czwartek, 22 sierpnia 2019

Od Narcissi cd Sorelii

⸺⸺✸⸺⸺

Narcissa obawiała się, że mimo najszczerszych chęci kobiety, jej pomysł ze wpuszczaniem strażników w kanał niekoniecznie mógłby wypalić. Szczególnie jeśli zwróciłoby się uwagę na ubiór obu panienek, które nad wyraz przypominały w tamtym momencie rzeczywistego, rasowego szpiega i pierwszego lepszego najemnika z dolnego kręgu. Tymczasem sam Khardias był opcją prędką i co prawda dość głośną, ale to właśnie chcieli osiągnąć. Zwrócić całą uwagę na hałaśliwym ataku, by dwójka mogła niepostrzeżenie czmychnąć przed zbyt zaaferowanymi wściekłym psem gońcami. Teraz mogły bez problemu dostać się do wskazanego przez Sorelię miejsca, bowiem, tak jak przypuszczała Narcissa, mężczyźni skupiali się na tym, by wydobyć resztki nogi jednego z pyska Khardiasa, który natomiast pozostawał nieugięty i z uporem godnym największego maniaka, wbijał kły podobne do szabli w oblepioną krwią i przemokniętym materiałem łydkę, nie robiąc sobie większego problemu z latających w jego stronę ostrzy i strzał.
Równie przemoknięta była ciasna uliczka, w którą weszły. Narcissa powoli czuła, jak ciężka atmosfera wymieszana z wilgotnym powietrzem zaczyna ją oblepiać, przylegać do jej skóry i sprawiać, że momentalnie zrobiło jej się ciepło, wręcz gorąco. Stan ten przeszkadzał jej również w oddychaniu, zatykając nieco płuca i wyduszając z niej lekkie wydechy. Trzeba było jednak dorównać kroku żwawej kobiecie, która pędziła przed siebie z nieopisaną pewnością i dumą w ruchach. To poruszanie się godne desek sali balowej zmyliłoby pewnie wielu, a najbardziej zaskoczyło chyba samą Narcissę, która, również potrafiła kroczyć w ten sposób, jednak nie w trakcie misji, czy na polu walki. Wtedy jej nogi stawały się cięższe, stawiane na ziemi były o wiele stabilniej, a każdy mięsień napinał się zgodnie z jej życzeniem. Z dwuręcznym mieczem w garści i zbroją okalającą ją dokładnie od stóp do głów, przywodziła na myśl prędzej zwinnie poruszającego się, młodego chłopaczka, niźli wprawioną w tym, co robiła, kobietę. Nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie. Cieszyła się z tego efektu, wtedy bowiem przeciwnicy traktowali ją na równi. Myśleli, że pod przyłbicą odnajdą twarz zuchwałego szczeniaka, jednak gdy w końcu zdzierali z niej tę część uzbrojenia, stawali w osłupieniu. Walczyli bowiem z nią jak mąż z mężem, bez oddechu, bez wytchnienia. Dawali z siebie to, co mogli, a Narcissa lawirowała na krawędzi życia, ścierając się z ludźmi o wiele silniejszymi od niej samej. Nie przepadała za momentem obnażenia jej prawdziwej tożsamości i płci, jednak najczęściej korzystała z tej chwili wybicia z rytmu, by zadać cios głęboki i odważny, skrapiając swój blady policzek rozmazaną smugą krwi. Kryształ brzęczał wtedy cudownie, a ona rozpływała się w towarzyszącej mu melodii i każda z nich była inna i każdą kojarzyła z duszą opuszczającą ciało. Moment ten pomagał jej pogodzić się z winą ciążącą na barkach i zalewającym ją poczuciem, że czyni okrutnie i źle, a osoba leżąca pod jej ostrzem prawdopodobnie miała rodzinę, żonę, może nawet i dziecko, czy też kwitnącą pod sercem ukochanej nadzieję, przy której ostawała się od niedawna.
Sorelia dobyła małego instrumentu, zagrała na nim prędko, a chwilę po tym, z gąszczu ciemności i wilgoci wyłoniła się kolejna postać. Sporych rozmiarów mężczyzna i Narcissa zaczynała zastanawiać się, czy był rzeczywistym bytem, czy może jednak istotą podobną do jej podopiecznych, która zjawiała się wraz z wydobyciem krótkiego sygnału dźwiękowego. Wkrótce jednak przekonała się, że był tym pierwszym, co w towarzystwie ręki powstrzymującej jej od dobycia miecza, czego uczynić wcale nie chciała, przyczyniło się do tego, że nareszcie zdobyła się na niego głębszy oddech. Póki co jej podrygi były lekkie i płytkie, niepewne tego, co właściwie miało za chwilę nastać. Po krótkiej wymianie zdań i słowach Sorelii mogła jedynie pokiwać głową, drepcząc posłusznie za prowadzącą ją dwójką.
— Widzę właśnie, że się znacie — mruknęła cicho w odpowiedzi, przyglądając się mężczyźnie w łachmanach. Poprawiła miecz przy pasie, wytężając jednocześnie słuch. W każdej chwili mógł ją zastać Khardias z pilną informacją. Tymczasem jednak witała ją jedynie głucha, przeszywająca cisza przerywana ich krokami po pokrytej drobnymi kałużami kostce brukowej.
Zaczęła delikatnie drapać się po skalpie, który zaczynał swędzieć ją po bliskim spotkaniu ze stertą siana, czego powoli poczynała żałować, jednak wciąż uważała to za najlepszą opcję, jaką mogła wybrać i najkorzystniejsze wyjście z całej sytuacji.
— Mam na zbyciu ściągacze zapachu — dodała w pewnym momencie, zwracając uwagę na obawy kobiety. — Czasami przesiąka się odorem poszukiwanego, jeśli przebywa się z nim zbyt długo. Psy reagują nawet na ich szczątki, dlatego potrafiły zaatakować strażnika. W końcu weszło nowe zarządzenie i zatrudnili alchemików. Wynaleźli nam takie perfumy, psikasz się i przez dobrą godzinę w pomieszczeniu, pół na zewnątrz jesteś absolutnie niewyczuwalny dla kundli — szeptała w kierunku kobiety, wiedząc, że mówienie o tym głośniej, mogłoby skupić uwagę szemranego towarzystwa. To zapewne z chęcią skorzystałoby z profitów wiążących się ze środkiem i wykorzystywałoby go w celu zakradania się i łupienia domów, bez obawy, że psy tropiące straży znajdą ich w dzień po dopuszczeniu się napadu. Jeszcze tego brakowało, by najgorsze łotrzyki, których nie widać gołym okiem, stały się również przezroczyste dla szkolonych tak długo kundli.
Czekała tylko, aż pewnego pięknego dnia tajemnica ujrzy światło dzienne, a ludzie zaczną kombinować, jak stworzyć takowy środek. Zawsze jest bowiem trudno w ogóle wpaść na pomysł, że takowe wspomagacze mogą zaistnieć i to był najcięższy etap w procesie kreacji. Później, gdy społeczeństwo wiedziało, dążyło do obranego celu, a tu droga była już krótsza i nie tak kręta, jak mogło się wydawać.
— Nie będą mi póki co potrzebne, więc jak chcesz, mogę przekazać ci kilka. Tylko przypomnij się, gdy wrócimy do gildii — dodała, zwracając ponownie uwagę na poruszające się przed nią plecy mężczyzny, przewodnika, do którego wciąż jednak miała jakiś niewypowiedziany dystans, chociaż miał być przecież w ugodzie z kobietą. Chyba wpisane było to w jej charakter i nawyki związane z zawodem. Nie ufała ludziom podobnym do niego, trzymała się raczej z dala od nich, chyba że akurat należało któregoś pochwycić, wytoczyć mu proces i zamknąć go albo w lochach, dybach albo umieścić na stryczku.
Stryczek. Od zawsze wydawał jej się najkorzystniejszym rozwiązaniem. Śmierć prędka i bezbolesna, o ile trafiło się na odpowiedniego kata, który prawidłowo wyliczył długość liny, jaka była przy tym potrzebna. Dyby wydawały się lekkie, a jednak każdy wiedział, co żeś zrobił. Obcinali ci palce, gdy sterczałeś na głównym rynku, obrzucali cię zepsutym jedzeniem, a wkrótce sam traciłeś siły i mięśnie paliły cię od tak długiego przebywania w niedogodnej pozycji.
Lochy. Lochami nazywali prawie każde więzienie, które spełniało wymagania, by być nazwanym lochem. Lochów bała się najbardziej i lochów nikomu nie życzyła. Miał być to świat zwyczajnie ciemny i mokry, odcięty od świata, tymczasem nieliczni zdołali doświadczyć, co rzeczywiście się tam działo. Jakimi królikami doświadczalnymi czyniono ludzi i jak wiele piekła można było tam zaznać. Ci, którzy przeżyli lochy, stawali się jednak niezmordowani.
Może dlatego wiadomość o jednym ocalałym sprawiła, że serce stanęło jej w piersi, podobnie jak łzy w oczach. Wciąż czuła przeszywający ból, gdy dostrzegała twarz więzionego, a poczucie winy i żółć zżerały ją od środka, jak paskudne pasożyty, gdy myślała o tym, że w rzeczywistości przyczyniła się, by odsiedział swoje w tym miejscu. Była powodem, dla którego cierpiał i chociaż starała się zatuszować to przed światem i całą gildią, grzech wciąż kwitł w jej głowie i duszy, krzywdząc wszystko to, co tak długo pielęgnowała. Taki był jednak los jej i wykonywała jednak to, co leżało w jej posłudze. Teraz trzeba było wypić piwa, którego się nawarzyło w przeszłości, bo stało zdecydowanie za długo.

⸺⸺✸⸺⸺
[Sorelio?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz