środa, 6 listopada 2019

Od Desideriusa cd Krabata

⸺⸺※⸺⸺

W tej jednej okrutnie dłużącej się chwili niezwykłą rozterką było dla Desideriusa, by znaleźć odpowiednie słowo, które właściwie opisywałoby emocje, które mu towarzyszyły. Każde kolejne określenie było niewystarczająco romantyczne w jego mniemaniu, a na domiar złego, prezentowało się gorzej od poprzedzającego je. Mimo to nie zrażał się i wciąż szukał, wertując stare zwoje, których widok i treść zdołała zapisać się w jego, ulotnej dość, pamięci. Nie do końca również był w stanie podać powód swoich rozważań, patrząc jednak na całą sytuację z boku, okiem niezaangażowanego w dany moment obserwatora, spokojnie powiedzieć można było, że zwyczajnie starał się uniknąć konsekwencji wynikających ze zbytniego ostatnia się na ziemi w tamtym momencie. Chwila na tyle stresująca wręcz wymuszała w mężczyźnie odcięcie się, choćby najcieńszą ścianą od całej tej, jakże niekorzystnej i męczącej psychicznie wypadkowej wszelkich popełnionych do tej pory czynów.
Wraz z łomoczącym w piersi sercem, którego dźwięk obijał się w głowie mężczyzny szybkim przepływem krwi, wraz z napięciem się mięśni i stwierdzeniem, że jego aktualne położenie jest niezwykle mało atrakcyjne, przyglądał się, jak świat zwalnia. Rzadko zdarzało mu się doświadczać takiej reakcji ze strony jego organizmu i zawsze uznawał to za zbyt przerysowane określenie. Kiedy to jednak się działo, w sytuacjach zazwyczaj, rzec można krytycznych, oko jego drżało wtedy niespokojnie, percepcja wytężała natomiast na tyle, by słyszał oddech osoby w pokoju obok, by dostrzegał kurz, strzępek włosa latający na końcu pomieszczenia.
Przy każdej okazji szokowało go to, ile właściwie adrenalina jest w stanie zrobić z człowiekiem. Jak bardzo modyfikuje ona świat, przynajmniej w jego odczuciu.
Trudno więc się było dziwić, że starał się unikać wszelkich środków uśmierzających wpływ brutalnej rzeczywistości, skoro sam hormon, który naturalnie buzował mu pod skórą, potrafił doprowadzić Coeha do stanu tak skrajnego. Obawiał się, co spotkałoby go, gdyby jednak zdecydował się sięgać po używki tak intensywnie wpływające na odbieranie wszelkich czynników zewnętrznych.
Palce wokół szyi musiały wtedy jednak nieco odpuścić, spojrzenie powinno przestać biegać, a ręka drżeć, bo przecież to właśnie wieko powoli zaczynało się uchylać pod wpływem działań Krabata, a ten szykował się już do ucieczki z pola rażenia. Gdy drewniana skrzynia w końcu stanęła otworzona, gdy rolnik uchylił się na odpowiednią odległość, Coeh wymierzył tak dokładnie, jak tylko potrafił, starając się całą zyskaną zdolność wyjątkowej chłonności zmysłów przekuć właśnie w ten oręż, bowiem nic innego w tej chwili mu nie pozostało. Chybienie mogło znaczyć kolejny atak ze strony bestii poprzedzony usypiającym na jego oczach Krabatem, tego bowiem nie chciał. Pewność, że mógłby nie przeżyć tego spotkania, dawała o sobie znać prawie w każdej możliwej chwili. Dotąd lekki worek nabrał nagle nieopisanego ciężaru, dającego się odczuć wątłemu ramieniu Coeha, a mimo to wziął zamach i na ile potrafił, na tyle sobie pozwolił, a szybujący proszek począł rozpraszać się już w locie, a na szczęście, zarówno jego, jak i Krabata, wylądował na tyle celnie, rozpraszając wokół siebie gęstą, mieniącą się żółtymi drobinkami mgłę, by bestia nawet nie próbowała się z niej wydostać.
Dopiero w tym momencie, po czasie, gdy dziwne dźwięki ustały, a on był już pewien, że bez obaw może stracić skrzynię z pola widzenia, zwrócił się do Krabata, by przyjąć nalewkę, która, przyznać musiał, nie pachniała dla niego zbyt atrakcyjnie. Mimo to jednak wypił ją prędko, jak mocny alkohol, odchylając głowę najmocniej do tyłu i krzywiąc się, gdy tylko odsunął szyjkę od ust. Smak zaprawdę był okrutny, nie zmieniało to jednak faktu, jak wdzięczny był Krabatowi za podzielenie się tą miksturą, bo jeśli rzeczywiście, działanie jej miało objawiać się w takich właśnie skutkach, to była ona rzeczywiście, jak miód na skołatane w tym momencie serce Coeha.
— Dość mam na dzisiaj — wypalił w końcu, pozwalając grymasowi niezadowolenia wpełznąć na jego twarz, zmarszczyć brwi i wymalować grubą, głęboką szramę na czole. Właściwie słowa jego były potężnym niedopowiedzeniem, jeśli zwróciłoby się uwagę na jego stan zdrowotny, zarówno fizyczny, jak i psychiczny. — Nie jestem pewien, co powinniśmy zrobić dalej z naszym intruzem i prawdę mówiąc, nawet nie mam siły, żeby się nad tym zastanawiać — jęknął cicho, przykładając wierzch dłoni do spoconego czoła i próbując unormować oddech, który nie wiedzieć czemu, począł niespokojnie wyrywać się z jego piersi, oczekiwał odpowiedzi od Krabata, bo może akurat okaże się, że to on wpadnie na wybitny pomysł, co należy zrobić z tą, jakże obrzydliwą, paskudą.

⸺⸺※⸺⸺
[Krabacie?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz