niedziela, 4 sierpnia 2019

Od Sorelii cd. Quinlan

- Nie ma sprawy, Quinlan – odparła sprawnie ześlizgując się ze sterty siana, którą chwilę temu obrała sobie za całkiem wygodny punkt widokowy. – Akurat przed chwileczką odprowadziłem do boksu moją klacz, a powiedzmy szczerze to też nie jest oaza spokoju. Tak się rozbrykała, że o mało nie zrzuciła mnie do rowu.
Uśmiechnęła się lustrując stan, w jakim w wyniku tej przygody znalazło się jej odzienie. Miała na sobie wysokie brązowe kozaczki, w które wpuszczone zostały bufiaste jasne spodnie. Górną część ciała opinała biała bluzeczka z wysokim kołnierzem, a na nią nałożono tunikę bez rękawów w kolorze dolnej części odzieży, na której wyszyto kwiaty. Oprócz tych dyskretnych ozdobników cała szata kobiety upstrzona była plamami błota, cierniami i chwastami, a także w okolicach kolana plamami krwi.  
- Zresztą potem moja towarzyszka zafundowała mi galop przez jakieś kolczaste krzaki i sama już nie wiem, co jeszcze. Ach właśnie, rozbiłam kolano.
Beznamiętnie przyjrzała się plamie krwi na odzieniu.
- Także siedzę sobie tutaj i zastanawiam się jak to wytłumaczyć, żeby wypadło bardziej poetycko i mniej żałośnie. Ale obawiam się, że nie najlepiej mi to idzie. Właściwie to muszę przekazać mistrzowi ten… przed chwilą tu był
Zaczęła nerwowo przeszukiwać kieszenie swojego stroju w poszukiwania zaginionego artefaktu, który miała zlecenie dostarczyć. Prawdę powiedziawszy wiedziała o nim naprawdę niewiele oprócz tego, że pod żadnym pozorem nie należy dopuścić do jego kontaktu z wodą, której jak na złość na podmokłych gruntach przynależnych gildii było pełno. Także w lesie. Zerknęła na towarzyszkę z niejaką paniką w oczach.
- Miałam to przecież gdzieś tutaj. Nie mogło… nie mogło… - Zacisnęła dłonie na brzegu tuniki starając się uspokoić. Jeśli zamierzała jeszcze cokolwiek zdziałać musiała przede wszystkim się opanować i jednak nogi absolutnie nie chciały słuchać jej rozkazów i zmuszały do dreptania w miejscu bez celu. Nagle aż podskoczyła i jak szalona pognała do stajni. Padła na kolana i drobnymi dłońmi poczęła przeczesywać zalegające podłogę w okolicach boksu Kasjopei siano.
- Niech to! Przecież bądź, co bądź to nie była igła, musi gdzieś tu być.
Przez chwilę siedziała nieruchomo próbując przywrócić płucom zdolność równomiernego oddychania i obmyśleć jakiś plan działania. Na zewnątrz słońce już zaszło, a gęstniejący mrok tylko gdzieniegdzie przebijały samotne, promienie księżyca. Zdecydowanie rozsądniejszym wydawało się odczekanie z misją naprawczą do rana, ale Sorelia w żadnym razie nie chciała przyznać się do porażki. Nie teraz, kiedy zdawało jej się, że wreszcie ktoś zaczynał doceniać jej zdolności. Przetarła czoło dłonią i zaczęła odwiązywać klacz. Las był niebezpieczny i nie bardzo miała ochotę ruszać tam samotnie szczególnie o tej porze, ale przez to tym bardziej nie miała żadnego prawa, by angażować w to kogokolwiek innego.
- Wygląda na to, że zgubiłam po drodze. Wrócę się i poszukam. Miałabyś może jakąś lampę, którą mogłabym na trochę pożyczyć, powinnam za chwilę być z powrotem.
Uśmiechnęła się przyjaźnie starając się samej sobie dodać nieco otuchy. Wyprowadziła klacz na zewnątrz starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów by nie płoszyć i tak już czującego się dość niepewnie pegaza.
- Nie miałam okazji przeprosić, że wystraszyłam twojego przyjaciela. To naprawdę piękne zwierzę. Chętnie spróbowałabym przekonać je do siebie, gdybyś się oczywiście zgodziła, ale raczej nie mam na to teraz czasu. Może innym razem.
Z trudem powstrzymywała się, by nie zapytać Quinlan czy nie zechce przyłączyć się do jej nocnej wycieczki.  

<Quinlan? Wybacz, że tyle to trwało.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz