sobota, 10 sierpnia 2019

Od Desideriusa cd Krabata

⸺⸺※⸺⸺

Nigdy nie spodziewał się, że chwile są w stanie tak bardzo się wydłużać. Przybierać wręcz gargantuiczne, niewyobrażalne wymiary, a to wszystko dlatego, że każdy kolejny moment równał się wygranej, przegranej, jak i cierpieniu spowodowanym starciem z potworem, którego nie był w stanie porządnie odepchnąć, a co dopiero z siebie zrzucić. Zionął mu gorącym, śmierdzącym siarką oddechem prosto w twarz, drapał pazurami po torsie i przyprawiał szamoczącego się Coeha o jedynie ciche stęknięcia przepełnione bezsilnością wobec nastałej chwili. Liczył się oczywiście z myślą, że pomoc może nadejść późno, może nawet i nigdy, jednak starał się wierzyć w to, że nareszcie się pojawi, bo wiedział, że mimo wszystko miał marne szanse z jaszczurem. Bez względu na to ile walczył, wciąż brakowało mu wiary we własne możliwości i zebrania się na, chociaż to jedno, porządne trzepnięcie stworzeniem, mające na celu zezwolić mu na ujście cało i zdrowo z całej tej nieszczęsnej sytuacji.
Pomoc, na jego szczęście nadeszła, prędzej od łez, wolniej jednak od bolesnych kłów, które zaczepiły się pilnie na jego barku, co w jakimś stopniu doceniał, bo zawsze mogły skończyć na jego twarzy, czy gardzieli. Tymczasem pokaleczono jedynie rękę, to w nią wpuszczono dawkę, pewnie trującej śliny i to ona zaczęła wkrótce boleć jak diabli, chwilowo odciągając jego myśli od Krabata, który prawił kolejny monolog, ściskając przy okazji szyję stwora w swojej, bądźmy tutaj szczerzy, potężnej dłoni. Rozmiary mężczyzny coraz bardziej zdawały się dla Coeha absurdalnymi, nie miał jednak zamiaru się wykłócać, a podnieść się na drżących noga, kątem oka nadzorując miejsce, które zostało zaatakowane przez szczęki zwierzęcia. Monstrum. Jak zwał, tak zwał.
Spojrzał na Krabata, skupiając się na końcówce jego wypowiedzi, po czym skinął głową, twierdząc, że pewnie mężczyzna obejdzie się bez większego szwanku. Szczerze, wyglądał na człowieka, którego nawet końska dawka skoncentrowanego jadu nie zrzuciła z nóg, może jedynie lekko smagnęła go po świadomości, kręcąc w głowie, przy każdym stawianym kroku. Desiderius liczył jedynie na to, że jeśli, nie daj los, coś zacznie mu się dziać, zgłosi się do medyka, a jak nie lekarza, to przynajmniej Coeha, żeby zajął się raną. Nie chciał mieć kogoś na sumieniu tylko ze względu na własną nieuwagę i durną, męską dumę, która jakoś zawsze musiała wtargnąć ze swoimi ubłoconymi buciorami w paradę, rujnując dotychczasowe, przyjemne i leniwie biegnące życie.
Chrząknął, po czym wskazał na drzwi i zaczął prędko przebierać nogami, byle jak najprędzej dotrzeć do opuszczonej pracowni, która teraz w jego głowie przypominała istny azyl. Miejsce docelowe, gdzie może mieli nareszcie dosięgnąć spokoju, szczęścia i ulgi od zgiełku i wrzawy, jakie sprawiła im pechowa przesyłka. Starał nie skupiać się na coraz to bardziej uwydatniającym się bólu promieniującym od lewej ręki, a raczej na tym, by doprowadzić ich na wyznaczone wcześniej miejsce, przy okazji nie zataczając się, jakby dopiero co wypił o kilka napitków zbyt wiele. Było to trudne, jednak wytężał się maksymalnie, jak tylko mógł, mrużąc szare oczy i zaciskając mocniej szczęki. Obawiał się zerknięcia na bark, wiedząc, że może zastać tam nieciekawe rzeczy, chociaż jak do tej pory nikt z gildii nie zatrzymał się, by dopytać go, czy coś mu się stało. Zdecydował się uznać to za dobry omen i pędzić dalej, raz na jakiś czas oglądając się za siebie, w celu upewnienia się, czy Krabat dalej za nim idzie, czy jednak stworzenie uwolniło się z potrzasku. W to jednak szczerze wątpił, szczególnie jeśli człowiek brał pod uwagę to, z jaką pieczołowitością mężczyzna owy pakunek utrzymywał, zaciskając mocno silne ręce.
— Co potem — mruknął w pewnym momencie, prawdopodobnie nawet nie zauważając, że zaczął namyślać się na głos, co ostatnio zdarzało mu się dość często. Szczególnie gdy dopadało go zmęczenie. Trudno było mu powiedzieć, czy to już mózg zaczyna mu płatać figle, czy to jednak jakieś maniery, które zawsze miał w sobie zawarte, jednak dopiero teraz zaczynały wychodzić na wierzch, do tego w mało pasujących momentach. Zaskakiwały go, gdy nie powinny, przykładowo w trakcie obiadu, przerywając konwersację kilku osób, które prowadziły rozmowę, siedząc przy nim i żywo gestykulując. Czy w trakcie ważnych spotkań. Czy nawet przesiadywania w bibliotece.
— Potem już chyba niestety będzie trzeba pójść z tym do mistrza, bo ta dziadyga może narobić wiele szkód, nawet słodko lulając. Nie będziemy jej, póki co spuszczać z oczu, nie wiem, jak długo środki usypiające na nią podziałają i nie mam zamiaru ryzykować kolejnymi pogryzionymi. Nie wszyscy muszą znosić to tak dzielnie jak ty — dodał, dość cicho, jednak nie na tyle, by Krabat go nie usłyszał. Przynajmniej taką posiadał w tym wszystkim nadzieję i intencję.
Odetchnął z ulgą, otwierając wrota do raju, który teraz stał wolny dla wszystkich, do tego świecił pustkami i pajęczynami, bo najwidoczniej pająki upatrzyły sobie to wilgotne, ciemne miejsce, jako idealne do zamieszkania. Starannie zamknął drzwi za Krabatem, gdy ten w końcu wyszedł i zaczął przekręcać dozowniki w lampkach, odpalając je. Nie miał najmniejszego zamiaru pracować w Egipskich Ciemnościach, a mały winkiel gdzieś u góry niekoniecznie chciał mu w tym wszystkim pomóc. Musiał przysłużyć się dziełem człowieka.
— Nie wiem, odstaw go może na środek — mruknął, przecierając czoło i sięgając dłonią do sakiewek, by upewnić się, czy wszystko, czego potrzebował, znajdowało się na swoim miejscu. Nie posiadał co prawda żadnej broni, liczył jednak na to, że w razie wypadku, to mężczyzna ponownie zapewni mu jako taką ochronę. Wiedział, że nie powinien w stu procentach polegać na Krabacie, w tej jednak sytuacji nie miał chyba innej opcji, jak po prostu cicho prosić o łaskę, zarówno ze strony sił wyższych, jak i samego rolnika.
Pewnie, gdyby się tylko postarał, mógłby sam dokładnie zająć się stworem i rzucić swoim przydługim monologiem, by bestia sama zasnęła i nie potrzeba było do tego żadnych ziół, trucizn, czy proszków. Po prostu stwierdziłaby, że nie ma co i glebnęłaby się na tej chłodnej podłodze, byle odciąć się od przemyśleń mężczyzny, które pewnie najcierpliwszego w końcu doprowadziłyby do szaleństwa. Możliwe, że i targnięcia się na własne życie, bo w końcu ileż można słuchać o paskudztwie, jakim darzy nas świat i los?
— Jak zdejmiesz pokrywę, postaraj się jak najszybciej oddalić od pudła — zaczął, odrywając się na chwilę od dziwnych myśli, które, podobnie jak słowa, nachodziły go w najmniej sprzyjających warunkach. — Środek ma mały obszar działania, ale jest bardzo mocny, a nie chcę mieć tutaj dwóch śpiących królewien. Jad może nie zrobił na tobie wrażenia, ale to położyłoby nawet niedźwiedzia do snu zimowego w środku lata — dodał, marszcząc brwi i podrzucając w dłoni szczelnie zawiązany worek z nieprzenikającego pyłków materiału. Nie do końca pamiętał, czym był powleczony, jednak zabezpieczenie jeszcze nigdy go nie zawiodło. — Tak? — dopytał się, upewniając, czy wszystko było dla Krabata jasne. Naprawdę, nie miał ochoty mieć tego dnia kogokolwiek na sumieniu. Nie tym razem.

⸺⸺※⸺⸺
[Krabat? Przepraszamy za jakość, coś nam ostatnio idzie opornie to pisanie.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz