sobota, 31 marca 2018

Od Xaviera cd. Philomeli

— Zaprawdę, nie ma takiej potrzeby, aby kłopotać Eglantynkę. — odparł chłopak, ostrożnie zerkając w stronę wspomnianego ptaka, który odwzajemnił gest. Wprawdzie ich spojrzenia spotkały się na przysłowiowy ułamek sekundy, to jednak Xavier poczuł, jak niemiły dreszcz spełza mu po plecach. Z całą pewnością wolał nie sprawdzać, czy ta groźba była tylko żartem, czy całkiem realnym zobowiązaniem.
Może stara się to ukryć i zbytnio po sobie tego nie pokazywać, ale w rzeczywistości chłopak nie należy do największych miłośników drapieżnych ptaków. Z jakiegoś powodu, od zawsze czuł się przy nich niepewnie. Strachem tego nie można nazwać, może najwyżej dużym uprzedzeniem, zwłaszcza do tych pazurów, które szczerze woli nie poczuć na swojej twarzy. Dlatego też, gdy dowiedział się, że do Gildii dołączyła osoba znająca się na tych zwierzętach, nieco odetchnął z ulgą.
Jednakże z faktu, że duma jego większa nawet od tego nastroszonego ptaszydła, to białowłosy nie zamierzał się odnosić w żaden sposób ze swoimi słabościami. Wciąż zachowując zimną krew i będąc uzbrojony, a jakże, w lekki uśmieszek, dodał jeszcze: — Obiecuje, że moja sprawa dostarczy nam obojgu nieco więcej frajdy, niż jakieś tam wojaże w poszukiwaniu cukru.
 — Zatem? — zapytała, jakby z nadzieją, że może uda się jej wyciągnąć coś więcej od białowłosego. Ten jednak pokręcił przecząco głową, upierając się na swoim.
— Obiecała mi panienka potowarzyszyć we wspólnej sali. Nie sądzę, żebym zdołał cokolwiek więcej powiedzieć, póki dobry napitek nie rozwiąże mi języka.
Mógłby przysiąść, że dojrzał, jak kobieta przewraca oczami, słysząc jego odpowiedź. Nie ukrywając, nieco rozbawiło go to. Filuternym gestem ustąpił jej z drogi, przepuszczając w drzwiach, Następnie razem udali się w stronę sali spotkań, gdzie to miał wyjaśnić, w jakiej to sprawie do niej przyszedł. Chłopak specjalnie uparł się na to miejsce, wychodząc z założenia, że są takie sprawy, gdzie należy się napić czegoś mocniejszego, aby być w stanie umiejętnie dobrać słowa. Tutaj potrzeba podwójna, bo bard musi przekonać nie tylko Philomelie, ale i w pewnym sensie siebie.
Cała ta sytuacja ma swoje początki w pewnym spotkaniu, które odbyło się dwa dni temu, gdy on i mistrz wpadli na siebie "całkiem przypadkiem" w głównej sali. Jak to oni, całe te niezwykłe zrządzenie losu postanowili uczcić jednym czy tam pięcioma kieliszeczkami czegoś mocniejszego. To właśnie po paru takich toastach, Cervan zaczął opowiadać bardowi historię pewnego, dość osobliwego artefaktu, którego mężczyzna miał poszukiwać od lat. Owym niesamowitym przedmiotem miał być flet o dość niezwykłej cesze. (A jakiej dokładnie, to chłopak już niestety nie pamięta, bo całą jego uwagę skradła informacja, jakoby instrument wykonany był z czystego złota). Mistrz przypomniał sobie o upragnionym przedmiocie, gdyż dotarła do niego wieść, że ma on zostać sprzedany na licytacji, tu w Nalaesii. Jednak całym problemem okazał się fakt, że nie jest to zbytnio legalna transakcja, aby mistrz mógł w niej ot, tak wziąć udział. I właśnie w tym momencie do monologu mężczyzny wtrącił się Xavier, który w swym stanie upojenia postanowił, przejął się tym problem. Jakaś część jego mózgu, najwidoczniej ta wyprana z logiki, nakazała mu uznać to za sprawę niewiarygodnej wagi. Tak białowłosego to poruszyło, że nie patrząc na nic, zaoferował swoją pomoc. Nawet przysiągł na własną lutnię, że zdobędzie dla niego ten przedmiot. Mistrzowi najwidoczniej spodobał się zapał chłopaka, bo bard nazajutrz obudził się nie tylko z paskudnym bólem głowy, ale i zmiętolonym pozwoleniem na wyruszenie w misje.
Gdy zdrowy umysł wrócił do niego, w pierwszym odruchu chciał świstek wyrzucić, jako owoc pijackich uniesień. Jednak im dłużej się nad tym zastawiał, tym więcej sensu dostrzegał. Może, jednak coś z tego wyjdzie, ba, nawet uda się zarobić. Tylko wystąpił jeden, duży problem...
— Jak widzisz, sam nie dam sobie rady. Z całą pewnością nie jest to robota dla jednej osoby, ale dwie powinny już coś zdziałać. — zakończył swój wywód, uśmiechając się lekko. Starał się przekazać kobiecie problem w jak najbardziej zachęcający sposób z nadzieją, że zgodzi się mu towarzyszyć. Oczywiście pominął fakt, w jaki sposób dowiedział się o sprawie czy dostał pozwolenie, skracając to do krótkiego "od mistrza." 
Tę część prawdy wolał zachować dla siebie.


 Philomelia? Wybacz ten mój dość nędzny start. ;w;

poniedziałek, 26 marca 2018

Od Vados CD Rawena

Tak długo żyje na tym świecie, ale jeszcze nie widziałam tak poważnych kataklizmów. Potem te wszystkie bunty i zamieszki. Nie poznawałam ludzi, którzy z pozoru przypominali miłych.. Zmienili się w bestie, nie można było nikomu ufać, a jak chciało się podjąć owe ryzyko.. Trzeba było działać na własną rękę. Całe szczęście, że byłam daleko od głównego zamieszania. Nie chciałam sobie brudzić rąk, robiłam to jedynie kiedy miałam okazję. Aktualnie byłam w mieście Nalaesii, według moich informacji, które wcześniej zdobyłam, była tutaj gildia, dosyć potężna. Wzbudziła ona moje uznanie, w tak krótkim czasie. Postanowiłam się przedstawić tutejszemu władcy i zapytać grzecznie o przyjęcie mnie do tej wspólnoty. Można powiedzieć, że ucieszyłam się kiedy usłyszałam odpowiedź pozytywną. Po krótkiej wymianie zdań zaprezentowałam swoje umiejętności, chyba zrobiły na nim wrażenie, ale to uleczenie ujęło go chyba najbardziej. Bezzwłocznie przydzielił mnie do medyków, szybko objaśnił na czym mają polegać moje zadania. Wydawało się to proste, bowiem ludzie byli na prawdę bardzo krusi, byle jakie zadrapanie i już leżą. Łatwiejszego stanowiska, chyba już nie mogłam dostać, no ale co ja się będę wtrącać i podważać słowa przywódcy. Posłusznie pokiwałam głową i słuchałam dalszego przekazu.
- A więc Vados..- powiedział, wstając z krzesła - Chodź, oprowadzę Cię na szybko, jak się zgubisz możesz kogoś poprosić o głowę.
- Poproszę- również się podniosłam.
Cervan prowadził mnie i pokazywał tereny gildii, opowiadał o tutejszych członkach i ich pozycjach. Na krótką chwile zabrał mnie na swoje miejsce pracy, przedstawił mnie Lenalee kobiecie pracującej tam. Naszą ostatnią stacją okazała się stołówka, widać było na niej niedawne ślady obecności kilku osób. Wszędzie było dosyć brudno, resztki sosów oraz okruchów chleba walały się po stołach. Część z nich została zrobiona, zostało jeszcze drugie tyle. Pracująca tutaj starsza kobieta Irina sprzątała właśnie kuchnie, wyglądała bardzo staro, ale trzymała się nieźle. Przywódca gildii właśnie mnie przedstawiał, kiedy tylko staruszka usłyszała, że przybyłam z daleka zaoferowała mi coś do jedzenia. Ja zaś grzecznie odmówiłam i zaoferowałam pomoc w sprzątaniu tego całego bałaganu. Nie czekając na odpowiedź przystąpiłam do pracy, starałam się na niej skupić, tak aby się szybciej uwinąć i dostać się dalej. O uszy obiły mi się pożegnania pana Cervan'a, pomachałam mu na odchodne i spojrzałam w stronę staruszki. Ta rozmawiała z jakimś młodzieńcem, który ubiorem przypominał.. "barmana" Chyba był zdziwiony faktem, że wykonuje jego obowiązki.
- Witam- przywitałam się, zanim ten zdążył otworzyć usta- Jestem Vados.
- Um.. Dobry wieczór, pani - skinął w geście przywitania- Na imię mi Rawen, pracuję tutaj w kuchni.
- Miło mi poznać, z tego co mi już wiadomo, to jestem medykiem. Chyba. -przetarłam ostatni stół, aby po chwili sięgnąć po swoją laskę.

Rawen?

poniedziałek, 19 marca 2018

Od Philomeli

Różany opar porannych mgieł powoli wznosił się skłębionymi tabunami z pofałdowanych, jak rozrzucone w czasie snu białe prześcieradło, przestrzeni śniegu zalegających roziskrzoną połacią chłodu szmaragdowe trawniki ogrodów zamkniętych podkowiastym kształtem budynku Gildii. Staromodny nieco w swym surowym pięknie kamiennych zdobień gmach, oblany jasnym słonecznym światłem tonął w kaskadach promieni zlewających się z pochyłego dachu na kremowe ściany i szerokie okna. W jednym z nich otwartym na oścież zasiadała niebezpiecznie na koniuszku szerokiego parapetu młoda kobieta, której drobną sylwetkę i zgrabne kształty zakrywał luźny materiał wełnianego poncza. Jej długie włosy ściśnięte w ciasny warkocz związany kolorową wstążką wpływały wężowymi sploty do wnętrza pokoju, a bursztynowo-złote oczy błądziły po niemym błękicie nieboskłonu. Zawieszona w powietrzu, niemalże, wiele metrów nad ziemią zdawała się nie odczuwać strachu unosząc się od czasu do czasu delikatnie na dłoniach. Nie drgnęła nawet gdy drzwi pokoju otworzyły się i do wnętrza wszedł sprężystym krokiem jasnowłosy mężczyzna o niesamowicie turkusowych oczach.
- Philomela? - zapytał niepewnym głosem, jakby wciąż jeszcze nie dostrzegł jej sylwetki malującej się wyraźnie w otwartym oknie.
- Tu jestem! - zawołała czując, że taki gość przynosić może tylko dobre i co najważniejsze interesujące informacje - siedzę w oknie i zamarzam na kość!
Xavier zatrzymał się w pobliżu i opierając o ścianę przyglądał jej się z nonszalancja właściwą artyście. Być może czekał, aż to ona zacznie mówić, ale tygodnie apatii w jakiej pogrążyła się jakiś czas temu przerwane wreszcie tą krótką wypowiedzią odcisnęły na niej swe piętno i tylko jakaś nadzwyczajna sprawa mogła ją wyrwać z marazmu. 
- Nie boi się pani upadku? - zagaił wreszcie.
Nim zdążyła odpowiedzieć z niewiadomego kierunku nadleciał piękny sokół i tłukąc powietrze szerokimi skrzydłami przysiadł na jej wyciągniętej ręce obciągniętej skórzaną rękawicą. Podała zwierzęciu kawałek suszonego mięsa i ostrożnie przełożywszy nogi przez okienną ramę wślizgnęła do pokoju. Odłożyła ptaka i wreszcie odwracając się spojrzała na swojego gościa z promiennym uśmiechem i odpowiedziała. 
- Nazywano mnie kiedyś Anielicą z Defros, a imię zobowiązuje.
Dziwną reakcje wywołał ten pseudonim na jej rozmówcy. Zdało jej się przez moment jakby na wierzch jego obojętnej maski jaką z ostrożności przybierał wypłynęło coś na kształt cienia przeszłości, jakiejś tęsknoty, jakiegoś smutku, jakiejś obawy. Jak zawsze jej obserwacja przebiegała tak szybko, że zapytana po chwili czym było to odczucie, skurczem jakiegoś mięśnia, zmrużeniem oczu czy czymkolwiek innym nie umiałaby odpowiedzieć. Było to na pewno coś na tyle drobnego, że niedostrzegalnego dla zwyczajnego obserwatora. Ona jednak nie była zwykłym człowiekiem. Z trudem powstrzymała się od pytań. Na szczęście już po chwili zupełnie niespeszony kontynuował. 
- Pamiętaj, iż bywają też upadłe anioły.
- Jak spaść to z konia nie z osła - mruknęła gładząc delikatnie nastroszone ptasie piórka swojego ulubieńca. - ale chyba szanowny pani nie przyszedł tu wyłącznie z obawy o moje bezpieczeństwo.
- Cóż... - odparł udając że zamyśla się poważnie. - właściwie jest to sprawa na dobry kieliszek czegoś mocniejszego, a nie tak na sucho.
- Niestety nie dysponuję, ale przypuszczam, że może znaleźć się parę osób gotowych założyć się o flaszeczkę, że nic nie zdoła mnie wyciągnąć z pokoju, więc jeśli szanowny pan ma dla mnie coś naprawdę interesującego to warto było o tym pomyśleć - stwierdziła obojętnie.
- Teraz już pewnie za późno - zapytał niepewnie, acz z uśmiechem zdradzającym nutkę ironii.
- Zatem? czekasz aż zaproponuje jaśnie panu kieliszek w sali spotkań. Ostatecznie nie mam nic przeciwko jeśli będę mogła dotrzymać towarzystwa filiżanką herbaty.
Skierowała się w stronę drzwi, ale nagle jakby przypomniawszy sobie o czymś zatrzymała się i groźnym tonem oznajmiła:
- Ale jeśli to z czym przychodzisz będzie dotyczyło pożyczenia cukru od sąsiadki, albo innej takiej bzdurki, to napuszczę na ciebie Eglantynkę
Mówiąc to wskazała na niewielką włochatkę śpiącą z nastroszonymi piórami w klatce koło łóżka. Sowa domyślając się nie wiedzieć jakim sposobem, że o niej mowa łypnęła złotym okiem i znów zapadła w sen.

(Do Xaviera)

Uga


by Chegli

Uga

Pogromca bestii ♣ lat 12   24.03  Kobieta  Człowiek  Łowca

Uga jest dzieckiem lasu. Zdziczałym, polegającym na instynkcie, płochliwym, ale również i bezwzględnym, niczym dzika przyroda. Wychowywała się z dala od ludzkich miast, nie zna ich zwyczajów, savoir-vivre’u, dlatego nie rozumie tak abstrakcyjnych pojęć jak sztuka, kłamstwo czy religia. Nie jest niemową, języka nauczyła się podsłuchając rozmowy różnych rozumnych stworzeń żyjących w lesie. Zdania składa krótkie, konkretne, szczere i bezpośrednie. Jest małomówna, jednak nie można zrzucić tego na nieśmiałość. Dosyć rzadko miewała okazję z kimś porozmawiać, więc do dziś zbytnio nie rozumie owego dziwnego ,,rytuału” miastowych, w jakim znajdują uciechę każdego dnia.  Za to samych miastowych lubi, i to bardzo.

,,Są bardzo mili, miękcy, trochę śmierdzą dymem, ale da się wytrzymać. Lubię, jak próbują podejść, wyciągają ręce, zawsze wtedy tak śmiesznie wykrzywiają twarze i pokazują zęby. Mówią, że to oznaka radości. Nie rozumiem ich. Zwierzęta pokazują kły by okazać złość, ostrzegają, żeby się nie zbliżać. Może to dlatego ludzie i zwierzyna tak bardzo się nie lubią? Po prostu siebie nie rozumieją.”

Jej wygląd również przyciąga nie mniej uwagi. Wszędzie lata półnaga, starczą jej skórzane portki oraz wyszywany lazurową nitką bawełniany szal (który i tak zakłada tylko w chłodną pogodę). Uważa, że większa ilość odzienia tylko spowolniałaby ją i krępowała ruchy. Ma trochę racji- żadne buty nie dałyby jej takiej przyczepności i stabilności pośród koron drzew jak nagie stopy. W mieście rzadko kiedy chodzi na czworaka, lecz pomimo to nadal odstaje od reszty. Chodzi lekko zgarbiona, z łokciami wykrzywionymi na boki. Jej kroki są ostrożne, jednak nie ma w nich niczego z gracji. Ręce, stopy i kolana ma zawsze obtarte lub poranione, a w niebieskie, sczochrane włosy często wplątują się przeróżne gałązki, listki, rzadziej owady. Przeciętnego przechodnia to obrzydza, ale Uga twierdzi, że żyje z nimi w symbiozie.
,, Gdy przyszła na świat, jej oczy były odbiciem nieba. Z czasem ściemniały, tak jak ciemnieje krzepnąca krew."

Urodziła się na wyspach Fliss, wśród jednego z pomniejszych ludzkich plemion. Nadano jej imię Uga, co w ich języku oznacza strumyk.

by Rametic
 Gdy miała 8 lat, na wioskę spadło nieszczęście- Sagadda, ,,straszliwa bestia” jak ją nazywali tubylcy. To nie był nagły atak, a jedynie początek  długotrwałych prześladowań. Bestia pustoszyła pobliskie tereny łowieckie, napadała na samotne kobiety, pożerała dzieci bawiące się w lesie. Była naprawdę wielkim utrapieniem, ale plemię bało się Sagaddy. Zachowywało bierność przez lata, aż pewnego dnia bestia zagryzła żonę wodza. Mężem targała nienawiść i wściekłość, nie był w stanie trzeźwo myśleć. Zorganizował polowanie na potwora, chętnych nie brakowało zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet. To był wielki błąd- bestia zapędzona w kozi róg zaatakowała grupę nie zostawiając ani jednego przy życiu. Młodsze dzieci z obozu nie przetrwały bez opieki dorosłych nawet jednej nocy, obóz napadły dzikie zwierzęta. Starsze za to rozpieszchły się po całej wyspie próbując na własną rękę jakoś przetrwać. Uga nie była wyjątkiem- pewnego dnia natknęła się na wąwóz, w którym leżały szczątki członków jej plemienia. Wpadła na plan, jak powstrzymać Sagaddę przed dalszym spustoszeniem. Zagoniła potwora w to samo miejsce, do którego zapędzili go dorośli, jednak dziewczyna nie zamierzała podchodzić, a tym bardziej mierzyć do niego z dzidy- zamiast tego odcięła mu drogę ucieczki bambusową kratą, tworząc dla Sagaddy więzienie.

,, Zapadła noc, na niebo wzeszedł już piętnasty księżyc od kiedy zamknęłam bestię w wąwozie. Przysiadłam na skraju przepaści, policzek oparłam o krawędź dzidy. Byłam śpiąca, ale nie mogłam zasnąć: ktoś przecież musiał pilnować Sagaddy. Za każdym razem gdy próbowała atakować bambusową kratę, ciskałam w nią kamieniem. Powoli ustępuje: rozumie, co chcę jej powiedzieć. Nawet taka bestia jak Sagadda posiada choć trochę rozumu. To dziwne, ale z każdą kolejną nocą spędzoną w jej obecności zaczyna mi się wydawać, że posiada również serce."

Bestia schudła już tak bardzo, że Uga zlitowała się i wrzuciła do wąwozu upolowanego dzika. To miał być jedyny akt łaski, jaki potwór dostanie, jednak wkrótce okazało się, że dziewczyna nie była w stanie patrzeć jak Sagadda umiera z zagłodzenia. Zaczęła dokarmiać ją regularnie.
Pewnego dnia Uga postanowiła upleść mocny sznur i zniszczyć kratę. Bestia zamarła, nie mogła uwierzyć w otwarte wrota do wolności. Dziewczyna wykorzystała jej otępienie i wskoczyła jej na grzbiet.
To był długi, męczący bieg. Potwór wierzgał i rwał, próbował zrzucił Ugę, ta jednak była zbyt zwinna, liną zaś przywiązała się do jego cielska. Dziewczyna spędziła na jego grzbiecie trzy dni, aż potwora zmęczyła panika, Powoli przyzwyczaił się do jej obecności. W końcu wolny opóścił wyspy, przepłynął mieliznę i wszedł na kontynent. Tak rozpoczęła się długa, wykańczająca podróż tej dwójki.
by SirHanselot
Wędrowali przez lasy i równiny, polowaniom bestii niespodziewanie zaczęła asystować dzida Ugi. Sagadda zobaczyła, że tworząc duet są skuteczniejsze. Dziewczyna stała się czymś więcej niż tylko upierdliwym kleszczem, który  przywarł do jej grzbietu. Stała się członkiem stada, towarzyszem.
Uga mogła teraz zejść z potwora bez obaw, że ten przy pierwszej lepszej okazji ucieknie. Rezultaty znacznie przerosły jej oczekiwania: potwór nie tylko nie-uciekał, ale i dawał się przywoływać,  czyścić i dzielić ciepłem podczas zimnych nocy. Miała rację- Sagadda jednak posiada serce.

Do Gildii dołączyła w poszukiwaniu zrozumienia. Żadna inna zbieranina ludzi nie charakteryzowała się taką różnorodnością, a co z tym idzie i tolerancją na nowe oraz dziwne. W każdym innym miejscu Uga była zazwyczaj traktowana jak wynaturzenie, co zarówno jej jak i bestii nie bardzo się podobało.
Spędzając coraz więcej czasu z ludźmi, podłapała od nich parę rzeczy. Nauczyła się płynne wypowiadać, polubiła ich zwyczaje, muzykę, robótki ręczne. Szczególnie przypadło jej do gustu rzeźbienie w drewnie i plecionki z barwionej wełny. Plotła tony kolorowych kocyków, a z drewna wyrzeźbiła sobie rozdwojoną fujarkę, na której czasami przygrywa sobie w samotne noce.
Pomimo posmakowania kultury ludzi nie utraciła swojego instynktu. Nadal uwielbia otoczenie dziczy, tylko pod koroną z zieleni czuje się w pełni odprężona. Długie przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach za to dotkliwie odbija się na jej samopoczuciu.

♣ Noce spędza w ogrodzie Gildii, w krzywym, małym szałasie ukrytym pomiędzy krzewami.
♣ W zimę przenosi się do stajni, gdyż między zwierzętami po prostu jej cieplej.
♣ Jej naszyjnik jest zrobiony z zębów członków jej plemienia.
♣ Nie potrafi czytać ani pisać, zna jedynie słowo mówione.


niedziela, 18 marca 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa.

Taki rozwój wydarzeń nieco zdziwił Xaviera. Chłopak raczej nastawiał się na to, że póki nie wypełnią zadania, młody nie pozwoli mu odejść bez nadzoru choćby na kilka metrów. Nawet się mentalnie przygotował na ewentualność, gdzie będzie zmuszony stoczyć bój o miejsce w kolejce, albo iść tropić pokój z odpowiednim numerkiem. Ponadto, co lepsze, zaczął się już rozglądać za jakąś cukiernią, gdzie mógłby zdobyć najlepsze le chocolat dla przemiłych pań, coby nie tylko osłodzić kontakty, a i nieco przyśpieszyć załatwianie spraw. Jak widać niepotrzebnie, gdyż o dziwo Teroise postanowił wziąć na siebie całe te wątpliwe przyjemności. Za to bardowi powierzył całkiem inne zadanie, które po dłuższym zastanowieniu nawet pasowało Xavierowi. Może i takie roboty, to nie jego szczyt marzeń, ale z dwojga złego, woli to.
— Zakupy? — białowłosy prychnął, odbierając od niego mieszek. Szybko zerknął na jego zawartość, mniej więcej szacując ilość złotych monet. Następnie zerknął na listę zakupów, która okazała się dość obszernym poematem lub co najmniej wyrwaną stroną z leksykonu ziół i przypraw. Chłopak szybko przewertował całość z samej ciekawości, co ta kobieta wymyśliła. Czasami, gdy robił zakupy dla Gildii, szczerze zastanawiał się, czy ona gotuje dla kilkunastu zrzeszonych, czy dla całego pułku wojska.
— Nie wiem, ile mi to zajmie, więc lepiej będzie, jeśli...
— Jasne, jasne — zaczął Iggy, ale białowłosy przerwał mu w połowie zdania. Coś przeczuwał, że jeśli się chłopaczyna rozgada, to spędzą resztę dnia w tym miejscu. A Xavier nie zamierzał dłużej marnować swojego cennego czasu, którego i tak cudem otrzymał. — Rzeczywiście lepiej będzie, jak ty się zajmiesz całą tą przeklętą biurokracją, bo to raczej nie moja bajka. Zostaw mi zakupy, a załatwię to raz-dwa. Potem spotkamy się w karczmie..
Po wypowiedzeniu ostatniego słowa chłopak automatycznie obrócił się w przeciwnym kierunku i ruszył przed siebie. Przez moment wydawało mu się, że młody jeszcze coś za nim wołał, ale co dokładnie, to już Xaviera kompletnie nie interesowało. Skręcił od razu w pierwszą uliczkę, dzięki czemu nie tylko zniknął z oczu Ignatiusa, a i znalazł się na jednym z główniejszych traktów. Jednak zanim dołączył do maszerującego tłumu, zapobiegawczo rozejrzał się po okolicy i zarzucił kaptur na głowę. Dopiero wtedy, z ręką położoną blisko schowanego woreczka, wkroczył pomiędzy ludzi.
Nieszczęśliwie do miasta przybyli, akurat w momencie, kiedy odbywał się targ. Wprawdzie stolica tętniła życiem praktycznie zawsze, to jednak w ten wyjątkowy dzień żywotność tego miejsca przekraczała wszelkie normy. Nie dość, że po ulicach błąkały się masy turystów czy miejscowych, to jeszcze do tego grona dołączyli kupcy i rolnicy z okolicznych wiosek. Na głównych ulicach tłok był przeokropny, praktycznie nie do zniesienia, a przynajmniej w przypadku Xaviera, którego głowa pulsowała paskudnym bólem od samego już hałasu. Chłopak nie zamierzał dłużej poruszać się głównymi drogami, kiedy trwało takie zamieszanie i istniała dość duża możliwość zostania potrącony przez jakiś rozpędzony dyliżans. W tłumie przeszedł tylko niewielki kawałek, po czym skręcił w mniejszą uliczkę, a potem jeszcze jedną i następną, aż znalazł się w bardziej zacisznym miejscu. To nie była jego pierwsza czy druga wizyta w tym mieście. Bywał tu na tyle często, że zdążył się obyć z niektórymi ścieżkami. Okolice położone niedaleko głównego placu, znał na tyle, że nie miał większej trudności w poruszaniu się między alejkami. Wiedział gdzie iść, żeby dotrzeć na miejsce, uprzednio nie przepadając na pół dnia w labiryncie. Korzystał nawet z nieco mniej konwencjonalnych ścieżek i przejść, może nieco nierozważnie, bo ze swobodą, w biały dzień, biegał komuś po balkonach, zrzucał kwiatki z parapetów czy prześlizgiwał się po dachach.
Takim sposobem pokonał naprawdę sporą część miasta. Praktycznie był już na targowisku, gdy to złośliwy los postanowił się o niego upomnieć. Przebiegając po murku, noga mu się poślizgnęła na ubytku, co poskutkowało mało imponującym zjazdem. Wylądował wprost w jałowcach, rosnących wzdłuż placu, jak się okaże za chwilę, kościelnego, gdzie swoje miejsca kultu mają przeróżne bóstwa.
Świadkami tego zdarzenia była dwójka młodych adeptów jakiegoś objawionego ugrupowania. Widząc upadek chłopaka, porzucili dotychczasowe zajęcie, czyli żebranie o datki i niczym przykładni wierzący rzucili się na ratunek. Pomogli wstać białowłosemu, zanim ten w ogóle zdążył się zorientować, że już nie stoi, a leży. Otrzepali go z liści i brudu, a nawet wygładzili mu futro na kołnierzu, zanim Xavier zdołał się od nich odgonić.
— Nic panu nie jest? — zapytał jeden z podzwaniającym w głosie zaniepokojeniem, na co bard pokręcił przecząco głową.
Ten, który się odezwał, był niski i grubiutki. Na jego pucołowatej twarzy pojawiły się czerwone wybroczyny, spowodowane chyba zbytnim wysiłkiem fizycznym, na jaki kapłan był przed chwilą narażony. Jego kolega zaś stanowił całkowity jego kontrast. Był wysoki, chudy i niezdrowo blady. Oboje byli ubrani w przybrudzone szaty, które kiedyś może były granatowe. Na piersi zaś mieli przypięty medaliony z jakimś rogatym zwierzęciem. Baranem? Kozą? Przynajmniej bard nie rozpoznał, co to może być za wierzenie. Nigdy nie mógł się połapać w tych wszystkich bożkach i bóstwach. Tego było pełno, od wszystkiego i niczego.
— Dziękuję — odchrząknął, przestępując z nogi na nogę. Niezaprzeczalnie było mu głupio z powodu tego, na czym go złapali. — Naprawdę jestem wam wdzięczny za pomoc...
— Cieszymy się, że nic panu się nie stało. — odpowiedział szybko ten niższy. — Czasem zdarza się, że ludzie spadają z wież głównej świątyni, ale jeszcze nikt nie wybrał sobie do tego muru.
— Aha...
— Przynajmniej nie za mojej kadencji. Wprawdzie jestem tu od niedawna, gdyż dopiero przeniosłem się z...
Jeden z nich widocznie lubił mówić. I to dużo, i szybko, tak że połowę wypowiedzianych słów bard w ogóle nie zrozumiał. Drugi kapłan był chyba przyzwyczajony do gadulstwa towarzysza, bo z lekkim uśmiechem na twarzy, pozwalał mu snuć przydługą opowieść jego życia. Xavier nie wiedział, co ma o tym myśleć, ale jakoś nie miał na tyle odwagi, żeby przerywać wywód.
— ... i tak porzuciłem studia, aby poświęcić się służbie naszemu panu.
— Właśnie — chłopak odezwał się w końcu, mając ku temu okazję. — Kim jest w ogóle ten wasz pan?
— To władca przeznaczenia. Actus purus, najwyższe i najczystsze istnienie. — dla odmiany odezwał się ten drugi. Obrzucił białowłosego pogardliwym spojrzeniem, jakby jego niby niewinne pytanie, niosło jakąś paskudną herezję. — Choć nie jesteśmy starym wyznaniem, to nasz pan istnieje dłużej niż gwiazdy.
— Wierzymy, że każdy uczynek zostanie nagrodzony, a od pana zależy w jaki sposób.
— Dobry i zły, drobny i większy. Z każdego gestu zostaniemy rozliczeni.
Białowłosy przewrócił oczami, widząc, że ma do czynienia z kolejnym pomylonym kultem, którego założenia opierają się na tej samej, starej śpiewce. Zaraz pewnie usłyszy, że za tydzień koniec świata, a picie alkoholu to zło najgorsze. Tak to bywa z wierzeniami w drobniejsze bóstwa. Komuś się coś przyśni na kacu, więc stwierdzi, że doznał objawienia i został wybrany. Potem zacznie głosić pierwsze lepsze mądrze brzmiące słowa z jakieś filozoficznej broszurki, które uzna za wielkie doktryny. A jeśli będzie wystarczająco cwany, to zrzeszy parę osób, założą zgromadzenie, zbiorą fundusze i wykupią sobie kapliczkę w takim miejscu, jak to, aby móc legalnie żebrać na progu. I niech tylko ktoś odważy się nie rzucić na tacę, to zostanie przeklęty na wieki.
— Ciekawe — odmruknął chłopak. Pokiwał głową ze zrozumieniem, jakby cokolwiek go to obchodziło. — A dlaczego akurat koza?
— W takiej postaci odwiedza najwierniejszych.
— Objawił się komuś ostatnio?
— Nie, nie słyszeliśmy, aby ktokolwiek doznał takiego zaszczytu...
— Szkoda. A miałem nadzieje. — białowłosy się nieco skrzywił — Miło się panowie z wami rozmawiało, z chęcią dowiedziałbym się więcej o tym waszym panie, ale niestety muszę się zbierać. Jeszcze raz dzięki za pomoc.
— Och, nie ma za co. Każdy uczynek zostanie kiedyś osądzony. — mówiąc to, ten wyższy kapłan zabrzęczał miedzianą misą. Oczywiste jest, że chłopak zauważył to i zrozumiał przesłanie, jednak nie oznacza, że poczuwał taką potrzebę. Uśmiechnął się tylko, udając, że nie dostrzegł gestu. Pozdrowił ich i odszedł w swoją stronę.
I tak zmarnował wystarczająco dużo czasu. Chciał, jak najszybciej załatwić sprawunki dla Iriny, aby potem mieć trochę wolnego, coby pokręcić się po paru ciekawszych miejscach. Od placu, gdzie wylądował, do targowiska było zaledwie kilkanaście metrów, więc pozostałą odległość postanowił już pokonać w tradycyjny sposób.
Targowisko rozbiło się w cieniu największej świątyni poświęconej głównej trójce. Kilkadziesiąt metrów kwadratowych było całkowicie zalane przez pstrokate kramy i stoiska. Kupcy z najróżniejszych krańców państwa, a nawet i świata, przekrzykiwali się, chcąc zwabić klientele. A oferowali przeróżne rzeczy, od zwykłych narzędzi czy ubrań, po egzotyczne kamienie szlachetne, nasączone magią relikty i cudowne eliksiry. Mieszanka doznań była, aż otumaniająca.
Chłopak kluczył pomiędzy straganami, szukając tego jednego ze ziołami, kiedy to wpadł mu w oko całkiem inne stoisko. Na dywanach porozkładana została biżuteria, której głównym atutem były bursztyn w niej osadzony. Białowłosy ze szczególną uwagą obserwował broszkę w kształcie gałązki z drobnymi kwiatkami i właśnie wtedy, gdy jego dłoń powędrowała w miejsce, gdzie ukrył mieszek, zauważył to. Panicznie zaczął macać się po całej długości płaszcza, mając nadzieje, że schował go gdzieś indziej. Ukrył w innym miejscu, a nie został oszukany. Okradziony.
— Każdy uczynek zostanie osądzony, czyż nie?


Iggy?

środa, 7 marca 2018

Od Shinaru CD Lenalee

- Co lubisz.... i skąd jesteś...
- To moje pytania - Zaśmiałem się cicho wiedząc, że dziewczyna jest nieśmiałą i nie wie zbytnio jak zachowywać się wśród ludzi... a przynajmniej takich jak ja.
- I kim jest twój mały przyjaciel - W tej chwili mój wzrok powędrował na szare stworzonko które łapką podsuwało mój talerz w swoją stronę, gdy ja całą uwagę poświęciłem blondynce.
- Ty mały.... - nie skończyłem, gdyż musiałem ratować mój obiad przed tragicznym wylądowaniem na podłodze. Na szczęście złapałem talerz w ostatniej chwili, więc odetchnąłem cicho z ulgą. - Poczekaj... Irina miała coś dla ciebie przygotować - Westchnąłem, a Nue jedynie zmrużył podejrzliwie oczy. Byłem świadom tego, że on nie zje byle jedzenia dla zwierząt... był bardziej wybredny , a przede wszystkim mądrzejszy, więc nie było szans na wepchnięcie do niego czegoś, czego on sam nie chce.
- Tak więc... od czego by tu zacząć - Zamyśliłem się na chwilę stukając lekko widelcem o krawędź talerza. - Pochodzę z Tiedal, gdzie jestem prostym pasterzem z stadkiem owieczek na utrzymaniu. - Uśmiechnąłem się lekko na same wspomnienia o zielonych polach, a na nich małych puszystych chmurek , które w spokoju wiodą swoje życie. 
- To daleko stąd ... - Lee spojrzała na mnie lekko zaskoczona, a ja podrapałem się po policzku.
- Troszeczkę ... podróż zajęła trochę, a stadko jest teraz pod opieką zaufanego sąsiada. - Wziąłem do buzi kęs makaronu z sosem - A co lubię.... to dobre pytanie. - Znów zawiesiłem spojrzenie gdzieś w oddali, a dokładniej na żyrandolu wiszącym przy wejściu do sali. - Nie ma konkretnego hobby... wszystkiego próbowałem po trochu, ale do niczego się tak bardzo nie przywiązałem - Odpowiedziałem po chwili przypominając sobie wszystko co robiłem za młodu , by zabić nudę.
- Na pewno coś jest co lubisz... - Wyczułem w jej głosie lekkie zwątpienie. Znów traciłem jej śmiałość, bo nie wiedziałem co o sobie powiedzieć.
- Hm... Lubię biegać, trochę śpiewam, ale potrzeba mi okazji do okazania tego, ubóstwiam koty, dlatego też nie posiadaliśmy psa pasterskiego. Żaden z resztą mnie jeszcze nie pokonał w zaganianiu owiec, gdy byłem młody - Zaśmiałem się. - rodzice czasami chcieli mi doczepić ogon i uszy, ale nie udało im się nigdy.
Blondyneczka lekko się zaśmiała na te słowa i dokończyła obiad. W tym czasie podeszła do nas Irina z miską jeszcze ciepłej potrawki. Zapach szybko dotarł do naszych nosów, a ja poczułem, zę Nue będzie miał tu lepiej ode mnie. Gdy tylko postawiono mu miseczkę od razu niczym kot zaczął ją pochłaniać.
- A co do tego cosia - Pogłaskałem lekko jego futro - Wiem jedynie, że jest Nue...dlatego go też tak nazywam. Nie wiem skąd jest lub czemu akurat mnie wybrał. Znalazłem go podczas szesnastej , gdy znalazł się tak jak ja na dachu, by uchronić się od rzeki błota. Po tamtym wydarzeniu wrócił po jakimś czasie z stadem owiec... nadal nie wiem skąd je wytrzasnął, ale w to nie wnikam. - Wzruszyłem ramionami. Nie narzekałem, że tamtego dnia powrócił ze stadkiem...właściwie to nas wtedy uratował, jakby się za coś odwdzięczał, ale za co w sumie? Niczego takiego nie zrobiłem wtedy na dachu prócz przygarnięcia go do siebie, gdy zaczynało się robić nieprzyjemnie zimno. Gdyby nie on pewnie bym zamarzł. Pewnie prędzej czy później poznam jego powody, lecz teraz żyłem w niewiedzy.
<Lee?>

niedziela, 4 marca 2018

Podsumowanie #1


Witajcie!

W dniu dzisiejszym wybił pierwszy miesiąc działalności bloga, nadeszła więc pora na pierwsze podsumowanie miesiąca, co by zebrać do kupy wszystko, co się tutaj u nas wydarzyło w tym czasie.
Zacznijmy może od spraw związanych z postaciami i punktacji.
Na blogu pojawili się
Aelin Ashyver
Lenalee Lanseloth
Philomela Cantillas
Rawen Kurokami
Shinaru Nakara

Serdecznie witamy wszystkie osóbki i mamy nadzieję, że każdy z Was miło spędzi tu czas!
Punktacja
Rawen -17+13+26+20+15+10+50=151
Shinaru -  60 +27+12+14+11+22+21+29+38=234
Lenalee - 47+23+9+12+11+13+11+32+34+10(pomysł)=202
Aelin  - 13 - Nie minął jeszcze miesiąc, ale prosimy o napisanie opowiadania
Philomela - 0 - Jest z nami od dnia wczorajszego, więc nie jest brana pod uwagę w rankingu


Tym samym Postacią Miesiąca zostaje Shinaru! Dziękujemy za Twoją aktywność i miło nam będzie, jeśli dalej wszyscy będą tak aktywni.
Inne zmiany
- Na blogu pojawił się Discord, na którego serdecznie zapraszamy. Link do serwera znajduje się na Tablicy w bocznej kolumnie.
- Zmienił się system punktacji. Zamiast dostawania punktów za jedno opowiadanie otrzymuje się je za liczbę napisanych słów. Pod uwagę są teraz brane również komentarze pod formularzami nowych postaci. W tym przypadku jeszcze bardziej zachęcamy do witania w ten sposób innych ludzi. 
- Pojawiła się specjalna zakładka, w której znaleźć można odmiany nazw państw, a konkretniej ludzi w nich mieszkających. W razie problemów podczas pisania polecamy tam zajrzeć. Gdyby Waszym zdaniem czegoś jeszcze brakowało śmiało piszcie o tym do administracji.
- Zmieniony został wygląd bloga. Podziękujmy Blackhorn za piękny, nowy szablon :3

To wszystko, co wydarzyło się u nas w tym miesiącu, mamy nadzieję, że przyszłe miesiące będą równie aktywne mimo natłoku innych zajęć. Ostatnie, o czym chciałybyśmy wspomnieć to ankieta na temat bloga. Chcemy go powoli ulepszać dlatego prosimy o wypełnienie formularza, będzie nam niezmiernie miło nawet jeśli osoby z poza bloga dodadzą co nieco od siebie.


Dziękujemy za uwagę i do zobaczenia za miesiąc!
Administracja

piątek, 2 marca 2018

"Jestem jak bezdomny wędrowiec albo samotny ptak lecący donikąd."

by mikebosi
Philomela Cantillas
Anielica z Defros /Dwudziestojednoletnia kobieta/ur.23.X/ Sokolnik 

Urodziła się w leśnych ostępach Defros nie mając na świecie nikogo i choć trudno w to dziś uwierzyć była jednym z tych duchów powietrza miłujących czystość i prawość nazywanych w pewnych kręgach sylfami. Można by tu napisać, iż od maleńkości odznaczała się wyjątkowymi przymiotami charakteru, ale byłoby to kłamstwem. Do dwunastego roku życia nie wykazywała żadnych nadzwyczajnych cech poza ogromną ciekawością świata i ludzi przede wszystkim. Pewnego dnia to pragnienie poznania świata od którego oddzielało ją pochodzenie i magia zagnało ją na krawędź puszczy i kazało zbliżyć się zanadto do ludzkiego obozowiska. Innym razem być może taka nieostrożność zakończyłaby się ledwie przyspieszonym biciem serca, ale tym razem przyszło jej gorzko zapłacić za popełniony błąd. Jej poprzednie harce ściągnęły wreszcie uwagę ludzi z pobliskich wiosek jak i pewnego mrocznego typa, karzącego zwać się wielkim magiem szkarłatnego pałacu pogromcą czterdziestu bestii. I właśnie tak się złożyło, iż brakło mu do kolekcji owych nieuchwytnych istot zrodzonych w wichrów i mgły, który to niedostatek postanowił naprawić skoro nadarzyła się okazja. Zwerbował nie do końca rozgarniętego niewinnego chłopca, by nie odstraszyć zdobyczy i wystawił go jako przynętę na skraju boru. Została schwytana i siłą czarnej magii przymuszona do ceremonialnego ślubu, w wyniku którego stała się istotą materialną podobna ludziom i na zawsze podległą władzy swego oprawcy.

Na szczęście jej niewola nie trwała długo, choć to co nadeszło po niej ciężko nazwać wyzwoleniem. Cztery lata była posługaczką u swego porywacza, aż pewnego dnia dwór jej pana został zaatakowany przez maga potężniejszego od niego. Dzięki pomocy narzeczonego, bo tak uznała że powinna nazywać tego, z którym połączył ją rytuał, udało jej się ukryć i przetrwać natarcie. Siedzieli długo skuleni w jednym z tajnych schowków gospodarza zamku, aż wreszcie, gdy już mieli wyjść na zewnątrz usłyszeli kroki. Nieznajomy przybysz sobie tylko znanymi sposobami natychmiast odkrył miejsce, gdzie się schowali i wypuścił ich na zewnątrz. Zrazu sądzili, iż jest to owy niebezpieczny najeźdźca, ale szybko przekonali się, iż maja do czynienia z całkiem zwyczajną, nieco przygarbioną staruszką. Kobieta zabrała ich do siebie i udzieliła im pomocy, jednak w zamian zażądała ich służby u siebie. Okazało się, iż jest przemytniczką, a w wolnym czasie prowadzi dom dla bezdomnych dzieci, które potrzebowały pomocy medycznej. Kolejny rok upłynął więc młodym ludziom na nauce podstaw sztuki medycznej i poszukiwaniu sposobu na uwolnienie się od siebie na wzajem. Zaprzyjaźnili się, ale chłopak marzył o karierze żeglarza, a trudnym byłoby wytłumaczenie jej obecności przy nim. Względny spokój nie potrwał jednak na tyle długo by mogli spokojnie skupić się na tych zadaniach. Po roku jacyś dawni nieprzyjaciele gospodyni złożyli jej wizytę i zamordowali ją na oczach przerażonych podopiecznych. Znowu tylko cud ocalił ich od śmierci. Zanim wydała jednak ostatnie tchnienie kobieta zdradziła im zaklęcie cofające "wieczne związanie" będące skutkiem ceremonii. Stali się wolni, ale znowu nie tak jakby tego pragnęli. Nie mieli bowiem niczego i nie mogli być pewni jutra.

Nowa sytuacja zmusiła ich do odnowienia starych znajomości ich tymczasowej gospodyni. Talenty aktorskie i niezwykłe umiejętności Philomeli pozwoliły jej zdobyć zaufanie i uznanie przemytniczego środowiska. Okazała się zresztą nieoceniona w tej pracy. "Biała ścieżka" nie powstrzyma przecież tego, kto nie musi pozostawiać na śniegu śladów stóp. Cały sezon chodzili więc z dawna partią starszej pani, a zimą dziewczyna wyprawiała się na samotne wyprawy. Nie umiała jednak w takich warunkach unieść więcej niż dwie nioski jakichś lżejszych bibelotów. Tym sposobem ich życie na stałe związało się z granicą. Wreszcie jednak nadszedł moment rozstania. Latem Żegota wyprawił się nad morze i zaciągnął prawdopodobnie do marynarki. Została jeszcze jakiś czas na pograniczu, ale nie czuła się tu dobrze. Dręczyło ją coś jakby przeczucie nadchodzącej katastrofy. I rzeczywiście jakiś miesiąc później jej banda została rozbita i tylko ona ocalała z pogromu. Nie starała się wydostać ich z więzienia. Wiedziała, że nie ma szans, a inne kampanie wydawały jej się nieznośne. Postanowiła spróbować swoich sił jako wędrowny muzyk. Talenty odziedziczone z poprzedniego wcielenia sprawiały, że grała przepięknie, jednak szybko się zorientowała się, że nie jest wstanie żyć ze skromnych datków jakie udawało jej się otrzymać od ludzi. Zaczęła kraść.

Zdarzyło się jak łatwo się tego domyślić, iż wreszcie została przyłapana. Tym razem jednak miała wiele szczęścia ponieważ okradziony okazał się sokolnikiem, który właśnie poszukiwał asystenta i obiecał o wszystkim zapomnieć jeśli zechce zaciągnąć się u niego na służbę. Oferował wyżywienie i dach nad głową, więc zgodziła się niemal bez namysłu. Radziła sobie zresztą bardzo dobrze, a praca dawała jej dużo radości. Czuła się bezpiecznie przy swoim nauczycielu i dlatego bardzo mocno przeżyła jego chorobę. Chwytała się wszystkich sposobów by mu pomóc i nawet wyprawiła się do siedziby Gildii by prosić o pomoc dla niego. Tu też dotarła do niej wieść o jego śmierci. I tak mając lat dwadzieścia jeden z przeświadczeniem, iż niewątpliwie przynosi pecha postanowiła podjąć jeszcze jedną rozpaczliwą próbę przeciwstawienia się fatum i wstąpiła w szeregi Kissan Viikset. 

Przemieniona w człowieka utraciła większość zdolności właściwych sylfom,a te które udało jej się zachować w formie szczątkowej przysparzają jej znacznych kłopotów. Przede wszystkim nadal potrafi latać dzięki niewielkim ptasim skrzydłom wyrosłym spomiędzy łopatek. Początkowo nie starała się ich ukrywać jednak szybko przekonała się, iż stanowią swego rodzaju pokusę dla łowców osobliwości i handlarzy niewolników i poczęła ukrywać je pod luźną kapotką. Kolejną magiczną zdolnością Philomeli jest manipulowanie dźwiękiem. Odpowiednio modulowanym dźwiękiem może tworzyć bariery ochronne i fale uderzeniowe obezwładniające przeciwnika. Oczywiście także ta umiejętność posiada swoje wady. Po pierwsze musi odpowiednio długo utrzymać pieśń w mocy, a po za tym według niektórych legend źle manipulowana muzyka może nawet zabić, dlatego niechętnie wykorzystuje ten atak. Trzecią i ostatnia niezwykłą właściwością dziewczyny jest zdolność czytania w myślach. Z łatwością potrafi rozpoznać po tonie głosu, kiedy ktoś kłamie, a jeśli zdoła go dotknąć może zajrzeć w jego przeszłość. Nie zawsze potrafi tą moc kontrolować, a jest ona bardzo wyczerpująca.

Poza zdolnościami magicznymi Filis posiada też kilka zupełnie ludzkich talentów, jak i słabości. Przede wszystkim ma rękę do ptaków. Nie tylko umiejętnie ale i z prawdziwą przyjemnością z nimi pracuje. Tu jest naprawdę sobą. W kontaktach z ludźmi rzadko ukazuje prawdziwe oblicze i można powiedzieć, że jest wybitną aktorką. Lata przemytniczego życia nauczyły ją sprawnego poruszania się po lesie. Posiada podstawy wiedzy medycznej, ale nigdy ją to specjalnie nie interesowało, więc lepiej nie powierzać jej opatrywania nawet powierzchownych ran, bo z bandażem w ręku staje się zdumiewająco niezdarna i niedelikatna. Na muzyce w pełnym słowa rozumieniu nie zna się, ale potrafi pięknie grać na harfie i śpiewać. Wysławia się ze swobodą, czasami przesadną. Absolutnie obce są jej prace techniczne i właściwie już obsługa urządzenia tak prostego jak garnek może ją przerosnąć. Tak samo pozbawiona jest zdolności matematycznych. Miewa też problemy z pamięcią krótkotrwałą, szczególnie jeśli się zamyśli akurat i nie bardzo słucha rozmówcy. Nie jest raczej siłaczką, nie biega przesadnie szybko, ale jest zręczna i wytrzymała. Bardzo wrażliwa na skaleczenia. Wiecznie uskarża się na chłód i dlatego ciepłe wełniane sweterki nosi nie raz nawet w środku lata. Nie posługuje się żadną bronią poza nieodłączną harfą, która może służyć jako broń tłukąca, względnie tarcza.

Wygląd znacznie odróżnia Philomelę od innych ludzi. Przede wszystkim z łopatek wyrastają jej niewielkie ptasie skrzydła, które zwykle bezskutecznie stara się ukryć pod marynarką. Ubiera się zwykle po męsku, co czasami wygląda dość komicznie w połączeniu z jej wątłym ciałkiem. Drugi ulubiony zestaw stanowią obcisłe spodnie i dłuższa tunika. Na nogach nosi lekkie skórzane buciki stabilnie trzymające się stopy. Jest wysoka i szczupła, a jej cera swoją bladością przywodzi na myśl księżycową tarczę. Oczy niewielkie i przebiegłe osadzone w odpowiednich odstępach od siebie i przedzielone kształtnym noskiem mają barwę stopionego bursztynu, a usta kojarzą się z wyblakłym nieco koralowcem. Nadzwyczaj długie płowe włosy związuje zazwyczaj w ciasny warkocz spływający niemal do kolan. Jej ulubione kolory to beż i czerń, a także spłowiała czerwień. Czasami urozmaica swoje odzienie przypiętymi doń kwiatami.

by 薯子Imoko
Charakter młodej damy nikt raczej nie określiłby łatwym. Jako sylfa wyróżnia się dużą chwiejnością emocjonalną, nad którą w życiu codziennym nie stara się nawet zapanować. Cięty język nie oszczędza nawet bliskich przyjaciół, choć jej złośliwe uwagi są raczej zabawne niż dotkliwe. Nie lubi, gdy ktokolwiek narzuca jej swoją wolę, ale jednocześnie chętnie podejmuje się zadań uważanych za niewykonalne. Bywa pomocna, ale raczej nie narzucająca się. Nie znosi pracy w grupie, a jeśli już jest na nią skazana to stara się sama o wszystkim decydować i jak najmniej polegać na innych. Wierna w przyjaźni. Uparta nawet kiedy nie ma racji, co często pakuje ją w kłopoty. Lubi grać różne postacie, szczególnie zaś udawać głupszą niż jest w rzeczywistości. Nie ufa obcym. Panicznie niemal boi się gabinetu medycznego, choć jedna z jej opiekunek zajmowała się leczeniem. Strzykawki przyprawiają ją o omdlenie. Lubi dreszczyk emocji, który odczuwa też latając. Nie znosi ludzi głupich i aroganckich. Jest wierna swoim przekonaniom i można jej zaufać. Skłonność do podejmowania wyzwań znajduje jednak u niej czasami nie odpowiednie ujście w skłonnościach przestępczych. Nie wydaje pochopnych sądów, ale ufa swojej intuicji. Boi się swojej magii. Okresy absolutnej bezczynności graniczą u niej z czasem nadzwyczajnej aktywności, co czyni ją jeszcze bardziej nieprzewidywalnym. Ma skłonność do popadania w melancholię i niestety żywi przekonanie, że tym których spotyka przynosi pecha. Nigdy jednak nie pozwala sobie na użalanie się nad sobą, a wyrazy współczucia traktuje jak najgorszą obelgę.

Uwielbia książki i dlatego najłatwiej, jeśli akurat nie przesiaduje w ptaszarni, znaleźć ją w bibliotece. W wolnych chwilach chętnie też układa wiersze i grywa na harfie. Interesuje się wszelkimi gatunkami ptaków, które da się trenować.

Dodatkowe informacje:
- Jako istota związana z powietrzem nie przepada za pozostałymi żywiołami. Ogień toleruje tylko w kominku, względnie jako ogniska, lub element oświetlenia, wodę tylko w wannie, a niektórzy złośliwi dodają że i z ziemią stara się ograniczać kontakt przemykając korytarzami z prędkością komety. Co za tym idzie nie potrafi pływać.
- Jako sylfa posiada nadludzko wrażliwy słuch, którym kompensuje sobie bardzo słaby wzrok. W pochmurne dni bywa ślepa jak kret i nawet osoby dobrze sobie znane poznaje wyłącznie niemal po specyficznym odgłosie kroków lub brzmieniu głosu.
- Przemytnicze życie nauczyło ją wykorzystywać organ mowy w bardzo specyficzny sposób. Doskonale gwizda i potrafi naśladować głosy większości ptaków.
- Nie lubi okazywać słabości, wiec nie ma raczej w zwyczaju prosić o pomoc.
- Nadal zajmuje się przemytem i spora część wolnego czasu spędza w osnutej złą sławą oberży "Pod Białym Krukiem", gdzie stanowi żywa legendę niemalże.
- Trzyma w pokoju swoją ulubioną podopieczną, sowę Eglantynę.
- Śpiewa owszem pięknie, ale niestety nie wtedy gdy naprawdę jej uczucia wyrażane muzyką są szczere. Jednym słowem, da się ją słuchać właściwie tylko wtedy kiedy kłamie jak z nut. 

Ktokolwiek potrzebowałby kobiecego huraganu we własnej osobie w swym opowiadaniu ma ode mnie wolną rękę ;) Po za tym przyjmę każdy wątek, tylko czasem trzeba mnie pogonić do pisania.