czwartek, 8 sierpnia 2019

Od Narcissi cd Krabata

⸺⸺✸⸺⸺

Zdziwiła ją odpowiedź Krabata. Zawsze przekonana była o tym, iż rośliny należy podlewać niekoniecznie sporo, ale raczej często i nie sądziła, że w ten sposób da się roślince zaszkodzić. Co tu się jednak dziwić, w końcu zawsze uczyli ją, jak pchnąć ostrzem, nie jak spsikać paproć, co by się zbytnio nie oburzyła i nie zdecydowała rozeźlić na właściciela. Tego dnia, gdy zastała ją podgnitą i doszczętnie zmasakrowaną, stwierdziła, że nie jest to jej powinność i że więcej za krzaki i chabazie zabierać się nie będzie, bo to nigdy nic dobrego nie wychodzi. Znając ją, jeszcze pewnie los pokarałby alergią i niemożliwym kręceniem w nosie. Mogła jedynie westchnąć cicho, gdzieś tam pod nosem burknąć raz, czy drugi i wsłuchać się w litanię mężczyzny na temat nietrafionych wyobrażeń, w które wpędzani byli ludzie, przepełnieni pewnością odnośnie ich słusznego zajmowania się kwiatuszkami. Możliwe, że parsknęła cichym śmiechem, gdy tylko usłyszała fragment o słabości do pewnego napoju wyskokowego, co jedynie wzbudziło delikatnie oburzone prychnięcie ze strony Khardiasa.
Nie przepadał za procentami, aczkolwiek Narcyzia pozwalała sobie zaśmiać się z jego uprzedzeń pod pretekstem jego braku możliwości uszczknięcia trunku, co jedynie podburzało stworzenie. Wtedy burczał, warczał i stroszył się jak kocur, któremu kto właśnie zdecydował się wejść na posesję i zakłócić dotychczasowy spokój i harmonię życia.
Skinęła głową, gdy przytrzymał jej drzwi, posłała mu najpiękniejszy uśmiech, jaki miała w zanadrzu na takie okazje, a później ponownie oddała się wsłuchiwaniu w przyjemny głos, który mówił o nieco mniej przyjemnych sprawach. Powoli przestawała zwracać uwagę na kolejne wywody Krabata, uznając, że prawdopodobnie większość z nich obracała się wokół tego samego, wokół narzekania i plucia na nieszczęścia, które spotykały młodego mężczyznę. Może raczej zwykłe wydarzenia, jakie przekuwał w monologi, dodając im dramaturgii i starając się jak najbardziej wyeksponować całą złość i nieszczęście, jakie się w nich zawierało, nawet jeśli były to sprawy mało istotne. Mogła przyznać mu order za tak pilne oddawanie się wyolbrzymianiu niektórych spraw, jakby co najmniej odebrały mu kogoś ważnego sercu, bądź doprowadziły do tragicznego zakończenia.
Czekała więc jedynie na komentarze odnośnie pakunków, jakimi miała go obciążyć i wcale nie musiała dopraszać się o wykład na temat rzeczy, które sprowadziła i chociaż nie były szczególnie uciążliwe, tak skierowane, niby na stronie, do Khardiasa, z łatwością ją rozbawiły. Nie trudno było jej równie przyznać się do zaskoczenia, jakie spowodował dość żwawy i zaskakująco zręczny ruch ze strony Krabata. Nim dobrze się rozglądnęła, mężczyzna stał już na wozie i ściągał jej toboły, nie pozwalając nawet dobrze zareagować, czy pisnąć czymkolwiek. Nie należała jednak do kobiet, które chciały, by usługiwano im, jakby same nie posiadały sprawnych rąk, to też prędko wybudziła się z letargu, w jaki wprowadził ją widok sprawnie przerzucającego skrzynie i walizki Krabata. Było ciepło, słońce przygrzewało mu w plecy, oświetlało dobrze zbudowaną sylwetkę od tyłu, znacząc każdy szczegół w jego budowie. Zdołała dostrzec nawet powoli pojawiające się kropelki potu, które zraszały jego skroń, prędko jednak pokręciła głową i poprawiając włosy, ściągnęła kapelusz, by zawiesić go na lasce, którą z kolei oparła o bok wozu. Nie potrzebowała zaproszeń, prędko podjęła jedną ze skrzyń i chociaż nie było to tak imponujące, jak Krabat dzierżący bez problemu trzy, czy cztery podobne, to tyle zdecydowanie jej wystarczało. Podpierając więc walizkę na biodrze, wyminęła rolnika, by otworzyć sobie wolną ręką drzwi, nie kłopocząc się o wyciąganie, tak, jak on, chusteczki. Jednocześnie sięgnęła nogą po jakiś większy kamień i przesunęła go pod drzwi, by utrzymać je w ciągłym rozwarciu, nie widziało jej się bowiem za każdym razem ich otwierać i zamykać.
— Jak miło z twojej strony — syknęła, wbijając z lekka oburzone spojrzenie na towarzysza. — Obawiam się jednak, że nie potrzeba mi opiekuna — dokończyła, wparowując do wnętrza. Khardias posłał mężczyźnie przepraszające spojrzenie, po czym podreptał za pańcią, podciągając ogon głęboko pod swój brzuch. Nie wiedział czemu, borzoje, jak i inne charty robiły tak zaskakująco często, to też starał się nie kłócić z naturą i jedynie grał te wszystkie czynności tak dobrze, jak tylko potrafił. Zaciągał uszy do tyłu, rozczapirzał łapska i rozwierał pysk, byle wysunąć delikatnie jęzor i zionąć, ile się tylko na to pozwalało, szczególnie w dni upalne. Przyznać musiał również, że gdy słońce przygrzewało, było to całkiem przydatne i nawet chłodniej mu się robiło. Narzekać mógł jedynie na ilość śliny, która w całym tym obrządku miała miejsce, cóż jednak poradzić na to, jak traktowała ich natura?
Zastał Narcissę stojącą pośrodku korytarza i najwidoczniej nie do końca mającą pojęcie, gdzie wybrać powinna się dalej. Rozglądała się z zagubieniem, marszczyła przy okazji brwi, a wszystko temu, że nie pomyślała, by wcześniej dopytać, w którym kierunku powinna się wybrać. To też do momentu, gdy nie doszedł jej Krabat, kręciła nosem i wydymała usta, nie widząc również nikogo, kogo mogłaby zapytać o wskazówkę odnośnie miejsca, gdzie znajdowały się pokoje sypialniane.
Spojrzała na człowieka ze skruchą w oczach, nieco niepewna odnośnie tego, czy przystoiło jej pytać po takim zachowaniu, uznała jednak, że za czyny trzeba było odpowiadać i pogodzić się z faktem, że zaistniały w czasie i przestrzeni, a cofnąć ich nie było już możliwości. Chrząknęła więc cicho i odwróciła się w jego kierunku, by podążyć oczami za kształtem jego nosa, za tymi pięknie wykrojonymi ustami i brodą.
— Gdzie właściwie znajdziemy sypialnie? — spytała odważnie, poprawiając uchwyt na pudle, które powoli zaczynało jej wadzić i ześlizgiwać się z uda, chociaż teraz podniosła delikatnie piętę i oparła je na jedynie lekko pochyłej powierzchni. Miała nadzieję, że należał do osób, które dużo narzekają dla samego narzekania, niekoniecznie ze względu na wrażliwe podejście do świata i że nie postanowi zwyczajnie trzasnąć jej tobołami o podłogę, twierdząc, że nie będzie w tym brał udziału i niech sama sobie radzi. Skoro nie potrzebuje opiekuna, woła jucznego pewnie też nie.
Przyjęłaby to wtedy na wypiętą pierś i ze względu na dumę, nie odważyłaby się sprzeciwić jego zachowaniu, puściłaby go precz, jeśli miała być szczera. Jednak wiedziała, że takie zachowanie będzie ją kosztować kilka godzin pracy, bo przenoszenie po jednym pakunku widziało jej się raczej średnio, do tego w tym tempie.
Zerknęła na niego z prośbą wypisaną na twarzy, bo jeśli miała się ugiąć, to jedynie w tak mało wymagający sposób. Nie było siły, która pchnęła by ją na kolana, nawet te mentalne. Liczyła cicho, że tyle wystarczy dla przyniesienia oczekiwanego skutku.
Może też chciała zwyczajnie ugłaskać mężczyznę, sądząc, że należy mu się coś więcej od życia, niż syki ze strony rozjuszonej blondynki.

⸺⸺✸⸺⸺
[Krabat?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz