niedziela, 4 sierpnia 2019

Od Xaviera cd. Philomeli

Lekkomyślnie ze zgubną naiwnością delektował się wygodami podróży, uśmiechając się nie tylko do towarzystwa, ale również do świata, losu, przypadku, który obdarzył ich taką przemiłą stosownością. Bogowie tylko wiedzą, co przyszłoby im począć, czy choćby w jakiej melinie zmuszeni byliby spocząć, lub z jak bardzo rozklekotanego wozu skorzystać, gdyby wówczas nie natrafiliby na tę osobliwą dwójkę. Wprawdzie wiadomo, jak niebezpieczne mogą okazać się znajomości zawarte po zmroku, to jednak pewność siebie, podpita przez znaczne ilości alkoholu, dodała białowłosemu na tyle odwagi, że bez trwogi podszedł do nich, aby poczęstować ich swoim magicznym słowem. Nie było to rozsądne, w żadnym przypadku, ale podjęte ryzyko opłaciło im wygodnym powozem i szybką podróżą, co dla samego Xaviera było wystarczająco, aby zachłysnąć się pewnego rodzaju satysfakcją.
Może zaledwie niezbyt przyjemne towarzystwo oddziaływało nieco negatywnie na całą sytuację, ale chłopakowi nawet tego rodzaju frasunek zbytnio nie przeszkadzał. Odchylił się na siedzeniach, rozsiadając się wygodnie w bitych skórach i w końcu mając tę stosowność, pozwolił mięśniom nieco się rozluźnić, a świadomości odciąć od rzeczywistości. Wlepił wzrok w ciemność za oknem, a zmysły skupił jedynie na dźwięczeniu metalowych kół miażdżących żwir i żłopiących kamiennie. Dziwna mgła zaszła mu wówczas oczy, całkiem wbrew woli, jak na złość akurat w takiej sytuacji. Co gorsze, było to na tyle poważne, iż nawet przez chwile nawiedziła go myśl, która zmusiła go do powątpiewania w to, czy rzeczywiście dobrze zrobił, pijąc tyle tego wieczoru.
Na całe szczęście od tych okropnych myśli uwolniła go sylfa. Jej delikatne drgniecie, podziałało na Xaviera, jak gwałtowne szarpnięcie, momentalnie wyrywając go z otępienia. Nieco spłoszony odwrócił wzrok, aby spostrzec pudełko, które niespodziewanie znalazło się w rękach łowcy. Na widok zawartości chłopak gwałtownie zachłysnął się powietrzem, czując, jak jego klatka piersiowa zapada się z trwogi. Jadeitowy lazur wylał się ze szkatuły, żarząc w ciemności tak paskudną trucizną, aż przez chwile, ulotną cześć sekundy Xavier pomyślał, iż właśnie są zgubieni. Szczęśliwie zła myśl trapiła go tylko przez moment, a gdy tylko jego oddech zdołał się unormować, również i rozsądek powrócił, a wraz z nim pewność siebie, wprawdzie wciąż pijana, ale nieodzownie w przeklętym kurażu.
Niespodziewanym ruchem białowłosy odwrócił wzrok od bransolet, powiódł po ciemnościach na zewnątrz, lecz w ostateczności skupił swoją uwagę na mężczyźnie. Podniósł się delikatnie na siedzeniu, usta upstrzył uśmiechem i z pogodnością w głosie w końcu postanowił się odezwać.
— Widzę, że zbliżamy się do rozwidlenia. Zakładam, iż panowie będą kontynuować podróż po kamiennym trakcie. My niestety musimy pójść piachem, żeby dotrzeć na miejsce.
Mężczyzna również podniósł głowę, skupiając się na bardzie. Pytanie chłopaka wywołało u niego, jakaś dziwną reakcję, iż dopiero po okropnie dłużącej chwili odpowiedział.
— Skąd takie przypuszczenia? Może i my również kierujemy się w tamtą stronę.
— Och, wątpię. Droga ta, zwłaszcza po ulewach, jest kompletnie nieprzejezdna dla powozów. Błoto, wyciosane przez strugi deszczu takie dziury, że rozumie pan, miałbym obawy, żeby wprowadzić tam konia, a co dopiero pchać się z karocą. Zalecam, naprawdę, podążajcie dalej na północ po żwirze, a nie pchajcie się we wądoły. Szkoda zawieszenia, kół, tych biednych zwierząt, ale przede wszystkim państwa nerwów.
— Dziękuję za pańskie rady, lecz nie mogę pozwolić państwu ot tak odejść. — odparł, a tchem barda szarpnął strach. Całkiem wbrew swojej woli uciekł wzrokiem do pudełka, lecz ku zaskoczeniu, ale również uldze, dłonie łowczego nawet nie drgnęły. — Zgodziliśmy się was podwieźć, więc kimże bylibyśmy, gdybyśmy teraz was tak zostawili w środku lasu? Sumienie mi nie pozwoliło zaznać spokojnego snu, naprawdę, obawiałbym się o pana, ale zwłaszcza o pańską miłą towarzyszkę. Rozumiecie państwo, środek nocy, ciemny las, jeszcze natraficie na wilce, czy może nawet gorsze monstra.
— Naprawdę jestem poruszony pańską troską, rzadko zdarza się, żeby ktoś przejmował się obcym losem. 
Powóz wypełnił się od dźwięcznego głosu barda, gdy śmiech jego wybrzmiał niespodziewanie, w sposób dość gwałtowny traktując napiętą atmosferę. Mężczyzna, ale również i sama Philomela spojrzeli po nim z pewną obawą, gdy odchylił się nagle, nie mogąc pohamować swoich zachowań. Musiało to trwać z paręnaście dobrych sekund, nim ostatni gwałtowniejszy oddech wyrwał się z jego trzewi i cisza na ponów mogła wypełnić ciasne pomieszczenie. Wówczas chłopak obdarował otoczenie po raz ostatni uśmiechem i niespodziewanie przechylił się do przodu. Głowa jego, jakby ciężki głaz struty alkoholem, opadła na bok, a wzrok chłopaka powędrował w stronę mężczyzny. Łowca odziany był w kapelusz, którego szerokie rondo przez cały czas rzucało na nań cień, czemu też do tej pory niedane było mu się przyjrzeć. Dopiero gdy chłopak zajrzał pod wiedźmie okrycie, w końcu mógł zobaczyć z jak paskudną fizys, przyszło mu przebywać. Małe, ciemne oczka wodziły po białowłosym z lękliwą ciekawością, usta rozwarły się, chcąc coś wypowiedzieć, lecz zamarły, gdy jego świadomość niespodziewanie natrafiła na spojrzenie barda. Jadowity błękit zagorzał, niczym ogień przeklętych, a w powietrzu namacalnie dało się wyczuć gromadzące się podkłady magii.
— Niepotrzebna, to jednak troska — odezwał się chłopak, a pasma magii, niewidzialnej materii, zwinęły się we wężowe cielska, które zawisły nad łowczym. — Myślę, że to państwo bardziej powinno się o siebie martwić, zwłaszcza że długa droga przed wami. My doskonale damy sobie radę, więc w tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować za podwózkę i życzyć wszystkiego dobrego w dalszej podróży. Proszę zatrzymać powóz.
Ostatnie słowa, jak przedziwna komenda sprawiła, iż gadzie twory rzuciły się na niego, rozlewając się na nim tumanem magii. Mężczyzna wyprostował się gwałtownie, a jedna ręka, uprzednio zaciśnięta na pudełku, puściła przedmiot i poderwała się do góry. Zawisła w powietrzu, tuż przy głowie łowczego, aby po chwili  wahania opaść z głośnym łomotem na ścianę powozu. 
— Zatrzymaj powóz! — krzyknął mężczyzna w sposób mechaniczny, sztuczny, wbrew jego woli.
Dało się usłyszeć niewyraźną odpowiedź jego towarzysza, szczęk kół i prychanie koni. Powóz zwalniał ku uldze barda, który to nachylił się do Philomeli, gotowy otworzyć drzwi od jej strony, gdy tylko w końcu stanął. 
— Serdecznie dziękujemy, naprawdę dużo państwu zawdzięczamy... — odezwał się, nie omieszkując podzielić się jakąś puentą, lecz nim grzeczności wybrzmiały, nagle przerwał, z przerażeniem spoglądając na łowczego.
Ten, choć siedział sztywno, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, to jednak jego oczy krążyły po pomieszczeniu. Oddech jego przyśpieszył, klatka piersiowa falowała, a usta poruszały się, próbując wydobyć z siebie choćby dźwięk. Widok ten, tak zatrwożył białowłosego, iż zamarł, a myśli oddaliły się na tyle daleko, że nawet nie słyszał rumoru na zewnątrz, metalicznego brzdęku, kroków na żwirze.
Opacznie przy tym wszystkim była Philomela, która w przeciwieństwie do barda posiadała zdecydowanie więcej rozwagi. Krzyknęła coś do Xaviera, po czym kopnęła drzwiczki pojazdu, które odskoczyły z łoskotem. Dźwięk ten był o tyle dziwny, że chłopak przysiągł, iż słyszał wówczas męski wrzask, co właśnie pozwoliło mu się ocknąć. Odzyskując rezon, poderwał się z miejsca i przy pomocy kobiety, która trzymała go za rękaw, dopadł do wyjścia. Był już jedną nogą na zewnątrz, gdy nagle poczuł, jak coś go na ponów wciągnął. Odwrócił momentalnie głowę, aby ujrzeć twarz łowczego przeoraną przez paskudny gniew, ale, co gorsza, również jego dłonie z jadowitym metalem, które zaciskają się na jego przegubie.
— Przeklęta wiedźma! — bluzga wbiła się w jego umysł, tak iż wyrwał się gwałtownie z uścisku. Ile sił rzucił się na ponów do drzwi i dzięki pomocy Phil, która ciągnęła go z drugiej strony, udało mu się opuścić powóz.
Runął kolanami na żwir, nie do końca radząc sobie z utrzymaniem równowagi w tej sytuacji, lecz nim jego umysł zdołał wynieść z tego upadku jakiekolwiek wnioski, ten już stał na nogach, gotów pobiec w którąkolwiek ze stron.


Philomelia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz