sobota, 17 sierpnia 2019

Od Sorelii cd. Elry - Event

Gorączkowe przygotowania, które ogarnęły gildię, na parę dni przed wyjazdem ominęły ja zupełnie i to wcale nie ze względu na to iżby lepiej od innych gotowa była na tak daleką drogę. Zakopując się w stertach ubrań, klejnotów, sakiewek i innych bibelotów, a także ostrzy sztyletów, fiolek z naparami usypiającymi i tym wszystkim, co arystokratka, a po godzinach urzędowania szpieg mieć przy sobie powinien, wertowała jednocześnie wysoko pod sufit piętrzące się sterty książek i planów, byle tylko odnaleźć krewnych mieszkających dość blisko by móc się wyrwać na parę godzi, tudzież parę dni do miasta i kiedy już niemalże traciła nadzieję, ojciec zakomunikował, iż planuje wybrać się do Tiedal w interesach, co znaczyło dokładnie tyle, co pakowanie się w kłopoty, by zdobyć sławę i majątek. Przynajmniej upewniła się, że jest nieodrodnym dzieckiem i nawet widziała już, w kogo wdała się z tym swoim zamiłowaniem do przygód. Z trudem powstrzymała wybuch radości i choć wiedziała ile wysiłków będzie ją kosztować próba przyłączenia się do tej wyprawy była już pewna, że dopnie swego. W kilka dni później siedziała już w karocy pilnie zajęta wyszywaniem od czasu do czasu zerkając na przepływające za oknem widoki. Była podekscytowana czekającą ją przygodą i choć rozsądek dobijający się do głosu gdzieś tam z tyłu głowy przypominał o grożącym im niebezpieczeństwie, wciąż czuła się jak na rodzinnym pikniku. Odłączenie się sprawiło nieco kłopotu, ale wreszcie dotarła na miejsce na czas wykorzystując pomoc Krabata i Leonarda, którzy podali się za doświadczonych ochroniarzy i zapewnili jej rodziciela, iż dopilnują, aby młodej damy nie spotkała w czasie zwiedzania miasta żadna krzywda. I tak na miejsce dotarli na ostatnią chwilę. Ogrodnik zrzędził oczywiście całą drogę jak nierozsądnym z jego strony brać odpowiedzialność za taki wulkan energii, który gotów wybuchnąć w najmniej odpowiednim momencie lawiną głupich pomysłów i zawalić sobie strop pokoju na łeb, a szlachcic z trudem wyraźnie nadążając za tokiem jego wypowiedzi starał się rozpocząć jakąś inteligentną rozmowę niekręcącą się wokół tematu wszystkich nieszczęść, jakie spadają na biednego księcia złodziei. Oczywiście próby przerwania monologów rolnika kończyło się tylko ich drastycznym wydłużeniem o niezwykle dopracowaną wstawkę o dobrych manierach, których ludziom warstw wszelkich brak i ludzką niewdzięczność, choć panienka Acantus wciąż przypominała mu jak dobre referencje mu załatwiła na tą misję i jak trudne to było zadanie. Potem jeszcze musiała przekonać swoją obstawę, że kuchnia na ten moment to nie jest dobry kierunek i wreszcie wyczerpana ponad miarę zaciągnęła swoją drużynę na miejsce. Może, dlatego przydział do drużyny mającej zając się infiltracją Banku, co najważniejsze z dala od Krabata, sprawił jej ulgę. Nie mogła tego powiedzieć o drugim swoim towarzyszu, ale wybierając między osobą, nie bardzo zorientowaną w życiu niższych warstw społecznych, a człowiekiem niezorientowanym w ogóle w obcowaniu z ludźmi zdecydowanie wolała tą pierwszą opcję. Poza tym Leonardo wywarł na niej naprawdę pozytywne wrażenie i trzeba to przyznać był bardzo przystojnym młodym człowiekiem. Kiedy przyszło im już opuszczać prowizoryczną salę narad uśmiechnęła się do Krabata i przemówiła z przyjacielską nutą:
- Zatem powodzenia, los na jakiś czas pozbawia cię mego widoku.
Zmarszczył brwi wyraźnie niespecjalnie tym faktem zmartwiony.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapłacę za tą chwilę świętego spokoju kosztami pogrzebu. Co się zaś tyczy moich widoków na atrakcje to mam w swojej grupie paru kandydatów tudzież kandydatkę na panienki miejsce w zapewnianiu kłopotów.          
- Ach za grosz ogłady!
- Za grosz wdzięczności, ale porozmawiamy na ten temat innym razem. Powiedzmy, że parę istot może mi wysmarować pod moją nieobecność taki portrecik… muszę dopilnować żeby zajęli się tym co należy, bo beze mnie ta ekipa skończy na cmentarzu i to nie w charakterze żałobników, ale że tak powiem gwiazd całej uroczystości.
Wzruszyła ramionami czując, że snucie tej dyskusji na dłuższą metę nie ma sensu i zbiegła po schodach na dół. W Sali było jeszcze pustawo, tylko paru gości, którzy przesadzili z ilością napojów wyskokowych dosypiało swoje pijackie sny pomrukując z cicha i malując śliną i tak lepkie już od brudu stoły. Nikogo wartego uwagi – przemknęło przez myśl Sorelii, której umysł przestawiał się już na tryb myślenia typowo konspiracyjny. Potrzebowała siatki szpiegowskiej i to właśnie jej zorganizowaniem planowała się zająć do czasu spotkania naznaczonego przez Elrę. W między czasie musiała jeszcze odnaleźć drogę na Czarny Plac, ale i tutaj najwięcej pomóc jej mogli właśnie ludzie ulicy, którym ufała zdecydowanie bardziej niż elegancko odzianym damom obserwującym świat wyłącznie z okien powozu. Sypała pieniędzmi dość hojnie, choć i z właściwą sobie dyskrecją, aby zaskarbić sobie wdzięczność obdarowanych, ale i nie przyciągać uwagi. Obawiała się już nawet czy nie nadszarpnie nadto funduszu tylko w celu dotarcia na miejsce spotkania. Ocalił ją widok gmachy Banku wznoszącego się wysoko ponad pozostałymi budynkami. Pobiegła w tamtym kierunku obawiając się nazbyt szybkiego upływu czasu i zapominając zupełni, iż zachowanie takie nie przystało arystokratce. Z drugiej strony takie beztroskie rozpychanie się w tłumie z uśmiechem na ustach pasowało aż nadto do roli głupiutkiej trzpiotki. Złota zasada: udawaj głupszego niż jesteś w rzeczywistości. Spod maski życzliwego rozbawienia czujnie obserwowała ludzi na placu. Jeden bezdomny pod samym Bankiem… nadto podejrzany. Nikt go nie wyrzuca, wiec może być obserwatorem właściciela, za duże ryzyko. Jakiś drobny złodziejaszek w podartej czapce, całkiem niezły nabytek, ale ciężko powiedzieć czy to on tu rządzi. Dużo lekkomyślności mało lojalności. Z drugiej strony takie ryzyko może się opłacić. Stanęła przy straganie udając skupioną na materiałach. Tak jak przypuszczała młodzieniec nie mógł się oprzeć takiej pokusie i gdyby nie wzmożona czujność zostałaby bez pieniędzy już w pierwszych godzinach swojej misji. Pchnęła niedoszłego winowajcę w cień kryjąc się za tłumem.
- Wiesz, jakie jest prawo. Wiesz, co grozi za kradzież. Szkoda by było takiej zręcznej raczki. Ale możemy się dogadać. Przyjdź do tamtego zaułka – wskazała ręką zaułek z podcieniami, gdzie siedział jakiś staruszek w łachmanach – dzisiaj po zmroku. – Wyciągnęła jedną monetę i wcisnęła mu do ręki. – A to żebyś nie zapomniał.  
Obróciła się na pięcie i śmiało ruszyła w stronę mężczyzny, którego przed chwilą dojrzała obok bogatszych nieco kamienic. Dobre miejsce na żebry. Musi mieć znaczącą pozycję. Na końcu ulicy zdaje się świątynia. Jeszcze lepiej. Uśmiechnęła się do niego i rzuciła mu kilka monet.
- Łaskawy panie jestem nowa w tym mieście i potrzebuję rady. Mogę hojnie zapłacić, ale moja pozycja… potrzebuję dyskrecji. Proszę przyjść tu wieczorem.
Pożegnała się grzecznie, ale z pewną rezerwą i odeszła, kierując się w stronę fontanny, przy której Elra naznaczyła spotkanie. Miała nadzieję, że Leonardo zdoła dotrzeć na czas, bo czuła się nieco winna, że zostawiła go tak samego, choć przecież bez jego pomocy nadal siedziałaby grzecznie pod czujnym okiem ojca. Dostrzegła historyczkę już z daleka. Powstrzymała się by nie machnąć jej ręką na powitanie. Nie powinny ujawniać, że się znają. Usiadła w pewnej odległości.
- Załatwię nam miejsca w tym hoteliku nieopodal banku. Obskurna speluna, ale usytuowanie, będzie bardzo na rękę, dla łucznika. Na nazwisko wszystko da się załatwić, a z taką pozycją każdy wymysł wyda się normalny. Myślę jednak, że warto poczekać na wszystkich. Tylko uważaj na tego gościa pod Bankiem. Nie podoba mi się…


<Ktoś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz