środa, 21 sierpnia 2019

Od Ophelosa CD Narcissi

Napięcie pomiędzy dwójką zaczęło rosnąć, zbliżać się do punktu krytycznego, nie miału jednak zamiaru choć na chwilę opaść. Odpuścić, byleby nie zmarnowali tych ważnych chwil tuż po pierwszym spotkaniu od lat, by skorzystali i cieszyli się swoim towarzystwem, a nie strzelali fochy, jak to w zwyczaju ta dwójka miała.
A droga przed nimi miała być długa i wyboista, szkoda więc, by już na samym początku narobić sobie wrogów. W dodatku tych z rodziny, a przecież to właśnie wśród własnej krwi najłatwiej było o najprawdziwszych antagonistów, życiowych arcywrogów, podstawiających pułapki na każdym twoim kroku. No cóż, Ophelos wolał nie mieć przeciwniczki w ukochanej Cyzi, która uratowała mu tyłek już tak wiele razy. I wzajemnie, oczywiście.
W końcu oboje wiedzieli, iż własnym wrogom potrafili sprawić niemało kłopotów.
— Chryzancie, tu nie chodzi o to, czy za nim przepadaliśmy, czy nie. — Dłoń na wodzy zacisnęła się jeszcze mocniej, a on zgromił ją srebrnym spojrzeniem, jakby wypowiadając pytanie, które wcale nie opuściło warg. Czy aby na pewno, Narcyzo? Czy ta wrogość nie stoi choć odrobinę za twoimi słowami, nawet w najmniejszym stopniu? — Chodzi o to, że nie jest to odpowiedź na twoje lęki i prawidłowe rozwiązanie tego problemu, chociaż wiem, że wydaje ci się, iż innego wyjścia z tej sytuacji nie ma. „Zemsta”, o ile ten zamach będzie można w ogóle tak nazwać, nie jest lekarstwem na demony czające się w głowie. Ludzie powinni nareszcie to zrozumieć, już tak wielu tego dowiodło.
Przyłożył mocniej łydki do klaczy, ściągając przy okazji dłoń. Ta zaczęła tańczyć pod nim, kłusować w miejscu, robiąc to jednak posłusznie i z odpowiednią pokorą. Popuścił kobyłę odrobinę do przodu, zajeżdżając lekko drogę swojej kuzynce i gromiąc ją nieprzyjemnie zimnym wzrokiem. Rozeźlony, iż miała czelność nazwać planowaną podróż zamachem czy zemstą. Bo przecież nie o to tu chodziło, Chryzant nigdy nie podniósłby miecza z niesprawiedliwością oraz złymi ognikami w oczach, nie to przysięgał, nie tego chciał dowodzić...
Obruszył się, nawet jeżeli wiedział, iż w jakimś stopniu, jeżeli nie całkowicie, miała pieprzoną rację. 
— A więc doradź mi o Narcyzo, powiedz, co mam zrobić, by nie nękały mnie każdej nocy demony przeszłości — syknął, lekko zdziwiony, iż obruszył się na tyle, by zdecydować się na tego typu ton. — Bym nie budził się przerażony, gdy księżyc jest w pełni, rażąc mnie odbijanym światłem po twarzy. Doradź mi, jak mam rozliczyć się z łgarzami, kuglarzami, nie spoglądając im w twarz i nie zadając pytań, na które nikt nigdy mi nie odpowiedział, nie wytłumaczył, o co w tym wszystkim, do jasnej kurwy, chodziło? — żachnął się. Dłoń na rękojeści miecza na szczęście nadal spoczywała na niej rozluźniona, cały czas jednak w gotowości. — Och, Narcisso Aigis, oświeć mnie, bo najwidoczniej tak bardzo przepadasz za nawracaniem ludzi. 
I nie czekając na jej odpowiedź, a może po prostu nie chcąc jej słyszeć, bo już udowodniła mu, iż miała rację, objechał karego konia dziewczyny, po czym jeszcze mocniej przykładając łydki do boków rudej kobyły, ruszył szybciej, chcąc wyjechać na przód całej kompani. Potrzebując chwili wytchnienia oraz świeżego powietrza. Przymknął oczy, starając się choć trochę rozluźnić spięte mięśnie. Nic z tego. 
Arturze, parsknąłbyś śmiechem, gdybyś tylko widział jaką kością niezgody się stałeś. 
Ba, już parskał śmiechem. Gdy leżeli zaplątani w pościel, gdy spoczywali razem pod drzewem, Ophelos z dymiącą fajką w ustach, puszczając kółka z dymu niby jako ofiara dla bogów, bo na inną nie było go stać lub po prostu nie chciał składać większej, złotoskóry z dłońmi wplecionymi w jego blond loki. I śmiali się, ba, rżeli, wspominając, co tego dnia ich spotkało, jak bardzo gromiącym wzrokiem siostra Chryzanta zlustrowała Artura, gdy temu zza warg wymsknęło się ciut za dużo, jakimi słowami ktoś ich obdarzył, kiedy weszli tam, gdzie nigdy nie powinni zaglądać. Jak wszyscy kurwili i złorzeczyli dwójce niesfornych, zakochanych chłopców, przy okazji wspominając, iż blondyn zdecydowanie zszedł przez Artura na złą drogę, a ojcowie już dawno powinni byli potrącić im po głowach oraz uczesanych czuprynach za te wszystkie wyskoki.
Mięśnie zaczęły powoli puszczać, rozluźniać się, pozwalając kobyle wyciągnąć szyję oraz wesoło parsknąć. Zaplótł palce w jej grzywę, starając się nadal odnaleźć choć odrobinę spokoju oraz harmonii, która w ciele konia nie została naruszona, pomimo złości jeźdźca. Zwierzę potrzepało grzywą, machnęło łbem, rżąc wesoło, by chwilę później obrócić się, chrapami zahaczając o strzemię oraz but. I choć prawdopodobnie wynikało to jedynie z muchy siedzącej na boku kobyły, którą Chryzant pospiesznie ubił, i tak uśmiechnął się, parsknąwszy cichym śmiechem. 
Odwrócił się w siodle, wzrokiem poszukując twarzy swojej kuzynki. Sprawdzając, czy jest rozeźlona, czy jednak zawiedziona dziecinnym zachowaniem bliskiej sobie krwi. Bo może myślała, iż z tego dawno wyrósł, iż męskie ego Ophelosa odpuściło całkowicie, pozwalając mu dostrzec niuanse, szczegóły oraz idiotyzmy pewnych taktyk czy strategii. Bo może uważała swojego kuzyna za mądrego rozmówcę, nie obrażającego się za wytknięcie jakiegokolwiek mu błędu. No cóż, najwidoczniej ten dzień musiał przygotować dla niej jedynie gorzkie rozczarowanie. Chryzant złapał przeszywające spojrzenie kobiety, niekoniecznie rozeźlone, bardziej zawiedzione. Speszony, odwrócił wzrok, stwierdziwszy, iż nie chce, by rozczarowała się po raz kolejny. Srebrne oczy zawiesił więc przed sobą, nie rozglądając się dookoła, nie łapiąc kolejnych potyczek oko w oko z zainteresowanymi całą sytuacją oraz dyskusją, która najwidoczniej przykuła do siebie kilka par ciekawskich uszu. Nic dziwnego, gdy podnosi się głos, kompletnie niepotrzebnie dając ponieść się emocjom, choć nie było się już kilkunastoletnim nastolatkiem z hormonami buzującymi w... całym ciele. Dzięki bogom więc, że rozmowy dalej nie pociągnęli, nie dając w ten sposób pretekstów do kolejnych plotek, ciekawskich pytań oraz wytknięć.
A przecież mógł zostać w gildii, nadal wypasać owce i nie narażać się na ciekawskie spojrzenia, nawet jeżeli w końcu wyszłoby, że nie do końca jest tym, za kogo się podaje (choć i to powoli zaczynało wypełzać na wierzch, w końcu nie był w towarzystwie jedyną osobą obracającą się w wyższych sferach, a nazwisko Mévouigre kojarzono, jak również i imię rycerza). Co mu w tym wszystkim przeszkadzało, już nieraz udowodnił sobie, iż nadmierne poszukiwanie emocji oraz przygód nie było mu pisane. Lubił się w słodkim lenistwie oraz sielance, w popalaniu fajki, w cieszeniu się promieniami słońca na twarzy oraz wiatrem we włosach. I jak największy idiota, zrezygnował z tego wszystkiego na rzecz przypasania ciężkiego miecza u pasa, zakładania blaszanej puszki, pod którą gotował się w tym cholernym upale, czując, jak stróżka potu spływa mu po plecach, przyklejając lnianą koszulę do skóry.
Pozostawało zacisnąć wargi, nie narzekać oraz czekać na rozwój całej sytuacji.
[ yhhhh ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz