piątek, 2 sierpnia 2019

Od Krabata

„Zły dzień” określenie, które w przypadku Krabata spokojnie możnaby używać naprzemiennie z równie popularnym wyrażeniem „dzień, jak co dzień”. O tyle o ile dla innych ludzi swoistą normą była, jako taka życzliwość dla bliźnich pozwalająca zawrzeć przydatne znajomości, nie narazić się nikomu i mówiąc najprościej nie pozabijać nawzajem, o tyle zachowanie Krabata możnaby przyrównać do Cerbera pilnującego bram gildii i tylko bogom dziękować, że nie stanowił raczej je wizytówki, tylko od czasu do czasu doprowadzając potencjalnych członków do jej wrót nie szczędząc im uszczypliwości i sążnistych monologów mających niewiele wspólnego z jakąkolwiek konwersacja, a już na pewno z uprzejmością. Trudno, więc powiedzieć, aby tego dnia był bardziej niemożliwy niż zwykle, jak i trudno odnaleźć odpowiednie porównanie, dość, że przyjrzawszy się bliżej przypadkowy przechodzień mógłby nabrać wątpliwości czy nie ma do czynienia z jakimś przybyszem z piekieł za karę zamienionym w człowieka by sobie na swój ciepły stołek siarką ogrzewany w państwie szatanów zasłużył. W pełni oddając jednak sprawiedliwość nosicielowi miny bazyliszka tuż po tym jak dojrzał swe odbicie trzeba przyznać, iż dawno nie zdarzyła mu się taka przykrość jak tego dnia. Po pierwsze zaspał i zamiast śpiewu ptaków o poranku obudziły go wrzaski członków gildii starających się jeszcze do obiadu spalić energię sutego śniadania z gorliwością, której nie powstydziłby się żaden kapłan bożka obżarstwa. Zdawało się, że nikt tutaj nie słyszał, że po obiedzie należy odpocząć, a nie męczyć siebie i innych przy okazji. Zresztą on też wiele miał do zarzucenia swojemu trybowi życia. A może obudziło go burczenie w brzuchu. Poruszył się jakoś dziwnie ociężale zdając sobie sprawę, że najpewniej sprawca zamieszania jest jednak ból głowy, z którym nijak nie mógł sobie poradzić, ani ściskaniem czaszki dłońmi, ani nerwowe posykiwania, które nieświadomy niczego gość rolnika mógłby wziąć za oznakę zadomowienia się w chacie stadka żmij, co zresztą byłoby o tyle tylko dziwne, że nastąpiło tak późno, bo Krabat i bez swoich eksperymentów z truciznami ociekał jadem, więc miałyby w nim dobrego kompana. Zerknął na swoją półeczkę poszukując źródła paskudnego samopoczucia, ale szybki przegląd zapasów upewnił go tylko w tym, że niczego nie zażywał i to od kilku już dni. Dochodząc do prostego wniosku, że nie wiele sam tu zdziała szczególnie z pustym żołądkiem i równie na ten moment pustą głową, w której tylko ból dudnił po swojemu wstał i poszedł do Wspólnej Sali. Zanim tam dotarł kilkakrotnie zatrzymywał się obawiając, iż zwróci resztki wczorajszej kolacji, które jako jedyne trzymały go jeszcze przy siłach. O dziwo jednak dotarłszy do jadalni zupełnie stracił apetyt. Już po kilku łyżkach owsianki głowa opadła mu na ramię i zasnął. Obudził go dopiero przed obiedni hałas. Poderwał się z miejsca omalże nie strącając całej starannie rozłożonej na stole zastawy. Potknął się o krzesło i runął jak długi na podłogę z niezdrowym rozbieganym spojrzeniem.
- Co wy tu robicie – szeptał jakby w malignie – co wy tu do licha robicie mówiłem wam żebyście szli do diabła. Jakim cudem się tu znalazłem. Cudem, o co za zrządzenie czarta, żeście mnie znaleźli tam, gdzie miałem wreszcie odpocząć. Ale jeśli tego chcecie to mnie zabijcie. Nie będzie już żadnej lojalności.
Mruczał pod nosem, ale tym razem na tyle głośno, że ci stojący najbliżej doskonale słyszeli jego bredzenia. Wstał i zatoczył się natychmiast na stół jakby nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
- Coście mi podali… A ty dalej z nimi Mysikróliku. Ratuj się póki możesz. To nie jest tak, że zawsze będziesz cierpiał. Zobojętnieje ci w końcu. Ale na litość bogów czasem lepiej cierpieć.
I pochwalam tajń życia
W pieśni i w milczeniu
Pogodny mądrym smutkiem
I wprawny w cierpieniu
Pamiętasz. Nie, nie możesz pamiętać. Was tam nie było. Wasze tortury przy tym. Nawet twoje Traszko, choć i twoja kolekcja oczu i te kępki włosów Palownika przyprawiają mnie o mdłości. No proszę jest i Igor. Co zrobisz tniesz mnie przez twarz tak jak on. Jego już nie ma! Nikt mnie nie dotknie – wyrzucał z siebie z zawrotną prędkością nie dopowiadając części słów, jąkając się, sapiąc. Przypominał zaszczute zwierzę panicznie szukające drogi ucieczki. Nagle drzwi otwarły się i zdało się Krabatowi, że widzi w nich swego ojca.
- Odejdź – wrzasnął obracając się gwałtownie. W jego drżącej dłoni połyskiwał srebrny nóż – nie, nie zrobię tego. Ty nie żyjesz. Odejdź milczący wyrzucie sumienia. Odejdź, bo…
Ruszył w stronę przybysza, nie wypuszczając z ręki swego oręża. Gdzieś z tyłu na podłogę spadła filiżanka, ktoś krzyknął, a potem wszystko zakryła ciemność.     


<Naga?>
Myślałam że mi lepiej wyjdzie, ale i tak proszę ratuj Krabcia, bo się na ludzi (na Mistrza) z nożem rzuca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz