czwartek, 8 sierpnia 2019

Od Ophelosa CD Narcissi

— Ten gapa!
Mężczyzna gwałtownie odwrócił się w siodle, by zerknąć na pędzącą już za nim kuzynkę. Na twarzy oczywiście nadal posiadał ogromny uśmiech, od którego powoli zaczynały boleć go policzki. Wyraz jednak zastał się na ustach i Ophelos nie mógł nic innego poradzić, jak na razie po prostu nadal się uśmiechać, ze zwyczajowym mu ciepłem oraz szczerością.
I gdy konie zrównały się ze sobą w dosyć żwawym stępie, idąc nogę w nogę jak doskonale wytrenowani wojacy, w końcu uświadomił sobie, już ostatecznie i na dobre, jak bardzo mu tego brakowało. Tego drobnego podekscytowania kryjącego się w napiętym jak struna kręgosłupie, odrobiny niepokoju czającej się w żołądku. Palce same zaciskały się w odpowiednich momentach na wodzach czy rękojeści miecza, mięśnie podejmowały decyzje, podczas gdy umysł obserwował to wszystko z perspektywy, analizując, obmyślając kolejne ruchy. Rycerz poprawił się w siodle, prostując się jeszcze bardziej, rozglądając wokoło, by sprawdzić, czy wszystko jest na przypisanym mu miejscu. A gdy zorientował się, że otacza go odpowiedni porządek, rozluźnił się już ostatecznie, przyjmując błogi wyraz twarzy. Dobrze ponownie było siedzieć w siodle, pozwolić się lekko bujać końskiemu grzbietowi i obserwować powolutku zmieniające się krajobrazy.
— Z taką kobyłą prędzej ode mnie tam nie dotrzesz, a do tego z tym poślizgiem. Chyba śnisz! — żachnęła, również bujając się lekko, na co mężczyźnie pozostawało prychnąć, przerzucić złoty lok z czoła i pokręcić głową. A żeby się nie zdziwiła, ot co! — Ten grymas załatwi ci wiele spraw, z pewnością jednak nie doda ci prędkości, drogi Chryzancie. — Wspomniany przez nią wyraz twarzy zniknął na chwilę, by rycerz mógł zgromić kuzynkę wzrokiem, a po krótkiej chwili ciszy, parsknąć śmiechem.
Znali siebie już wystarczająco długo, by wiedzieć, jak działali, jak wykorzystywali swoje atuty. Ophelos nie krył się nigdy ze swoją urodą, będąc jej całkowicie świadom. I choć kiedyś, jeszcze mając nawet te kilkanaście lat na karku, nazwać łatwiej było chłopca niewiniątkiem niby barankiem niźli srebrnooką łachudrą, tak królewski dwór, szlacheckie, przebiegłe towarzystwo zrobiło całkiem niezłą robotę. Szybko pochłonął wiedzę co, gdzie i jak, oczywiście w tym wszystkim utrzymując dobry gust i smak. Bo nigdy umyślnie nie zadziałał na czyjąś niekorzyść, wykorzystując swoje atuty, odpowiednie uśmiechy oraz spojrzenia. Pilnował się zawsze, starając się, by na koncie jednak nie pojawiały się złamane serca, choć tych i tak nie dało się ominąć.
Nie lubował się w wytwornych balach, towarzystwie w dobrze skrojonych ubraniach. Zazwyczaj w tym wszystkim czuł się przytłoczony, w żołądku go kręciło od panującej na sali duchoty oraz odoru alkoholu (bo, choć niby najlepiej dobrani goście, tak umiejętności picia posiadali takie, jak cała reszta świata – nikłe, częściej żadne). Nie narzekał jednak, nie miał nawet odwagi parsknąć jakimkolwiek krytycznym słówkiem, a co dopiero wykrzyczeć, jak to mu się wszystko nie podoba. Bawił się więc wraz z nimi, obdarowywując wszystkich białym uśmiechem, wesołym spojrzeniem oraz własną dłonią w tańcu, bo tak wypadało, w takim duchu rodzina wychowała, tak rycerz czynić powinien. Asertywność w Ophelosie była śladowa, prawdopodobnie zanikła wraz z wiekiem oraz ślepym podążaniem za rycerskim etosem, który brany przez mężczyznę nieraz był dosłownie, wyjątkowo szczegółowo. Czasami, w tych mniej przyjemnych mu sytuacjach, asertywność ujawniała się, ile razy jednak nie zareagował, gdy damska, męska, czyjakolwiek dłoń musnęła o te dwa, może trzy czy cztery centymetry za daleko. Niemniej, brak reakcji w kilku przypadkach niezwykle ułatwił realizowanie własnych postulatów oraz zdobywanie tego, czego akurat potrzebował.
— Za pomocą tego grymasu mógłbym załatwić sobie dziesięć takich rumaków, jak twój, a dwadzieścia takich, jak moja kobyła — oświadczył dosyć pewnie, uśmiechając się. — Na szczęście będę musiał tylko uśmiechnąć się do matki oraz pomodlić się, że ruszali Pimpusia w czas mojej nieobecności — westchnął ciężko, cmokając. Kobyła ruszyła posłusznie kłusem, Ophelos zacisnął jednak dłonie na wodzach, gdyż ruszać szybciej wcale nie potrzebował. Całe towarzystwo w końcu ciągnęło się przed, jak i za nimi w dosyć niespiesznym tempie. Poklepał jednak rudą szyję, w końcu klacz zareagowała na komendę. Nieskierowaną do niej, w dodatku wcale nie polecenie, ale jednak. — Mam też nadzieję, że przez Weronikę się nie roztył, zawsze lubiła go dokarmiać. A później chciał tylko żreć, więcej i więcej! — Mężczyzna skrzywił się, pokręciwszy głową. — Wiesz, że kiedyś mnie nawet dziabnął, bo nie dałem mu dokończyć siania? — zapytał z wyrzutem. — Rozpieszczona cholera. I wcale się do tego nie przyczyniłem. Nic a nic.
Przeplótł przez palce miedzianą, szorstką grzywę, bawiąc się nią odrobinę. Och, jak brakowało mu tego wiernego towarzysza, niby Oberona, a jednak Pimpusia, Pimpka, który tyle razy wesoło rżał, biegając przy płocie od wybiegu, strzygąc dosyć dużymi, niezbyt proporcjonalnymi uszami (oczywiście, nie były one ośle, głowa ogiera jednak wydawała się wyjątkowo w porównaniu do całego cielska, co, gdy nie został osiodłany czy ukazany w ruchu, dawało raczej wrażenie przerośniętego źrebięcia, a hodowcy niezbyt skorzy byli do krycia nim swoich kobył). Nie mógł się więc doczekać, aż usiądzie w dobrze dobranym, miękkim siodle, poklepie ogiera po umięśnionej szyi i da drobny sygnał, by ten ruszył przed siebie, niosąc na sobie jeźdźca, jakby nie biegł, a przelatywał przez drogi i pola.
Zerknął na uśmiechającą się do niego Narcyzię. Podjechał bliżej, na tyle, by zetknąć się z nią udem, podczas gdy niedoświadczony jeździec prawdopodobnie już splątałby ze sobą strzemiona, doprowadzając do tragedii. Dzięki bogom, że nieraz już siadał na końskim grzbiecie, w pewnym momencie była to i codzienność.
— Prawdopodobnie po całej sprawie w Ovenore, będę chciał się udać do Defros — spoważniał w końcu, mówiąc trochę ciszej, tak, by słowa trafiały jedynie do kuzynki. Nie chciał i nie miał ochoty, by nędzna plotka rozeszła się wśród wesołej kompani, a wraz z plotką pojawili się chętni na kolejną podróż. Nie potrzebował dodatkowego towarzystwa podczas planowanej przez niego wycieczki, o ile w ogóle dało się to nazwać wycieczką. Narcissa jednak mogła być miłą twarzą, pomocną dłonią i jego zdrowym rozsądkiem wśród wielu niesprzyjających spojrzeń, wrogów. — Wiem, że to nie po drodze, ale jednak, co mam lepszego do roboty. Chcę dokończyć sprawę z Arturem. Odszukać trzy wiedźmy, wbić ten o kant dupy potłuc miecz w ich krtanie, by nie bredziły więcej kłamstw — syknął pod nosem, ściągając brwi. — Może powęszyć coś na temat bestii, bo mam wrażenie, że gdy tylko ojciec się dowie, a dowie się na pewno, iż wyruszam w tamte okolice, wyda polecenie, by i to bym sprawdził, nawet jeżeli już dawno ucichło, a dworek jak był opuszczony, tak stoi nadal, pewnie przejęty przez leśną zwierzynę — westchnął ciężko, opuściwszy srebrne spojrzenie, po czym przymknął powieki. — Jeżeli chciałabyś się tam ze mną udać, potowarzyszyć oraz pomóc, byłbym zaszczycony, Narcyzo. — Ostatecznie zerknął na nią niepewnym, szarym okiem. — Tak długo się nie widzieliśmy, tyle dobrych chwil i przygód nas ominęło, teraz odmówiłem ci wspólnej drogi do domu. Pozwólmy sobie choć trochę to wynagrodzić. Podejrzewam, że dosyć szybko będziemy mieć siebie dosyć, dobrze mieć jednak ciebie u boku, Cyziu. 

[Cyziu, nie możesz zostawić tego fajtłapy samemu sobie, bo zginie marnie]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz