sobota, 9 listopada 2019

Od Ophelosa CD Sorelii

Zza gęstego dymu fajki wyłoniła się ona, przysiadająca na drewnianym płotku, który dopiero co został naprawiony Krabata. W ciemniejszej sukience, która podkreślała jasną płeć, w kapelusiku z piórkiem i różyczkami, chroniącym od niesfornych wiatrów, które i tak delikatnie targały za kasztanowe loki. Posłał kobiecie jeszcze jeden uśmiech, może odrobinę śmielszy niż ten poprzedni, skinął głową, nie targnął się jednak jeszcze na słowo.
Chyba jednak nie miał ochoty na przyjemną rozmowę o niczym.
— Pan mnie wołał, pan mnie wzywał, no to jestem w całej glorii i chwale, ale te przydatki pozwolę sobie na razie odłożyć, zbyt ciasno by nam było razem na tej wąskiej belce, a nie chciałabym z kolei objawić się znowuż szlachetnemu panu w błocie i trawie.
I zwinnie zeskoczyła z belki, och, jak zwinnie, hipnotyzując krokiem, przyciągając szarawe, tego dnia niesrebrne, spojrzenie. Ophelos wziął głębszy oddech, jakby dla uspokojenia się, choć przecież nie miał żadnego powodu, by się denerwować. Prawda? On pilnował owiec, on cieszył się sielanką i świętym spokojem zesłanym mu przez Nathoriego, nie w głowie mu fircykowate panienki i panowie oraz inne zaloty. Tak? Wstrzymał dym w ustach, ciut dłużej, jakby obawiając się ruszyć, bojąc się, iż właśnie w ten sposób spłoszy swoją jedyną towarzyszkę tej całej monotoni.
— Och widzę, ktoś kiepsko ostatnio sypia. W pewnych kręgach uchodziłoby to za dowód na posiadanie nadzwyczaj czułego serduszka, które podbiła właśnie jakaś urodziwa dama. — Ophelos prawie zakrztusił się dymem, wypuszczając trochę gęstszą, trochę większą niż zazwyczaj, bo jakby zapomniał o wstrzymanym przez chwilę dechu. Schylił się, chcąc odzyskać panowanie, nadal jednak pokasłiwał. — Tylko niechże się panicz nie gniewa na mnie, w końcu takie już są panienki z wyższych sfer głupiutkie trzpiotki, nieprawdaż. — I tym razem był już gotowy do zareagowania, do pospiesznego i nerwowego zaprzeczenia, iż wcale tak nie uważał, iż panienka mu wcale na głowę nie wchodziła i mogła nadal mówić, zalecać się wręcz z czystej uprzejmości, a on wcale gniewać się nie będzie, bo przecież doświadczał już zdecydowanie gorszych panienek z wyższych sfer.
A jednak, ponownie nie dano mu dotrzeć do słowa, tym razem zasugerowano działalność trunków wyskokowych oraz najwidoczniej, szaleńce tańce na stołach. Jednak i to (tym razem) Ophelosa nie trapiło, ba, mogło być bynajmniej zdecydowanie odwrotnie, gdyż alkoholu do swojego krwiobiegu nie wlał już dawno. Może zdecydowanie za dawno, ale wynikało to z czystych środków bezpieczeństwa, bo trunki miały to do siebie, iż język po nich wyjątkowo się rozplątywał, a Chryzant wolał nie ryzykować zdradzenia szczegółów swojej przeszłości. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie ta chwila, nie był gotowy, nie miał na to humoru.
Kiedy indziej.
Pastuchowi nie umknęło również to puszczone w jego kierunku oczko o piwnej barwie oraz przykryte gęściną rzęs. Drgnął, nie skomentował tego również, nie chcąc wyjść na niegrzecznego. Zresztą, co miałby powiedzieć? Pani, nie zasługuję? Ach, przecież aż tak skromny nigdy nie był.
— Matka powtarzała, iż gdy się wygląda jak duch, tak duch na ciebie nawet nie zerknie, ale niezmiernie dziękuję za komplement, nie zasługuję, pani — a jednak — a nowinki z miasta będą najlepszą i najbardziej kuszącą mnie propozycją — oświadczył w końcu z lekko przychrypniętym głosem. Oj, długa cisza oraz samotność gadułom nie sprzyjały, oj nie. — I proszę nie nazywać mnie paniczem, moja droga pani, przecież na to nie zasługuję — zauważył i przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Miał nadzieję, iż te tytuły wynikały z czystej kurtuazji panienki, a nie wiedzy, którą przecież mogła zdobyć bez problemu. A jeżeli już tę wiedzę posiadała, tak pastuch miał ogromną nadzieję, iż sugestia będzie wystarczająca. — I bynajmniej! — żachnął się, niby nagle przebudzając się z letargu. — Obecność panienki cieszy mnie niezmiernie, gdyż owce, choć na pewno są miłe oraz wdzięczne, nie odpowiedzą słowem, uśmiechem czy wsparciem, choć zabeczeć, zabeczą — parsknął, unosząc fajką ku górze, stukając drewnianym kijem. — Co do sypania, nie zaprzeczam, a i nie potwierdzam, pozwolę zatrzymać sobie tajemnicę swojego niewyspania jedynie dla siebie samego, aczkolwiek, kto wie, niezbadane wyroki boskie, może ktoś kiedyś pociągnie odpowiednio za mój język. — Przystanął mocniej na prawej nodze, oparłszy się bardziej o drewno. — Panienka za to promienieje niezwykle, niby słońce na niebie. Cóż więc powoduje tyle szczęścia, co nadaje takich barw otoczeniu, że tak oczy cieszy? Och, obiecuję nikomu nie zdradzić, a w moim aktualnym stanie, prawdopodobne, iż i tak nie zapamiętam, bo mam wrażenie, że wszystko nie jawą jest, a snem jedynie — westchnął ciężko, kątem oka spoglądając na nadal spokojnie pasące się owce. Przeliczył je pospiesznie, choć kto wie, może policzył o jedną za dużo, bo coś mu się nie zgadzało. Trudno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz