środa, 7 sierpnia 2019

Od Narcissi cd Ophelosa

⸺⸺✸⸺⸺

I ślepy po samym wybrzmieniu ciężkiego westchnięcia, które opuściło usta Chryzanta, wiedziałby, jak bardzo mężczyźnie nie po drodze z myślą Narcyzy. Ophelos był prosty, co mu nie pasowało, okazywał, bądź to sama Aigis była już tak wprawiona w boju, że niektóre kwestie w jego zachowaniach były dla niej sprawą raczej oczywistą. Nie potrzebowała się namyślać, wszystko, czego potrzebowała, wymalowane było w twarzy i oczach kuzyna. Teraz czaiło się w nich jedynie zmęczenie tematem i niechęć do jego kontynuacji. To z kolei nie podobało się Narcissi, której buzia już powoli wykrzywiała się w grymasie zdenerwowania i oburzenia całą zaistniałą sytuacją, a może raczej tego, jak uparty był blondyn i jak koniecznie ciągnęło go do pchania się w tarapaty maści wszelakiej. Już najlepiej te najcięższe, z których trudno było się wymuskać bez wsparcia z zewnątrz.
— Jadę sam — odparł głosem twardym i zdecydowanym, co jedynie jeszcze bardziej rozjuszyło drobniejszą istotę, która teraz już jedynie trzymała ręce założone na piersi i przekładała ciężar z nogi na nogę. Notorycznie, w ciągłym, jednostajnym tempie, które wyjątkowo jej się spodobało. Nie było bowiem zbyt natarczywe, a jednocześnie nie pozostawiało pustych miejsc.— To tylko droga do domu i z powrotem, Cyziu — dodał z uśmiechem na usteczkach. Kobieta zadrżała, bo doskonale znała tę trasę, podobnie jak on — pokonywałem ją tysiące razy, znam ją ten jeden dodatkowy jest niczym w porównaniu do tego, co nasz czeka — dlatego też niechętnie podchodziła do sprawy puszczania go samotnie. Bo trasę, którą zna się doskonale, pokonuje się bez zastanowienia, najlepiej z głową wysoko w chmurach, a takich najłatwiej jest obrać za cel. Rozkojarzonych, uśmiechniętych baranów, którzy nie spodziewają się zasadzki w tak bliskim im miejscu. — Obiecuję, będę uważać i postaram się nie wpaść w tarapaty. Kha prawdopodobnie również wolałby pilnować ciebie, niż mnie.
Bies przewrócił oczami. Odwrócił łeb, chowając rumieniec, którego i tak nie dało się dostrzec na ciemnym, niczym heban futrze.
— Jest jeszcze jedenaście innych — mruknął jedynie, dość cicho i dość cierpko, jakby starając się wypluć z siebie wydźwięk poprzednich słów Chryzanta. Narcyza przewróciła oczami, nie zwracając szczególnej uwagi na zachowania któregoś z dwóch gagatków, którymi musiała się teraz zajmować, bo świadoma była tego, jak radośnie podchodzili do sprawy mącenia sobie w życiu. Zarówno nawzajem, jak i własnym.
— I ja również nie chcę żadnych pogrzebów. Już zbyt wielu na nasz wiek pochowaliśmy — dodał cicho, a mimo tego, jak dobrze znała te słowa, gorycz zalała jej pierś, wyciskając powietrze z płuc i przyprawiając o zmarszczenie gęstych, ciemnobrązowych brwi. Nie znosiła tej myśli, nie znosiła jak niczego innego, nawet jeśli żyła z nią już wystarczająco długo, na tyle, by przeciętna osoba zdołała się z nią zapoznać i przyjąć jej treść, przewałkować na wszystkie strony, pogodzić się z jej okrucieństwem.
A potem zaczął odjeżdżać, jak gdyby nigdy nic, uśmiechał się szeroko i droczył się z nią, jak to miewał w zwyczaju. Ona natomiast, również, jako że leżało to w jej naturze, przewróciła oczami, zerkając ze zrozpaczeniem na Khardiasa.
— Aczkolwiek ucieszę się, jeżeli będziecie przy moim boku przynajmniej do Sorii. Kto ostatni w Ovenore ten gapa, Cyziu!
— Khardiasie, słońce ty moje, powiedz mi, czegóż on taki głupi? — spytała zdenerwowana, zerkając na borzoja. Nie odpowiedział, jedynie spojrzał na nią i pisnął, raz czy drugi. To wyrażenie nie mówiło zbyt wiele, jednakże wystarczyło samej blondynce, wydarło z jej piersi głębokie odetchnięcie i poprowadziło do karego konia. Onyks, bo tak zwał się jej siódmy bies, z wyjątkowym namaszczeniem przyjmował rolę jej wierzchowca i robił to z radością wymalowaną zarówno w oczach, jak i na pysku. Kobieta dosiadła go zgrabnie, poprawiła się raz, czy dwa w siodle, by sięgnąć palcami do zwisającego u szyi medalionu.
— Osghorn, słońce ty moje — rzuciła cicho, otwierając oko demona. Leniwie, szło mu to nadwyraz opornie, wiedziała jednak, że z tym jednym, jest warto, czekać, bowiem nigdy jej nie zawiódł, a powierzone mu zadania wykonywał z wyjątkową precyzją, gracją i co najważniejsze, błogą ciszą. On wydobył Apolla z więzienia. Jemu była wdzięczna, największą ilość razy. Jego prosiła o to, co do czego potrzebowała pewności.
— Zamieniam się w słuch — odparł głosem basowym, chociaż gdzieniegdzie przypominającym dźwięk starych drzwi, których nienaoliwione zawiasy po kilku dniach trudu potrafiły człowieka doprowadzić do białej gorączki i łkania. Podczas gdy zbierała się na wydanie zadania Osghornowi, popędziła również Onyksa, który w całym tym zamieszaniu nieco się zastał, nie do końca będąc pewnym, co powinien w tym wypadku zrobić. Był cudny, jednakże niekoniecznie błyskotliwy, w czym czasem pomagał mu Khardias, o ile akuratnio miał na to chwilę, a co najważniejsze, ochotę i humor. Wierzchowiec popędził za uciekinierem, tempem na tyle prędkim, by Narcyza skusiła się na głośne syknięcie w jego kierunku.
— Osghornie, pamiętasz Chryzanta, prawda?
— Och, na litość boską... Narcyziu.
— Potrzebuję, byś go pilnował w trakcie jego podróży do naszych rodzinnych stron, Osghornie, proszę. Łotrów tam pełno ostatnimi czasy, nie mam zamiaru narażać go na niebezpieczeństwo — wyszeptała, błądząc bursztynowymi oczami za sylwetką kuzyna i starając się brzmieć raczej poważnie, niźli bezsilnie, chociaż to ten drugi stan o wiele mocniej przez nią przemawiał w tamtym momencie.
— Cyziu, jeżeliby tej dureń pchał się w tarapaty podobne do tych, w co się jego fagas zapędził, to tu i boska ingerencja ze strony Nathoriego by nie pomogła, kochana — jęknął pobłażliwie.
— Wyrażaj się. Proszę, wiesz, że jest rozsądniejszy niż... jego fagas — mruknęła z uśmiechem na ustach, na co nawet Khardias parsknął śmiechem. — Boska i niekoniecznie, jednak demoniczna? Zadudnisz raz, drugi, objawisz się hołocie i tyle ich było. Proszę, tylko na te kilka dni — jęknęła niezwykle błagalnym tonem, na co drogiemu Osghornowi pozostało jedynie westchnąć i przystać na propozycję, bo najbardziej w świecie nie znosił narzekań ze strony Aigis i byle ukrócić te męki, zdolny był podjąć się każdego narzuconego mu wyzwania. W środku więc wędrówki przybrać miał postać kruka i śledzić mężczyznę do momentu jego bezpiecznego powrotu do brygady. Działać natomiast jedynie w momentach, które wymagały od niego wkroczenia do sprawy. Cyzia zamruczała z zadowoleniem.
— Ten gapa! Z taką kobyłą prędzej ode mnie tam nie dotrzesz, a do tego z tym poślizgiem. Chyba śnisz! — parsknęła, gdy zrównała tempa i wysokości z mężczyzną. — Ten grymas załatwi ci wiele spraw, z pewnością jednak nie doda ci prędkości, drogi Chryzancie — zwróciła uwagę na szeroki uśmiech kuzyna, który najwidoczniej przez cały ten czas nie zniknął z jego twarzy. Że też go policzki od całego tego wykrzywiania się nie bolały.

⸺⸺✸⸺⸺
[Chryzancie?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz