda nie ułatwiała tego. Deszcz sprawiał, że zapachy lasu się mieszały. Uderzał o liście tworząc nieustanny szum. A jej bestyjka jak gdyby nigdy nic, skakała od krzaka do krzaka okazyjnie ogonem strącając wodę z gałęzi nad swoją panią. Widać hałas jej w niczym nie przeszkadzał. Jak wróci do gildii będzie musiała to zanotować. Teraz pozostało jej sprawdzić, czy warunki pogodowe mają wpływ na zdolność tropienia Śnieżynki. Niebieskowłosa zagwizdała przywołując zwierzę do siebie. Nakazała jej by złapała na pierwsze zwierzę jakie teraz wywęszy. Przecież nie da się nazwać tego polowaniem, gdy zdobycz sama odchodzi bez większego uszczerbku na zdrowiu.
Samiczka uradowana poleceniem swojej pani postawiła uszy, zadarła łeb do góry i zaczęła węszyć. Posiłkowała się co jakiś czas wężowym językiem. Wystawiała go i chowała co chwilę, "smakując" w ten sposób zapachy otoczenia. Nie trzeba było wiele czasu by Shio wywęszyła ofiarę.
"Kruk, duży, blisko." - rzuciła nim pognała w stronę źródła zapachu. Kolejne informacje, które koniecznie będzie musiała umieścić w notatniku. Poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła w ślad za chowańcem. Po blisko dwustu metrach przedzierania się przez gąszcz zarośli i krzewów zobaczyła ją. Siedziała z czarnym ptaszyskiem w pysku i uderzała ogonem o ziemię wzbijając krople wody i błota dookoła. Rzeczywiście jak mówiła, był to sporych rozmiarów kruk. Spod Śnieżynki wydobywały się przytłumione przez skrzeczącego ptaka jęki. Aries podeszła bliżej. Zignorowała komentarze zwierzęcia pełne zadowolenia z wykonania zadania. Dziewczyna była wpatrzona w ubłoconą Nagę, którą to z początku wzięła za kłodę, a na której Shio się rozsiadła. Pani kartograf nie wiedziała co zrobić. Była i zawstydzona i w lekkim szoku. Zepchnęła więc białego nicponia z pleców biednej Nagi i pomogła jej wstać.
- W-wybacz... Ja... Ja wiem jaka ona jest ciężka... - powiedziała jak nigdy patrząc kobiecie w oczy.

<Naga?>

sobota, 11 maja 2019

Od Serine cd. Newt'a

Już prawie go miałam. Od upragnionego przedmiotu dzieliły mnie dwa susy. Prędko więc ruszyłam z miejsca i złapałam niemal w locie woreczek, którego tak bardzo pożądałam. Jednak coś mi nie pasowało. Jak na zwykłe zioła, przedmiot był podejrzanie ciężki. Postanowiłam więc zajrzeć do środka. W tym momencie natknęłam się na pierwszą przeszkodę. Pierwszą i najbardziej skomplikowaną. Woreczek był porządnie zapieczętowany, jakby pilnowało go jakieś zaklęcie. Pociągnęłam powoli za jeden z wystających sznurków, ale zamiast upragnionego efektu, jakim było po prostu otworzenie się, uzyskałam trochę nieprzyjemnego ciepła i skwierczenie. Przez chwilę przeleciała mi przez głowę myśl, że woreczek po prostu nie należy do mnie, ale szybko moje myśli rozwiał jakiś oburzony głos, który najwyraźniej należał do jakiegoś niezadowolonego mężczyzny. Kucałam z woreczkiem w dłoni, mierząc wzrokiem niezbyt wysoką, lekko przy kości postać. Jego zmarszczone brwi sugerowały, że zdecydowanie nie powinnam znajdować się w tym miejscu. Próbowałam coś powiedzieć, ale wyprzedził mnie.
- Złodziejka! Oddawaj to, albo wyrwę Ci to siłą! - Słysząc taki ton głosu, nie zastanawiałam się zbyt długo - oczywiście zaczęłam uciekać. Jeżeli okazuje się, że mam coś cennego, to nie mogę nigdy marnować takiej sytuacji. Niedługo później drogę zabarykadował mi drugi mężczyzna. Wyglądało na to, że chyba mieli do mnie sprawę w tej samej kwestii. Nie zastanawiając się zbyt długo, rzuciłam się biegiem wgłąb lasu. To była jedyna dostępna droga ucieczki, a dzięki moim umiejętnościom magicznym, to właśnie tam najtrudniej jest mnie znaleźć. Zdezorientowani moim posunięciem mężczyźni, ruszyli za mną nieco później, co zdecydowanie kupiło mi nieco cennego czasu.
Przede mną rozpościerały się same drzewa. Teren robił się coraz bardziej stromy i uderzały we mnie coraz to nowsze zapachy. Moim oczom ukazało się bardzo gęste zbiorowisko krzewów i małych drzew, o różnorodnych kolorach. Na prawo od tego miejsca, było widać przebłyski drogi. Zorientowałam się, że czasu na dokonanie decyzji mam mało. Mimo drogi, nie miałam pewności, że jak tam wyjdę, to będę bezpieczna. Dlatego gdy już słyszałam z oddali krzyki, prędko zanurzyłam się gąszczu. Ściółka wydawała się tu bardzo mokra, a liście bardzo miękkie. Moje rogi zdawały się reagować na otaczającą je florę. W pewnym momencie wszystkiego zaczęło ubywać i znalazłam się jakby po drugiej stronie. Wszystko tu było fioletowo-niebiesko-różowe. Nawet niebo przybrało koloru intensywnego wschodu słońca. Obejrzałam się za siebie - wszystko wyglądało bardzo spokojnie, jakby ślad po moich oprawcach zaginął. Spojrzałam w dół - stopy miałam bose, a na ciele miałam długą, białą sukienkę. W tamtym momencie poczułam pewien niepokój. Przez chwilę chciałam wrócić drogą z której przyszłam, żeby wszystko wróciło do normy, ale coś ciągle powstrzymywało mnie od tej decyzji.
Szłam powoli do przodu, uważnie obserwując nieznane mi dotąd otoczenie. Drzewa stawały się coraz wyższe i szersze w obwodzie. Zwisały z nich bardzo gęste pnącza w kolorze niebieskim, z których kapała jakaś ciecz. W ten sposób pod prawie każdym drzewem była kałuża. Podeszłam do jednego z tych drzew i zanurzyłam stopę w cieczy. Jak się okazało, to nie była zwykła kałuża. Moja noga była w wodzie już do połowy łydki, a nadal nie czułam żadnego dna. Gdy miałam ruszać dalej, ktoś zakrył mi oczy dłońmi. W moim ciele panowała ogromna panika, która była tłumiona przez niebywały spokój, którego pochodzenia nie znałam. Mimo to uczucie niepokoju pozostało. To miejsce wywierało na mnie dziwnie magiczny wpływ. Na mnie, na osobę, która magii próbuje się tak bardzo wyrzec. Nagle osoba mnie puściła, a ja prędko się odwróciłam, chcąc ją ujrzeć jak najszybciej. Jednak jedyne co ujrzałam przed sobą, była przezroczysta poświata. W ułamku sekundy pojawiło się ich mnóstwo. Postacie niemal uwięzione w ciele ducha, stały przy każdym drzewie. Coś złapało mnie za nogi, wciągając do wody. Czułam jak centymetr po centymetrze mojego ciała staje się nie tylko mokry, ale i przepełniony magią. Kiedy znalazłam się cała pod wodą, otworzyłam oczy. Wszystko dookoła się świeciło - dopiero po chwili dotarło do mnie, że to co widzę, jest tak naprawdę podwodną, ogromną metropolią. Zaczynało brakować mi powietrza, więc próbowałam desperacko uwolnić się od trzymających mnie rąk. Nie byłam w stanie dojrzeć postaci, ale byłam niemal pewna, że czuję ludzką skórę. Wszystko nagle zniknęło, rozmazując się, a ja chwilę później leżałam na świecie w realnym świecie. Wtem usłyszałam męski głos.
- Nic się nie stało? - Stanął nade mną, wyraźnie zaskoczony moją obecnością. Później powiedział coś jeszcze, co szczerze pamiętam jak przez mgłę, ponieważ gdy usłyszałam głos goniących mnie mężczyzn, zapomniałam o dosłownie wszystkim. Młody chłopak pozwolił mi się ukryć na jego wozie, a w chwili gdy pomagał mi wstać, zorientowałam się, że tak naprawdę jestem sucha. Wpełzłam pod płachtę, licząc na to, że jakoś tu przeżyję. Szybko jednak dotarło do mnie, że moje rogi wcale nie ułatwią mi ukrycia swojej obecności. Z tego powodu musiałam znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Gdy poczułam że wóz ruszył, do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł. W ten sposób wylądowałam pod wozem. Ledwo się tam wcisnęłam, no i moje rogi nie ułatwiały mi tego za bardzo, ale lepsze to niż ryzykowanie odkrycia w tak przewidywalnym miejscu. Przez moją pozycję również dźwięk był zdecydowanie gorzej słyszalny, dlatego mogłam wywnioskować jedynie, że mężczyźni postanowili nie pozostawiać tego wozu w spokoju. Za to dowiedziałam się, że worki znajdujące się pod płachtą, zawierają melasę. Siedziałam najbardziej cicho jak potrafiłam - widziałam wyraźnie parę butów. Chwilę później dołączyła do niej druga para, ta bardziej zdenerwowana. Niewiele czasu minęło, gdy wreszcie zniknęły one gdzieś w lesie po drugiej stronie.
Wylazłam spod wozu, czym zdecydowanie zaskoczyłam mojego wybawcę.
- Nie uważasz, że wyglądał nieporządnie z tym parodniowym zarostem? - rzuciłam, usadawiając się obok niego. To był jeden z najmniej odpowiednich tekstów, które mogłam wymyślić w obecnej sytuacji. Mimo ogólnego zmieszania, chłopak uśmiechnął się lekko pod nosem. - Tak przy okazji, jestem Serine. Wybacz za ten brak kultury. - dopowiedziałam szybko, chcąc wybrnąć z tego, w jak beznadziejnym świetle się pokazałam.
- Newt. - Powiedział, podając mi rękę. - Widzę, że Twoje rogi zniknęły. - Prędko dotknęłam swojej głowy, upewniając się, że chłopak ma rację. Odetchnęłam z ulgą. Przy okazji zorientowałam się, że moje ubranie znowu jest na miejscu. Miło było widzieć wygodne spodnie i buty z powrotem. Spojrzałam w górę, próbując oszacować jaką mamy porę.
- Jedziesz może do Tirie? - Spytałam, a gdy dostałam odpowiedź, jaką było przytaknięcie głowy, bardzo się ucieszyłam. Okazało się, że tak naprawdę jesteśmy już niedaleko, ponieważ po krótkiej pogawędce, widać już było zarys miasteczka.
- Więc dlaczego gonili Cię tamci mężczyźni? - Dodał przy okazji. Postanowiłam nieco nagiąć prawdę, ponieważ mówienie komuś, kogo zna się zaledwie pół godziny, że w sumie to pomógł złodziejce, mogłoby zrobić małe zamieszanie.
- Jak już wiesz, zgubiłam mój woreczek. Ruszyłam więc w drogę powrotną i znalazłam ten, myśląc że jest to przedmiot, którego potrzebuję. Wtedy też zaczęli mnie gonić Ci dwaj, a ja nie wiedząc co się dzieje, po prostu zaczęłam uciekać. Trochę mi zajęło zanim zrozumiałam, że nie jest to coś, czego szukałam. Jednak w tym momencie oddanie tego, mogłoby źle się dla mnie skończyć. - Musiałam zabrzmieć wyjątkowo wiarygodnie, ponieważ nie było żadnych uwag dotyczących moich wypowiedzi. Widziałam jednak, że Newt'a bardzo interesują moje rogi. Wyobrażałam sobie jak długo układał sobie w głowie pytanie ich dotyczące, więc jakże było mi przykro z jego powodu, że się nie dowie. Nie dowie się, ponieważ całe życie na wozie jechać nie będę. Zeskoczyłam więc z niego bez żadnego znaku, rzucając w jego stronę srebrnika, tak w ramach podziękowania. Machnęłam mu ręką i zniknęłam wśród domków. Musiałam jak najszybciej dowiedzieć się czegoś więcej o tym, co przydarzyło się w lesie. W tym celu musiałam zdać raport ciotce Alex, która posiada niemałą wiedzę w tej kwestii. Jednak to nie koniec - miałam w planach przejść się pewnego dnia do nowo poznanego chłopaka, by podziękować mu
raz jeszcze. Może nawet oddam mu zawartość woreczka, gdy tylko uda mi się zdjąć zaklęcie.

Newt?

poniedziałek, 6 maja 2019

Od Newt’a cd. Serine

- Jesteś pewien? - zapytałem Krabata, stojącego przy śrutowniku. Wczoraj dałem koniom ostatnią porcję paszy, a dzisiaj się dowiaduje, że nie ma jej więcej, bo brakuje jednego składnika.
- Tak. Mieli przywieźć, ale od tygodnia nie ma znaku życia – odpowiedział. Westchnąłem zrezygnowany. W sumie, można było zrobić paszę bez tej melasy, która jest źródłem cennych minerałów, nikt od tego nie zdechnie, ale niedobór witamin może doprowadzić do osłabienia organizmu, a tego akurat nie potrzebujemy.
- Dobra, sam pojadę po to – oznajmiłem. - Dasz mi jakiś zaprzęg? - zapytałem. Mężczyzna skinął głową. Przeszliśmy do budynku obok, w którym stały drewniane wozy, ciągnięte przez konie.
- Taki ci chyba wystarczy – wskazał na jasnobrązowy wóz, średniej wielkości. Pokiwałem twierdząco głową i pomogłem mu wyciągnąć czterokołowiec z szopy.
- Zaraz przyprowadzę konie, tylko się przygotuje – po tych słowach skierowałem się do stajni. Theo akurat czyścił konia, kiedy przyszedłem go poprosić o dwa konie pociągowe. - Melasa się skończyła, a jakoś nie chcą jej przywieść. Pojadę po nią – wytłumaczyłem pokrótce. Chłopiec pokiwał głową. Wyszedłem ze stajni i wybrałem się do swojego pokoju, by się przebrać w czyste cichu, na których nie czuć zwierząt. Gdy byłem już gotów, wróciłem do stajni. Theo akurat wychodził na zewnątrz z dwoma przygotowanymi końmi. - Dzięki młody – uśmiechnąłem się lekko i zabrałem od niego kopytne. Zaprowadziłem je do wozu, jaki stał przy szopie, z której wyciągnęliśmy powóz. Gdy wiązałem zwierzęta do zaprzęgu, poszedł do mnie Krabat. Wyciągnął z kieszeni sakiewkę.
- Pieniądze na sześć worków. Kup je od kupca z Nalaesi, jego towary mają lepszą jakość i wolniej się psują – powiedział. Wziąłem od niego woreczek i schowałem do torby. Wsiadłem na wóz i machnąłem lejcami. Konie postąpiły pierwsze powolne kroki, gdy wyjechaliśmy na bitą drogę, zwierzęta trochę przyspieszyły. Przeszli do kłusa, kiedy droga się wyrównała, a mną nie podrzucało jak workiem pszenicy.
Droga do Groth przebiegła pomyślnie. Żadnych złodziei i zbójów, straży, żadnych kłopotów. Tylko prychania koni, stukot ich kopyt, skrzypienie wozu, szum wiatru i ćwierkanie ptaków. Gdybym siedział na wozie i nie musiał pilnować drogi, prawdopodobnie bym zasnął. Droga trwała nie całe dwie godziny, dlatego raz zatrzymałem konie, by napiły się wody z rzeki, płynącej przy drodze. Ja zjadłem kawałek ciasta, jakie wczoraj zabrałem ze stołówki, zawinięte w papierowy woreczek.
Groth było mieściną leżącą między Tirie, a Sorią. Większe miasto, w którym górował handel. Zwolniłem konie, gdy wjechaliśmy na brukowaną drogę. Tłum ludzi przechodził z jednego straganu do drugiego, matki ściskały ręce swoich pociech, by te się nie zgubiły, a mężczyźni kłócili się z kupcami podczas targowania się. Ja sam musiałem krzyczeć na ludzi, by zeszli z głównej drogi, ponieważ zachowywali się tak, jakby zamiast tej drogi, znajdował się jakiś plac, po których mogli sobie chodzić ile chcą, a powozy i inni jeźdźcy nie mieli prawa im w tym przeszkodzić. Po jakichś dziesięciu minutach udało mi się wyjechać z tego tłumu, skierowałem się do niedużego budynku, w którym mieszkał poszukiwany przeze mnie kupiec. Zatrzymałem wóz obok jego domu, pozwalając koniom napić się wody z koryta, ustawionego przy ścianie. Zapukałem w drzwi, a po chwili wyszedł z nich niski, otyły mężczyzna z siwym zarostem, który bardzo przypominał karła.
- W czym mogę służyć? - zapytał niskim głosem.
- Jakieś dwa tygodnie temu Gildia zamówiła u pana sześć worków melasy, a dowóz spóźnia się już tydzień, dlatego przyjechałem, by osobiście odebrać towar – wytłumaczyłem cel swej podróży. Mężczyzna nagle stał się czerwony jak burak, a następnie wykrzyczał jakieś przekleństwa, które słyszałem pierwszy raz w życiu.
- Wiedziałem, żeby temu nicponiowi nie ufać – uderzył w belkę. - Jak kiedy znajdę tego smarkacza, urwę mu łeb – mówił przez zaciśnięte zęby, a gdy sobie przypomniał, że ktoś przed nim stał, wytarł ślinę z brody i się wyprostował. - Przepraszam za moje zachowanie, ale tydzień temu wysłałem nowego pracownika, a on mi bezczelnie podkradł towar i uciekł. Jest pan już czwartym klientem, który przychodzi z tego samego powodu – mruknął. - No ale nie ważne, chodź pan – wyminął mnie i poszedł w kierunku mojego powozu. Ruszyłem za nim, wyminęliśmy konie, które poczęstowały się sianem leżącym obok i weszliśmy do spichlerza. - Jeszcze raz, co pan chce kupić?
- Sześć worków melasy.
- Jasne. Breth! Koraht! - zawołał dwóch młodych mężczyzn, którzy wyglądałem przypominali profesjonalnych kowali; umięśnieni, barczyści, a do tego podobni niczym bracia. - Sześć worków melasy na tamten wóz – wskazał mój czterokołowiec, bracia skinęli głową i w milczeniu zaczęli pakować towar. - Bardzo pana przepraszam za kłopot. W celu rekompensaty proponuje zapłatę za pięć worków – oświadczył, miło się uśmiechając. Teraz wyglądał jak dziadek, który chwali swoje wnuki.
- Cztery.
- Cztery i pół.
- Zgoda.
Po zapłaceniu za cztery i pół worka mogłem wracać. Targ zdążył się trochę przerzedzić, dlatego przejazd przez niego zajął mi o jakieś cztery minuty krócej. Gdy wyjechałem z miasta, przyspieszyłem konie. Droga powrotna zawsze mijała szybciej, dlatego nie zauważyłem nawet, kiedy byłem w połowie drogi. Na chwilę rzuciłem wzrokiem na worki, które „grzecznie” leżały na swoich miejscach, przykryte płachtą. Potem sięgnąłem do torby, z której wyjąłem butelkę wody i chleb z serem. Zdążyłem tylko wypić wodę, gdy kątem oka zauważyłem ruch na drodze. Zobaczyłem, jak ktoś wyskakuje z krzaków, centralnie pod kopyta koni. Szybko chwyciłem wodze i mocno je do siebie pociągnąłem, jeden koń stanął dęba, ale na szczęście żadne z nich nie stratowało osoby… z rogami? Nie wierząc w to, co widzę, zsiadłem z wozu i podszedłem do tajemniczej osoby. Siedziała na ziemi, miała białe włosy, jasną cerę i oczy oraz… tak, to na pewno były rogi.
- Nic ci się nie stało? - zapytałem, starając się nie patrzeć na jej atrybut, chociaż bardzo mnie kusiło, by ich dotknąć i sprawdzić, czy przypadkiem nie zwariowałem. Podszedłem do dziewczyny i wyciągnąłem w jej kierunku dłoń, chcąc pomóc jej wstać. - Nie chce być nie miły, ale po co wyskakiwałaś z tego krzaku? - zapytałem. Nim zdążyła odpowiedzieć, usłyszałem krzyk w lesie.
- Tam poszła! - spojrzałem na dziewczynę.
- Muszę się ukryć – szepnęła. - Pomożesz mi? - w sumie, dużo czasu na myślenie nie miałem. Nawet nie zdążyłem zadać sobie podstawowych pytań, jak „kim ona jest?”, „kto ją goni?”, „dlaczego ją gonią?” oraz „co mam zrobić?”. Po prostu złapałem jej rękę i pociągnąłem do wozu.
- Właź pod płachtę. I połóż się tak, by te rogi nie… - nie wiedziałem jak dokończyć zdanie, ale dziewczyna chyba zrozumiała, bo skinęła głową. Weszliśmy na wóz i kiedy ona się chowała, ja ruszyłem konie. Aby nie wyglądać podejrzanie, konie ciągnęły wóz w kłusie, kiedy nagle znowu ktoś wyskoczył na drogę. Tym razem nie musiałem zatrzymywać koni tak mocno, jak poprzednio.
- Ty! - wskazał na mnie. - Widziałeś tu kogoś? - pokręciłem przecząco głową. - Nie kłam! Wiem, że tu wyskoczyła! - podszedł do mnie.
- Nie wiem o czym mówisz – powiedziałem zirytowany, pozwalając koniom iść dalej. Mężczyzna nagle wlazł do mnie na wóz i przytknął nóż pod gardło.
- Mów, gdzie ona jest – wysyczał każde słowo.
- No dobra, dobra – wyciągnąłem ręce w geście obronnym. - Kazała mi być cicho, ale ty jesteś bardziej przekonujący.
- Więc mów…
- Pobiegła tam – wskazałem na las po drugiej stronie. Facet zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem.
- A co tam wieziesz? - wskazał na worki.
- Melasę – odpowiedziałem. Obcy machnął głową na towarzysza, stojącego z tyłu powozu. Po chwili facet wlazł na wóz i chwycił nakrycie.
Pierwsza myśl była taka, że ją odkryją, a mi poderżną gardło za kłamstwo. Druga myśl kazał mi zepchnąć faceta i uderzyć konie, próbując im uciec. Do gildii nie było daleko. Jednak nim wybrałem jakąkolwiek opcję, mężczyzna zabrał płachtę i zobaczył… worki.

<Serine? W tym blogu to chyba moje najdłuższe opko>

sobota, 4 maja 2019

Podsumowanie #15

Witamy Was kochani w podsumowaniu miesiąca!
W tym miesiącu dołączyli do nas:
Ophelos Chrysanthos
Banshee
Emmanuel Eternum

Serdecznie witamy wszystkich i mamy nadzieję, że miło spędzimy razem czas!
Niestety musieliśmy też pożegnać się z:

Novą, ze względu na brak aktywności

Punktacja:

Rawen – 81+185(zgadywanka) = 266 PD 
Philomela – 140(zgadywanka) PD  - Dodatkowe dwa tygodnie przed okresem ostrzegawczym
Kai – 90 + 81 + 69 = 240 
Desiderius – 0 PD - Wątki zablokowane, aktywność potwierdzona
Blennen – 0 PD - Nieobecność
Aries – 0 PD  - Wątki zablokowane, aktywność potwierdzona
Sorelia – 0 PD  - Dodatkowe dwa tygodnie przed okresem ostrzegawczym
Newt –  51 
Tilly  0 PD - Nieobecność
Krabat – 180* + 20 = 200 PD 
Annabelle –  0 PD - Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Selvyn  230(zgadywanka)  PD  - Dodatkowy tydzień przed okresem ostrzegawczym
Marceline – 175* + 20 = 195 PD
Benjamin – 34 (zaległy miesiąc) PD - Wątek zablokowany
Willibald – 0 PD - Dodatkowy tydzień przed okresem ostrzegawczym
Elra –  224 + 20 + 71 + 100 + 20 + 70 + 63 + 140(zgadywanka) = 708 PD  +1 PU za postać miesiąca
Madeleine – 235(zgadywanka) PD - Nieobecność + 2 PU
Serine – 133 + 20 + 81 = 234 PD - +1 PU
Naga – 80 + 60 + 54 + 52 + 64 = 310 PD - +1 PU
Leonardo – 145 + 20 + 44 + 46 + 34 + 33 + 39 + 245(zgadywanka) = 606 PD - + 3 PU
Alexander – 37+110(zgadywanka)=147 PD  - + 1 PU
Ophelos – 35 + 40 + 43 + 38 + 36 + 39 + 270(zgadywanka) = 501 PD - + 2 PU
Emmanuel – 40 + 41 + 40 + 42 + 39 + 32 + 33 = 267 PD - + 1 PU

Ignatius - 128 + 20 = 148 PD - 662 PD do PU - Ograniczona aktywność
Xavier -  52 + 65* + 503* = 620 PD - 34 PD do PU
Anastasia -0 PD - 84 PD do PU - Ograniczona aktywność
Banshee – 0 PD - 100 PD do PU 

Tym samym postacią miesiąca zostaje Elra! Gratulujemy!
Osoby, które otrzymały PU proszone są o napisanie do jakiej umiejętności chcą je dodać.
Inne sprawy
- W ramach przenoszenia rozpiski w najbliższym czasie będziemy od nowa przeliczać wszystkie punkty doświadczenia zdobyte przez postaci. Szykuje się trochę roboty, przy której będziemy chciały sprawdzić, czy dotychczas nigdzie nie miały miejsca żadne pomyłki w liczeniu. Może się okazać, że ktoś dostał o PD/PU za dużo bądź za mało i jeśli tak się stanie będziemy Was o tym od razu informować i naprawiać sytuację.
Wskutek tego nie ma w tym podsumowaniu informacji, ile konkretnym postaciom brakuje punktów doświadczenia do PU, jednak po zakończeniu przenosin informacja ta zostanie dodana, a Wy otrzymacie powiadomienie w tej sprawie ~
- W tym miesiącu zakończył się event prima aprilisowy. Punkty za niego zdobyte zostały Wam już doliczone, a już na dniach pojawi się jego oficjalne podsumowanie.


To wszystko na dziś, kochani, dziękujemy za uwagę!
Widzimy się w kolejnym podsumowaniu!
Administracja

piątek, 3 maja 2019

Od Emmanuela, CD Elra

Na prośbę autora opowiadania Elry zostały usunięte i są dostępne tylko dla współautora po kontakcie z administracją.

~*~

To było naprawdę, naprawdę dużo informacji, które wypełniały moją głowę i się z niej wylewały, ponieważ nie była w stanie pomieścić tyle różnych danych. Miałem nieustanne wrażenie, że powinienem robić notatki z wykładu kobiety, jednak nie chciałem biec w tej chwili po papier oraz ołówek do pisania. Trzeba będzie kiedyś ją poprosić o powtórzenie tej lekcji, jednak na razie starałem się zapamiętać tyle, na ile mogłem. Z uwagą oraz oczarowaniem przyglądałem się poczynaniom brunetki, która z niemalże czcią i miłością parzyła herbatę. Widać było od razu na pierwszy rzut oka, że uwielbiała przygotowywać oraz pić ten napar. Żadne z nas nie zwracało uwagi na ilość herbaty, która się przelewała i było już zdecydowanie za późno, gdy zauważyliśmy, że pysznego napoju było zdecydowanie za dużo. 
— Może rozdamy większość herbaty innym członkom Gildii? — spytała, na co kiwnąłem głową. — Nie wypijemy wszystkiego, jedną herbatę możemy sobie zostawić, resztę oddamy. Wyjdzie gdzieś z osiem, dziesięć filiżanek…
— Myślę, że to bardzo dobry i rozsądny pomysł. No, i będzie innym miło, że o nich pomyśleliśmy — powiedziałem, uśmiechając się lekko.
Znaleźliśmy jakąś w miarę dużą tacę, na której postawiliśmy filiżanki z herbatą i ruszyliśmy na dzielenie się ukochanym naparem. Jako że było tego dość dużo, a chodzenia przed nami niemało, to wziąłem noszenie tacy na siebie, coby kobieta nie dźwigała. Modliłem się w duchu, żeby niczego nie rozlać, jednak przy okazji cieszyłem się, że poznam więcej osób dzięki temu. Najpierw poszliśmy do biblioteki, gdzie zastaliśmy Alexa, który z chęcią przyjął od nas filiżankę napoju. Po nim był pan Ophelos, który akurat przechodził korytarzem obok i również się skusił. I tak powolutku pozbywaliśmy się porcelanowych naczyń z napojem bogów, chodząc po terenie gildii. Ignatius, Kaia i wiele innych osób, które z uśmiechami na twarzach częstowały się, aż została nam ostatnia, samotna filiżanka na tacy.
— Nie wiedziałem, że tak dużo osób lubi herbatę. Chyba będzie trzeba częściej ją rozdawać — powiedziałem nieco rozbawiony, drepcząc obok Elry. — Masz może pomysł, komu oddać ostatnią filiżankę? Mam wrażenie, że już wszystkich obeszliśmy — dodałem. 

Od Emmanuela, CD Alexander

Przewertowałem szybko książki, które dostałem w dłonie i uśmiechnąłem się pod nosem. Zdecydowanie nie była to książka kucharska z przepisami na pasztet z królika, chwała bogom! Nie wiedziałem, jak zareagowałbym, gdyby mężczyzna rzeczywiście wręczył mi horror dla królików, które śmiertelnie by się na mnie obraziły na najmniejszą sugestię, że mógłbym je zjeść i byłyby bardzo smacznym obiadem.
Kiwnąłem z aprobatą, tuląc do siebie książki i już miałem otwierać usta, żeby ładnie podziękować, powiedzieć, że oddam, gdy tylko się znudzą i się pożegnać, jednak bibliotekarz mnie uprzedził.
— Mógłbym iść z tobą zobaczyć twoje króliki? — spytał, na co mrugnąłem parę razy zdezorientowany. Spojrzałem na niego z wahaniem i podrapałem się po głowie, zastanawiając się, czy chyba miłośnik pasztetu w pobliżu moich małych, uszatych przyjaciół był dobrym pomysłem, ale koniec końców skinąłem głową, uśmiechając się lekko. Pomógł mi z bajkami i chyba nie pożre mi ich na miejscu… Prawda?
— Tylko bez straszenia ich — powiedziałem prosząco i skierowałem się w stronę wyjścia, zerkając co jakiś czas przez ramię, czy mężczyzna rzeczywiście za mną podążał. Poczułem się nieco nerwowo, ponieważ prawie nigdy nikt mi nie towarzyszył w drodze do hodowli. Czasami jakieś dzieciaki się napatoczyły, żeby pogłaskać i pogapić się na zwierzaki, ale przy nich nie czułem tej nerwowości. Chyba dlatego, że widziałem w nich Vivi i zawsze było mi się lepiej z nimi dogadać. 
Wpuściłem go na wybieg, uważając, żeby żaden z moich puchatych, ciekawskich przyjaciół nie uciekł.
— Rozgość się? — Bardziej brzmiało to jak pytanie, ale zaraz odwróciłem się do Hiacynta, który wylegiwał się w swoim ulubionym kąciku. Ostrożnie podszedłem do niego i uniosłem dwie książki, czekając, aż otworzy ślepia, żeby na nie spojrzeć.
— Mam dla ciebie nowe bajki — oznajmiłem szczęśliwy, głaszcząc go po futerku. — Mam nadzieję, że te ci się bardziej spodobają i nie będziesz mnie kopać — dodałem lekko zgryźliwym i rozbawionym tonem. Zerknąłem kątem oka na swojego gościa, żeby zobaczyć, co porabiał i jak sobie radził w otoczeniu królików.
— I jak wrażenia? 

Od Serine do Newta

Odkąd odnalazłam swój kąt, uczyłam się najbardziej pożądanych czynności domowych. Przeciętnemu mieszkańcowi pewnie z trudem przychodzi zrozumienie jak żmudne było dla mnie przyswojenie podstawowych umiejętności, takich jak sprzątanie czy gotowanie. Ja jednak byłam tym ewenementem, rzadkością, pochodzącą zazwyczaj albo ze skrajnie nieszczęśliwych rodzin, albo z tych najwyżej położonych. Jednak los tak chciał, że nie należę do żadnego z obu przypadków. Niegdyś przecież nie musiałam żyć we wspaniałych warunkach, by przetrwać. Wystarczyło trochę monet lub prowadzenie stylu życia kieszonkowca. Jakże spektakularnie więc wszystko upadło, gdy znalazłam się sytuacji, która wymagała ode mnie uczciwego podejścia. W ten sposób dziewięciolatka - moja mała Bairre, uczyła mnie podstawowych prac domowych, a jej ciotka Alex wprowadzała mnie w świat ziół i opieki nad zwierzętami.
Tak jak sprzątanie i gotowanie załapałam dość sprawnie, tak integracja ze zwierzętami była moją piętą Achillesową. Już wcześniej upatrzyłam sobie owcę, która pod jakimś względem wydawała mi się kompletnie inna od tych, które widziałam to tej pory. Jest to jedna jedyna owca, którą ciotka Alex (z jakiegoś powodu sama zaczęłam nazywać ją ciotką) posiada, dlatego też pozwoliłam sobie na nadanie jej własnego przezwiska, które początkowo miało być pieszczotliwe. Jaki przybrało to końcowo kształt? Cóż, myślę że wystarczy przytoczenie tu pewnej sytuacji. Otóż podczas wypuszczania zwierząt na powietrze, wyżej wspomniana owca nie raczyła współpracować. Tutaj przyznam - była to po części moja wina, ponieważ nierzadko zwierzęta wyczuwają we mnie drapieżnika. Aczkolwiek nie zmienia to faktu, że opiekuję się zwierzęciem już dłuższy czas i na mój rozum, powinno się już do mnie przyzwyczaić. Jednak tego dnia chodzący kłębek wełny dosłownie wbijał we mnie wzrok. Widok napuszonego wełnianego balona na tyle pozostał mi w głowie, że owca została po prostu Muffikiem. Co prawda - imię pasuje bardziej dla osobników płci męskiej, jednak skoro tylko ja mam wiedzieć o tym nietypowym imieniu, to co w tym złego?
Więc jak już wiadomo, ze zwierzętami nie idzie mi za dobrze. Mimo to obserwowanie ich nadzwyczaj mnie intrygowało. Przez to, że całe moje życie spędziłam w podróży, miałam dużo okazji, żeby przypatrywać się przeróżnym gatunkom. Dawno nie miałam żadnej okazji do spędzania czasu na łonie natury, dlatego wstając rano postawiłam sobie główne zadanie na ten dzień - rozejrzeć się w okolicy. Jestem tu stosunkowo niedługo, z tego więc powodu musiałam się skupić na zagrzaniu sobie miejsca. Toteż złapałam się szybko za przygotowywanie śniadania dla reszty domowników, żeby następnie przejść do zwierząt. Gdy już zapewniłam wszystkim to, co było moim obowiązkiem, zostawiłam karteczkę z informacją o mojej nieobecności.
Miałam wolny czas do południa, dlatego też szłam powolnym krokiem, przyglądając się uważnie jak zmienia się sytuacja w miasteczku - gdy wychodziłam, ludzie już zaczynali na nowo żyć. Wszystkiemu towarzyszył niebywały zapach rozkwitających roślin, wzbogacony aromatem wilgotnej gleby. Jakże więc nie mogłam się doczekać, aż spotkam pierwszych dzikich przedstawicieli rozkwitającego wiosennego życia. Niewiele minęło, jak dotarłam do ścieżki, prowadzącej wgłąb lasu rozpościerającego się wzdłuż licznych pól uprawnych. Podekscytowana ruszyłam przed siebie.
Obecna pora roku była dość nieprzewidywalna pod względem pogodowym - a ja zaufałam swojemu instynktowi, który podpowiadał mi, że będzie ciepło i słonecznie. Tutaj popełniłam swój pierwszy błąd, ponieważ niewiele później zaskoczyło mnie parę pojedynczych kropel, odważnie spadając na moją niczego niespodziewającą się głowę. Czym prędzej wyciągnęłam więc coś na wzór pałatki i zarzuciłam na siebie. Moim oczom ukazało się sporych rozmiarów drzewo, którego korzenie były na tyle duże, że można było na nich usiąść. Było ono do tego tak położone, że widać było i las, i dróżkę, i część pola. Dobrym aspektem była również obszerna korona drzewa, która skutecznie izolowała mnie od deszczu. Chociaż sama nie wiem czy można nazwać to deszczem, ponieważ było to delikatne kropienie. Rozłożyłam się więc wygodnie i obserwowałam. Deszcz wydobywał coraz to nowsze zapachy - od delikatnego zapachu rozkwitających leśnych owoców, aż po sam zapach deszczu, który jest przecież bardzo charakterystyczny. Nie musiałam długo czekać na to, czego pierwotnie oczekiwałam - młody zajączek przebiegł tuż przede mną, spłoszony. Rozmarzona wpatrywałam się w jego mokre futro - kropelka po kropelce spływały z niego pośpiesznie, ustępując tym samym miejsca nowym kropelkom, które zwierzę zbierało ocierając się o przeróżne rośliny.
Siedziałam tak w deszczu, gdy nagle zorientowałam się, że coś jest nie tak. Problem tkwił w moim porożu, które pojawiło się pod wpływem zbyt wielu bodźców, pochodzących ze świata roślin i zwierząt. Jak to zauważyłam? Poprzez efekt uboczny, jakim jest rozkwitanie pobliskich kwiatów. Nie byłoby to dla mnie dziwne, gdyby rozkwitły kwiaty, które widziałam wcześniej - ze względu na porę roku. Dziwne było dla mnie to, że pojawiły się zupełnie nowe kwiaty, których nigdy wcześniej nie widziałam w tej okolicy. Nerwowo zaczęłam szukać mojej saszetki, w której były specjale zioła. Moje poroże znikało, poprzez wcieranie tych właśnie ziół w moją szyję. Jakie było więc moja przerażenie, gdy nie mogłam jej znaleźć. W mojej głowie pojawiło się wiele nieprzyjemnych myśli - główną było to, że jak ludzie z wioski dowiedzą się czym jestem, to moja ówczesna rodzina może mieć przez to kłopoty. Ruszyłam więc prędko w drogę powrotną, byleby znaleźć upragnioną rzecz.

Newt?