sobota, 17 sierpnia 2019

Od Ophelosa

Dłonie mężczyzny drżały.
Mocne, kiedyś zadbane, teraz odrobinę spracowane, z odciskami gdzieniegdzie od kija czy wideł, cholerstwa latały we wszystkie strony, nie mogąc się uspokoić choć na krótką chwilę, akompaniując w ten sposób przyspieszonemu, nieujarzmionemu oddechowi. Powietrze w płuca wpływało płytko, wprawiając klatkę piersiową w konwulsje, prędkie, nieujarzmione, niby dziki koń spłoszony ludzką głupotą. Silne mięśnie w stopach zaciskały się wraz z łydkami, kopiąc w twardszy materac, plącząc się pomiędzy cienką pościelą a przestrzenią, przy tym wszystkim ściągając szarawe prześcieradło, które Chryzant następnego dnia miał znaleźć na podłodze swojego pokoju. Ciało mężczyzny drżało, rzucało się po łóżku, póki nie uderzył łokciem w ścianę, prawdopodobnie budząc, prócz siebie oczywiście, własnego sąsiada.
Koszmary ciągnęły się za nim jak gnębiący cień, z każdym letnim dniem nasilając się coraz bardziej, z każdą nocą zaglądając do niespokojnego umysłu coraz częściej. Nie wiedział, czy to z powodu zbliżającej się podróży oraz decyzji do podjęcia, które stały jeszcze daleko przed nim, choć dojść do nich miał wyjątkowo żwawym krokiem. Możliwe, wcale temu nie zaprzeczał, w końcu zmierzenie się z duchami przeszłości większość ludzi doprowadzała do jakiegoś poziomu szaleństwa. Pozostawało jedynie modlić się do bóstw, że nie będzie on zbyt wysoki, bo Ophelos wolał zachować jakąkolwiek trzeźwość w swojej głowie.
Zwłaszcza, iż gdy tylko zszedł na śniadanie, wcale tej lekkości w swoim ciele nie czuł. Powieki przymykały się, głowa opadała wraz z barkami, przyciągana wprost do drewnianej podłogi, a nogi ciągnęły się za nim, jakby skute łańcuchem. Nie wspominając nawet o pulsującym bólu, skrytym gdzieś przy skroni. Chryzant tego poranka nie prezentował się najpiękniej, oj nie, dlatego też nawet nie silił się na szukanie wzrokiem szarookiego szlachcica, z którym ustalili najwidoczniej bezsłowną umową, zawiązali kontrakt.
Patrzysz jedynie, gdy ja nie patrzę, a nawet spróbuj złapać ze mną kontakt wzrokowy.
I forma ta sprawdzała się doskonale.
Gdy pastuch spoglądał w swój talerz czy stał odwrócony plecami do szlachcica, ten nieraz zawieszał na nim wzrok, chłodny i oceniający każde drgnięcie mięśnia. Gdy Leonardo zajmował się swoimi sprawami, czyli, zazwyczaj przynajmniej tak bywało, chował wzrok w śniadaniu, grzebiąc widelcem w swoim jedzeniu (nic dziwnego, bo breja bardzo często nadawała się niestety jedynie do tego), to blondyn ukradkiem zerkał srebrnym, zainteresowanym całą personą szlachcica, okiem. Lekko rozbawionym, aczkolwiek ciepłym, nastawionym przyjacielsko.
Posłusznie odniósł talerz do kuchni, modląc się, że tym razem kuchcik wybaczy mu niedokończoną porcję. W końcu zawsze posłusznie ją zjadał (czy sprytnie się jej pozbywał, jak to robił jednak, miało pozostać słodką, chryziową tajemnicą), byleby schlebiać gotującemu, tak stwierdził, iż ten jeden raz nikomu z nich nie zaszkodzi. I nie zaszkodziło.
Tego dnia czuł się jak najprawdziwszy, najrealniejszy duch. Stał jak kołek na środku pastwiska, niby ledwo widoczny, taki nijaki i prześwitujący, z policzkiem opartym o ten długi, sztywny kij, którym tak naprawdę mało co by zrobił. Ni krzywdy wilkowi z ostrymi zębami, ni złodziejowi ze sztyletem, aczkolwiek, kto wie, może udałoby się Chryzantowi nabić najeźdźcy kilka siniaków.
Ale czym są siniaki w porównaniu do ostrza między żebrami czy rozszarpanego ramienia?
Fraszka.
Brakowało towarzystwa. Kogokolwiek, kto przycupnąłby tuż przy nim na krótką rozmowę, tak, by w spokoju mógł zapalić fajkę (wprowadzając przy tym towarzysza w niezwykły smród i gęsty dym, prawdopodobnie go rozeźlając), na chwilkę odwrócił wzrok od owiec, bo ileż można było spoglądać na te puszyste chmurki, nawet jeżeli dosyć szybko podbiły serce pastucha. Wesoła zgraja, nie ma co.
Dlatego też uśmiechnął się, co prawda nie w ten sposób co zawsze, niezbyt promiennie i ciepło, prędzej nijako, gdy tylko zauważył pannę Accantus na koniu, najwidoczniej dopiero co wracającą z kolejnej ze swoich misji. Podniósł do niej dłoń, niby w pozdrowieniu dalekiego druha, choć nie liczył, by miała go zauważyć, nie będąc daleko, jednak wyglądając na odrobinę zaaferowaną oraz zajętą swoimi sprawami.
Ucieszyłby się jednak niezmiernie, gdyby przeczucie było mylne, a ona potowarzyszyłaby mu choć chwilę.

[Sorelio?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz