niedziela, 4 sierpnia 2019

Od Narcissi cd Ophelosa

⸺⸺✸⸺⸺

Obietnica padła, wraz z nią na ramionach młodej wojowniczki osiadł spokój i wzbudzona gdzieś w głębi duszy radość. Oboje przeżyli wiele, oboje mieli równie wyboistą i żywą historię, gdzieniegdzie skręconą, jak kosmyk włosów w nazbyt wilgotny dzień. Lata znaczyły się na skórze w bliznach i zmarszczkach, bruzdach na ciele i niejeden mógłby orzec, że to, co ich czekało, jest już za nimi, a mimo to Narcissa nie chciała słyszeć o potencjalnej śmierci któregoś z nich. Stąd przezorne powiedzenie, które pojawiło się dawien dawna, a które towarzyszyło jej przy każdej możliwej okazji, jakby ostatnie szepnięcie, prosto do boga, w którego zwątpiła, o łaskę, przychylność i szczęście, chociaż niekoniecznie w to wszystko wierzyła. Straciła na polu wielu, podobnie jak on, dlatego nie zdziwiła się, że odparł tym samym. Nie mogła znieść myśli, o utraceniu kolejnego, nawet jeśli sam Chryzant o wiele gorzej zasmakował rozpaczy związanej z utratą kogoś bliskiego w zaplamionej czerwoną farbą scenerii. Nie życzyła tego nikomu, a najmniej sobie samej, zgrzytając zębami i cierpiąc za każdym razem, gdy widziała, jak najukochańsi unosili broń. Niekoniecznie to okazywała, często zaciskała szczęki, siliła się na jak najbardziej przekonujący uśmiech i pędziła przed siebie, podążając za, albo prowadząc kolejną brygadę na zasnute krwią widowisko, gdzie wielu wyzionęło ducha, a jeszcze więcej zaznało wiecznej łaski i nieskończonych łanów spokoju.
Marzyła niejednokrotnie o porzuceniu posługi, o odpoczynku i zasłużonym momencie, który mogła przeznaczyć jedynie na własne dobra, a mimo wszystko, jak pilnie nie odsuwałaby się od prowadzonej dotychczas drogi, zawsze na nią powracała, jeszcze silniejsza i z werwą, jak nigdy wcześniej. Im starsza była, tym lepiej rozumiała, że było to jedynie jej przeznaczenie, a walka z siłami nadanymi z góry, było równe wojowaniu z wiatrakami. Mogła jedynie się poddać i ruszyć wraz z nurtem. Zdążyła się w ciągu tych kilkunastu lat nauczyć, że nie ma co z nim walczyć, czasem lepiej oddać się pływom i iść tam, gdzie nakazuje to coś, co wie więcej od ciebie.
Urwała na chwilę, spojrzała ponownie na towarzysza rozmowy i uśmiechnęła się, dostrzegając zawadiacki uśmiech, na który pozwalał sobie, według niej, zdecydowanie zbyt rzadko.
— Powiedziała święta zakonnica dziewica — odparł, parsknął, a wyraz twarzy, jaki mu przy tym towarzyszył, doprowadził Aigis do cichego parsknięcia pod nosem i, podobnie jak on, pokręcenia głową. — Nie myśl, że nie pamiętam naszych spotkań przy elfickim winie, Narcyziu, słyszałem już od ciebie wiele i prawdopodobnie usłyszę kiedyś jeszcze więcej, oczywiście ze wzajemnością. Zresztą, z tego, co mi wiadomo, do tej lotności się dorasta, a nie z niej wyrasta. Cieszę się, że nadal uważasz mnie za godnego dzierżenia miecza u pasa.
Oh ten palec, ten firmowy palec, uniesiony wysoko, towarzyszący mu przy każdej możliwej okazji i zastępujący, tak popularne „Eureka”, dodając wszystkiemu takiej charakterności, by ludzie mogli jedynie rozpływać się nad jego całokształtem. Za młodu przypominał cherubinka, z tymi złotymi loczkami, srebrnymi oczętami i uśmiechem na, kiedyś pyzatej twarzyczce. Teraz bliżej było mu do archanioła, który jednak nie licząc się z zasadami, postanawia rozkochiwać w sobie kolejne to tłumy, a i również je porywać, nie ściągając z ust rasowego grymasu, tak pasującego do jego osoby. Narcyza przewracała oczami, za każdym razem, gdy myśl przemykała się przez głowę, bądź ktoś z okolicy o tym napomniał, jednakże płynąca w nich wszystkich krew, była barwy szczęśliwej i przystojnej, a każdy kolejny członek rodziny świadczył o tym coraz lepiej.
W tym wszystkim szum narastał, konie robiły się niespokojne, a kolejne to osoby wyglądały na gotowe do podjęcia się wędrówki w nieznane. Nie wątpiła bowiem, że większość z nich nie widziała nigdy Ovenore na oczy, sama była tam raz, do tego przelotnie i niechętnie wracała do wspomnień powiązanych z miastem. Nie było jej bliskie, nie było ciekawe i nie żałowała momentu, gdy opuszczała je, by, jak domniemała, nie widzieć go przez najbliższe kilka lat. Wieść o zarazie niosącej leniwe spustoszenie jednak ją zainteresowała i sprawiła, że wkrótce przysiadła nad sprawą i podjęła się jej. Nie mogła doczekać się smrodu uliczek i czających się pod nogami szczurów. Khardias również jedynie pokręcił nosem i nieco się nafukał, teraz natomiast stawiał żywo uszy i przyglądał się otoczeniu, wyczekując jakiegoś sygnału, znaku, że należy ruszyć się z miejsca, bo nadszedł należyty czas.
— A więc ruszamy. Odłączę się od was nieopodal Sorii, muszę zajrzeć do rodziny, zabrać jeszcze niektóre rzeczy, przesiąść się na innego konia. Cervan oczywiście wie, domyślam się, że i ty Narcyziu wolałabyś o tym wiedzieć. Wiem, że prawdopodobnie chciałabyś się do mnie przyłączyć, ale pozwolisz, że tę krótką podróż odbędę sam. Zobaczysz, nawet nie zorientujesz się, kiedy do was wrócę, obiecuję, nie więcej niż pięć, sześć dni. Przysięgam na głowę, na miecz i na język. Zresztą, nie chcę ci przeszkadzać w zapoznawaniu się z towarzystwem, a mam wrażenie, że ze mną u boku będziesz dosyć speszona. — Prychnęła oburzona, trudno jednak było określić, czy koniecznie samą końcówką, czy jednak wydźwiękiem, jaki niósł cały wywód mężczyzny. Pyszny, durny i przesadnie wymyślny, Narcissa odnosiła nieodzowne wrażenie, iż jeszcze chwila jego niezbyt przekonującej gadaniny, a od przewracania oczami, zacznie jej się kręcić w głowie.
— Jesteś pewien, Chryzancie? Nie chcę, byś pomyślał, że wątpię w twoje umiejętności, bo tak nie jest, jednakże czy koniecznie chcesz wyruszać w tamte okolice samotnie? — spytała, zaniepokojona, podpierając dłonie na biodrach. — Ostatnimi czasy coraz głośniej o napaściach, ludzie poczynają korzystać z chaosu, a podróż w pojedynkę zazwyczaj kończy się upiornie. Jeśli nie chcesz koniecznie mnie, użyczyłabym ci przynajmniej którego biesa, dawno nie przyszło im rozruszać kości, z pewnością się ucieszą na wieść o wędrówce. Widzisz, już szaleją — dodała, przytykając palce do rozgrzanego medalionu, na którym ślepia zaczynały leniwie pobłyskiwać. Westchnęła cicho, zerkając na Khardiasa, który łypał jedynie i poburkiwał, mając na celu dać jej znak, by nareszcie się uspokoiła. — Dopiero cośmy się spotkali, Ophelosie, z trudem przychodzi mi myśl o kolejnym rozstaniu, do tego w tych okolicznościach. Nawet myśl o tym, jak szaleć pod twoją nieobecność mi przyjdzie, nie pomaga. A naprawdę, nie chcę żadnych pogrzebów. — Ostatnie słowa wypowiedziane z nieopisanym strachem i bolączką zaklętą w głosie, chociaż panicznie bała się do tego przyznać. Nie chciała bowiem wyjść na osobę, którą łatwo jest złamać, ludzie żerowali na takich, a ona nie chciała zostać pochłoniętą. Ona była tą, która pochłaniała. — Zresztą, jesteś dorosły. Wiesz, co robisz, a ja mogę jedynie ci zaufać.

⸺⸺✸⸺⸺
[szur]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz