czwartek, 8 sierpnia 2019

Od Krabata cd. Nagi

Sen miał równie ciężki jak oddech i bezwładne ciało, które nawet na granicy jawy nie specjalnie słuchać chciało jego poleceń. Powietrze ponad nim przenikała dziwna nie do końca znana mu woń, która przywodziła mu na myśl rodzinny dom tudzież gabinet medyka, co zważywszy na dodatkową profesję matki właściwie na jedno wychodziło. Otworzył oczy z niejakim trudem i wiodąc spojrzeniem dookoła starał się zorientować gdzie się znalazł i z niejakim zdziwieniem rozpoznawał swój pokój w gildii, tym bardziej, że na ścianach kładły się już długie promienie słońca znamionujące późną już godzinę. Musiało być grubo po porze obiadowej, bo odczuwał dotkliwe ssanie w żołądku jakby od rana nie jadł. Spróbował się poruszyć i dopiero wówczas do jego świadomości dotarły dwa fakty o kapitalnym znaczeniu. Przede wszystkim nieznośny ból głowy uniemożliwiający zajęcie choćby pozycji siedzącej nie mówiąc już o powstaniu, po drugie wraz z próbą wygodniejszego usadowienia na i tak niezbyt komfortowo skonstruowanym posłaniu zdał sobie sprawę z obecności w pokoju kogoś jeszcze. Mruknął, wiec jak stary niedźwiedź, którego właśnie zbudzono z zimowego snu dając w ten sposób znać, że nie tylko wrócił do przytomności, ale i zauważył niespodziewanego gościa. Po tej krótkiej demonstracji będąc pewnym, że nie przyprawi nikogo o zawał swoim nagłym odezwaniem się, o ile nie zrobił tego dotychczas zaczął swój monolog. Zdecydowanie milczenie nie służyło Krabatowi, a tym bardziej nie sprzyjało temu, kto miał nieszczęście znaleźć się w pobliżu, gdy mężczyzna mowę odzyskał.
- Czy to czarne pierzaste mogłoby ze mnie zleźć zanim dostanę alergii na pierze. Dźwigam na swych barkach obowiązek wyżywienia całej gildii, a ten sobie tutaj posłanie na mnie urządza, że jeszcze jego mam nosić i znosić.
Bezwiednie przeciągnął dłonią po głowie. Natrafiwszy palcami na tkaninę bandaża opuścił dłoń z wyraźnym niezadowoleniem, westchnął i jeszcze raz pomasował skronie.
- Świetnie – jęknął wyraźnie niezadowolony ze swojego obecnego stanu – świetnie panie Krabat, teraz ty się będziesz wylegiwać w łóżku, a grządki same się oplewią. Właściwie to miło byłoby wiedzieć, co ja tu właściwie robię i kto pozwolił sobie pozbawić mnie przytomności i … Bogowie! Czemu od rana boli mnie tak głowa? Skoro medyk był żeby założyć bandaż to, czemu nie poczekał żeby i tym się zająć. Ja przecież wykonuję swoją robotę jak należy, więc czemu inni mają z tym jakiś problem. Moja głowa!
Skulił się starając się ukryć głowę między kolanami. Dopiero teraz leżąc na boku mógł dostrzec twarz swojej towarzyszki.
- Naga!? Kogo tak od rana dowcipy się trzymają! Komu strzeliło coś do łba, że potrzebuję egzorcysty i czemu… durny łeb. Teraz jeszcze na oczy mi się rzuciło…
Wstrząsnął głową starając się przywrócić sobie ostrość widzenia. Wszystko jednak zdawało się wirować i zmieniać jak w kalejdoskopie: barwy, dźwięki, kształty przechodzące niezauważalnie jedne w drugi, jakby ktoś zrobił sobie z niego magiczną latarnię i kręcił nim w kółko wyświetlając coraz to nowe obrazy, a jemu zdawało się to wszystko tak płynnie przechodzić jedno w drugie, ze nie umiał odróżnić rzeczywistości od złudy. Jaskinia, czy pokój. Gildia, czy Czarcia Góra.
- Niedobrze mi. Albo to dlatego, że tak słabo karmią, albo wręcz przeciwnie. Nie ważne, ale byłbym wdzięczny gdyby ta zabawa moim kosztem natychmiast się skończyła. Mam już tego dosyć.
Zmrużył oczy starając się dojść do siebie. Kiedy je otworzył zdało mu się, ze widzi swego przyjaciela z młodzieńczych lat.
- Diego – szepnął – Gdzie my jesteśmy? Co ja tu robię?

<Naga>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz