wtorek, 6 sierpnia 2019

Od Krabata cd. Narcissy

Zapewnienia młodej damy, co do liczebności jej bagażu przyjmował z dużą rezerwą, jako, że przez znajomość niektórych zwrotów ze słownika arystokratek, którą zawdzięczał usłanej cierniami raczej niż różami znajomości z Sorelią aż nadto dobrze wiedział, z czym wiąże się stwierdzenie kilka toreb i że bynajmniej nie należy rozumieć tego pojęcia dosłownie. Z równym powątpiewaniem przyjmował zapewnienia o pracy we dwójkę i nie zdziwiłby się bardzo nawet wówczas gdyby okazało się, iż po paru rundkach w tę i z powrotem także właścicielkę owego rzekomo niezwykle skromnego dobytku trzeba będzie nosić razem z nim, a ona w najlepsze kręcić będzie, bardzo zgrabnym skądinąd noskiem, że on wół juczny wlecze się, że nie tak stawia, że… a nie na bałagan narzekać nie będzie, bo Krabat wszystko swoimi chusteczkami powyciera. Wszystkie te jakże filozoficzne przemyślenia zachowywał dla siebie i wybudził się z letargu akurat w porę by usłyszeć monolog Narcyzy na temat biednej paprotki, która pod jej czułą opieką dokonała swego zielonego żywota w okolicznościach, co najmniej dziwnych. Właściwie to miał swoje podejrzenia, co do prawdziwego powodu owego nieszczęścia, którymi nie omieszkał się podzielić.
- Przelałaś – mruknął nie wiadomo czy do niej czy do siebie, a najbardziej jak zawsze w przestrzeń ściągając na siebie zdumione spojrzenie kobiety, która najwyraźniej myślała w tym momencie o czymś zupełnie innym. Pokręcił tylko głową darując sobie monolog na temat braku kultury w prowadzeniu konwersacji i po krótkim westchnięciu poprawił się – paprotkę przelałaś. Wbrew pozorom to wcale nie są tak wytrzymałe kwiaty. Właściwie chyba każdy ma na sumieniu jakaś paprotkę. Czasami wydaje się, że rozumieją, co się do nich mówi. Kiedyś taka jednak działał mi na nerwy tom na nią nieco nawyklinał. Po tygodniu zeschła się zupełnie. Paprotkom nie można ufać. A już szczególnie, jeśli chodzi o wodę, gotowe się przepić jak człowiek wódką. Całkiem nie mają umiaru. Ale większość to się też i za nie tak nieostrożnie bierze. Kupi na targu jakiegoś badyla i od razu wielki ogrodnik.
Krabat właściwie każdą czynność potrafił połączyć z swoją wielką namiętnością, jaką było snucie rozwlekłych monologów i narzekanie na każdą najmniejszą rzecz nawet, jeśli stanowiła swoisty sukces. Zawsze sądził, że droga do pokonania znacznie się skraca, gdy urozmaicić ją rozmową, a już szczególnie, kiedy to on mówi. Rzeczywiście dotarli na miejsce dość szybko, co jednak należałoby przypisać niezwykle krótkiej odległości do pokonania niż oratorskim zdolnościom samozwańczego przewodnika. Ogrodnik zatrzymał się. Wydobył z kieszeni kawałek materiału i dokładnie obejmując nim klamkę otworzył drzwi. Uderzyło go jasne światło, które po pewnym czasie przebywania w półcieniu korytarzy wydawało się oślepiające.
- Zapraszam przodem panienko, nie sądzę, by po drugiej stronie czaiła się, jaka bestia, po za stadkiem wiecznie wygłodniałych kociaków, których zawsze tu pełno szczególnie w porze obiadowej, ale one nie jedzą ludzi. Dostają żarcie lepsze chyba niż członkowie gildii, a i tak łażą za człowiekiem żeby ostatni kąsek sprzed nosa porwać. Bo to niby całkiem przyjemne zwierzęta, tylko nie dla głodnego, bo nie dadzą spokojnie zjeść. Ja tam je lubię, ale nie dlatego żebym był syty, tylko po prostu na liście istot przerywających mi posiłek zajmują dość odległą pozycję, tak samo jak na liście szkodników, chociaż jak mi taki futrzak balet między brukselką, a burakami odstawi, to najpierw człowiek zielenieje z rozpaczy, a potem purpurowieje ze złości, a sprawca całego zamieszania hyc na drzewo i szukaj wiatru w polu igły w stogu siana. Powie ktoś, że narzekam, ale ja mówię, jak jest, a że nie jest różowo to przecież nie moja wina. Nie zawsze musi być moja wina, aaa…
Nie skończył przenosząc pytające spojrzenie z wyładowanego wozu na jego właścicielkę starając się znaleźć powiązanie jakoweś miedzy ilością zawartej jak sądził w skrzyniach odzieży, a filigranową postacią kobiety. Co więcej każda pojedyncza skrzynia zdawała mu się zdecydowanie zbyt duża by kobieta mogła ją unieść. Następnie przeniósł spojrzenie na jej towarzysza, który wiernie dreptał za nimi nie spuszczając czujnego spojrzenia z Narcissy, to znów przenosząc jarzący się ogniem wzrok na Krabata. Ogrodnik, absolutnie nie umiał wyjaśnić skąd wzięła się u niego taka sympatia do stworzenia. Może, dlatego, że swego czasu sam miał psa, a może, dlatego ze w przeciwieństwie do przedstawicielki ludzkiej rasy nie posiadał żadnego bagażu, który trzebaby targać do pokoju.
- Wiesz, co przyjacielu – zwrócił się do biesa - zdaje się, że panienka powinna zaprzyjaźnić się, z jakim jucznym wołem, a nie z tobą.   
Podszedł do wozu i wskoczywszy nań ze sprawnością, której nikt by się po niej nie spodziewał. Wyszarpnął z kieszeni rękawice i zaczął ściągać na ziemię pakunki segregując je od razu na sterty do zabrania po trzy albo i cztery pudła jedna. Chwycił pierwszą górę i już miał kierować się do wejścia, gdy przystanął na moment. Dopiero teraz mógł zobaczyć swoją towarzyszkę w pełnym świetle dnia. Jej włosy lśniły jak płynne złoto, a w oczy błyszczały bursztynowym blaskiem. Wstrząsnął głową udając, że stara się odgarnąć spadające mu na twarz kosmyki włosów.
- Wiesz co – odezwał się do kręcącego się w pobliżu Kha – jednak dobrze, że ma ciebie. Ktoś powinien jej pilnować.
Wniosek był przecież prosty. Krabat nigdy nie miał szczęścia do kobiet. Te, które przychodziły do niego same były jak naiwne baranki pchające się w paszczę wilka, a te z kolei, które on sobie upodobał okazywały się wilkami w owczej skórze. Nadal nie mógł zapomnieć tej kobiety, która choć widział tylko z daleka i w dodatku w gromadzie żołnierzy dybiących na jego życie, wciąż wydawała mu się tak piękna. Nie potrafił też zrozumieć, dlaczego Narcissa przypominała mu ją do tego stopnia, iż mógłby niemalże przysiąc, że to ona.

<Narcissa?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz