niedziela, 4 sierpnia 2019

Od Narcissi cd Sorelii

⸺⸺✸⸺⸺

Nie sposób było określić, co w tym wszystkim irytowało ją najbardziej. Fakt, że siano szeleszczało niemiłosiernie głośno, zdradzając wszystkim ich dokładne pomieszczenie, chociaż tutaj wolała myśleć, że Kha pilnie zaopiekował się strażnikami, czy może jednak to, jak okrutnie jedno z ususzonych źdźbeł wbijało jej się w lewy pośladek. Cała konstrukcja ich kryjówki zresztą drapała, drażniła i przyprawiała o niepohamowaną chęć wydrapania sobie skóry, szczególnie gdy los obdarował jakiegoś szczęściarza alergią na ten konkretny czynnik. Oczywiście, tym ulubieńcem losu była Narcyza i resztkami sił starała się ograniczyć jedynie do przecierania okolicy za uszami, oszczędzając sobie kichania i jojczenia nad okrucieństwem, jakie zafundował jej czysty przypadek. W pewnym momencie zorientowała się, że złociste strąki zdołały nawet wedrzeć się pod jej rękaw i był to chyba moment kulminacyjny, gdzie pogodziła się z faktem, iż nie pozbędzie się resztek siana przez najbliższy rok i będzie je jeszcze długo, a długo wydłubywać, ot, chociażby z bielizny. I tak lepsze to, niż wszędobylski piach, który zalegał w jukach na tyle, by właściciel zdołał zapomnieć, że kiedykolwiek był na wybrzeżu, czy też głębokiej pustyni, ten jednak nie pozostawał wdzięczny i rysował wszystkie metalowe powierzchnie, jakie miał tylko do dyspozycji. Narcissa wolała sobie nie przypominać szału, który ją spotkał, gdy wytargała w końcu swoje karwasze tylko po to, by dostrzec na nich tysiące paskudnych bruzd, z którymi niestety nie mogła zrobić nic, prócz pogodzenia się z faktem i cichym westchnięciem. Szkoda było jej wydawać pieniędzy na nowe, tak więc nosiła je do momentu, gdy zużyły się całkowicie i mogła finalnie, bez cienia skruchy, zaopatrzyć się w świeżo wyrychtowaną parę.
Teraz jednak miała większe zmartwienia, niż wspominanie swojej zbroi, a raczej tego, jakie paskudztwa ją napotkały. Teraz winna była tłumaczeń Sorelii, jak i zapewnienia im obu skutecznej kryjówki, bądź udanej ucieczki poza tereny, gdzie były łupem i obecnym obiektem poszukiwań. Najwidoczniej młoda dama była równie zdziwiona jej obecnością, co Narcyza charakterem jej misji, a może i nawet podobnie wzburzona, gdy zdołała zrozumieć, co właściwie miało miejsce w danej chwili. Aigis pojęła prędko, iż im obu cała sytuacja nie pasowała i nie była na rękę, cóż jednak mogła zrobić, jak nie podporządkować się mistrzowi, jak dobry żołnierz każdemu przełożonemu? Cierpliwie więc wysłuchała narzekań i oburzeń Sorelii, wciąż skupiając się gdzieś podświadomie na otoczeniu i notując gdzieś w tle charakterystyczny dla kroków stawianych na kostce brukowej dźwięk. Miały towarzystwo, to akurat był fakt znany, niepokój jednak nadchodził wraz z myślą, że poszukiwacze szczęścia znajdowali się zaskakująco blisko, a jeszcze większe obawy dotarły do Narcissi wraz z całym wykładem, jaki padł z ust szpiega.
— Na litość boską, wierzę ci — warknęła pod koniec, drapiąc się przy okazji po nadgarstku i stwierdzając, że do kolekcji rzeczy, które irytowały ją w danej chwili, z marszu i rozpędu dołączyła Sorelia.
Może do tego wszystkiego coraz głośniejsze kroki i skrzypnięcia, czy pobrzdękiwania towarzyszące przy chodzie strażników. Aigis, choć nie miała już tego w zwyczaju od dawna, przeżegnała się w myśli, wiedząc, że za chwile je odkryją. Za chwile rozbrzmi głos mężczyzny i za chwile powiadomi wszystkich o kryjówce, gdzie dwie kobiety kotłowały się, starając utrzymać spokój i ciszę, co najwidoczniej nie wychodziło im zbyt dobrze.
Już czuła, jak ostrze zanurza się w stercie i jak powoli rozgarnia siano. Już mógł musnąć ją po policzku, brakowało tak niewiele i w tym dokładnie momencie, rozległ się zagłuszony krzyk i huk towarzyszący upadkowi. Zdezorientowana Narcyza odważyła się wyglądnąć poza schron, by dojrzeć, jak mężczyzna ciągnięty jest przez czarne, potężne psisko, piekielnego wodołaza, najukochańszego Kha'sisa. Odetchnęła z ulgą, widząc pocieszny pysk i ogniste oczęta, a i miała ochotę się zaśmiać, gdy mężczyzna, targany za kostkę, jak ostatni ochłap mięcha, szamocze się pod uściskiem kłów. Dziarsko trzymał miecz i zamachnął nim się potężnie, celując prosto w łeb stworzenia, który to jednak rozpłynął się, jak mgła, dokładnie w miejscu, gdzie padło uderzenie. Człowiek zawył z rozpaczy i przerażenia, które napawało Aigis chęcią wybuchnięcia głośnym, drażniącym rechotem, wiedziała jednak, że nie była to na to pora. Teraz należało podjąć decyzję, zwróciła się więc ponownie do kobiety, zaraz po tym, jak zanurkowała na nowo w stercie siana. Wypluła kilka źdźbeł z ust, kaszlnęła raz, bardzo cicho i zerknęła w jej kierunku bystrym, bursztynowym spojrzeniem.
— Kha zajął się naszym towarzystwem — skwitowała prędko i cicho, przyjmując najpoważniejszy wyraz twarzy, jaki tylko miała. Momentalnie blizna na wardze i pod okiem się uwydatniły, podobnie jak bruzda między brwiami i na czole. — Mamy do wyboru albo tu siedzieć jak te trusie, albo zaryzykować i wybyć stąd z nadzieją na zgubienie kordonu. Tylko prędko, nie mamy na to całej nocy.
Czasem udawało jej się zostać jaszczurką i zgubić niepotrzebny, wadzący jej ogon, gdy tylko nadchodziła taka potrzeba. Miała nadzieję, że tym razem im obu owy plan się powiedzie, a straże zostaną w tyle. Wiedziała, że Khardias zrobi, co w jego mocy, by ich zatrzymać i czymś zająć, lecz równie mocno świadoma była faktu, że czasem największe chęci mogą zdać się na nic. Wystarczy zwykła ironia losu, jedno potknięcie się, albo zwykła nieuwaga. Mogło być więc teraz albo nigdy, chociaż całe to nigdy, brzmiało dość niepokojąco, jeśli miała być szczera.

⸺⸺✸⸺⸺
[Sorelio?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz