sobota, 3 sierpnia 2019

Od Ophelosa CD Narcissi

Widział, jak na twarzy kuzynki rozkwita uśmiech, słoneczny i ciepły, a on momentalnie wiedział, co chodziło po złotowłosej głowie. Ophelos miał doskonałą świadomość, iż dla wielu stanowił wręcz wzór, stawiali jego postawę i cnoty jako życiowy cel, święty artefakt, którego zaszczytu zdobycia mogli posiadać nieliczni. A wśród tej raczej niemałej grupy była i kochana Narcyzia, jeżeli nie stała na jej czele.
Zdążył to zauważyć, co prawda oraz niestety pod koniec swojej rycerskiej podróży, gdy dopiero rzuciło mu się w oko, jak podglądała, jak uważnie słuchała jego słów i jak bardzo je szanowała.
Jak i również mówiła gorliwymi i ognistymi słowami, gdy tylko odwodziła go od pomysłu porzucenia miecza tuż po okropnym wypadku, nie jego błędzie, który dotknął blondyna równie mocno, co osobę odpowiedzialną za to niedopatrzenie, nadal ciągnąc się za nim jak łańcuch u nogi. Nadal czuł się spętany, w końcu jednak pogodził się, że tak wtedy zostało i już zostać miało do końca dni. Pozostawało się pogodzić ze stratą, potraktować ją jako coś kształtującego i pójść dalej w świat z nową nauką na barkach, jak i naprawdę dobrymi wspomnieniami, umocnionymi jedynie przez te złe.
Och, jakże chciałby, by w rzeczywistości to wszystko właśnie tak prosto działało.
Nie potrafił się wtedy jednak kuzynki usłuchać, nie chciał nawet spróbować walczyć z faktem, przed którym go postawiono, jak to bursztynowooka określiła całe zajście. Widział zawód w tych dwóch, ciemnozłotych tęczówkach, gdy usłyszała jego jednoznaczną odpowiedź. Miecz miał zostać porzucony wraz ze zbroją, a on może i w niektórych kręgach przyjąć nazwę tchórzliwego dezertera. Przezwisko to nie dotknęło go jednak zbyt mocno, gdy doszedł do wniosku, że ci, którzy go tak określali nadal nawet nie zasługiwali na miano woja, a co dopiero rycerza.
I jedynym, co ciągnęło się jak cień, był ten zawód i zniechęcenie ku decyzji blondyna, których wcale tak mocno nie okazywała. Chryzant jednak wiedział, że nadal gdzieś tam się czają.
— A jednak wciąż wyglądasz jak człowiek szlachetny i wysoko postawiony. — Uśmiechnął się w odpowiedzi, mocniej zaciskając dłoń na wodzy i opuszczając dosyć nieśmiało jak na siebie wzrok. Koń zatańczył pod nim lekko, wolną dłoń przyłożył więc do rozgrzanej szyi klaczy. — Dobrze widzieć cię ponownie na służbie, Chryzancie. Żadnych pogrzebów — dodała. Znowu ze znaną mu stanowczością. Tym razem jednak, w tym czasie i w tym miejscu, nie miał nawet chęci podejmować jakiejkolwiek polemiki. Nieśmiałe spojrzenie zniknęło, zastąpiło je te twardsze i pewniejsze.
— Żadnych pogrzebów — powtórzył po niej, sugerując, iż zasada ta działała w obie strony dyskusji.
Zbyt wiele znajomych twarzy schowali pod ziemią, zbyt wiele żwawych umysłów i mocnych dłoni pochowali w ciemnościach, ku zapomnieniu, choć oni sami nadal pamiętali. Czym jednak byli pośród tłumów całych ziem Iferii? Wiedział, że Narcissi Aigis nie potrafiłby pozostawić samej sobie i nędznej, nietrwałej ludzkiej pamięci. Nie spocząłby, póki kobiecie nie zbudowano by pomników, nie wspomniano o niej w kronikach, nie wypisano osiągnięć i nie powiedziano potomstwu o jej przygodach. Zadbałby o wszystko, w końcu osoba, która powróciła do domu na tarczy nie mogła już tego zrobić, ktoś musiał wykonać to za nią. Inną sprawą było to, że sam Kha by na to nie pozwolił. Drugą jednak, iż Ophelos nie dałby sobie spokoju, nie popełniłby po raz drugi tego samego błędu.
Zacisnął mocno powieki, ba, całe ciało, przez co kobyła ponownie nerwowo zatańczyła, gdy jej jeździec łapał odrobinę zbyt łapczywy oddech.
— I czy ty absolutnie przy każdej okazji musisz nawiązywać do romansów i rozkoszy? Liczyłam, że choć trochę wyrośniesz z tejże lotności.
Wyrwano go z tego panicznego natłoku myśli, pozwolono na wzięcie już spokojniejszego, głębszego oddechu. Parsknięcie śmiechem czy posłanie uśmiechu, pokręcenie głową tak, by nadal niesforne loki opadły na czoło i przysłoniły rozbawione spojrzenie, które jeszcze chwilę temu wyglądało jak wzrok zagonionego w ślepy zaułek spanikowanej zwierzyny łownej. Nie raz wyciągali się z tego typu tarapatów, które przygotowywały im ichniejsze umysły i nie miał być to ostatni.
— Powiedziała święta zakonnica dziewica — prychnął, pokręciwszy głową. — Nie myśl, że nie pamiętam naszych spotkań przy elfickim winie, Narcyziu, słyszałem już od ciebie wiele i prawdopodobnie usłyszę kiedyś jeszcze więcej, oczywiście ze wzajemnością. — Rycerz uśmiechnął się ostatecznie, pokazując zęby. — Zresztą, z tego co mi wiadomo, do tej lotności się dorasta, a nie z niej wyrasta — zauważył, teatralnie podnosząc jeden palec do góry, jak to miał w nawyku robić w swojej młodości, gdy przybiegał do rodziny, dopiero co po przeczytaniu jakiejś interesującej książki z biblioteki. — Cieszę się, że nadal uważasz mnie za godnego dzierżenia miecza u pasa— powiedział już ciszej, niespotykanie i niepasująco poważnie jak na swoją osobę.
Gdzieś w zebranej już grupie podniósł się szmer, ludzie zaczęli nerwowo tańczyć, chodzić, jakby czyniąc ostatnie przygotowania. Chryzant podniósł siwe spojrzenie, jeszcze raz i zdecydowanie ostatni (jak na razie) zerkając na siedzącego już na koniu panicza. Blondyn przeniósł wzrok pospiesznie, przelatując nim po pozostałym zbiorowisku, które ewidentnie szykowało się do rozpoczęcia długiej, żmudnej podróży.
Sam nigdy nie przepadał za niewyrównanym, krętym szlakiem do Tiedal, ciągnącym się przez niezamieszkane pustkowia, jakby zmierzało się ku niezbadanym jeszcze terenom świata. Irytowało go, jak niewiele miejsc godnych uwagi znajdowało się na drodze, jak w wielu karczmach jedzenie było suche, kompletnie niedoprawione, co w tych czasach, zwłaszcza, gdy klient posiadał odpowiednią ilość pieniędzy, powinno być błędem karygodnym. A jednak, nigdy nie miał na tyle szczęścia, by w podróży do Ovenore (dzięki bogom, że rzadko tam musiał zaglądać) posilić się dobrą strawą, którą bez wyrzutów sumienia wypełniłby żołądek. Wolał już wraz z całą kompanią zapolować na leśnego zwierza, który przynajmniej porządnie napełnił wszystkie brzuchy, ułatwiając i sen.
Oczywiście o zawszawionych materacach i pościelach z roztoczami w oberżach na trasie, która ich czekała, wolał nawet nie myśleć. Zdecydowanie przyjemniej spało się pod gołym niebem, z plecami opartymi o strzelistą sosnę.
— A więc ruszamy — mruknął pod nosem, jeszcze po raz ostatni sprawdzając i przeliczając, czy aby na pewno wszystko zabrał. — Odłączę się od was nieopodal Sorii, muszę zajrzeć do rodziny, zabrać jeszcze niektóre rzeczy, przesiąść się na innego konia. Cervan oczywiście wie, domyślam się, że i ty Narcyziu wolałabyś o tym wiedzieć — oświadczył jej, może i zerkając na kobietę dosyć niepewnie. — Wiem, że prawdopodobnie chciałabyś się do mnie przyłączyć, ale pozwolisz, że tę krótką podróż odbędę sam. Zobaczysz, nawet nie zorientujesz się, kiedy do was wrócę, obiecuję, nie więcej niż pięć, sześć dni. — Poklepał się po klatce piersiowej, jakby na potwierdzenie swoich słów. — Przysięgam na głowę, na miecz i na język. Zresztą, nie chcę ci przeszkadzać w zapoznawaniu się z towarzystwem, a mam wrażenie, że ze mną u boku będziesz dosyć speszona — dodał jeszcze, może i podnosząc szelmowsko brwi.
[no problemo, my za to rzucamy długi, tak bo poprzedni był króciutki]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz