niedziela, 4 sierpnia 2019

Od Nagi cd. Krabata

Później niż zwykle przyszła na śniadanie, już na jego końcówkę. Zazwyczaj to wschodzące słońce, mozolnie wspiąwszy się na linię horyzontu, oznajmiało Nadze nie tyle pobudkę, co porę jedzenia. Dzisiaj jednak, mimo że wstała na czas, tak na posiłek się nie udała. Nie mogła z czystym sumieniem przełknąć choćby jednego kęsa, gdy powietrze wokół Gildii tak ciążyło, a wokół roznosił się przejmujący smród. Smród zgnilizny, który widocznie pochodził nie z rzeczy materialnych, gdyż zapytani o niego inni członkowie natychmiast zaprzeczali, co by coś takiego czuć, a duchowych. Tak więc prędko udała się na zewnątrz, chcąc jak pies myśliwski wywęszyć łup obślizgłych grzechów lub jak sęp znaleźć moralną padlinę, gdyż to tam najczęściej paradowały śmierdzące zmory. Jednak ku jej zdziwieniu świeży wiatr niósł ze sobą jeno orzeźwiające zapachy z gór, wilgotne powietrze znad rzek i jezior, słodkie nuty kwiatów rosnących w ogrodzie. Nie był w najmniejszym stopniu przesiąknięty przykrym odorem, albowiem ten zdawał się panować jedynie między murami Gildii.
Kobietę nawiedziły obawy, co by jeden z członków zboczył z dobrej ścieżki, zwracając się przeciwko sobie i przeciwko bogom tak mocno, iż konsekwencje tego czynu można było wyczuć na kilometr. Nie jej zadaniem wtrącać się w wybory moralne ludzi, a jedynie pilnować i wypłaszać wstrętny brud, który z nich wychodzi, lecz teraz nie znała tego potężnego źródła, głośno i wyraźnie słyszała pobliski strumień, czuła jego woń, a jednak nie mogła do niego trafić, zgubiona między wysokimi drzewami i niskimi kamieniami. 
Ten objawił się wtedy, gdy przestała go szukać. Gdy weszła w końcu do jadalni, naskoczył na nią cały, dusząc, topiąc ją, wpychając w gardło swoje łapy. Wzięła prędko swoją okrojoną, skromną na jej życzenie porcję i usiadła niedaleko szukanej przez nią osoby. Nie zaczęła rozmowy, bo słysząc ciche oddechy i pomruki domyśliła się, iż jegomość pragnął uciąć sobie drzemkę przy dzisiejszym śniadaniu i dokładnie jak nie budzi się śpiącego niedźwiedzia, tak i ona nie ruszała postaci. Minuty mijały, ona zdążyła wolnym tempem zjeść wszystko, co znajdowało się na szklanym talerzu, a mężczyzna wcale nie miał zamiaru wracać do żywych i przytomnych. Tak więc cierpliwie czekała na swoim miejscu. Czekała, by uciąć sobie z zainteresowanym krótką, acz ważną pogawędkę o jego czynach. Jak starsza nauczycielka wytargałaby przedszkolaka za ucho, tak i ona zdzieliłaby go po głowie pytając czy sprawia mu przyjemność narażanie wszystkich w Gildii, bowiem człowiek zły i zepsuty był jak magnes na różnego rodzaju plugastwa, jakie chodziły po tym świecie. Najlepszy przykład stanowił jej podopieczny, który to od rana był ożywiony, panoszył się wszędzie, gdzie tylko mógł, a po wejściu do stołówki tylko szybki refleks kobiety i bolesne pociągnięcie za ptasi ogon powstrzymało go od rzucenia się do przodu i przylgnięcia do jegomościa. Trzymała go więc mocno i pewnie nie tylko za ogon, a również za dziób, gdyż ten po puszczeniu śpiewał najbrzydsze i najgorsze piosenki, jakie kobieta słyszała. 
Nie zdążyła obmyśleć jednego, wartościowego słowa, które by wyperswadowało jakiekolwiek zachowanie, którego mężczyzna się trzyma, gdy ten zerwał się nagle z miejsca, zaskakując tym nie tylko egzorcystkę, ale również wszystkich wokół. Padł na ziemię, to znowu wstał i zachowywał się jak pozbawiony ostatniej klepki. 
— Co wy tu robicie…! Co wy tu do licha robicie mówiłem wam żebyście szli do diabła!
Mruczał pod nosem najdziwniejsze rzeczy, których nawet jeśli Naga by nie usłyszała, nie straciłaby zupełnie nic, bowiem choćby wygłoszone pięknie, głośno, z nienaganną dykcją, dla niej dalej był to pozbawiony sensu bełkot. Lecz, i zapamiętajcie to wszyscy, z takiego bełkotu wciąż można coś wyciągnąć. Nim szalony zdążył dojść do swego wiersza, ta już domyślała się, co było nie w porządku. Okropnie, okropnie nie w porządku, bowiem to nie jego duch tak cuchnął, a to mogło oznaczać tylko jedno.
Podniosła się wrzawa, gdy masywne drzwi nagle się otwarły. Delikatny zapach alkoholu, częsty przy jego postaci, dotarł do jej nozdrzy i to właśnie po nim rozpoznała jego osobę. Ktoś w tym zamieszaniu musiał szybko po niego pobiec, albo po prostu zgłodniał i sam wszedł do pomieszczenia, w końcu nawet Mistrz musiał czasem coś zjeść. Pytanie w jaki sposób się tam znalazł odeszło w niepamięć, gdy krzyk zdominował wszechobecny hałas, a szczęk metalicznego ostrza rozniósł się po pokoju. 
— Ty nie żyjesz. Odejdź milczący wyrzucie sumienia. Odejdź, bo…
Kobieta wypuściła zdezorientowanego kruka, by pochwycić za to swój pusty talerz, który dalej leżał takim, jakim go zostawiła. Popchnął ją do tego instynkt i być może to też on ją nakierował na uzbrojonego Krabata. Szkło prysło jak bańka mydlana, gdy uderzyło w tył jego głowy. Jedynie mały kawałek został w jej dłoni, ale szybko upuściła go na ziemię, gdy postać zatoczyła się do tyłu i runęła prosto na nią. 
Złapała go pod ramiona, próbując utrzymać go na nogach, jednak kolana jej się ugięły, gdy stracił przytomność i całą swą wagą zaczął ciągnąć ją ku dołowi. Kilka osób, które zdążyły otrząsnąć się z pierwotnego szoku spowodowanym tą całą, całkiem niespodziewaną sytuacją, prędko wstało ze swoich miejsc i pomogło egzorcystce. Wraz z nimi oraz Mistrzem, który zaraz dołączył, położyli nieszczęśnika na podłodze. 
— Bogowie… co się stało? — Ktoś zapytał półgłosem, gdy do grupy gapiów wkomponowały się osoby przechodzące korytarzem, widzące formujące się zbiorowisko. 
— Nie ma potrzeby wzywać bogów nadaremnie — odezwała się Naga, zakładając ręce na biodra, ciągle z ciężkim oddechem. — Jestem pewna, że mają lepsze i ciekawsze modlitwy do spełnienia, niźli to o jego zdrowie. Biedaczysko nie zaznało snu przez kilka nocy i teraz zmęczony umysł jego wymyśla sposoby, byśmy siłą go do łóżka przywiązali. No, już, nie ma krwi, ni morderstwa, ciągle jeszcze dycha, więc rozrywki brak. Nie ma na co patrzeć.
Przegoniła ciekawskie spojrzenia padające na leżącą bez ruchu postać, zamykając za nimi ciężkie drzwi. W stołówce został już tylko owy nieszczęśnik, ona, Cervan i Irina, która wybiegła z kuchni, słysząc podniesiony głos. Złapała się za głowę widząc bałagan i po uspokojeniach Mistrza postanowiła posprzątać kawałki rozbitego naczynia, ciągle kręcąc głową i mówiąc do siebie. Sam Cervan dalej patrzył na Krabata i Nagę z podejrzliwością, bowiem nie mógł przypisać nagłej agresji ze strony rolnika na zwykłe zmęczenie, był jednak na tyle życzliwy, by więcej nie pytać, a jedynie pomóc kobiecie z przeniesieniem mężczyzny do jego sypialni. Tam wyjaśniła, że medyk będzie jedynie potrzebny do spojrzenia na formującego się z tyłu głowy guza, a z resztą sobie poradzi. Toteż gdy satyr sprawnie opatrzył ranne miejsce, kobieta pobiegła po swoje zioła i narzędzia, ustawiła je w pokoju, wypędziła z pomieszczenia dwójkę mężczyzn i zamknęła drzwi na klucz. 
Odsłoniła zasłony, wpuszczając do środka trochę światła. Wielkie, czarne ptaszysko zdążyło nieproszone ułożyć się na brzuchu rolnika, widocznie zadowolone. Naga nie mogła zrobić wiele, gdy ten był nieprzytomny. Podstawiła mu pod nos jedynie kilka wyciągów, czekając, aż się obudzi. Tym razem, miała nadzieję, że spokojniejszy.
Krabat?
(czasem użycie siły to jedyne słuszne rozwiązanie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz