piątek, 1 listopada 2019

Od Adonisa cd Elry

⸻⸻ ❍ ⸻⸻

Z żalem przyszło mu stwierdzić, iż rzeczywiście, przez resztę przeprawy długimi korytarzami, będzie musiał nacieszyć się już tylko i wyłącznie dźwiękiem szczękającego zamka. Bez rozmów, bez, chociaż krótkich anegdotek. Ni to on, ni kobieta, nie pragnęli napocząć kolejnej rozmowy, decydując się na bezmiar ciszy, która to znaczyć mogła zarówno wszystko, jak i beznadziejne nic. Owa pustka pozostawiała za każdym razem dość spore pole dla popisu wyobraźni Adonisa, która, mimo że nie należała do najbardziej wybujałych i tak pozwalała mu na dopowiedzenie sobie kilku nigdy niemających wybrzmieć dialogów, czy poprowadzenie marzeń na temat kolejnych wydarzeń. Nie był do końca pewien, co kobieta sądzi odnośnie całej zastałej ich sytuacji, czy była poddenerowana jego postawą, czy jednak należała do istot, dla których nawet zawalenie się budynku nie pozwalało tracić zimnej krwi? Co sądziła na temat niedorobionego pseudolekarza z ciągotami do zawartości sakiewek niektórych osób? Czy właściwie widać było, czy po ruchach dłoni, czy szybkich spojrzeniach w charakterystyczne miejsca, gdzie dawniej doszukiwał się portfeli, czy błyskotek, że gotów byłby ogołocić towarzyszkę z każdego skarbu, jaki zdołałaby przemycić?
Głupie pytanie, oczywiście, że nie. Karcił się za każdym razem, gdy do głowy napływały mu aż tak absurdalne idee. Przecież wiedział od prawie zawsze, że jedyną osobą, którą pozna złodziej, jest inna szumowina. Te charakterystyczne tiki widzialne są jedynie przez tych, którzy sami je stosują, a skoro on nie dostrzegł niczego u kobiety, znaczyło to również, że ona nie była w stanie doglądnąć typowych zachowań u niego. I chociaż zabrzmieć to może banalnie, z tego powodu poczuł nieopisaną ulgę, jakby ktoś właśnie zdecydował się na zniesienie dość obłego kamienia z jego powoli słabnących z wiekiem pleców.
Pragnął przeskoczyć na jeszcze jeden tor wywodu odnośnie ludzkiej charakterologii, gdy żwawy nurt myśli przerwany został przez głośny, nieprzyjemny jęk, skowyt zarzynanego zwierzęcia, a w tym wypadku raczej mężczyzny, któremu najwidoczniej się nie polepszyło, na co Adonis zareagował jedynie przelotnym grymasem i mocniejszym zaciśnięciem dłoni na książkach, starając się ignorować to, jak niewygodna stawała się proteza, a raczej miejsce, gdzie noga się o nią opierała. Jego kroki, jak dotąd niezwykle ostrożne, a co za tym idzie niezbyt pospieszne, momentalnie przybrały na tempie, gubiąc przy okazji ten wyćwiczony rytm i wdzięk. Usilnie ignorując tłoczącą się gdzieś z tyłu głowy myśl o nagłej utracie podłoża spod nóg, bo nagle zrobił się w nim nieopisany lęk przed osunięciem się terenu, na którym mógł stabilnie przystanąć. Jedynie nabierał prędkości, by w końcu wparować do pomieszczenia niczym rozjuszone zwierzę, rzucić księgi na najbliższy blat, a samemu znowu doczłapać do cierpiącego mężczyzny, wskazując, by kucharka podała mu solankę, o której rozrobienie prosił jeszcze przed wyjściem. Liczył na to, że wydalenie z siebie jak największej ilości potencjalnie groźnej potrawki pozwoli mu nadgonić nieco z czasem, szczególnie że zaraz miał zająć się przeszukiwaniem ksiąg razem ze starszą kobietą.
Korzystając z chwili, pospiesznie ściągnął z siebie elegancką marynarkę, nie chciał jej bowiem narażać na bliższy kontakt z wydzielinami pacjenta. Podwinął również rękawy koszuli, odkrywając przed światem zabliźnione przedramiona wspominające wiele wspinaczek po budynkach, zapłatach krwią, czy też zwykłą nieuwagę młodego wtedy jeszcze Nykvista.
Irina przewracała już kolejne strony, kręcąc głową przy każdej ilustracji i on miał poczynić dokładnie to samo, gdy przypomniał sobie o historyczce, która wciąż przeczekiwała wszystko przy framudze drzwi ze skwaszoną miną i tomiszczem w dłoniach.
— Przepraszam, nie myślę dzisiaj — mruknął, podchodząc do niej żwawo i odbierając od niej kolejny atlas. Nachodziła go niepokojąca myśl, że dopiero w nim uda im się znaleźć domniemany składnik przynoszący niezwykłe nieszczęście. — Dziękuję za fatyg... Blado pani wygląda — żachnął się zaniepokojony, zerkając ze zmartwieniem na niewyraźną, a do tego białą jak ściana, buzię kobiety, która najwidoczniej starała się jak najdokładniej zatkać sobie nos. Odór wymiocin, rzeczywiście, nie należał do najprzyjemniejszych na świecie, rozumiał więc doskonale niesmak wymalowany na jej twarzy. — Proponuję przechadzkę do zielarza po miętę, sam niestety nie jestem w stanie pani tam odprowadzić. Dziękuję jednak jeszcze raz i jestem pani winien. Teraz przepraszam, ale obowiązki mnie wzywają. Cholera, mam tylko nadzieję, że to nie grypa żołądkowa, bo pewnie zaraz pół gildii rozbierze — parsknął, a mimo wszystko śmiech wcale nie należał do tych z przedziału rozbawionych. Raczej tych zaniepokojonych i przepełnionych obawami co do wypełnianych powierzonych mu powinności. Nie czekając jednak dłużej, wrócił do Iriny, w międzyczasie zakładając rękawiczki i zdążając podsunąć mężczyźnie nowe, dopiero co opróżnione wiadro.

⸻⸻ ❍ ⸻⸻
[Elro?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz