wtorek, 21 marca 2023

Od Antaresa - To love at all is to be vulnerable

Aż dziwnym wydawało mu się, że od ostatniego listu markiza minął ledwie rok. Przez ostatnie miesiące wydarzyło się tak wiele, że Antares miał wrażenie, jakby jego patron milczał co najmniej przez dekadę, ale było ono zupełnie błędne. Rycerz wrócił myślami do tamtego dnia, mniej więcej rok temu, gdy markiz Rochefort napisał do niego z informacją o turnieju i w krótkich słowach przekazał, że chciałby, by Antares w owym turnieju uczestniczył, a następnie znalazł nieco czasu na rozmowę z nim. Teraz list utrzymany był w podobnym charakterze – mężczyzna zapraszał swego rycerza z powrotem do domu, argumentując, że Antares dawno nie pokazał się w Château de Courteaux. Trudno było się z tym nie zgodzić – ostatni czas, gdy Antares był w zamku markiza, wypadał jeszcze przed dołączeniem rycerza do Gildii.
Mężczyzna złożył list, odłożył go na stolik i zaczął przetrząsać szuflady w poszukiwaniu utensyliów pisarskich. Chciał odpisać od razu, treść listu już od dłuższego czasu formowała się w jego myślach. Planował podróż do Château; były przecież rzeczy, które chciał przekazać markizowi, a papier nie wydawał się ku temu odpowiednim medium. Odkąd rycerz wrócił z Crullfeld, była pewna sprawa i oto sam los postanowił pchnąć go do działania.
Antares wyciągnął w końcu kartkę, wydobył lekko zmaglowane pióro i przykurzony kałamarz. Rozłożył wszystko na blacie, zaczął pisać. Pióro skrzypiało miarowo w ciszy pokoju, a przycupnięty zaraz obok Lumi drzemał sobie, nastroszywszy nieco piórka i przymknąwszy czarne oczy.

Od Sophie - There is nothing impossible to they who will try

Sophie całym sercem wyznawała zasadę, że jeśli ktoś bardzo czegoś chciał, miał ku zdobyciu tego wiedzę i zasoby, a także dobry plan, jak swój cel osiągnąć, to prędzej czy później udawało mu się ów cel osiągnąć. Prawda, że mogły zdarzyć się potknięcia, obsuwy w planie, jakieś nieprzewidziane problemy, ale jeśli ktoś bardzo chciał i solidnie się przygotował, w końcu dostawał to, czego chciał.
Od ostatniej jesieni alchemiczka nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedział Hugo, gdy dostał swój starannie utkany z pajęczego jedwabiu płaszcz. Że może udało im się zsyntezować materiał z grzybów i że przejrzysta, niezwykła tkanina, pochodziła tak naprawdę z jego ulubionego królestwa. Sophie westchnęła. Projekt brzmiał ciekawie, alchemiczka chciała sprawdzić, czy da się go w ogóle wykonać, ale brakowało jej dwóch elementów. Materiałów i odpowiedniej wiedzy.

Od Hotaru - 永遠の花

Śnieg prószył spokojnie, otulając świat ciszą i bielą, i sprawiając, że nawet coś tak prozaicznego, jak dzień targowy na obrzeżach Sorii, miało w sobie coś magicznego, jakiś rodzaj zimowego zamyślenia i zastoju.
Hotaru przystanęła w jednej z alejek, uniosła dłonie, chuchnęła w palce, starając się je rozgrzać. Chodzili tu już dość długo, tancerka wciąż nie mogła się zdecydować, nie umiała znaleźć właściwej odpowiedzi. Towarzyszący jej astrolog też przystanął, odwrócił się do niej, obdarzył łagodnym uśmiechem, w którym nie dało się dostrzec żadnego śladu zmęczenia czy zniecierpliwienia. Hotaru czuła jednak, że już trochę przesadza, a jej błądzenie i bezowocne poszukiwania zaczynają zakrawać na nieuprzejmość.

poniedziałek, 20 marca 2023

Od Tsakani

    Ciepłe płomienie tańczące w kominku były dokładnie tym, czego aktualnie naprawdę niezmiernie potrzebowała. Niewiele brakowało, aby włożyła w nie dłonie, przyprawiając się o poparzenia, ale na szczęście zdążyła pomyśleć, zanim to zrobiła. Chociaż musiała przyznać, że była to bardzo atrakcyjna opcja. Przynajmniej nie byłoby jej dzięki temu, aż tak zimno. Co prawda, zanim postanowiła wyruszyć na stały ląd, zbierała informacje na jego temat. Porady. Cenne lekcje. Słyszała opowieści, że klimat był tam inny niż na wyspach. Chłodniejszy przede wszystkim. Jednak w tamtym momencie nie wydawało się to aż tak straszną opcją. Trochę chłodu nikomu nie zaszkodziło. Ale to nie było tylko trochę! Od kiedy zaczęła się zima, wręcz umierała z zimna. Miała wieczne dreszcze i odnosiła wrażenie, że cokolwiek by nie zrobiła, to już nigdy więcej nie będzie jej ciepło. Dlatego też, od kiedy dołączyła do gildii, nie wystawiła nosa poza jej mury. Ubrana w najgrubsze ubrania, jakie miała — o zgrozo musiała też włożyć buty, okropność — i opatulona dwoma kocami siedziała tylko po turecku, na podłodze przy kominku w Sali Wspólnej. Mimo późniejszej godziny nie była tam sama. Na kanapie siedział Ravi z zatroskaną miną.
— Jeszcze raz dziękuje ci, za pożyczenie mi swojego koca. Jestem ci naprawdę wdzięczna za to — spojrzała w stronę medyka, lekko się uśmiechając.
— To nic takiego. Ale na pewno nie chciałabyś, abym cię przebadał? Takie ciągle dreszcze i fakt, że pomimo tego, jak jesteś opatulona, nadal jest ci zimno, nie wydaje mi się normalny. Sprawdziłbym, czy może chora przypadkiem nie jesteś — wiedziała, że satyr miał dobre intencje, ale już raz odpowiadała na to pytanie.
— Tak. Nie musisz się martwić. Naprawdę powątpiewam w to, że mogłabym być chora. Raczej jest to kwestia tego, że mój organizm nie potrafi nadal przyzwyczaić się do zmiany klimatu. Bo wiesz… na wyspach nigdy nie było tak niskich temperatur. Szczególnie w miejscu, z którego pochodzę. Zresztą, naprawdę uważam, że już dużo dla mnie zrobiłeś, pożyczając swój koc. Ale mimo wszystko dziękuje za troskę — jej uśmiech był lekko skrzywiony przez dreszcze.
Ravi jedynie westchnął, chyba w końcu zauważając, że to nic nie da. Zielarka uparcie trwała przy tym, że nie potrzebowała badań i nie zanosiło się na to, aby w najbliższy, czasie zmieniła zdanie. Tsakani tylko przesunęła się bliżej kominka. Jedna z jej par uszu lekko zatrzepotała, gdy dotarły do niej odgłosy czyiś kroków, które coraz bardziej zbliżały się do Sali Wspólnej. Niestety jeszcze za krótko była w gildii, aby rozpoznawać tylko po nich, kto to był, jak często robiła w plemieniu. Kiedy stały się na tyle głośne, że śmiało mogła stwierdzić, że dana osoba znajdowała się w progu, odwróciła głowę w tamtym kierunku.
— Przepraszam. Nie masz może dodatkowego koca, który mogłabym pożyczyć? Albo cokolwiek innego w tym stylu, dzięki czemu mogłabym się ocieplić? Niestety nadal nie potrafię się przyzwyczaić do tutejszego klimatu, przez co ciągle marznę — skrzywiła się lekko, gdy przez jej ciało przeszły kolejne dreszcze.
Ktoś?

niedziela, 19 marca 2023

Od Maurice'a – Testamentum

Sprawa jest, lekko to ujmując…  
Czarodziej jąka się, gubi się w swoich słowach, kręci niespokojnie na krześle. Nerwowo pociera skroń opuszkami palców, gdy Mistrz Gildii z zimną uwagą studiuje każdy jego ruch. Nie ufa mu, obaj o tym wiedzą i jest to całkowicie i zupełnie niepodważalnie zrozumiałe. — Bardzo skomplikowana.
Leżący przed nimi testament to tekst skonstruowany w sposób bardzo konkretny, krótki – o ile pozwolić może na to ogromna ilość zgromadzonych przez czarodzieja rzeczy – i pragmatyczny – brakuje w nim barwnych epitetów, nie ma pokrętnych metafor; Tadeusz Idiveus Softmantle swój majątek bowiem znał na pamięć, bez problemu każdą jedną monetą rozdysponował, każdy jeden przedmiot w odpowiednie ręce przekazał i nie potrzebował do tego rozpisywania się na kilkadziesiąt stron. Kilkanaście już tak, objętość wynikała jednak jedynie z ilości zgromadzonego i mającego być przekazanym w odpowiednie ręce dobytku, a także innych formalności, które wymagane są przez obraną formę.
Cervan wzdycha ciężko, odchyla się na krześle.
— Zamieniam się w słuch.

Od Calithy, CD. Nalanisa


Miśku!
Tęsknię za tobą strasznie. W ogóle za gildią tęsknię. Jest tu w chuj dużo ludzi, z których większość nie potrafi się bawić, ale staram się ich powoli wmanewrować w coś ciekawego. Nie mam z kim pić, nie mam z kim plotkować, nawet nie mam z kim sypiać. To bardzo nudny czas, ale trenuję tak dużo, że w życiu nie miałam takich grubych odcisków, ale czego się nie robi, żeby pielęgnować fach w dłoniach. Wokół same durnie, dupki i szuje, więc wpasowuję się tutaj idealnie, zupełnie jak w domu.  Wpadnij do mnie, jeżeli zbytnio się tam nudzisz, pokażę ci kilka fajnych miejscówek, gdzie te artystyczne świry jak ty wyprawiają w końcu imprezy na mój gust.
Echo i Marta? Ha! Postawiłam na to wystarczająco dużo koron, że po powrocie muszę wziąć moją kochanienkę pod ramiona, podać odrobinę bimbru i możemy wziąć ją na ploty. Niech nam opowiada o w s z y s t k i m. Echo tak rozebrany lata, że to dużo nie zostawia do wyobrażenia, ale to, co zostawia, no to, chłopie, myślę, że oboje mamy takie same myśli, gdy patrzymy na niego po treningu. Trzeba ją spytać, czy palce ma zręczne do wszystkiego, czy tylko do tych łuków swoich i strzałek. I w ogóle czy strzela celnie, bo to też jest dobre pytanie.
A listy Nikity? Hue, hue, miałam okazję parę listów gildyjskich podglądnąć, ale on pilnuje swoich jak pies ogrodnika. Szkoda, tyle dobra się w nich pewnie kryje... Ach, Nal, gdybym miała gorszy humor zgniotłabym ciebie jak robaka, nawet przez list. Ciesz się, że mam dzisiaj miłe towarzystwo, które wymęczyło mnie na tyle, że nie mam ochotę gryźć cię przez papeterię. Zresztą, zamiast tego będę mieć dla ciebie zaproszenie. Na imprezę twojego życia, gwarantuję, spodoba ci się, oczekuję, że zatańczysz ze mną przynajmniej cztery tańce! Zaadresuję je do lady Alaine i madame Marthe, nie martw się, tak udanych par nie będę rozdzielać. Pokój gościnny też wtedy wyznaczyć wam jeden?
Zapomniałam, jak pruderyjny bywa papier. Gorące szczegóły zostawię do naszego spotkania na żywo, bo mamy o czym pogadać. Przy okazji, nie zdradziłbyś mi może, skąd czerpiesz inspirację do swoich prac? Ostatnio jestem w dołku. Pizda taka. Pozdrów Marcię, napisz, że ją ściskam i to tak mocniutko. Ciebie też mogę uściskać, czuj moją hojność, misiu.

Cala

(list pobrudzony odciskami palców w różnych kolorach zaschniętej farby, kolejny raz napisany na odwrocie wyrwanej strony z jakiegoś podręcznika do obsługi miecza, pachnie przypadkowo rozlanym na niego olejem i piwem)

Od Jamesa, CD. Nalanisa

Drogi Panie Norris,
który nie chce być szanowny, więc muszę wymyślić inny, równie adekwatny przymiotnik. Jest Pan kolejną osobą, która zwraca mi uwagę na nadmierne używanie formalizmów. Nie wiem, czy to kwestia akademickiej przeszłości, czy po prostu zbyt bardzo w głowie ugruntowałem sobie obraz społeczeństwa określony o konkretne normy. Takie jak zwykły respekt dla drugiego człowieka i nadanie mu odpowiednich określeń, które sugerują, że jest porządnym obywatelem tego-lub-innego kraju. Proszę mi wobec tego wybaczyć, o ile mogę przełknąć (choć to bardzo gorzki smak, który muszę zapić świeżą lemoniadą) brak szanowania, tak proszę pozwolić mi zostać przy panie. Nie wymagam tego w drugą stronę, ale sam Pan rozumie, staremu człowiekowi, jak psu w podobnym wieku, trudno się nauczyć nowych sztuczek i odzwyczaić od starych. A wbrew pańskim zapewnieniom nie jestem już najmłodszy, choć całkowicie rozumiem pańskie wątpliwości w tej sprawie. Jak to mawia Cala, po jej ostatnich dziwacznych, mlecznych maseczkach z płatkami jakichś kwiatów moja cera jest w fenomenalnym stanie. Z wyłączeniem brody, ale nigdy nie uwierzę, że powinienem ją ściąć do zera, normalnie wypraszam sobie. Mam już czterdzieści pięć lat i każdy kolejny, niestety, odczuwam w krzyżu.
Nawiązując do Pańskiego pytania, w żadnym wypadku. Zdaję sobie sprawę, że ten nadmierny manieryzm jest głupi i nawet mi przyjemniej jest usłyszeć moje imię, tudzież nawet nazwisko, tak zwyczajnie, po ludzku, bez panowania, bez żadnych tytułów, brzmi to przecież lepiej. Kiedyś nauczę się gryźć w język i ograniczać strzępienie pióra, ale jeszcze trochę mi do tego daleko. 
Zapomniałem w sumie, że mam do czynienia z tak młodą osobą. W zasadzie nic dziwnego, całe życie (i światek artystyczny!) jeszcze stoi przed Panem, to dosyć łatwo wyjaśnia, dlaczego do tej pory nie mieliśmy ze sobą przyjemności. Raczej nie zajmuję się sztuką, ale spodziewałem się wcześniej chociaż przelotnie usłyszeć Pańskie nazwisko, tudzież pseudonim w trakcie jakiegoś przyjęcia czy luźniejszego spotkania towarzyskiego. Bądź co bądź, faktycznie dawno opuściłem strefę towarzyską tutejszej arystokracji, ale ostatnimi czasy zdarza mi się zaznajomić się ponownie z aktualnym stanem rzeczy. Nudne to, ale mimo tego żałuję, bo może udałoby mi się spotkać Pana szybciej. Gdzie zaczynał Pan swoją artystyczną przygodę? Pod czyim okiem się Pan szkolił? W zasadzie, to nawet nie wiem, skąd się Pan wywodzi, a ciekawi mnie, gdzie się uchował taki talent. Po dotychczasowych przedstawieniach Pańskiej sztuki nie mam najmniejszych wątpliwości, że potrzebuje Pan większego rozgłosu.
Ładne ma Pan imię i ciekawa gra słowna z tym Nalanisem. Jaką formę bardziej Pan preferuje? Bycie Alainem czy Nalanisem, dwoma ludźmi w jednej postaci, musi być naprawdę wyczerpujące. W teorii wydaje mi się Pan zbyt szczerą, zbyt naturalną personą, żeby odgrywać jakąś wyznaczoną rolę, ale z drugiej strony wiem, że niekiedy ciężko nam się odnaleźć w odmiennym środowisku. A to artystyczne, podejrzewam, że jak naukowe, pewnie również nie wybacza. Wobec tego mam, mam nadzieję, że pytanie, które nie wyda się nieuprzejme, ale ile się z Alaina w Nalanisie i na odwrót?
Nie wiem, czy prawidłowo zrozumiałem aluzję, ale mocno mi przykro z powodu butów. Zakładam, że to kolejny element niewystarczającego budżetu na rozwój osobisty. Żałuję, że pensja gildyjska jest tak leciwa w porównaniu do skali szumnej chwały przeciętnej osoby, która wstąpiła w jej szeregi. Niesamowicie również na tym ubolewam, ale pod kątem Pańskich przyszłych prac możemy omówić sprawę w odniesieniu do kolejnej, bardziej ułożonej kolekcji. Czy zabrał się już Pan może za kompletowanie jakichś określonych dzieł? Chciałbym poznać Pański potencjał i ewentualnie się może chociaż odrobinkę ku jego zwiększeniu przyczynić. Nie są to jednak sprawy, które należy omawiać listownie, nie mogę się więc doczekać przyszłego spotkania po moim powrocie. Nadchodzące tygodnie przedstawiają się pracowicie, liczę, że i u Pana okażą się one niezwykle owocne.
Pozdrowię! Calę listownie, niestety podejrzewam, że szybciej wróci do gildii niż ja. Przynajmniej tak sobie to wstępnie rozplanowaliśmy, ale z jej żywiołowością, to w zasadzie niczego nie wiadomo. Pozdrowienia twarzą w twarz przekazałem jednak Nibyłowskiemu, również pozdrawia Pana bardzo serdecznie i wspomina, że powinien uważać pan na czerwone szpilki i opary terpentyny. 
Widzi Pan, jest to jeden z bardziej poważanych doktorów na DUMie, mojej rodzinnej, ukochanej uczelni, chociaż od Thomasa dzieli nas dobre kilka lat różnicy w naszych okresach studiowania. To mimo wszystko wybitny, choć nieco wybrakowany w kwestii własnej dziedziny, sam przynajmniej tak twierdzi, uczony, specjalizujący się we wróżbiarstwie. Raczej preferuje karciane przepowiednie, tarota i tego rodzaju sposobności, ale jego trzecie wewnętrzne oko (zazwyczaj całkowicie zamknięte, żeby mógł odgrywać na ślepo swoją ciężką życiową dolę), od czasu do czasu przesyła mu dodatkowe ciekawostki. Nie wiem, na ile można tymże przepowiedniom ufać, ale podobno ma bardzo wysoką skuteczność, według ostatnich statystyk uczelnianych aż 91%, ale sam Nibyłowski powiedział mi ostatnio w tajemnicy przy kieliszku, że zaplątała się kropka o dwa miejsca nie w tę stronę, co trzeba. I przyznaje, zabawne ma nazwisko. Nie ma nic wspólnego ze sztuką, chyba że byłaby to sztuka wróżenia. Ewentualnie sprowadzania dobrych studentów na manowce (duży kleks i mało wyraźne dwa poprzednie słowa, jakby autor słów został szturchnięty w trakcie pisania…)
Elegantka, mam nadzieję, że dobrze się prowadzi? Owszem, u nas niezmiernie zimno, ale da się wytrzymać. Bywałem już tu dawniej, gdy temperatury zionęły lodem nawet same termometry, a magia zaklęć termicznych zamrażała resztki cieplnych oparów. Teraz już mi chyba nic nie jest i nie będzie straszne. Wino rozgrzewa wystarczająco, ale i bez niego nie jest źle. Staram się ostatnio ograniczyć alkohol, ale póki co mam dobrego kompana do picia, więc szkoda nie dotrzymywać mu towarzystwa.
Lubię stawiać sprawę jasno, to nienaturalnie pozwalać sobie się obruszać za rzeczy, które są tak prosto i klarownie wytłumaczalne. W alternatywie musielibyśmy siebie wzajemnie pod niektóre kwestie pogonić, pomarudzić, wyszłyby z tego niezaprzeczalnie nudne i małostkowe perypetie. Już to przerabiałem i uzyskałem złotą radę, że potrzebuję konkretnie wyrażać własne zdanie i oczekiwać w zamian dokładnie tego samego, bo szkoda marnować czas na rozwiązłość myśli. Jesteś inteligentnym człowiekiem, Alainie, jestem pewien, że dochodzisz do jednolitych wniosków.
Proszę zostawić wobec tego Calę w spokoju. Szkoda, żebyśmy musieli rozwiązać moją prośbę inaczej niż w sposób całkowicie pokojowy. Nawet jeżeli nie zna mnie pan z tej perspektywy, jest we mnie zbyt dużo pewności i stanowczości, żeby pochopnie angażować się w czcze pogróżki. Jeszcze zamiast wypychać lista, trzeba będzie wypychać pana, na co komu w ogóle takie wątpliwości?
Postaram się opowiedzieć najlepiej jak potrafię, ale też wiem, że może być to nazbyt nudny temat. Za własnych czasów studenckich studiowałem problematyczne kamienie szlachetne, w których zaklina się i ludzkie emocje, i fragmenty zaklęć magicznych i w zasadzie wiele innych rzeczy. Mogą służyć od generatorów energii, po amulety na szczęście czy nawet jako miniaturowe zaklęcia, możliwe do użycia przez osoby bez własnej sztuki kontroli okolicznej magii. Ładne, proste świecidełka, niestety noszą ze sobą zbyt wiele negatywnych efektów. Przykładowo babki znachorowe na wioskach zaklinając naszyjniki z malutkimi klejnocikami, zazwyczaj zaklinają tylko ich wierzchnią warstwę, bo wnętrze kryształów jest jednocześnie zbyt potężne, jak i zbyt niebezpieczne, żeby je kontrolować. Próbujemy znieść tę barierę, zastępując negatywne emocje (najczęściej, niestety, jest to głównie obłęd, szaleństwo czy mania) czymś pozytywnym lub je zneutralizować. 
Niesamowite okolice Obarii skrywają wiele sekretów, a tutejsze skały wulkaniczne już za czasów młodości ładnie wpasowywały się w szereg moich badań. Mimo wszystko dopiero teraz mam okazję faktycznie wykorzystać ich potencjał. Zwiedzamy okolice, zbieramy próbki, poddajemy je badaniom i próbujemy zmaterializować resztki magii w nich wetkniętej, sprawdzając ich potencjał magiczny. Udało nam się również wyprowadzić kontakt negocjacyjny z lustrzanami i uznaję to za mój osobisty sukces. Pierwszy raz udzielili mi wstępu, mimo faktu, że to moja siódma próba kontaktu i wyłącznie przez wzgląd na Nibyłka, który już wcześniej miał styczność z kimś z ichniego plemienia. Ich kultura jest niezwykła, problematyka życia powszednia, ale niesamowite umiejętności magiczne, jakimi się charakteryzują, to coś, za czym płaczę.
Gildia to wspaniałe miejsce i może kiedyś ponownie znajdę dla niego serce. Jestem pewien, że i dla Pana będzie to podobna sposobność. I cieszy mnie, że wykazał Pan chęć kontynuowania naszej korespondencji.
Nie wiem, czy jestem w stanie uwierzyć w poczynania naszych ulubionych gildyjczyków. Echo i Marta? Jest Pan całkowicie pewien? Może po prostu potrzebowali chwili dla siebie, niekoniecznie w kontekście iście romantycznych wyobrażeń pozostałej części publiki? Droczę się oczywiście, winą zakład postawiony z Calą, w przypadku Marty to ona postawiła pięćdziesiąt koron na Echa, ja niestety rzuciłem wpisowym na innego potencjalnego partnera i wolałbym wygrać ten zakład.
Och, kto opuścił szeregi gildii? Czyżbyśmy okazali się niewystarczający dla księcia? Albo może ktoś inny się nam wymknął? Już przestraszyliśmy Nikitę i jego wspaniałe kapelusze? Martwi mnie jednak stan zdrowia naszej ulubionej Żabencji, nie dajcie bogowie, w tym wieku ciężko o dobre samopoczucie, ale mam nadzieję, że stanie niedługo na wszystkie udka. Dziwię się, że pozwoliliście im się pobić tak bez ringu, bez żadnych zasad. Jeżeli już jakkolwiek musieli decydować się na starcie fizyczne, miło byłoby, gdyby odbyło się to w odpowiednich warunkach. Z zasadami, liczeniem punktów i tak dalej, i tak dalej. Kolejna rozgrywka dla strapionych, zmęczonych gildyjczyków nocami. I twarzy szkoda, pana O`Harrow cechuje na tyle ciekawa uroda, że każda szrama przyprawia mnie o mały zawał serca, taka szkoda. 
Cala powiedziała mi kiedyś, że nawet ona miejscami bałaby się do Cahira podejść w pewnych kwestiach, a wie Pan przecież doskonale, że Cala niczego się nie boi. Strzelałbym więc, że raczej jest to jednostkowy romans ze sznurem. Ewentualnie, żeby być bardziej eleganckim, to może w kieliszkiem i krawatem.
Związek naszego rycerza i jego uroczej damy jest dla mnie całkowicie absurdalny. Uroczy, małostkowy, przyjemny do oglądania jak wystawiona komedia dla małolatów w kiepskim teatrze, ale życzę im gorąco szczęścia. Mogliby się jednak w jego kierunku pospieszyć, zanim napotkają jakieś większe trudności. Samo dojście do tego etapu zajęło im tyle czasu, że gdyby cokolwiek poszłoby nie tak, dalej ruszaliby niechybnie tempem wyłącznie żółwim. A już teraz nie mają się zbytnio czym pochwalić. Chociaż, może takie prawa pierwszej, lekkiej miłostki?
W sprawie preferencji nie mogę się wypowiedzieć, takie sprawy nigdy nie są oczywistością i szkoda się w nie zagłębiać. Lepiej dla drugiej połowy świata, mimo wszystko, że Nikita jest gotowy jej nie zaniedbywać. Są pewni ludzie, których przecież sama obecność bliska potrafi przynieść przyjemność i szkoda, żeby jednej płci to odbierać na poczet czegoś tak kuriozalnego jak marginalne, społeczne konwenanse. 
Żałuję, że nie było mnie przy starciu z Akamaiem. Billy wysłał mi szczegółową, pełną zachwytów listowną laurkę, w której narysował swojego „przyrodniego brata”, jak ostatnio ośmiela się go nazwać, z dosłownie górami zamiast ramion. I cieszę się mocno, że znalazł Pan miejsca dla siebie w całej tej naszej zgrai niedorobionych popaprańców. Jak już przed kimkolwiek pokazywać, to musi być przynajmniej jedna osoba, dla której warto się pysznić. Nie wątpię w Wasze umiejętności aktorskie, zwłaszcza te Xaviera, na pewno wspaniale odegraliście swoje role.
Jestem Twoją relacją zachwycony, Alainie i liczę na więcej. Czy jako Szanowny Pan, czy nawet bez bycia Szanownym Panem. Dzisiejszy dzień był męczący, wyprawa w górę góry, prawie na sam szczyt i mało nie umarłem po drodze, próbując złapać wystarczająco dużo tchu. Pragnę, żebyś przypomniał mi na przyszłość, że nigdy mam nie podróżować z kimś o dwie dekady młodszym ode mnie. Jeszcze tego mi brakuję, żeby paść trupem z powodu przemęczenia się na szlaku górskim, straciłem całą swoją godność w trakcie tej wyprawy. Przegrywam tutaj praktycznie we wszystkim, w podróży, w jeździe konnej (chociaż jestem zadowolony, że w ogóle do niej wróciłem), w oczarowywaniu miejscowych (do dobrze, może w tym nie jestem gorszy od Nibyłowskiego), ale nawet w piciu czy jedzeniu odczuwam zazdrosne rozczarowanie własnymi możliwościami. Gdzie te czasy…
Przywiozę Ci natomiast prezent, znalazłem coś idealnego, na pewno Ci się spodoba.
Proszę pozdrowić wszystkich ode mnie, wygłaskać Pumpusia, Balbinkę i wszystkie gildyjskie koty.
Z przyjacielskimi (nie szanownymi!) pozdrowieniami,