poniedziałek, 19 marca 2018

Od Philomeli

Różany opar porannych mgieł powoli wznosił się skłębionymi tabunami z pofałdowanych, jak rozrzucone w czasie snu białe prześcieradło, przestrzeni śniegu zalegających roziskrzoną połacią chłodu szmaragdowe trawniki ogrodów zamkniętych podkowiastym kształtem budynku Gildii. Staromodny nieco w swym surowym pięknie kamiennych zdobień gmach, oblany jasnym słonecznym światłem tonął w kaskadach promieni zlewających się z pochyłego dachu na kremowe ściany i szerokie okna. W jednym z nich otwartym na oścież zasiadała niebezpiecznie na koniuszku szerokiego parapetu młoda kobieta, której drobną sylwetkę i zgrabne kształty zakrywał luźny materiał wełnianego poncza. Jej długie włosy ściśnięte w ciasny warkocz związany kolorową wstążką wpływały wężowymi sploty do wnętrza pokoju, a bursztynowo-złote oczy błądziły po niemym błękicie nieboskłonu. Zawieszona w powietrzu, niemalże, wiele metrów nad ziemią zdawała się nie odczuwać strachu unosząc się od czasu do czasu delikatnie na dłoniach. Nie drgnęła nawet gdy drzwi pokoju otworzyły się i do wnętrza wszedł sprężystym krokiem jasnowłosy mężczyzna o niesamowicie turkusowych oczach.
- Philomela? - zapytał niepewnym głosem, jakby wciąż jeszcze nie dostrzegł jej sylwetki malującej się wyraźnie w otwartym oknie.
- Tu jestem! - zawołała czując, że taki gość przynosić może tylko dobre i co najważniejsze interesujące informacje - siedzę w oknie i zamarzam na kość!
Xavier zatrzymał się w pobliżu i opierając o ścianę przyglądał jej się z nonszalancja właściwą artyście. Być może czekał, aż to ona zacznie mówić, ale tygodnie apatii w jakiej pogrążyła się jakiś czas temu przerwane wreszcie tą krótką wypowiedzią odcisnęły na niej swe piętno i tylko jakaś nadzwyczajna sprawa mogła ją wyrwać z marazmu. 
- Nie boi się pani upadku? - zagaił wreszcie.
Nim zdążyła odpowiedzieć z niewiadomego kierunku nadleciał piękny sokół i tłukąc powietrze szerokimi skrzydłami przysiadł na jej wyciągniętej ręce obciągniętej skórzaną rękawicą. Podała zwierzęciu kawałek suszonego mięsa i ostrożnie przełożywszy nogi przez okienną ramę wślizgnęła do pokoju. Odłożyła ptaka i wreszcie odwracając się spojrzała na swojego gościa z promiennym uśmiechem i odpowiedziała. 
- Nazywano mnie kiedyś Anielicą z Defros, a imię zobowiązuje.
Dziwną reakcje wywołał ten pseudonim na jej rozmówcy. Zdało jej się przez moment jakby na wierzch jego obojętnej maski jaką z ostrożności przybierał wypłynęło coś na kształt cienia przeszłości, jakiejś tęsknoty, jakiegoś smutku, jakiejś obawy. Jak zawsze jej obserwacja przebiegała tak szybko, że zapytana po chwili czym było to odczucie, skurczem jakiegoś mięśnia, zmrużeniem oczu czy czymkolwiek innym nie umiałaby odpowiedzieć. Było to na pewno coś na tyle drobnego, że niedostrzegalnego dla zwyczajnego obserwatora. Ona jednak nie była zwykłym człowiekiem. Z trudem powstrzymała się od pytań. Na szczęście już po chwili zupełnie niespeszony kontynuował. 
- Pamiętaj, iż bywają też upadłe anioły.
- Jak spaść to z konia nie z osła - mruknęła gładząc delikatnie nastroszone ptasie piórka swojego ulubieńca. - ale chyba szanowny pani nie przyszedł tu wyłącznie z obawy o moje bezpieczeństwo.
- Cóż... - odparł udając że zamyśla się poważnie. - właściwie jest to sprawa na dobry kieliszek czegoś mocniejszego, a nie tak na sucho.
- Niestety nie dysponuję, ale przypuszczam, że może znaleźć się parę osób gotowych założyć się o flaszeczkę, że nic nie zdoła mnie wyciągnąć z pokoju, więc jeśli szanowny pan ma dla mnie coś naprawdę interesującego to warto było o tym pomyśleć - stwierdziła obojętnie.
- Teraz już pewnie za późno - zapytał niepewnie, acz z uśmiechem zdradzającym nutkę ironii.
- Zatem? czekasz aż zaproponuje jaśnie panu kieliszek w sali spotkań. Ostatecznie nie mam nic przeciwko jeśli będę mogła dotrzymać towarzystwa filiżanką herbaty.
Skierowała się w stronę drzwi, ale nagle jakby przypomniawszy sobie o czymś zatrzymała się i groźnym tonem oznajmiła:
- Ale jeśli to z czym przychodzisz będzie dotyczyło pożyczenia cukru od sąsiadki, albo innej takiej bzdurki, to napuszczę na ciebie Eglantynkę
Mówiąc to wskazała na niewielką włochatkę śpiącą z nastroszonymi piórami w klatce koło łóżka. Sowa domyślając się nie wiedzieć jakim sposobem, że o niej mowa łypnęła złotym okiem i znów zapadła w sen.

(Do Xaviera)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz