czwartek, 22 sierpnia 2019

Od Narcissi cd Ophelosa — Event

⸺⸺✸⸺⸺

Mimo rozmów i mimo długotrwałych prób dojścia do jakiegoś kompromisu, mężczyzna wyruszył w drogę samotnie. Przynajmniej jemu się wydawało, że nikt w tej trasie go nie kontroluje, że ma możliwość trwania niczym wolny ptak, tymczasem nad jego głową wciąż krążył kruk. Wciąż siedział mu na ogonie i przez cały ten czas nie spuszczał z niego swojego bystrego, czerwonego oka, jedynie raz na jakiś czas zmieniając się w nieokreślonego kształtu chmurę przypominającą czarny, bardzo gęstym dym, by przemykać się między drzewami i z poziomu ziemi obserwować wędrującego w rodzinne strony mężczyznę. Wielu nazwałoby postępowanie blondynki złym i niecnym. Oskarżyłoby ją o brak zaufania względem kuzynostwa i zanik wiary w jego umiejętności. Prawda jednak była nieco inna, bowiem kobieta wierzyła i ufała mu aż zanadto, to niepewność względem własnego zachowania w razie wypadku, którego mu nie życzyła, była powodem jej obaw. To czająca się gdzieś z tyłu głowy myśl o tym, że mężczyźnie rzeczywiście może się coś stać i wtedy całą winę i wszystkie błędy z tym powiązane oprzeć można będzie na jej lekkomyślności i braku odpowiedzialności, którą powinna chociaż raz w życiu się wykazać. Ten jeden, jedyny najważniejszy raz, bo nigdy tego od niej nie oczekiwano. Potrzeba działania była więc silniejsza od próśb, które posyłał do niej kuzyn, gdy jeszcze dopiero co wyruszali w kierunku Ovenore, gdzie zastać miała ich niejaka zaraza, a i czyny poprzedziły jej myśli, powierzając Osghornowi jasno wyznaczony cel, do którego miał jedynie trafić, co mimo wszystko mogło zdawać się trudne, bacząc na ciężkie podmuchy zimnego, nocnego powietrza. Nie zawiódł jej jednak nie miał zamiaru sprawiać kobiecie bólu zmieszanego z zawodem, więc powrócił i on, cały i zdrów, z Chryzantem, równie gotowym do działania, obarczony jednak śladem majaczącym pod zarostem, który pewnie pojawił się tam specjalnie, w celu uchronienia rany przed ciekawskim i bystrym, namacalnym wręcz wzrokiem bursztynowych oczu. Przed tymi jednak nic, co nowe w postawie kuzyna nie miało prawa się ukryć, dlatego dość prędko dostrzegła niuans, który tak pilnie chciał zostać zatajonym i równie szybko zdołała wyprawić mu na ten temat paskudnie długi monolog.
Przez jej głowę przemknęła się nawet nieco przestraszona myśl, jakby to kobieta zaczynała nabierać cech Księcia Złodziei i poczynała narzekać na coraz to więcej spraw, zwracając przy okazji uwagę na najgorsze aspekty zaistniałych sytuacji. Porządnie zaczynała również roztrząsać stare porzekadła jak kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać, jak i one czy też Z kim przystajesz, takim się stajesz i chociaż koniecznie pragnęła, by jej obawy się nie sprawdziły, zauważała coraz więcej rys na jej zachowaniu wskazujących na wpływy ze strony Ratignaka. Może też dlatego chciała nieco odsunąć się od mężczyzny, co zdawało się być trudne, zważając na kolejne to zrządzenia losu, takie jak głupie uśmieszki posyłane sobie nawzajem w trakcie podróży, przepychanki przy obozowiskach, do których nie chciała się przyznawać, ale jednak sprawiały jej frajdę, czy też zwyczajne przydzielenie do tej samej grupy, co musiała znieść do momentu zakończenia misji. W tym wszystkim ciągle nachodzące ją demony przeszłości, wyrzuty sumienia i jad pod językiem, który chciała koniecznie wypluć, ten jednak nie miał zamiaru skończyć i wciąż dawał o sobie się we znaki, w których to momentach kobieta jedynie przecierała z trudem gardło i chrząkała cicho, marszcząc przy okazji brwi. Pragnęła jedynie by złe wspomnienia i poczucie winy ściągnięte zostały z jej barków przez jakiego anioła, który wkrótce wyleciałby przez okno, zostawiając ją czystą, bez skaz, wygrzewającą się we wiecznie błyszczącym na niebie Słońcu Nathoriego, przepełniając ją dumą i szczęściem z pełnionej posługi. Tymczasem od lat czuła się, jak uwięziony w najciemniejszej grocie szczeniak, który wciąż pędząc w stronę blasku światła, zapomina o dobrach codzienności i bliskich, pragnąc jedynie uzyskać, chociaż ślad dawnej świetności, która to jednak nigdy nie była, nie jest i nie będzie mu pisana, bez względu na trudy włożone w osiągnięcie celu. Celu, który oddalał się cały czas, pozostając jedynie ledwo widocznym, majaczącym na horyzoncie punktem, raz po raz przysłanianym przez wstęgi mgieł roznoszące się nad gładką niczym szklana powierzchnia, taflą szerokich i głębokich wód. Ktoś kiedyś powiedział, iż nie jest im dane życie wieczne przy boku najwyższych i z każdą kolejną chwilą, gdy odsunięta była od klasztoru, zaczynała wierzyć w to coraz pilniej, odrzucając przy tym znane jej wcześniej nauki, bo zwyczajnie stawały się dla niej czymś tak niepewnym, tak ledwo trzymającym się w misternie układanej konstrukcji, iż stwierdziła, że nie widzi celu przyświecającemu jej w trzymaniu się słów zapisanych przez kogoś, kogo istnienie nie było nawet potwierdzone.
Wszystkie te troski musiała wtedy jednak przełykać, starając się znieść gorzki posmak rozlewający się po ustach, wszystko po to, by stać zmotywowana i gotowa do działania, wysłuchując propozycji jej towarzyszy, którzy okazali się być dopasowaniem równie trudnym, co wyznaczone im miejsce, w którym mieli się w trakcie całej wyprawy obracać i o którym mieli dowiedzieć się jak najwięcej. Przesiadując cicho, niczym ta mysz pod miotłą, z rękami założonymi na piersi i Khardiasem wylegującym się przy jej nogach, słuchała i przetwarzała słowa, które najpierw wydusił z siebie ten, na którego nie miała czelności spojrzeć bez dziwnego uczucia łomotania w piersi. Zaskoczył ją okrutnie tą nagłą władczością, wcześniej bowiem zdawał się osobą raczej trzymającą się na uboczu, niepragnącą wdawać się w niepotrzebne dysputy, teraz natomiast przejął wszystko i w zastraszającym jak na niego tempie, starał się przedstawić swoją wizję przeprowadzenia całej akcji. Drgnęła raz, na wspomnienie oczekiwanego od niej udawania kobiety zainteresowanej potencjalną romantyczną relacją z Księciem Złodziei. Nie była jednak w stanie określić, w jakim tonie cała ta jej reakcja wybrzmiewała.
Później natomiast nastąpił sztorm, punkt kulminacyjny dla buzującej w żyłach Ophelosa energii, całego jego rozgoryczenia i zdenerwowania, zarówno tym dniem, jak i każdym poprzednim. Samym zachowaniem Krabata, jak i wszystkimi sytuacjami, które dopadły go w trakcie drogi. Była pewna, że w całej tej wyjątkowo gęstej i przyklejającej się do człowieka, nieprzyjemnej atmosferze, zdołaliby dobrnąć do momentu, gdzie rzuciliby się na siebie z pięściami, widziała bowiem, że Chryzant nie miał zamiaru odpuszczać, a Krabat, jak to Krabat, pewnie za chwilę zacząłby narzekać i nawet jeśli nie miałby tego na myśli, pewnie prędko doprowadziłby blondyna do szewskiej pasji, czy też białej gorączki. Posłała więc przepraszające spojrzenia w stronę Rawena i Aarona za dwójkę, która zaczęła wszystko nieco zbyt prędko i zbyt żywotnie, bo czuła się również za nich w pewnym stopniu odpowiedzialna. W szczególności za Chryzanta, który dopiero co wrócił, z potężnym spóźnieniem, a już miał ochotę wybić wszystko z dotychczasowego rytmu, wprowadzając własną, nie wiedziała, czy do końca słuszną, rewolucję. Zaczęła również zastanawiać się, czy jego zachowanie było stricte powiązane z paskudnym humorem, czy może jednak to Ratignak w pewien sposób deptał mu po odcisku i czy całą szalę goryczy nie przelał przypadkiem fragment o planie, jaki Książę snuł odnośnie tego, co robić miała z nim Narcissa.
— Ophelos — rzuciła w pewnym momencie twardo, posyłając mu karcący wzrok. Nie miała zamiaru od samego początku wsłuchiwać się w ich przepychanki, co chyba jednak było nieuniknione, patrząc na dobór charakterów w jej grupie. Westchnęła cicho, podchodząc bliżej do stołu i ustawiając się między kuzynem a Aaronem. — Bez niepotrzebnego unoszenia się, proszę. Misja to misja, co trzeba będzie, to zrobię — dodała, tutaj kończąc swój nieco oburzony ton głosu i za chwilę wracając do tego, co reprezentowała prawie zawsze. — Muszę tu jednak przyznać rację Chryzantowi, szwendanie się samotnie po tej części Ovenore to jak zaproszenie kieszonkowców, żeby rozkoszowali się wszystkim, co mamy do zaoferowania. Prawdą jest również, że przynajmniej nasza trójka jest rozpoznawalna, ale jednak uważam, że udawanie nawet najzwyklejszych pracowników tamtejszych magazynów wyszłoby nam najkorzystniej. Co nie zmienia faktu, że musielibyśmy rozdzielić się na dwie grupy, nie widzę zostawiania jednej osoby samotnie, chociaż zawsze mogę posłać z kimś Kha'sisa, jeśli nadejdzie taka potrzeba. Przydałoby się również właściwie posłać tam kogokolwiek w celu zapoznania się z tym, jak te tereny wyglądają, chyba że ktoś już tu kiedyś był i jest w stanie nam coś powiedzieć na temat tej zapyziałej, śmierdzącej szczynami dziury.

⸺⸺✸⸺⸺
[wuhuuuu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz