piątek, 16 sierpnia 2019

Od Sorelii cd. Narcissy


Przewróciła oczami niezbyt zachwycona perspektywą słuchania czyichkolwiek rozkazów, tym bardziej, iż zamiast ganiać ciemnymi uliczkami wolałaby skupić się teraz na rozgryzieniu prawdziwej treści zaszyfrowanego listu i jednocześnie sama zdawała sobie sprawę z konieczności wybycia w jakieś bardziej dyskretne miejsce i jeśli mogła upatrywać jakichś korzyści w całej sytuacji to obecność towarzysza jej przymusowej opiekunki, który naprawdę sprawnie zajął się strażnikiem. Kiedy Narcissa wsunęła się z powrotem do ich kryjówki by dać jej znać, że właściwie mogą już wyjść, jeśli nie zamierzają spędzić całej nocy w tej nieszczęsnej stercie siana wychynęła na zewnątrz. Zerknęła w stronę biesa z nutką dezaprobaty, po czym powiodła spojrzeniem w kierunku pani rycerz udając, że wrzaski żołnierza nie robią na niej żadnego wrażenia:
- Czy nie dało się zrobić tego ciszej? – westchnęła starając się pozbyć źdźbeł wystających z jej misternie ułożonej fryzury, która teraz sama zdawała się przypominać kopę trawy. Kiedy ponownie zerknęła na blondwłosą natychmiast odczytała czające się w jej oczach pytanie – Co ja bym zrobiła? Nie wiem, jakoś bym temu miłemu panu to wyjaśniła, choć czuję, że nie specjalnie by ci się to podobało. Bogowie, mało tu oprychów. Przestraszyłyśmy się, ukryłyśmy. Grunt to iść w zaparte. No nie patrz tak na mnie. Masz jakiś pomysł, co dalej? Ja bym się skierowała w tamtą uliczkę.
Wskazała w kierunku wąskiego przesmyku między budynkami oświetlanego jedynie chybotliwym odblaskiem dyndającej na rogu karczmy latarni. Trzeba przyznać, iż sterty popękanych baczek, z których sączyły się resztki cuchnące mocno już zleżałym wspomnieniem swej dawnej zawartości i ciemne, śliskie od wilgoci ściany, między którymi ledwie para ludzi zmieścić się mogła, a każda odnoga mogła stanowić kryjówkę dla jakiegoś rabusia, lub podrzynacza gardeł zaufania raczej nie budziły, ale pewność siebie Sorelii była w tym momencie w stanie nawet grabarza przekonać, że jeśli swym klientom zagra na skrzypcach to odtańczą mu kankana. Panienka Acantus śmiało ruszyła przed siebie strzepując po drodze pył, który w czasie szaleńczego pościgu przylepił się do jej ciemnego stroju, jakby szła na bal, a nie wkraczała w jakąś szemraną miejską kiszkę.
- Nie ma się czego bać – zapewniła Narcissę zapobiegawczo zerkając w jej stronę w razie jakby za takie posądzenie o strach miała utracić głowę ze skutkiem natychmiastowym. Właściwie to nawet teraz w zupełnych niemal ciemnościach dostrzegała gromadzące się w oczach rozmówczyni burzowe chmury. – Oczywiście nie mówię tu o tobie. Po prostu domyślam się, iż mistrz kazał ci pilnować, by włos mi z głowy nie spadł – nie mogła się powstrzymać by nie przewrócić przy tych słowach oczami – jakbym sama sobie nie dawała rady. Jeszcze żyję, a to już poczytać można za niemały sukces.
Wydobyła z kieszeni niewielki flecik i zagwizdała kilkakrotnie. Ciemność przed nimi poruszyła się i wyłonił się z niej dość rosły mężczyzna w obszarpanym odzieniu.
- Ooo, panienka Scherlin nie sama? Takich kwiatków tośmy tu jeszcze nie mieli. Ten, tamten niedźwiadek zbyt zajęty.
Chwyciła towarzyszkę za dłoń by ta nie wydobyła miecza. Może nie znała Narcissy zbyt dobrze, ale wiedziała, że u niej niestety dość często ręka szybsza niż myśl.
- Nie potrzebuję dzisiaj obstawy, ale przyda nam się jakaś dywersja i poza tym chciałabym odzyskać moje odzienie.
- Hy, hy, hy, zastanowimy się…
- Nie żartuje się z kobietą, która ma miecz, albo zna kogoś, kto takowy posiada, wiec daj spokój i prowadź nie mamy czasu na pogawędki
Wzruszył ramionami
- Jak zawsze
Idąc krok w krok za przewodnikiem przechyliła się w stronę towarzyszki i szepnęła:
- Nie ma, co główki rasować, to mój człowiek. Z góry zakładałam ucieczkę tą ulicą, bo zapach z karczmy zmyli na jakiś czas psy. Nie wiem tylko, co zrobię jak przy następnym spotkaniu zaczną na mnie warczeć. Ale na pewno coś do tego czasu wymyślę.

<Narcissa?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz