poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Od Xaviera cd. Philomeli

Parsknął rozbawiony, całkowicie mimowolnie i niespecjalnie z infantylną szczerością, taką całkiem nie w jego stylu. Trwało to może przysłowiowy ułamek sekundy, bo chłopak ten nieodpowiedni gest, postanowił szybko zamaskować chrząknięciem, niby to spowodowanym przez nagłe suchości w gardle. Nawet dla urealnienia blefu chwycił za kieliszek i zwilżył usta w cierpkim alkoholu, prawie całkiem opróżniając zawartość naczynia. Czuł, jak z każdym łykiem jego mięśnie rozluźniają się, a myśli uwalniają się z okowów niepewności i czegoś na wzór zbytniej ostrożności w doborze słów. Choć to drugie mogło wynikać także z tego, że wraz z czasem ich rozmowa zaczęła obierać kierunek przychylny dla Xaviera. Owszem, chłopak z początku podchodził do tej konfrontacji z lekką obawą, na wyrost martwiąc się, że jednak może usłyszeć coś, co mogło mu nieco pokrzyżować plany. Obawiał się, że może Philomellia nie uzna jego propozycji za nic wartego zachodu, ot to najwyżej deliryczne mrzonki dwójki utracjuszy. Na szczęście, jak do tej pory ich konfrontacja przebiegła w zadowalający dla barda sposób, tak że chłopak z błyskiem w oku, zaczął zaznajamiać dziewczynę ze szczegółami.
— Jak już wspomniałem, właściwości instrumentu nie są mi bliżej znane. Wiem, że jest w jakiś sposób magiczny, ale jak ta cała jego magiczność może się objawiać, to już nie mam bladego pojęcia. Coś jednak musi być na rzeczy, bo mistrz był mocno... przejęty, gdy mi o nim opowiadał.
— Następny bibelot do kolekcji? — parsknęła, na co białowłosy wzruszył ramionami.
— Czort jeden wie.
Tak naprawdę niezbyt go interesowało, co mistrz zamierza z tym zrobić, choć jakaś jego cześć cicho pragnęła, żeby przedmiot nie skończyła tak jak reszta. Niezależnie czy zwykła durnostojka, czy starożytny wihajster wszystko trafiało do jego gabinetu, poukładane, a czasem nawet nie, po półkach, komodach, etażerkach. Zakurzone, ale pod żadnym pozorem nie do ruszenia, bo każdy przecież stanowił cześć cudownej kolekcji. Chłopak nie raz przyglądał się temu z nieskrywanym rozdrażnieniem, po cichu szacując ile, to wszystko musi być warte.
— Szczerze mówiąc — kontynuował po chwili — dla mnie ta fujarka może nawet wyczarować gruszki na wierzbie. Mnie bardziej zaciekawiła informacja, że jest złota, a więc z pewnością posiada odpowiednią cenne. Nie wiem, jak Teroise oblicza procenty, ale mam nadzieję, że udziały będą adekwatne co do wartości zdobytego przedmiotu.
— Nie za wcześnie na tego typu marzenia? — Philomelia oparta na swojej dłoni, obserwował go nieco pod kątem, uśmiechając się przy tym pod nosem. — Zakładam, że jeśli jest tak cenny, to nie będzie też tak łatwy do zdobycia.
— Oczywiście. Wtedy nie byłoby całej zabawy — odparł, odwzajemniając uśmiech — Właścicielem, a przynajmniej na chwilę obecną, jest niejaki LaMarche. To jakiś latyfundysta ziem oddalonych od Tirie o niecały dzień drogi. Hobbista, amator przedmiotów dziwnych i nietypowych. Dodatkowo widocznie jego majątek jest na tyle duży, że nie ma żalu go marnotrawić na wystawne licytacje czy inne bankiety, od czasu do czasu. To właśnie na najbliższym spotkaniu ma się odbyć sprzedaż instrumentu
— Domyślam się, że wydarzenie obowiązkowo połączone jest z potańcówką...
— A jakże. Zawsze staram się zadbać o dodatkowe atrakcje.
— Przepraszam bardzo, ale jeszcze przed chwilą nie było nic mowy o żadnych tańcach. — Philomelia spojrzała się jakoś na niego dziwnie, na co chłopak roześmiał się serdecznie.
— Tańczyć nie musimy, ale znaczna część gości przyjedzie właśnie po to. Z tego, co mi wiadomo, mości pan nie oszczędza i sprasza naprawdę dużą rzesz osób. Myślę, że dwa dodatkowe nazwiska na liście gości nie zrobią im większej różnicy.
— Powiedz jeszcze, że masz zaproszenia?
— Nie, ale nie takie rzeczy się załatwiało. Czasem ta twarz na coś mi się przydaję i przecież nikt nie działa tak na ludzi, jak ja — puścił jej oczko, nalewając sobie kolejny kieliszek. 


Philomelia?

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Od Rawena cd Vados


Szybko doskoczyłem do Vados i złapałem ją zanim upadła. Delikatnie ułożyłem ją wygodniej, po czym ruszyłem w kierunku gildii.
– Zobaczysz, jeszcze cię dopadniemy dziwko! – usłyszałem za plecami przerywany ciężkimi wdechami charkot. Niewiele myśląc odwróciłem się podszedłem do leżącego tam mężczyzny. Z ust ciekła mu stróżka krwi. Nie miało to dla mnie większego znaczenia. Nie ważne czy był ranny, umierający czy w pełni zdrów. Groził kobiecie w mojej obecności, do tego kobiecie która jest moją towarzyszką, a w dodatku obraził ją. Położyłem białowłosą na ziemi pod drzewem tak, że opierała się o nie plecami. Podszedłem do mężczyzny i ukucnąłem przy nim.
– Nigdy, przenigdy nie traktuj w ten sposób kobiet. – zapaliłem papierosa i dmuchnąłem mu dymem w twarz – Jeśli przeżyjesz, to powiedz swoim, że niech tylko spróbują ją tknąć, a osobiście skopie wam dupska, zrozumiano? – mężczyzna tylko charknął i splunął krwią na mojego buta. – Możesz im przekazać również to... – wstałem, nałożyłem go na nogę i odkopnąłem. Facet przeleciał dobre dwa metry. – I zapamiętaj, to nie jest moja pełna siła...
Wróciłem po Vados. Dziewczyna dalej była nieprzytomna. Podniosłem ją i szybkim krokiem ruszyłem do gildii. Rany, nie powinna się tak przemęczać.
***
Siedziałem na krześle w gabinecie Raviego obok łóżka Vados. Był wieczór i zaczynałem podsypiać, kiedy nagle poczułem czyjąś delikatną dłoń chwytającą moje przedramię. Momentalnie się ożywiłem i napotkałem spojrzenie białowłosej.
– R-Rawen... Co się stało? – spytała słabo i spróbowała się podnieść.
– To potem, na razie masz odpoczywać. – uśmiechnąłem się szeroko – Głodna jesteś? Pewnie tak, bo kolację przegapiłaś. Na co masz ochotę? – wyjąłem papierosa i zacząłem się nim bawić.
– Za dużo rzeczy na raz... – kobieta znieruchomiała jakby sobie o czymś przypomniała, po czym zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. – Rawen, gdzie moja laska?! Zabrałeś ją?! Powiedz, że tak! – mówiła lekko podenerwowana.
– Jasne, jest pod twoim łóżkiem. – Vados momentalnie schyliła się, żeby zajrzeć pod posłanie. Po chwili odetchnęła z ulgą. – Słuchaj, Ravi mówił, że masz leżeć i odpoczywać, tak więc zrób to co mówi medyk, a ja w tym czasie przygotuję jakieś jedzenie. I jak wrócę, to nie chcę cię zastać w innej pozycji niż leżącej.
– Mhm... – mruknęła w odpowiedzi, a ja zszedłem do kuchni. Po drodze wypaliłem dwa szlugi. Nie cierpię być na głodzie nikotynowym... No, najważniejsze, że zaspokoiłem nałóg i spokojnie będę mógł dla niej coś przygotować. Wszedłem do kuchni, nałożyłem na siebie fartuch i zacząłem szaleć. Tam posiekać warzywa, tu mięso podsmażyć, jeszcze gdzie indziej przygotować mieszankę herbat i ziół. Niecałe pół godziny później już wszystko miałem gotowe i elegancko ułożone na tacy. Gdy wychodziłem z kuchni, w drzwiach wpadłem na znajomą niebieską kobietę. W jakiś sposób udało mi się ją złapać oraz wyratować większość dań.
– Vados! Miałaś przecież zostać w łóżku! – zganiłem ją pomagając jej stanąć w pionie. – No, słucham twoich wyjaśnień...
– Nic mi nie jest- wyjaśniła – Po prostu jestem bardziej zmęczona niż zwykle, niedługo mi przejdzie. A nie mam zamiaru leżeć bezczynnie.
– Heh... W każdym razie siadaj i jedz nim wystygnie, a ja zaparzę na nowo herbatę. – uśmiechnąłem się do niej i zaprowadziłem do lady barku, żebym mógł sobie z nią przy okazji porozmawiać o wydarzeniach sprzed kilku godzin.
Wstawiłem czajnik na płytę kuchenki i dorzuciłem drewna do ognia.
– Smakuje? – zapytałem wrzucając do sitka różne zioła. W odpowiedzi dostałem tylko pomruk zadowolenia. – No, a swoją drogą, nie walcz w przyszłości, dobrze? – spytałem zdejmując czajnik z ognia i zaparzając herbatę.
–O co ci chodzi, przecież ich pokonałam! Nawet nie wiedzieli kiedy i skąd uderzam! – mówiła podekscytowana – Poza tym będę walczyć kiedy uznam to za stosowne. – wycelowała swój widelec w moją stronę i zrobiła poważniejszą minę.
– Nie ma nawet takiej opcji. Dziś walczyłaś i sama widzisz jak się to skończyło. – postawiłem przed nią duży kubek z parującym naparem – Na przyszłość, pozwól mi się zająć takimi sprawami.
– Powiedziałam, sama o tym zdecyduję. Poza tym, wątpię byś był silny. Jesteś tylko człowiekiem, a twoja postura nie wskazuje na dużą siłę. – powiedziała tonem lekko lekceważącym. W końcu skończyła jedzenie i spróbowała herbaty – Mmm! Jeszcze nie piłam takiej herbaty! Co tam dałeś?!
– Odpowiem, jak obiecasz, że nie będziesz się więcej walczyć. – uśmiechnąłem się i podświadomie wyciągnąłem iskrzyk, po czym zacząłem się nim bawić. – To jak? Umowa?
– W takim razie sama odkryję co tam jest. – pociągnęła kolejny łyk – Na pewno do tej zielonej herbaty dodałeś miętę... Jabłko? Nie, to nie to... – mówiła do siebie w zamyśleniu.
– Idź lepiej odpoczywać, jutro przecież miałem cię oprowadzić po okolicy. –wstałem i zabrałem brudne naczynia.

Vados?

niedziela, 15 kwietnia 2018

Zakończenie Eventu Prima Aprilisowego

Cervan był mile zaskoczony tym, jak wszyscy włączyli się w wyłapywanie chochlików. Chociaż czego mógł się spodziewać, na pewno coś im pokradły, że zajęli się nimi tak szybko i skwapliwie. Spojrzał na klatkę wypełnioną małymi stworzeniami i uniósł brew. Ostatnią czwórkę doniósł Ignatius, poza nim odwiedzili go również Shinaru, Desiderius, Philomela, Aelin i Kai. Sam zdołał dorwać trójkę i z ich "pomocą" odnaleźć gniazdo, w którym składowały swoje łupy. Na ten moment naliczył ich około dwudziestu i ta liczba się zgadzała, tyle ich powinno tutaj być.
- Kiedy pozwalałem wam tu przezimować - odezwał się nagle. - Nie zezwalałem na okradanie moich ludzi. - Stworzenia drgnęły, gdy poczuły na sobie jego chłodne spojrzenie. Zdecydowanie błędem było nadużywanie jego słowa.
~~~
W dniu dzisiejszym kończymy nasz pierwszy event!
Bardzo dziękujemy za aktywność, którą się wykazaliście, cieszymy się, że ta mała przygoda przypadła Wam do gustu i mamy nadzieję, iż miło pisało się takie nie za długie, lekkie opowiadanko.

Shinaru, Kai, Philomela, Desiderius oraz Aelin otrzymują za event 50 punktów, ich opowiadania o chochlikach mają też podwojoną liczbę punktów.

Jeszcze raz dziękujemy za udział i do zobaczenia w następnym evencie!
Administracja

Od Ignatiusa - Event

Informacje o znikających rzeczach już od dawna trzymały go w stanie niepewności, bacznie obserwował czy z jego pokoju nic nie zniknęło. To było bardzo niepokojące, zwłaszcza, że złodziejaszek nie pozostawiał po sobie żadnych śladów. Nie było odcisków palców, zadrapań na meblach, nic. O jego obecności świadczył tylko brak własności członków gildii. A kiedy mistrz oznajmił, że to sprawa chochlików, to nie była już tylko niepewność, jeszcze tego samego dnia Ignatius upewnił się, iż jego szklane kule są bezpieczne w skrzynce, której kluczyk na zaś postanowił zatrzymać przy sobie, a nie odłożyć do ukrytej szufladki w biurku, jak to zwykle robił. Co prawda rzadko ostatnio opuszczał gabinet i miał oko na wszystko wokół, ale nigdy nie należało być zbyt pewnym. 
Chochliki zdecydowanie zaliczały do nieprzewidywalnych i sprytnych stworzeń. Skutecznie podkradały wszelakiej maści przedmioty, nawet te większe od nich, potrafiły działać w grupach i nie dać się zauważyć przez długi czas. Były trudnym przeciwnikiem, a jednocześnie ciekawym wyzwaniem, jak już przychodziło się z nimi zmierzyć. Takie przynajmniej niebieskooki miał wrażenie, gdy jeden z nich jakby gdyby nic wgramolił się na jego biurko i bezczelnie strącił kilka leżących na skraju blatu kartek. Ich spojrzenia spotkały się na kilka sekund, chłopak zamrugał tępo, nie wiedząc, co ten nieszczęsny stworek właśnie odprawia. Stanął oto przed nim, próbując się wdrapać na biurko rozwalił dokładnie ułożone papiery i co? Nic, łypał na niego zaciekawionym spojrzeniem paciorkowatych oczu i tyle. Gdzie jego wredna podstępność? Czy coś szykuje? Dlaczego zachowuje się tak... nierozważnie.
Ten moment zawahania okazał się mieć znaczny wpływ na kolejne kilkanaście minut. Ignatius dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że powinien małego urwipołcia złapać i zanieść do mistrza póki ten zachowywał się tak nieszkodliwie. A w tym samym momencie chochlik z cichym sykiem skoczył w jego stronę i zerwał mu z szyi mały kluczyk, który Iggy tak zawzięcie chciał chronić. Chłopak krzyknął zaskoczony i gwałtownie zerwał się z krzesła tym samym je wywracając.
- Wracaj tu! - krzyknął rozpaczliwie i rzucił się za stworkiem, który śmiejąc się złośliwie czmychnął w stronę korytarza. 
Tutaj brunet zyskał chwilową przewagę, niemal nie przydzwonił z całej siły nosem w ścianę, ale jednym ruchem zatrzasnął drzwi, które były ostatnią drogą do wolności dla małego złodzieja. Hałas przy tym powstały z pewnością dało się słyszeć w całym budynku, ale nie dbał o to, na ten moment miał tylko jeden cel, odzyskać kluczyk. W ostatniej chwili zamortyzował zderzenie ze ścianą dłońmi i gotów dalej gonić za chochlikiem niebieskooki szybko odnalazł go wzrokiem. Maluch nie wydawał się być wystraszony odciętą drogą ucieczki, gdy zauważył, że młody Teroise powoli się do niego zbliża, odrzucił trzymany klucz za biurko nie przestając cicho chichotać pod nosem. Ignatius nic nie podejrzewając złapał go za kark, gdy znowu chciał czmychnąć i spokojniejszym już krokiem podążył do miejsca, w którym powinien znajdować się rzucony przedmiot.
- Co? - stęknął, gdy nie dostrzegł na podłodze klucza za to usłyszał łomot w swojej sypialni. - Chyba sobie żartujecie!
Stworek, którego ciągle trzymał ponownie zaśmiał się i podjął się próby wyswobodzenia, jednak w tym samym momencie chłopak niedelikatnie wepchnął go do jednej z szuflad i zamknął ją na siedzący w jej zamku klucz.
- Nie myśl skubańcu, że ta skrzynka, to jedyna zamykana na klucz rzecz w moim pokoju - prychnął Ignatius, gdy doszedł go z nowej klatki chochlika jego niezadowolony syk. - Zamknę was wszystkich. 
Z pełnym impetem wpadł do swojej sypialni i uchylił się przed lecącą w jego stronę szklaną kulą. Po pokoju rozeszły się chrapliwe śmiechy, które potwierdziły jego obawy. Było ich tu kilka i wszystkie w najlepsze bawiły się jego ukochanymi kulami. Rzucały nimi, niby zabawkami dla dzieci, co raz próbując go trafić. Cofnął się do gabinetu i zza progu rozeznał się w sytuacji. Na pierwszy rzut oka było nawet dobrze, w zasięgu jego wzroku znajdowały się trzy chochliki, jeden na łóżku, drugi w skrzynce i trzeci pod regałem z książkami, nie widział też nigdzie stłuczonego szkła, czyli wszystkie kule były całe. Chociaż tyle szczęścia w tym zmasowanym ataku.
Iggy zacisnął wargi i niewiele myśląc rzucił się w stronę stworka, który znajdował się najbliżej, czyli pod regałem. W drodze złapał jedną z kul, która poszybowała w jego stronę, w wolną dłoń złapał małego żartownisia, który zdążył tylko wydać z siebie zaskoczony pisk. Z pozostałą dwójką nie było już tak łatwo, widząc, co się święci, złapały to, co znajdowało się najbliżej ich lepkich łapsk i umknęły do swoich kryjówek. To dało chłopakowi chwilę by unieszkodliwić złapanego stworka, zamknąć go w szufladzie z czekającym tam współwięźniem. Jednak nie uspokoiło go to ani trochę, połowa problemów pozostała, wraz z nimi zniknęły trzy kule. 
- Gdzie jesteście... - jęknął Ignatius cicho zaglądając w każdy zakamarek jaki przyszedł mu na myśl. Za szafą, za książkami, pod łóżkiem, w sypialni nie było po nich śladu. Rozpłynęły się jakby nigdy nie istniały. A wraz z nimi zniknęły jego cenne skarby z różnych podróży. Chłopak upewniwszy się, że tu ich nie ma wrócił do gabinetu. Tego pomieszczenia z pewnością nie mogły opuścić, kiedy już zatrzasnęło się drzwi potrzeba było nieco więcej siły by je otworzyć, bo się zacinały. Celowo odkładał naprawienie ich na inny dzień, w takich przypadkach było to przydatne.
Kroczył powoli i cicho, gdzieś musiały się czaić. Uniósł wzrok, kiedy jego uszu doszedł ledwo słyszalny chichot a w jego stronę poszybowała żółta, szklana kula. Złapał ją i pewnym ruchem rzucił na łóżko w sypialni, następnie zamknął drzwi, by upewnić się, że maluchy tam nie wrócą. Brakowało mu tylko by narobiły tam większego bałaganu. 
- Tu cię mam! - krzyknął i rzucił się w stronę okna, na którym mignęła mu chochlikowa sylwetka usiłująca ukryć się za doniczką.
Stworek krzyknął wojowniczo i na ułamek sekundy przed pochwyceniem zwalił z parapetu doniczkę, która z głośnym brzdękiem rozbiła się na podłodze i rozsypała ziemię, która się w niej znajdowała. Ignatius usiłował ją złapać, ale nie mógł się roztroić, jedną dłonią złapał chochlika, drugą w ostatnim momencie złapał kulę, którą mały kradziej upuścił, tym samym uchronił przed stłuczeniem się chociaż ją. Krytycznie spojrzał na swoje jasne spodnie, teraz uświnione w wilgotnej glebie, w końcu nie tak dawno podlewał kwiaty, woda jeszcze całkowicie nie wsiąkła. Wściekle spojrzał na szamoczące się stworzenie i ostrożnie odłożył na półkę szklaną kulę. Do odnalezienia pozostał jeszcze jeden chochlik.
Ignatius obejrzał się szybko, gdy z regału znajdującego się za biurkiem spadła książka, a z jednej szuflady wyfrunęły dokumenty.
- Ty, mały... - warknął nagle i rzucił się ku źródłu powstającego bałaganu. Tak wiele czasu zajęło mu dokładne poukładanie tych dokumentów, a ten mały.... szatan, miał czelność je rozwalić! Z wojowniczym okrzykiem sekretarz dopadł regału i otwartej szuflady, z której roześmiany chochlik radośnie wyrzucał papiery. Gdy zobaczył chłopaka zastygł na chwilę i rzucił się do ucieczki. Jednym susem wskoczył na biurko, na którym poślizgnął się na najnowszych dokumentach wywołując tym samym ich niekontrolowany lot po pomieszczeniu. To natomiast sprawiło, że irytacja młodego człowieka wzrosła w zastraszającym tempie i ignorując, jak wielki hałas powstaje za sprawą tej pogoni pognał za nim nie wypuszczając z dłoni drugiego chochlika. 
Mógłby przysiąc, że okrążyli pomieszczenie z cztery razy i obecny tu bałagan rósł z każdym kolejnym. Liczba papierów i książek lądujących na podłodze rosła, wzrastała też wściekłość Ignatiusa, w myślach już kazał chochlikowi modlić się o swoje zdrowie. W pewnym momencie stworek wpadł pod biurko, spod którego chciał czmychnąć w stronę drzwi, jakby pozwoliło mu to uciec. Tutaj niebieskooki postanowił wykorzystać swoją ostatnią szansę na złapanie go i bez namysłu skoczył ku niemu. Ledwo udało mu się nie uderzyć czołem w blat biurka, po krótkim "locie" znalazł się pod meblem z małym złodziejem w dłoni. 
- Czwarty - powiedział nie odrywając spojrzenia zmrużonych oczu od swoich ofiar i w końcu odetchnął. - To chyba wszyscy...
- Iggy? Stało się coś? Momentami miałem wrażenie, że sufit się trzęsie. - Drzwi uchyliły się i do środka zajrzał Ravi, jego wzrok padł na rozczochranego sekretarza wyczołgującego się spod biurka z dwójką chochlików miotających się w jego dłoniach. - Ah, wszystko jasne. Potrzebujesz z nimi pomocy?
- Wszystko gra, kryzys zażegnany - odparł szybko chłopak i wepchnął jego kłopoty do płóciennego worka, którym kilka razy potrząsnął, by je nieco ogłuszyć. Kiedy upewnił się, że z niego nie wylezą przeczesał dłonią włosy chcąc je choć trochę uporządkować. - Nie widzę tu żadnego kłopotu... Poza małym bałaganem... - stęknął zdając sobie sprawę, ile zajmie mu ponowne posegregowanie rozrzuconych dokumentów. - Ale poradzę sobie, nie przejmuj się.
Satyr uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową, wiadome było, że chłopak za nic w świecie nie przyjmie propozycji pomocy. Drzwi zostawił uchylone, kiedy tylko poszedł, Ignatius wpakował do worka uwięzione w szufladzie stworki i pomaszerował do swojego ojca. Mężczyzna wydawał się być zaskoczony, gdy chłopak w pogniecionym oraz brudnym ubraniu, z wygasającą już irytacją w oczach wszedł do jego pokoju i położył na biurku szamoczący się worek z chochlikami. Niebieskooki dostrzegł, że nie był pierwszy, w klatce, która stała w kącie pomieszczenia, znajdowało się już kilka stworków i zawzięcie próbowało się wydostać. 
- Złapane... - mruknął pod nosem i skinął Cervanowi głową wychodząc z pomieszczenia. Teraz pozostało tylko posprzątać bałagan.

Gah, późno już, a tu na pewno są błędy... poprawię jutro...

Od Shinaru - Event

- Mówiłem Ci przecież, że to nie Nue!- Warknąłem mało zadowolony na Rawen'a siedzącego obecnie przede mną w stołówce. Blond włosy mężczyzna posiadający charakterystyczne brwi przypominające nieco zakręcony szlaczek gromił nas obecnie spojrzeniem...a raczej nie mnie, a mojego towarzysza, który rzekomo zjadł mu jakiś posiłek przygotowany dla jednej z pań należących do Gildii. Oczywiście po co szukać winy wśród ludzi.... lepiej zwalić to na niewinne stworzenie, które większość czasu jest u mego boku. Z resztą coś czułem, że tak czy siak ten podryw by mu nie wyszedł, a czemu? Tak mi podpowiadała intuicja.
- Skąd możesz wiedzieć, czy nie nienasyconym potworem, który w końcu kogoś zaatakuje? - Kucharz nie odpuszczał ... do tego temat na który schodził coraz mniej mi się podobał.
- Nie jest... znam go lepiej niż ty. Poszukaj winnych wśród innych ludzi, a nie zwalasz wszystko na niego. Był cały czas przy mnie, więc nie miał jak wkraść ci się do kuchni. - Prychnąłem głaszcząc delikatnie Nue, który siedział na moi ramieniu uważnie obserwując awanturnika.
- Ej chłopaki .... z księżyca się urwaliście? Przecież mistrz mówił ostatnio, że to wina chochlików - Do naszego stołu podeszła Irina, która najwidoczniej cały czas przysłuchiwała się naszej rozmowie.
- Babuniu.... niedawno wróciłem, więc nie miałem jak się dowiedzieć, a ten gbur oskarża mojego Nue choć był przez cały czas ze mną.
- Nie nazywaj mnie tak - Zgromił mnie spojrzeniem na co ja jedynie napuszyłem poliki kompletnie olewając jego słowa. Jest gburem, więc tak będę go nazywał.
- Spokój mi tu, bo robicie zamieszanie na całą sale. Mistrz ogłosił, że mamy je wyłapać, gdyż coraz więcej kłopotów sprawiają, a ich gniazdo może znajdować się gdzieś w budynku gildii. Zrozumieliście? - Starsza kobieta pomachała chochlą, którą obecnie trzymała w dłoni. Na ten widok zgodnie z mężczyzną skinęliśmy głowami i na tym się skończył nasz temat. Nie miałem zamiaru sprawdzać, jak bardzo boli uderzenie taką łyżką do zupy w głowę.
~~~*~~~
Rozeszliśmy się w swoje strony zaraz po tym, jak Irina odeszła od naszego stolika. Cała ta sytuacja, jak i rozmowa nieco mnie rozdrażniła, a na dodatek zacząłem się martwić o swoje rzeczy, które zostawiłem w pokoju bez opieki na parę dni. Że też te chochliki musiały się pojawić, gdy ja byłem poza siedzibą gildii. Szczerze wątpiłem, że drzwi zamknięte na klucz coś poradziły, bo te małe, diabelskie stworzonka mają swoje sposoby na zmieszczenie się w każdą szczelinę. Musiałem jak najszybciej sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu... a przede wszystkim jeden przedmiot, który był dla mnie najważniejszy. Może to wydawało się głupie skoro zabrałem go z domu aż tutaj, lecz kiedy na niego patrze czuje jakieś przyjemne uczucie, które zniknęło wraz ze śmiercią mojej matki. Brakowało mi tego ciepła, a jak patrzyłem na tą drobną pozytywkę z tańczącą baletnicą to wszystko wracało... jak śpiewała mi kołysankę właśnie do tej cichej i spokojnej melodii.
Otworzyłem drzwi do pokoju i od razu zatrzymałem się nieco oszołomiony. Dwa stworzonka o dużych uszach oraz futerku w futerku o barwie niebieskiej i zielonej siedziały właśnie na moim łózko jedząc spokojnie jakieś danie, które najprawdopodobniej przygotował Rawen. Przynajmniej jedna sprawa rozwiązana, choć wątpię , że w to uwierzy jak nie zobaczy tego na własne oczy. Nie miałem jednak czasu na szukanie kucharza, gdyż stworzenia zauważyły mnie. Patrzyły zdziwione swoimi dużymi oczkami i tak po prostu jadły ... w pewnej chwili poczułem się nawet nieswojo, choć to mój pokój.
- Ej.... - Zmarszczyłem brwi chcąc się powoli zbliżyć to tej dwójki, lecz gdy tylko zrobiłem pierwszy krok, te skoczyły gdzieś na bok zostawiając jedzenie, a łapiąc pierwszą lepszą rzecz. Na moje nieszczęście była to moja ukochana pozytywka oraz maskotka owieczki, którą zrobiłem dla Nue podczas podróży do Gildii. Chochliki wraz z naszymi rzeczami przemknęły miedzy moimi nogami i uciekły na korytarz chcąc jak najszybciej się od nas oddalić. Nue wyjątkowo szybko zerwał się z mojego ramienia w pościg za dwójką złodziei , a ja zostałem w tyle.... czasami żałowałem, że nie mogę mieć czterech łap, które nadają się lepiej do szybkich skrętów na korytarzu...ja musiałem co chwila zwalniać, by jakoś wykręcić, czy nie wpaść na takiego Rawena, który widząc szare stworzenie goniące dwie inne o zielonym i niebieskim odcieniu futerka nieco się zdziwił.
- Wracać mi tu! - Równię szybko go minąłem, choć skończyło się to niewyrobieniem na zakręcie i zderzeniem z kanapą. Miałem chociaż miękkie lądowanie, choć straciłem cenne sekundy przez które straciłem swoje cele z oczu. - Szlag by to wszystko... - Zakląłem jeszcze parę razy w duchu chowając twarz w zimnym materiale. Takie upokorzenie....
Słysząc cichy śmiech za sobą podniosłem się z kanapy i prychnąłem poprawiając grzywkę udając, że całe zajście nie miało miejsca. Wróciłem do pościgu, choć już nieco wolniejszym tempem. Nie wiedziałem gdzie są, nie słyszałem jakichś charakterystycznych dźwięków , ani niczego innego . Cisza i pustka na korytarzach. Musiałem liczyć na Nue, który miał dość spore szanse na złapanie dowcipnisiów nim schowają się w jakieś niedostępne miejsce Gdy już miałem wracać do pokoju coś ponownie przemknęło mi pod nogami, lecz nie przewidziało tego... że uda mi się błyskawicznie zamknąć drzwi zagradzając dalszą drogę. Dwa stworzonka uderzyły w przeszkodę tracąc równowagę oraz nieco orientacje. Nie spodziewały się pewnie, że ktoś wróci do tego pokoju...a ja, że będą na tyle głupie by wrócić. Złapałem szybko oba chochliki w pasie uważając by mnie nie ugryzły i odebrałem im moje rzeczy.
- No no... wiecie co was teraz czeka? - Uśmiechnąłem się niewinnie, choć ten zaciesz szybko znikł z moich ust przez ostre ząbki, które próbowały dosięgną mojego palca. Miałem ochotę pociągnąć je za te uszy, bo wtedy an bank nie byłyby takie skore do atakowania mnie, a na dodatek nie byłoby to dla niech przyjemne. Szkoda tylko, że nie mogę ich tak po prostu wyrzucić za okno , a moje dobre serduszko nie pozwalało mi zrobić im jakiejś krzywdy za wszystko co zrobiły..- Co to, to nie maluchu ... - Burknąłem i skierowałem się do gabinetu mistrza, który powinien sobie jakoś z nimi poradzić ... a mnie czekało jeszcze głębsze przeszukiwanie pokoju i sprzątanie łózka po ich posiłku. Czemu one musiały akurat tam zrobić sobie stołówkę i nabrudzić mi pościel? Przeklęte stworzonka.

piątek, 13 kwietnia 2018

Od Philomeli

Leniwie otworzyła oczy na śnieżną biel sufitu wpadającą miejscami pod wpływem świeżych promieni poranka w blady róż i oranż. Przeciągnęła się wyprężając wszystkie mięśnie niczym kot i z równie naturalną giętkością zsunęła się na podłogę padając na kolana, miękko jak szmaciana laleczka. Uśmiechnęła się do siebie czując na twarzy przyjemne ciepło. Podeszła do okna i uchyliła je delikatnie pozwalając orzeźwiającym podmuchom wiatru wilgotnym od rosy wpłynąć do dusznego wnętrza i wymieść z jej izby cienie minionej nocy. Wyjrzała na zewnątrz, gdzie na soczyście zielonych rabatach dojrzeć już można było wielobarwne kwiatowe kielichy wznoszące się jak błędne ogniki nad brunatną taflą wilgotnej ziemi. Odetchnęła kilka razy i wzdrygnęła się czując przenikające ciało zimno szarej godziny zanim słońce na dobre zagości na niebie. Zamknęła wiec delikatnie okno i  rozejrzała się po pokoju bardziej już trzeźwym spojrzeniem. Wszytko leżało tak jak zostawiła wczoraj w nocy. Nawet szara, przybrudzona nioska spoczywała jak bezużyteczny gałganek pod łóżkiem. Skrzywiła się z dezaprobatą. Powinna być ostrożniejsza, jeśli zamierza utrzymać w tajemnicy cel swoich nocnych eskapad. To raczej nie mądre, aby trzymać najbardziej obciążające dowody od tak niemalże na wierzchu. Kiedy tak snuła rozmyślania z okolic stajni dobiegł ją jakiś dziwny dźwięk. Podbiegła do okna i wsłuchała się uważnie w niesione przez wiatr odgłosy. Czyżby to koniec świata? Po chwili jednak uśmiech wrócił na jej bladą twarzyczkę.
- Ach, to tylko Sagadda - uspokoiła się i szarpnęła drzwiczki szafy pozwalając drzwiczkom rozewrzeć się z tryumfalnym skrzypnięciem. Musiała się pospieszyć, ponieważ właśnie dziś do południa obiecała zgłosić się po odbiór specjalnie zamówionego jastrzębia Harrisa. Wciągając buty wciąż jednak miała przed oczami obraz młodej łowczyni. Wreszcie zawiązując sznurówkę wysokiego bucika wszystko ułożyło jej się w całość. Przecież stajnie byłby doskonałym miejscem na kryjówkę. Mogłaby tam spokojnie wślizgnąć się w nocy i zostawić ubłocone buty i torbę. Wróciła, więc do łóżka i pospiesznie chwyciła nioskę. Zatrzymała się jednak przy drzwiach z niejakim zakłopotaniem. Przecież nie może przedefilować przez środek korytarza z atrybutem przemytnika w ręku. Chwyciła, więc jakiś kolorowy szalik z szafy i opakowała starannie przedmiot. Teraz była gotowa. Sypnęła jeszcze ziarna sypnęła jeszcze ziarna Eglantynce i pospiesznie zbiegła na dół. Miała wiele szczęścia bo Uga nie zdążyła jeszcze chyba wyjść na łowy, albo dopiero z nich wróciła. W każdym razie mieszkanka stajni stała w pobliżu jednego z boksów (oczywiście w odpowiedniej odległości od niespokojnych mieszkańców tego przybytku) i zajadała jabłko najpewniej prezent od kucharki.
- Witam pogromczynię bestii - pozdrowiła ją wesoło sokolniczka.
- Witam również - odparła pospiesznie łykając kolejny kawałek jabłka.
- Czy przeszkadzałoby ci, gdybym zostawiała tu swoje rzeczy? Tylko na jakiś czas na przechowanie.
- Na przechowanie? - powtórzyła niepewnie.
- To znaczy zostawię je na jakiś czas, a potem zabiorę z powrotem
- Nadal nie rozumiem, po co chcesz to robić?
- Nie ważne - odparła chowając zawiniątko pod stertą słomy - a tak poza tym masz ochotę an mały spacer? Idę do miasta po nowego sokoła i pomyślałam ze może zechcesz... może do sokołów będziesz mieć więcej szczęście niż do koni.

<Do Ugi?>

środa, 11 kwietnia 2018

Od Kai — Event

Przysięgała, że chwilę temu widziała swoją lutnię leżącą obok biurka w najświętszym spokoju.
Przysięgała, że odwróciła się tylko na chwilę, dosłownie chwilunię, chcąc znaleźć pióro, które również gdzieś się ukryło.
Przysięgała, że gdy już swój wzrok skierowała na drewniany stół i jego otoczenie, instrumentu już nie było.
Zniknął, rozpłynął się w powietrzu, a zielonooka kobieta mogła tylko zmrużyć oczy w zdziwieniu (a raczej nie), bo już zdążyła usłyszeć o znikających rzeczach, zabieranych ubraniach czy bieliźnie, przecinaniu rozwieszonych sznurków, by wysuszyć pranie czy nagłej ulewy, znanej pod popularniejszą nazwą wylewania wody komuś na głowie. I doskonale zdawała już sobie sprawę z tego, że wszelakie sztuczki, żarty i żarciki wymyślane były przez te małe, cholerne stworki zaglądające w każdy kąt w poszukiwaniu kłopotów. Oczywiście, że kilka razy miała z nimi do czynienia (ba, te pasożyty raz zalęgły się na statku, to dopiero była zabawa), więc raczej radzenie sobie z nimi w jakiś sposób opanowała. Nie był on zbyt humanitarny czy delikatny, ale skuteczny i w tym przypadku to się liczyło, przecież bard bez instrumentu był jak koń bez nogi czy kot bez ogona. Chwyciła za swój płaszcz, bo za oknem oczywiście lało, co musiała po prostu przeboleć i wkrótce znalazła się na tym okropnym deszczu sprawiającym, że proste włosy zaczynały falować, a w jej przypadku, te kręcone i dziksze, zaczynały nieznośnie przyklejać się do twarzy. Westchnęła głośno, rozglądając się na boki i podpierając się o własne biodra. Bo gdzie ten cholerny, mały i okropny chochlik mógł się podziać. I niby szukanie go w tej ulewie osobie z zewnątrz mogło wydawać się bezsensowe, ale przecież mógł schować się przy jakimś samotnym (lub właśnie nie) drzewku, bo w końcu okno w pokoju kobiety było wtedy otwarte, co raczej należało di idealnych sposobów na ucieczkę, czyż nie? A jednak nie chciała, żeby drewno, z którego instrument w końcu był wykonany, przemokło, co należało do raczej okropnych myśli i możliwości.
No i właśnie wtedy nastąpił ten jeden, jedyny moment, właśnie o ten, w którym mogła krzyknąć upragnione "aha!", jak ci piraci, kiedy podczas kopania natrafiają na swój zaginiony skarb, tak ona w końcu dostrzegła małego śmieszka, cholernego chochlika, którego odkąd instrument zaginął miała już zdecydowanie dosyć, bo jeszcze przecież ubrudzi jej ukochaną lutnię, porwie struny, a drewno przemoknie i na tym skończy się jej bycie bardem na ten tydzień czy dwa, kto wie, może dłużej, bo przecież nie weźmie byle jakiej z miejskiego targu. I ruszyła w jego kierunku, ze wściekłością iskrzącą w oczach, miarka przecież ewidentnie się przebrała.
A on oczywiście musiał zacząć uciekać, w dodatku z irytującym śmiechem na ustach, więc kobiecie nie pozostało nic innego, jak po prostu rzucić się w bieg za nim, w tym okropnym, zdradliwym błocie, podłożu, które aż kusiło, żeby stopa się omsknęła, kostka uszkodziła, a instrument został widziany po raz ostatni w życiu.
Na szczęście to wszystko nigdy nie nastąpiło, na złość jej wszelakim wrogom, którym kiedyś ukradła te nieszczęsne kochanki oraz kochanków, bo wkrótce trzymała małego złodziejaszka za jego kark, jak kotka swoje małe kocięta, a w drugiej dłoni ukochaną i zdecydowanie biedną lutnię, która zdecydowanie za dużo przeżyła w ciągu tej jednej, krótkiej godzinki. Kai mogła tylko zanieść rzezimieszka, ba, wręcz zbója do Mistrza Gildii, samego Cervana Teroise, który, przynajmniej miała taką nadzieje, miał się z nim porządnie rozprawić.

Od Ignatiusa cd. Xaviera

Mimo niechęci odruchowo powiedział Xavierowi by na siebie uważał, ale mężczyzna tego chyba nie usłyszał. Albo udawał, że nie dotarło do jego uszu. Może to i dobrze? Wydawał się być ucieszony, że dostał akurat takie zadanie, potwierdzało to również tempo, w jakim się zmył. Zdecydowanie nie widziało mu się by dotrzymać towarzystwa Ignatiusowi. Nie żeby chłopak go o to winił, spodziewał się przecież takiej reakcji i sam z miłą chęcią teraz odetchnął, miał już dość obecnej pomiędzy nimi burzowej chmury. Zdecydowanie, takie kilka godzin spędzonych osobno dobrze im zrobi. Mistrz spodziewał się poprawy w ich relacjach, ale ignorowanie się może też mu odpowie. Nie będą się przynajmniej gryźć i swoimi humorami psuć też nastrojów reszcie mieszkańców Tirie. Plusy, same plusy.
Chłopak rozejrzał się uważnie i ruszył w stronę jednej z głównych ulic. Cel jego marszu znajdował się prawie w centrum miasta, z obecnym już tutaj tłumem zapowiadała się długa i żmudna wycieczka wypełniona przeciskaniem i uważaniem na swoje rzeczy. Nie zdziwiłoby czarnowłosego, gdyby wielu złodziei już od dawna planowało jak w dniu dzisiejszym skutecznie się wzbogacić. Taka okazja? Straże pewnie nie wiedziały, gdzie najpierw pójść, co sprawdzić. Szanse na złapanie były małe, praktycznie zerowe jeśli miało się w zanadrzu dobry plan.
Mijając ludzi starał się nie dać umknąć żadnemu szczegółowi. Każdy mógł być potencjalnym złodziejem bądź ofiarą, do której drapieżca już się zbliżał. Młodzieniec przystanął i przyjrzał się kobiecie całkowicie zajętej przeglądaniem błyskotek leżących na małym straganie. Miała zadbaną  kwiecistą suknię, na którą narzucony był wyglądający na ciepły, szary płaszcz, jej włosy upięte były w skromny kok złotą spinką. Musiała był co najmniej mieszczanką, ewentualnie jakąś dalszą kuzynką któregoś z lordów. Średnia pozycja w hierarchii, wyżsi nie odwiedzaliby tych dzielnic. A ona na pewno była niedoświadczona, kompletnie nie pilnowała małej torebki, którą lekko trzymała w dłoni. Pewnie po raz pierwszy znalazła się w stolicy w dzień handlowy.
Kolejny raz był tu natomiast niski chłopaczek, który nagle pojawił się obok niej, niby w celu przyjrzenia się cudom zachwalanym przez handlarza. Ignatius uniósł brew i odruchowo położył dłoń na rękojeści katany. Nie chciał po to sięgać, ale wolał być gotowym na wszystko. Automatycznie podszedł do straganu i wepchnął się między łowcę a zwierzynę, przy okazji niby przypadkiem wytrącił kobiecie skórzaną torebkę z dłoni. Nie zrobił tego w jakiś agresywny sposób, ot, delikatnie ją szturchnął. Nie chciał w końcu siać niepotrzebnej paniki. Dziewczyna drgnęła nagle, myśląc, że próbuje ją okraść, ale o dziwo nie zaczęła jeszcze krzyczeć.
- Przepraszam! - krzyknął Ignatius starając się brzmieć jak najbardziej prawdziwie. - To niechcący... Taki tu ruch, że nie wiadomo gdzie nogę postawić... - Szybko schylił się i podał swojej rozmówczyni przedmiot. - Na pani miejscu bym uważał, jestem pewien, że roi się tu dzisiaj od złodziei.
- Dziękuję... - odpowiedziała zaskoczona i oddaliła się szybko nim zdążył odpowiedzieć. Brunet uśmiechnął się i kątem oka zmierzywszy zawiedzionego złodziejaszka ruszył ponownie w stronę centrum miasta. Czuł na sobie jego wzrok i choć nie podobało mu się to, postanowił to zignorować. Mały złodziejaszek nie mógł mu zaszkodzić, w razie czego był gotów się bronić. A nawet jeśli  rabuś stanowiłby zagrożenie wypadałoby tylko unikać pustych uliczek, wśród ludzi nic nie powinno mu grozić.
Dalsza podróż przez tłumy była już na szczęście spokojniejsza. Ignatius pozostał czujny, ale nie musiał nigdzie interweniować, bardzo go to cieszyło. Powolnie maszerowanie z początku nieco go drażniło, ale z upływem czasu pogodził się z tą myślą, zwolnił kroku i pożerał wzrokiem okolicę, w końcu od dawna tu nie był. Niby sama stolica z wyglądu się nie zmieniła, jednak ludzie byli zupełnie inni. Wydawało mu się, że uchwycił w oddali kilka znajomych twarzy, nie myślał o nich jednak długo. Musiał przecież najpierw odebrać papiery, potem udać się do księgarni. Innymi sprawami zajmie się, jeśli zostanie mu jeszcze trochę czasu.

Xavier? Masz czas by szaleć, trochę czasu pewnie minie nim Iggy dotrze na miejsce (oilegowcośniewpakuje) :v Ogólnie sry, że tak długo czekasz i że takie mehmeh opo, wena nie do końca współpracuje...

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Od Philomeli - Event

Cały dzień nie mogła dojść do ładu i składu ze swoimi rzeczami. Jakkolwiek w pokoiku byłej sylfy zawsze panował precyzyjnie kontrolowany bałagan, w którym tylko ona umiała jak po nici Ariadny odnaleźć właściwą drogę do zagubionego sprzętu potrzebnego oczywiście na wczoraj, to tym razem nawet ona czuła się lekko skonfundowana gdy po raz czwarty w tym dniu zamiast na worek z ziarnem dla ptaków trafiła na worek z pierzem. Była niczym zbudzony ze stuletniego snu wulkan  i tylko kwestia czasu, jak sądziła, było określenie w sposób niewątpliwy właściwego obiektu tej wściekłości. Nie mogąc odnaleźć o poranku palta była jeszcze skłonna przypisać wszystko własnemu niedbalstwu, ale to już przekraczało wszelkie granice. Koniec końców doczołgała się jakoś do wieczora z całą masą mniejszych i większych komplikacji, a złośliwy sprawca tych utrudnień pozostał nieodgadniony. Padła na łóżko wycieńczona ciągłymi zmaganiami. Nim jednak zdążyła na dobre zmrużyć choć oczy poderwała się jak oparzona słysząc za oknem znajomy dźwięk - coś jakby przeciągły gwizd kosa, niewątpliwie jednak dobywający się z ludzkiej krtani. Zaniepokojona podbiegła do okna wypatrując u stup masywnej bryły Budynku głównego znajomej sylwetki przemytnika. Na placu nikogo jednak nie było. Wzruszyła ramionami nie do końca przekonana, by jej się mogło zdawać. Nie napotkawszy jednak żadnych dowodów na potwierdzenie skuteczności swego słuchu wróciła na posłanie i przysiadła niepewnie na brzegu. Sygnał powtórzył się. Nie wstała już tak szybko jak za pierwszym razem, ale jeszcze raz zerknęła na podwórze. Chwilę postała nawet w oknie, pewna że jeśli ktoś naprawdę przybył do nie z jakąś wieścią to w końcu będzie musiał się ujawnić. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Wychyliła się, więc przez okno i wrzasnęła na całe gardło, co oczywiście nie stanowiło szczytu konspiracyjnej dyskrecji:
- Ej, ty żartownisiu! Gwizdnij jeszcze raz a jak ci w ucho gwizdnę to wszystkie gwiazdy zobaczysz
Jeszcze bardziej wzburzona zamknęła okiennicę i zaczęła się przebierać ciągle nie mogąc opędzić się od wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Wreszcie zasnęła, ale oczywiście i tu nie mogła zaznać spokoju, bo jakaś wciąż niezidentyfikowana siła ośmieliła się perfidnie wyrwać jej piórko ze skrzydła. Tego już było za wiele. Obiecała sobie ze choćby całą gildię miała przewrócić do góry nogami dorwie tego żartownisia.
***
Nadszedł kolejny poranek. Po wyjątkowo nieprzyjemnej nocy dopiero we wspólnej sali mogła odetchnąć. Po za tym wyjaśniła się po części zagadka jej wybitnego ostatnimi dniami pecha. W gildii pojawiły się bowiem chochliki. Zjadłszy więc śniadanie z głębokim westchnieniem ruszyła do biblioteki, by poszerzyć swoją wiedzę, która w tych okolicznościach okazała się niewystarczająca. Co ciekawe jej... swat, jeśli tak to można określić, akurat nie posiadał w kolekcji żadnego okazu chochlika, a nawet w przeglądanych księgach nie natrafiła na żadne informacje o tej istotce. Ostatecznie rozumiała to po części. W końcu badanie tak złośliwego stworzenia zakrawało na masochizm. Wreszcie odszukała odpowiednie publikacje i pogrążyła się w lekturze, a poznawszy dokładnie zwyczaje natrętnych zwierzaków ruszyła na polowanie. Zajrzawszy po drodze do pokoju do ptaszarni nakarmiła swoich podopiecznych i zebrała potrzebne materiały. Ktoś bowiem wypowiedział jej wojnę, a ona nie zamierzała łatwo skapitulować. Sporządziła więc wiklinowy kosz mniej więcej na wymiary chochlika i podwiesiła go dyskretnie pod stropem w okolicach pokoju, po czym rozsypała pod spodem podkradzione w kuchni smakołyki by zwabić ofiarę w odpowiednie miejsce. Sama schowała się za kolumną. Nie musiała długo czekać gdy w jej ręce wpadła pierwsza parka. Przyparła zdezorientowane osobniki do muru.
- A teraz gwizdać mi tu, bo nie ręczę za siebie.
Zwierzaki wyraźnie bardzo poważnie traktując jej nakaz poczęły wydobywać z siebie nieartykułowane dźwięki. Utwierdziło ją to w przekonaniu, że nie ma wśród nich winowajcy. Żaden ze stworów nie potrafił gwizdać. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie i dziewczyna uznała wreszcie, iż dalsze polowanie tą metodą jest bezcelowa. Nie zamierzała urządzać w pokoju gabinetu osobliwości. Poczłapała więc na obiad. Nagle usłyszała gwizdanie. Nie pomyliłaby go z niczym innym. Obróciła się i w cieniu podłużnego pomieszczenia dojrzałą małego pokracznego stwora. Uszy miał wielkie jak liście łopianu, nogi ręce długie i zakończone czymś na kształt pazurów, a do tego na brzuchu jasną plamę długiej sierści i rząd ząbków w lisiej jakby paszczeńce. Uśmiechnął się i podskoczył kilka razy wymachując długim ogonem zakończonym śmiesznym pędzelkiem. Rzuciła się w pogoń. Biegnąc wyswobodziła nawet skrzydła i kawałek leciała za nim. W półmroku nie widziała jednak dość dobrze, a w dodatku zwierz był znacznie szybszy i mniejszy a przez to zręczniejszy. Raz nawet miała go już w rękach ale wyślizgnął się i ukrył w jakąś dziurę.
- Czekaj czekaj jeszcze sobie porozmawiamy -zagroziła i zgodnie z wcześniejszym planem ruszyła do sali jadalnej. Sala niemal już opustoszała a ona siedziała bębniąc palcami w stół. Kolejny nieelegancki nawyk jaki nabyła w czasie swojej przemytniczej kariery. Patrzyła pustym wzrokiem w korytarz i nawet wyrzekania kucharki, iż zmarnowała tyle cennego prowiantu na swoje zabawy nie bardzo do niej trafiały. Wreszcie zerwała się, wykrzyknęła coś niezrozumiałego i pognała do ptaszarni. Wróciła po chwili niosąc na wyciągniętej dłoni olbrzymiego sokoła. Stanęła w korytarzu i zerknęła w stronę drzwi swojego pokoju. Miała szczęście. Podeszła na tyle cicho, że nim stwór zorientował się co się święci zawisł już w powietrzu ściskany mocnymi szponami ptaka.
- Brawo Emeryk, wreszcie na coś się przydałeś, a co do ciebie - tu zwróciła się w stronę chochlika - to powiedz mi, kto kogo wygwizdał.
***
Kilka chwil później stała już w gabinecie mistrza oddając jego sprawiedliwości ponad półtuzina chochlików. Wysłuchawszy naturalnej w zaistniałych okolicznościach tyrady pytań i podziękowań wreszcie otrzymawszy głos niczym antyczny heros wygłosiła taką oto przemowę.
- Tu nie szło o te drobne złośliwości, o próby przekonania mnie iż nosze w sobie zarodek niepoczytalności, jak w starych mitach szalę przeważyło piórko. Piórko wyszarpnięte z mojego skrzydła. A więc ba! to nie było pióro, to była sprawa honoru, bo w końcu jest się tym przemytnikiem czy nie. Nie żebym wciąż się tym zajmowała, ale do kury domowej to mi daleko. Skubać to ja, a nie mnie. Jeśli więc jeszcze raz do mojego pokoju dostanie się jakiś chochlik to nie ręczę za siebie.

sobota, 7 kwietnia 2018

Od Desideriusa — Event

— Kpina, czysta kpina, granda, losie, za jakie grzechy — darł się wniebogłosy całkiem odarty z wdzięku, powagi i spokoju młodzian, krążący właśnie po izbie, jakby kto mu co w rzyć upchnął, nakręcił i włączył jak małą zabaweczkę. Nogi przebierały szybko, agresywnie, niezwykle zdenerwowany zastałą sytuacją, zresztą jak ich właściciel, który robił właśnie piętnaste kółeczko dookoła stolika. Tupał jak rozwydrzona nimfa, szarpał za włosy, jak w najprawdziwszej sztuce, wyrywał resztki zdrowego rozsądku z piersi i ciskał nimi o ścianę.
Ukradziono mu jego papiery, wszelkie pisma, skrypty. Pół jego życia spędzonego jako skryba, na zmianę z zielarzem i tym marzącym o podbiciu największych gmachów teatru. Obdarto go z jego mienia, jego istoty bycia, jego alfy i omegi, bez słowa przed wszystkim, bez ostrzeżenia, bez, chociażby najmniejszej uwagi, która mogłaby chłopaka naprowadzić na myśl o skitraniu gdzieś swoich, tak pilnie pielęgnowanych dzieci.
Teraz mógł tylko kląć pod nosem, krzyczeć jak opętany i sprowadzać na siebie uwagę wszelkich istot żyjących w obrębie kolejnych kilku kilometrów.
W tym i przeklętych chochlików, które z radością przebierały nóżkami, siedząc gdzieś w suficie i zabawiając się zwojami mężczyzny, tak namiętnie błądzącego tuż pod nimi. Śmichy, chichy, całe koło kpiny krążące wokół bogu ducha winnego Desideriusa i może nawet zachowały się nieco za głośno, bo młodzian wytężył słuch, rozejrzał się tym rozbieganym wzrokiem po pokoju, półkach, szafkach, podłogach, komodach, nawet zajrzał do kominka.
Stukanie, pukanie, dziwne dźwięki dochodzące z góry.
Coeh do głupców jednak nie należał, nie miał zamiaru bawić się w kotka i myszkę, z jak sądził, chochlikami, bo przecie kto inny mógł tak okrutnie z nim postąpić? Do tego przecie go, jak i innych, sam mistrz ostrzegał przed tymi parszywcami, które zdecydowały zagościć na jakiś czas w gildii. Obrzydliwe istoty, aż ciemnowłosego brało na wymioty, gdy myślał o tych małych paskudach, które tak agresywnie wyrywały się z objęć dłoni mężczyzny.
Przeklął w myślach i rozglądnął się po pomieszczeniu nieco dokładniej, doszukując się jakiejkolwiek dziury, która mogłaby wskazywać na to, że akurat tamtędy stworzenia zdecydowały wdrapać się pomiędzy piętra.
Jedno westchnięcie, drugie, sapnięcie, nerwowe potarcie karku i cicha nadzieja, że dalej dobrze pamięta mieszankę, która na celu miała zwabiać istoty, wuj wielokrotnie jej używał, robił ją przy Desideriusie, jednakże młodzian łapał się niejednokrotnie na rozkojarzeniu, a ucieczka myślami w krainy dość odległe brzmiała o wiele lepiej, niż przypatrywanie się rozdrobnionym na miazgę korzeniom tajkijki.
Tajkijka.
Zielona lampka rozjarzyła się radosnym światłem w głowie mężczyzny, bo ta jedna jedyna nazwa wystarczała, żeby jaka tam furtka w myślach się odblokowała, a on za chwilę mógł podkraść z laboratorium kilka pierdet, byle zrobić nieszczęsne mieszaniny.
A potem te okropne chochliki wpadły jak śliwki w kompot, wcześniej upuszczając gdzieś w okolice komody rzeczy chłopaka. Los ich był marny, co prawda sam się nimi nie zajął, ale z wielką radością oddał je pod opiekę mistrza, bo sam nie czuł się kompetentny, żeby jakkolwiek postępować z owymi osobnikami, bo w końcu to nie jest jego działka, on tu jest tylko od tego, żeby mieszać, tworzyć i modyfikować, okazjonalnie drzeć się jak opętany w jakichś odosobnionych miejscach i mieć nadzieję, żeby nikt nie usłyszał jego recytacji tworów bardziej znanych autorów.
Nie ukrywał, że wszystko sprawiło mu obrzydliwą wręcz satysfakcję, co w sumie porządnie go zdziwiło i poprowadziło do porządnego namyślania się nad tym, czy aby na pewno postąpił dobrze, jednakże trzeba powiedzieć to szczerze, była już musztarda po obiedzie i absolutnie niczego nie mógł zmienić, dlatego zostało mu tylko liczyć na to, że nie odbije się to za nim jakimś większym echem, a przeszłość jakoś szczególnie nie zabrudzi mu krwi.
Tak, tak, marzenia ściętej głowy, nic więcej, nic mniej, mężczyzna był bardziej niż pewien, że mimo wszystko skończy za to szczególnie wynagrodzony, oczywiście w złym tego słowa znaczeniu, bo co jak co, ale karma do najmilszych stworzeń na świecie jednak nie należała i młody Coeh doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

piątek, 6 kwietnia 2018

Od Lenalee CD Shinaru

Uśmiechnęłam się ciepło i sięgnęłam ponad stołem by pogłaskać zwierzaka. Stworek otrzepał się, gdy podrapałam go za uchem.
- Uroczy - mruknęłam.
Zjedliśmy i pożegnałam się z chłopcem, śpiesząc do lecznicy, mając nadzieję zabrać notatnik, który zostawiłam poprzedniego dnia i na śmierć o nim zapomniałam. Weszłam do środka i stanęłam jak wryta na widok malutkiego chłopca z raną ciętą na klatce piersiowej.
- Co? Jak?
- Spadł z drzewa prosto na skałę - odparł satyr, przygotowując bandaże - szczęście, że rana nie jest głębsza.
Chłopczyk cierpiał. Blond włoski przykleiły się do czoła od potu a oddech był ciężki. Podeszłam do niego powoli i usiadłam obok.
- Coś ty robił na drzewie? - Zapytałam cicho.
- Widziałem... kota. Bałem się, że nie zejdzie...
Westchnęłam cicho, położyłam dłoń na jego głowie i potargałam czuprynę. Chłopiec otworzył szeroko oczy a ja przytknęłam palec do ust.
- Nasz mały sekret - wyszeptałam, by medykus nie uslyszał.
Maluch kiwnął głową z wyrazem ulgi. Podniosłam się z miejsca i podniosłam notatnik z blatu.
- Pomóc w czymś?
- Dam sobie radę, masz wolne na dzisiaj - odparł mężczyzna, uśmiechając się do mnie ciepło.
Odwzajemniłam uśmiech, ukłoniłam się leciuteńko jak zawsze i wyszłam z gabinetu. Wiedziałam, że nie prześpię dzisiaj nawet godziny.

Około pierwszej, gdy w sali spotkań już nikogo nie było, weszłam do środka. W kominku jeszcze się tliło - cały dzień dzisiaj palono przez zerową temperaturę. Na boso przeszłam do kanapy i usiadłam, kuląc nogi. W rękach miałam książkę, ale nie byłam w stanie nawet dostrzec co było napisane - nie dość, że było ciemno, to co rusz przeczytałam stronę, nie pamiętałam co właściwie tam było. Ból rozpraszał mnie na dobre. Po parunastu, parudziesięciu minutach, a może po godzinie wszedł do środka Shinaru.
- Lenalee? Co tu robisz? - Spytał zaskoczony.
Uśmiechnęłam się, nakładając koc na głowę, niczym prowizoryczny kaptur. Musiałam wyglądać jak trup i nie chciałam ukazywać tego chłopakowi.
- Nie mogę spać, a ty?
- Nue coś wariuje - odparł - nie mogę go znaleźć.
Roześmiałam się.
- Tu go nie było. - Odparłam, a gdy zbliżył się lekko, zarumieniłam się.
- Wszystko w porządku?
- Jak najlepszym - uśmiechnęłam się do niego.

Shinaru?

środa, 4 kwietnia 2018

Podsumowanie #2

Witajcie!

Nadeszła pora na drugie podsumowanie naszej działalności! Przejdźmy do rzeczy!
Na blogu pojawili się
Uga
Vados
Kai Montgomery
Desiderius Coeh

Serdecznie witamy wszystkie osóbki i mamy nadzieję, że każdy z Was miło spędzi tu czas! 
Punktacja
Rawen - 48
Shinaru -  55+20+52=127
Lenalee - 0 - Zagrożenie, dwa tygodnie na nadrobienie marcowego opowiadania
Aelin  - 45x2= 90 (event, ale ze względu na zaległość zaliczany do tego podsumowania)
Philomela -  26+22+63+36+38+47+15+68+41+37+28+29+27=477
Uga - 17+40+39=96 - Tylko komentarze, prosimy o napisanie opowiadania
Vados - 46+60=106
Kai - 0 - Wczoraj dołączyła
Desiderius - 0 - Wczoraj dołączył

Z ogromną przewagą, tytuł Postaci Miesiąca, otrzymuje Philomela! Dziękujemy za Twoją aktywność!
Inne sprawy
- Gildia została zaatakowana przez żarcikowego duszka i 1 kwietnia na blogu pojawił się przecudowny szablon przedstawiający naszego mistrza w przeróżnych sytuacjach. Dodatkowo w tle dało się słyszeć playlistę ze znanymi każdemu hitami internetu. Cieszymy się, że taka chwilowa zmiana bardzo Wam się spodobała i przyjęliście ją tak pozytywnie! A za cudowny, różowy szablon tradycyjnie dziękujemy naszej Blackhorn!
- Rozpoczął się event Prima Aprilisowy! Zapraszamy do brania udziału w nim i łapania chochlików. Więcej informacji TUTAJ.
- Postaci zostały przeniesione z bocznej kolumny do odpowiednich zakładek i otrzymały piękne rameczki, które wykonała Blackhorn.
- Z dniem dzisiejszym kończymy ankietę, w której oddane zostało 12 odpowiedzi. Dziękujemy wszystkim, którzy poświęcili chwilę na uzupełnienie jej. Wyniki prezentują się następująco:
  1. Czy podoba Ci się fabuła bloga? - 12 głosów na tak
  2. Czy podobają Ci się realia bloga? - 11 głosów na tak, 1 na brak pewności
  3. Czy podoba Ci się szablon bloga? - 10 głosów na tak, 1 na może być, 1 na nie
  4. Czy podoba Ci się witanie nowych w komentarzach? - 11 głosów na tak, 1 na nie
  5. Czy chciałbyś, aby na blog wprowadzone zostały questy? - 9 głosów na tak, 3 na nie
  6. Jak często powinny się Twoim zdaniem pojawiać eventy? - 1 głos na dwa razy w roku, 1 głos na trzy razy w roku, 6 głosów na cztery razy w roku, 2 głosy na pięć razy w roku, 2 głosy na częściej niż we wspomnianych odpowiedziach
  7. Czy jest coś, co Twoim zdaniem trzeba zmienić w blogu? - Wybrane odpowiedzi poniżej, 5 głosów mówi, że nic nie trzeba zmieniać
Cieszymy się, że fabuła i realia odpowiadają ludziom, podobnie szablon, choć tu pojawiły się pojedyncze wyjątki. Witanie nowych w komentarzach również wydaje się być udanym pomysłem, osobom, które wybrały nie przypominamy, że nie jest to obowiązkowe. Jest to tylko dodatkowa opcja, możliwość zdobycia punktów i poznania jak piszą inni. 75% głosów jest za wprowadzeniem questów, więc postaramy się, żeby już niebawem się one pojawiły. Eventy to natomiast sprawa indywidualna, postaramy się jednak by pojawiały się mniej więcej cztery razy w roku. Wszystko oczywiście zależy od aktywności nas wszystkich i tego, ile czasu wolnego posiadamy.
Przejdźmy do odpowiedzi pisemnych ankiety: 
Eventy i jakieś questy wspomniane zostały to nie mam nawet co tutaj wstawić... - Event aktualnie trwa, questy już niebawem się pojawią.
Hm... nie przepadam za witaniem w komentarzach. - Przypominamy, że pisanie komentarzy nie jest obowiązkowe. Jeśli ktoś nie jest do tego przekonany nie musi witać innych i odpowiadać pod swoim formularzem.
Jest zbudowany całkiem nieźle, może i nie jest idealny (trochę dużo informacji w kolumnach), ale jest z wyższej półki - Podjęłyśmy się próby skrócenia kolumn, mamy nadzieję, że teraz jest już lepiej. Dziękujemy za propozycję i opinię o blogu.
Może to bardzo błaha sprawa, ale jak dla mnie - kolor nicków na shoutboxie, bo ten pomarańczowy psuje cały efekt ;_; - Kolory zostały już zmienione, dziękujemy za propozycję.
Zdecydowanie powinno sie nieco uprościć wszystko. Jest sporo opisow w ktorych mozna sie pogubić i inni moga sie poczuc, ze nie dadzą rady sie odnalesc w fabule czy miejscach - I tu zaczyna się problem... Doskonale zdajemy sobie sprawę z długości zakładek... Jednak nie wiemy, co jeszcze możemy skrócić. Potrzebujemy Waszego zdania. Co jest za długie, gdzie można się zgubić? Bo niestety, hasło "uprościć wszystko", za wiele nam nie pomaga... Fabuła już krótsza być nie może, więc jej niestety nie ruszymy. Dziękujemy za propozycję, ale w tym przypadku liczymy na dalsze podpowiedzi.
Bez urazy oczywiście. Szablon jest bardzo przyjemny dla oka, ale wydaje się, że na blogu jest troszku.. naciapciane, ciężko skupić wzrok na jednej rzeczy. Najlepszym wyjściem byłoby zrobienie osobnej strony z postaciami, a na ich miejsce (tam po prawej) przenieść np. informacje lub administrację. 
Także o, taka propozycja ;) - Jak we wcześniejszej odpowiedzi w sprawie kolumn. Postaci zostały już przeniesione, mamy nadzieję, że teraz jest już lepiej. Dziękujemy za propozycję.
Przydałby się dokładniejszy opis zewnętrznego wyglądu siedziby gildii - Takowe informacje niedługo zostaną dodane. Dziękujemy za propozycję.

To tyle w obecnym podsumowaniu. Widzimy się za miesiąc!
Do zobaczenia i niech wena będzie z Wami!
Administracja

Od Aelin - Event

Aelin biegła przez ścieżki okrążające gildię. Skorzystała z ładnej pogody – a raczej najzwyczajniejszy brak deszczu – i wybrała się na poranne bieganie. Wciąż było zimno, jednak temperatura była chyba najcieplejsza z ostatnich dni. Włosy związane w kucyka wirowały za jej plecami przy każdym ruchu, a rękawiczki bez palców już parę razy uratowały jej palce, kiedy ratowała się przed upadkiem na mokrym podłożu. Przez zimę zrobiła sobie przerwę i stała się strasznie niezdarna.
Wybiegła zza roku, a jej spojrzenie zatrzymało się na małej buteleczce sunącej przez dziedziniec.
Zaraz, co. Sunąca butelka?
Ruszyła w tamtym kierunku i dostrzegła małą istotkę z butelką na pleckach. Mimo, iż fiolka była rozmiarów stworzonka, bez problemu niosło ją ze sobą. To musiał być jeden z chochlików, o których Mistrz niedawno wspominał.
- Hej, poczekaj! – Zza budynku wyłoniła się Lenalee, machająca w stronę małego. Zatrzymała się, kładąc ręce na kolanach i oddychając ciężko. Widząc pytające spojrzenie Aelin pośpieszyła z wyjaśnieniem – robiłam badania nad nową formułą leku, ale ta mała cholera ukradła mi całą porcję – zaczerwieniła się po chwili. Musiała zawstydzić się własnych słów.
Lin przekręciła głowę, a jej złote kolczyki błysnęły.
- Jak go zauważę, postaram się złapać – powiedziała – a przynajmniej odzyskać co twoje.
- Byłabym wdzięczna – pokiwała głową – pracowałam nad tym od miesiąca. Dziękuję, Lin.
Brunetka tylko skrzywiła się i wznowiła bieg.

Po gorącym prysznicu i zjedzeniu kosza ciastek Aelin zdecydowała się na spacer po budynku. Była dzisiaj wyjątkowo znudzona, ale nie miała ochoty na kontakty z innymi. Szła, przygryzając paznokieć przez korytarze. Dotarłszy do biblioteki zaczęła przeglądać książki, szukając czegoś dobrego do czytania.
Nagle jedna z ksiąg runęła sama z siebie i upadła, spadając omijając jej głowę o centymetr. Aelin zamarła i spojrzała w górę. Mały chochlik siedział na półce na górze i uśmiechał się radośnie.
- Chodź tu – mruknęła, powoli podnosząc rękę. Maluch jednak szybko zeskoczył i rzucił się biegiem do wyjścia.  – Mała cholero, nie wybaczę ci tego.
Wybiegła za nim. Oczywiście nigdzie nie zauważyła śladu po istotce.

Było jeszcze parę psikusów od – chyba – tego samego chochlika, jednak ostatni przelał miarę goryczy Aelin. Siedziała przy kominku popijając sobie napój bogów – kawę. Jak zwykle rozsiadła się  na kanapie i chciała zacząć lekturę, kiedy coś w czarnym płynie się poruszyło. Zmarszczyła brwi i pomieszała kubkiem, po czym wsunęła długie paznokcie i wyciągnęła, chwytając za malutkie ubranko, chochlika. W rączkach trzymał saszetkę pełną cukru.
- Żartujesz sobie ze mnie – warknęła – zniszczyłeś mi cały dzień i nawet teraz nie dasz mi się napić jedynej rzeczy na którą w tym momencie mam ochotę?
Nie odpowiedział, a ona tego nie oczekiwała. Wstała i zaniosła małego rozbójnika sekretarzowi, po drodze informując Lenalee, że jej lek zapewne przepadł.

wtorek, 3 kwietnia 2018

niech ogień płonie, niech mnie pochłonie

Niech ogień płonie,
niech mnie pochłonie

około trzydziestu pięciu lat • heksa, dziwa, bard • Wyspy Fliss
Kai Montgomery
Iskierka • piętnasty maja • córa egzorcysty • wnuczka wiedźmy
Stopa muska lekko skrzypiące drewno, kostka ugina się wraz z nadgarstkami, dzwonki drżą, drżą, a kobieta zatapia się w swym powolnym tańcu. Wargi rozchylają się, chcą przeprowadzić wymianę – oddech za krystaliczne słowo. Szmaragdowe oko spogląda na świat obojętnie i z dystansem, starając się w ten sposób przyjąć jego brzydotę, ten wszechobecny smutek. Pogodzić się z nimi, otworzyć ramiona, powitać jak swoich starych przyjaciół, któryym następnie scałuje łzy ze zziębniętych polików, z opuchniętych powiek. Chwytają jednak za gardło, zaciskają palce na krtani i zgniatają ją, duszą – nie pozwalają się pochwycić, okiełznać, bo wiedzą, że usta wiedźmy zmyłyby ich jestestwo, całą istotę i pozostawiły po sobie jedynie piękno. Kai zgina się w pół, klarowne słowo grzęźnie w krtani, a kolana uginają się. I choć robi to bez charakterystycznej dla siebie gracji, w końcu prostuje się, wypycha piersi, rozwija kręgosłup, a dłonie kieruje ku sufitowi. Dzwonki poruszają się ponownie, starając się zwrócić na siebie uwagę. Gwiazdą tego wieczoru jest jednak Montgomery, te dwa szmaragdy osadzone w twarzy oraz rozchylone, pełne wargi. Biała koszula zjechała z ramion, ciekawskim spojrzeniom udostępniła kobiece obojczyki i dekolt – bardka się tym nie przejmuje, bo kocha swe ciało, kocha swoją skórę i kocha swój kształt stworzony z łagodnych linii, pagórków czy stoków. Aksamitne ruchy przerywa ostry obrót i kończące widowisko mocne uderzenie piętą o parkiet. Kobieta zamiera, ciężko oddycha, czeka na aplauz. Daje się podziwiać trójce duchów siedzących przy stole na przeciwko niej. Chce, by wygłodniałe spojrzenia rozerwały ją na strzępki, przerwały ścięgna i rozszarpały mięśnie, pożarły z zachwytem i uwielbieniem. Chce, by te w końcu przyjęły ją do siebie, by pozwoliły usiąść przy stole, by oddały oddech i wlały pomiędzy wargi orzeźwiającą wodę. Łagodne szmaragdy, chłodne tanzanity i kochające szafiry nie ruszają się, podziwiają i pochłaniają ją z odległości. Kai oddycha coraz ciężej, opuszcza dłonie. A dzwonki drżą, drżą, drżą. A wiedźma chce to wszystko spalić.


Zapraszam do wątków i wspólnego tańca.
Wizerunek Kai wykonany przez cudowną Vetyr.
Prosimy o wcześniejszą konsultację w razie używania tej dziwy.
Ostatnia aktualizacja: 22.02.2021

i wear this crown of thorns

-
Droga matko, ojcze, żono, czy ktokolwiek inny, do kogo list ten trafi, szczerze mi nie zależy,

chociaż, może nie matko, ani nie ojcze. Jeśli czytacie ten list, proszę was uprzejmie, omińcie kolejny akapit.
Swoje dwudzieste ósme urodziny spędziłem w ohydnej melinie, otoczony zgrają bandytów, degeneratów i kurew, które swoimi atutami kusiły zarówno mnie jak i moich przyjaciół. Nie skorzystałem, a może jednak powinienem, bo Apollin nie daje mi teraz żyć, regularnie nazywając mnie świętoszkiem.
Jeśli przypadkiem czytelnikiem mojego listu okazuje się Kai Montgomery, najjaśniejsza ma z Iskier, pragnę jedynie przekazać ci, żebyś się serdecznie jebała. W dosłownym tego słowa znaczeniu, bo wiem, że lubisz i kwitniesz, gdy ci na to pozwalają.
Jeśli list ten natrafi na moją byłą żonę, to życzę jej serdecznie, żeby również się jebała. Nie tak dosłownie, po prostu, żeby się odpierdoliła, bo nic a nic nas nie łączy i śmierć Alexandra tego nie zmieniła.
Jeśli list ten jakimś cudem trafi do Narcissy Aigis Lavillenie, to przekazuję serdeczne pozdrowienia od brata. Apollinaire bawi się przecudownie. Każe również, byś przy najbliższym spotkaniu z Percivalem i Ferensem przekazała im, żeby się jebali. Ja sam proszę, żebyś przekazała całusy (nie dosłowne) Tadeuszowi i (całkowicie dosłowne, najlepiej w usta, zawzięte) Raviemu.
Jeśli list ten trafił do któregokolwiek innego z gildyjczyków, niech odda go Narcyzie, a samemu mistrzowi przekazał, że tęsknię i może wpadnę kiedyś na herbatę. Irinie podziękujcie za wszystkie posiłki i powiedzcie, że tęsknię, bo tutaj nikt nie potrafi gotować i co drugi dzień ktoś cierpi na wymioty.
Dla zainteresowanych ewentualnym kontaktem, czy może zwykłą dostawą pewnych środków o zaskakującym działaniu, aktualnie [to znaczy, nie wiem kiedy, może akurat na mnie traficie, może nie, szczerze, mam na to wyjebane] przebywamy w okolicy Nehest i kierujemy się na wschód. Jeśli bardzo zależy wam na korespondencji, szara sowa z brakującym jednym szponem, należąca do Gildii Kissan Viikset powinna zawsze mnie odnaleźć, chociaż wcale do wymieniania ze mną listów nie zachęcam, bo zwyczajnie nie mam na to czasu. Jestem zbyt pochłonięty sztuką rzucania noży i oszukiwania szlachty moją grą aktorską.

Pozdro,
i z fartem,
Dezy
coeh
desiderius
28 | 10 listopada | Ethija | Zielarz

Buziak od siusiora i krzyżyk na drogę dezy
Art od cudownej Eleny Nekrasovej, w tytule Johnny Cash.

Od Philomeli

- Emeryk! Wracaj tu natychmiast wstrętne ptaszysko, bo cie wypatroszę i powieszę nad kominkiem.
Niewielka kobieca postać okutana w grube wełniane ponczo chwiała się niebezpiecznie na szczycie lśniącego od lodu dachu starając złapać, dość niepewną w tych warunkach równowagę. Dachówki były stare i przy nieostrożnym ruchu mogły obluzować się i spaść, a ich zaokrąglone krawędzie porastał miejscami brunatny, śliski mech. Kobieta posuwała się więc dość powoli i ostrożnie wyciągając jedną dłoń w stronę swego podopiecznego - olbrzymiego brązowego orła, który przysiadłszy na samym końcu budynku ptaszarni skrzeczał i wymachiwał skrzydłami. Philomela starając się dotrzeć do niego mimo chłodu mrożącego palce i niepewnego gruntu po jakim przyszło jej stąpać, wciąż przeklinała w myśli swoje niedbalstwo. Przed ćwiczeniami, jak uczyła się, zazwyczaj dokładnie sprawdzała wagę, każdego ptaka, by uniknąć sytuacji w której będzie musiała drapać się na najwyższe drzewo w okolicy, by ściągać na dół przejedzonego delikwenta, który postanowił sobie uciąć drzemkę na samiutkim wierzchołku. Tym razem zakładając, iż zwierzęta dostały tylko rano dość skromny posiłek, była pewna więc, że są gotowe wypełniać posłusznie jej zadania za kawałek suszonego mięsa i wypuściła na dobry początek największe i najbardziej kapryśne ptaszysko. Co prawda eskapada zakończyła się na dachu ptaszarni, ale w obecnej temperaturze perspektywa żmudnego jego zdobywania nie wydawała jej się szczególnie zachęcającą.
- Ani się warz - warknęła na orła rozglądającego się za kolejnym miejscem gdzie mógłby przycupnąć z dala od jej rąk.
- Maaaaaam! - wrzasnęła machnąwszy ręką, by zgarnąć ptaka, który jednak przewidując najwyraźniej jej kolejny ruch odskoczył nieco i zamachał skrzydłami z głośnym skrzekiem. Jej dłonie natrafiły nie na skrzydło ptaszyska, a na pustkę, dodatkowo jeszcze została odepchnięta silnym strumieniem powietrza i padła na chłodną pochyła powierzchnie, poczynając pędem spadać w dół. Starała się odwrócić jakoś by wyswobodzić z więzów ciężkiego materiału skrzydła, ale prędkość nie pozwalała na to, mocniej tylko przygważdżając do śliskiej powierzchni. Wyrzucała sobie w myślach swoją głupotę. Powinna była mimo mrozu wyciągnąć skrzydła spod palta. Teraz było za późno. I kiedy tak gnała na złamanie karku nagle tuż przed zetknięciem z ziemią, gdy mocno już poobijana zacisnęła powieki, poczuła jak wpada wprost w ramiona komuś stojącemu najpewniej przed wejściem do ptaszarni i niespodziewającemu się niczego. Owa zupełnie zapewne przypadkowa akcja ratunkowa zakończyła się tym, iż oboje wylądowali w pobliskiej zaspie. Philomela zerwała się natychmiast na równe nogi i odsuwając mokre od śniegu włosy z oczu, by nie przysłaniały jej widoku. Była niezmiernie ciekawa kimże jest jej tajemniczy wybawiciel, którego zapewne będzie musiała za chwilę przepraszać.    

Ktoś? Zechcesz się ujawnić tajemniczy wybawco?

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Od Philomeli cd. Xaviera

Oparła dłoń na lekko wyszczerbionej powierzchni stołu i uderzyła kilka razy zadbanymi paluszkami w drewniany blat wpijając w rozmówcę badawcze spojrzenie okraszone kpiarskim uśmieszkiem.
- Od mistrza... co się zatem stało temu zleceniu? Zawarło bliższą znajomość z psią paszczeńką? Chyba nie trzymamy na terenie Gildii takich papierożernych potworów?
Z lekkim skrępowaniem odsunął dłoń, by Filis nie wpadła na pomysł sprawdzenia jego wersji wydarzeń swoją magiczną mocą.
- Czy to ważne, że przydarzyło mu się - odchrząkną wymownie - to i owo?
- Zastanawia mnie tylko co przydarzyło się jego właścicielowi, żeby w taki ziąb przyjmować zlecenie na pracę w terenie... Jeśli to chwilowe pomieszanie zmysłów, to czemuż nie odpuści, a jeśli trwałe zastanawia mnie bezpieczeństwo naszej znajomości, obcując z wariatami przejmuje się trzy procent ich wariactwa rocznie...
- Jeśli mogę się wtrącić do tego monologu, pragnę przypomnieć, że wciąż tutaj jestem
- Ależ wcale mi to nie przeszkadza
Westchnął i przewrócił oczami. W końcu wszyscy wiedzieli, że wyrwanie Philomeli z jej fazy monotonii wiąże się zwykle z koniecznością wysłuchania całej litanii skarg i przytyków, jakby naprawdę wyrządzało się jej nie wiadomo jaką krzywdę. Sama tłumaczyła owy fenomen zdecydowanie szybszym powrotem do życia organu mowy, który pierwszy dopycha się do głosu nim jeszcze zbudzi się rozum. Ci którzy mieli okazję usłyszeć ją przy tej okazji gotowi jednak byli zaprzeczyć.
- Doprawdy nie wiem co o tym myśleć, z tego co wiem transakcje handlowe nie należą do moich obowiązków, a i pogoda powiedzmy nie sprzyjająca i towarzystwo...
Domyślając się najwyraźniej, iż dziewczyna bezczelnie się z nim droczy Xavier musiał się naprawdę starać by nie wybuchnąć zwyczajnie śmiechem. Udając jednak z właściwą sobie wprawą, iż wciąż ma ja za nieprzekonaną wytoczył najcięższe działa jakimi na ten moment dysponował. Nachylił się nieco w jej stronę i konfidencjonalnym szeptem poinformował, iż przedmiot, który mają na aukcji nabyć posiada magiczne moce i co jeszcze istotniejsze, dla niej, jest właściwie nie do zdobycia. Oczy młodej sokolniczki rozszerzyły się z zaciekawienia jak u kota, który dostrzegł właśnie mysz, na którą zamierza zapolować. Wsparła się na dłoniach i delikatnie uniosła z miejsca. Jednocześnie przemówiła pełnym wyrzutu szeptem.
- Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?
- Nie wiem - odparł młodzieniec nonszalancko zakładając z gracją nogę na nogę. - Może chwilę temu było o kilka kieliszków za mało na takie zwierzenia.
Zmierzyła go jadowitym spojrzeniem w czym przypominała nieco swoich drapieżnych wychowanków. Odpowiedział jej figlarnym uśmieszkiem.
- To nie ma znaczenia - wysyczała z wyraźnym wysiłkiem - dobrze wiesz, że twoje czary na mnie nie działają... i jeśli nawet dam się przekonać to z własnej woli...
- Świetnie twoje zdolności mogą być nieocenione w tej akcji
Doskonale zdawała sobie sprawę, ze mimo pokerowej miny jej towarzysz podśmiewa się z jej upartej niezależności. Uśmiechnęła się wiec do niego promiennie, by pokryć zmieszanie i ponownie usiadła na krześle przerzucając jeden z niezmiernie długich warkoczy (tym razem uplotła aż dwa i tylko u góry spętała je różową wstążką co nadawało jej wygląd układnej uczennicy w mundurku) na piersi. Skupiając swój wzrok na płowych włosach pozwalała ciepłym promieniom sączącym się z żyrandoli przesuwać się po bladej twarzy podkreślając powoli wykwitające na policzkach rumieńce ekscytacji. Rozejrzała się dookoła łowiąc wzrokiem w swojskim półmroku potencjalnych szpiegów i sprzymierzeńców, przypadkowych przechodniów i narzędzia. Z nieskrywaną dumą i swego rodzaju lekkością poprawiła beżowy sweterek spod którego wystawała para ptasich skrzydeł (których tutaj nie musiała ukrywać do czego zdążyła się już przyzwyczaić). Momentalnie odzyskała energię i stała się zupełnie innym człowiekiem. Znów była przemytniczką. Oparła się na stole przedramieniem (gest ten podpatrzyła u swoich kompanów) i lekko skłaniając się całym ciałem w bok, jakby od niechcenia zapytała.
- Zatem jeszcze raz. Chce wiedzieć wszystko. Ze szczegółami. Przede wszystkim co wiadomo o tym flecie? Kto go ma? Gdzie trzyma? Jaki fundusz mamy na tą misję? I przede wszystkim - tu dramatycznie zawiesiła głos - jak bardzo legalnie musimy przy tym postępować?
- A nie napuścisz na mnie Eglantynki? - zapytał.
- Postaram się - odpowiedziała z uśmiechem - ale ponoć tak działasz na ludzi, a sowy to bardzo inteligentne ptaki, że mogła zdążyć cię już polubić.


Xavier? Nie przejmuj się "najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku", ale myślę że jeszcze się rozkręcimy ;)

niedziela, 1 kwietnia 2018

Od Vados CD Rawena

– Cóż, trzeba było jakoś przetrwać. – uśmiechnął się do mnie – O, a co byś powiedziała na to, żeby jutro pozwiedzać okolicę?
Propozycja mężczyzny zaciekawiła mnie niemalże od razu, te wszystkie zabudowania oraz zniszczone struktury wzbudzały we mnie coś w rodzaju ciekawości.
- Bardzo chętnie skorzystam- pokiwałam ochoczo głową, kiedy to zatrzymaliśmy się przed odpowiednim budynkiem.
- Szybko to załatwię, zaraz będę. Tylko nie odchodź daleko- pouczył mnie Rawen, wchodząc do środka.
Ja tylko wzięłam głębszy oddech i rozejrzałam się dookoła. Kilku ludzi było dosyć zaintrygowanych moją obecnością, ale nie podchodzili. Woleli się trzymać na boku, zresztą tak samo jak ja. Nie winiłam ich za to. Sama najchętniej bym się do nich nie zbliżała, ale było parę wyjątków z którymi teraz razem żyłam. Sekundy przeciągały się w minuty, które powoli były nie do zniesienia. A wchodzić do środka nie miałam zamiaru, nie chciałam go popędzać, ponieważ byłoby to niegrzeczne z mojej strony. Westchnęłam cicho, chwytając swoją laskę mocniej. Przeszłam się kilka razy w lewo i w prawo, studiując układy budynków oraz ich rozmieszczenie. Wszystko było.. "zamieszkane"? Albo osiedlone. Jedna z dróżek wiodła w nieznane, prosto w ciemności. Pokusa zaczęła narastać, a ja nie mogłam się opanować. Postanowiłam udać się przed siebie.
Cały krajobraz zaczął się powoli zmieniać, z bardziej uporządkowanych terenów zrobiły się zaniedbane, poniszczone. Zatrzymałam się dopiero wtedy, kiedy zdałam sobie sprawę, że muszę już być serio bardzo daleko. Drgnęłam zmieszana całym zajściem, rozejrzałam się instynktownie chcąc rozpoznać kierunek mojego przyjścia. W pewnej chwili usłyszałam szelest, a zaraz za nim kolejny. Ciche śmiechy obiły się o moje uszy, co sprawiło że zacisnęłam jedną z dłoni w pięść.
- No proszę proszę.. Kogo my tu mamy. - usłyszałam głos mężczyzny.
- Ślicznotkę?- odezwał się kolejny, bardziej chropowaty i nieprzyjazny.
Zza drzew wyszła grupa mężczyzn, było ich około pięciu. Każdy z nich miał inną broń, wpatrywali się we mnie dosyć wygłodniałym wzrokiem. Ich ubrania oraz postura wzbudzała we mnie obrzydzenie. Szybko zaczęli mnie okrążać, zaciskając krąg niczym stado wilków, polujących na młodą sarnę. Ich kusze oraz miecze były skierowane w moją stronę, bardzo ostre potrafiące narobić poważne rany. Uśmiechnęłam się, obracając się wokół własnej osi. Musiałam ich mieć wszystkich w zasięgu wzroku.
- Vados!- usłyszałam w pewnej chwili znajomy głos, który był dzisiaj moim przewodnikiem.
Ujrzałam Rawena, który zatrzymał się niedaleko całego zajścia. Jeden z mężczyzn zwrócił się do niego całym ciałem.
- Nie wtrącaj się- warknął, celując w niego kuszą.
Wtedy czas zupełnie jakby się zatrzymał, albo może tylko zwolnił. Poczułam, jak moc wypełnia moje ciało, czysta, przyjemna energia. W mgnieniu oka znalazłam się przy Rawenie i odepchnęłam go od pocisku. Bardzo się zdziwiłam, kiedy strzała wbiła się z impetem w drewno. Myślałam, że ta umiejętność z czasem zaginęła.. Nietrenowana, nieużywana.. Dopiero teraz, impuls przeszedł przez moje ciało i kazał mi obronić mężczyznę za wszelką cenę.
- C-Co się..- usłyszałam szept jednego z mężczyzn.
On jak i cała pozostała czwórka wpatrywała się we mnie z przerażeniem? Niedowierzaniem? Nieważne, nie obchodziło mnie to. Widziałam przed sobą tylko jeden cel.. Zacisnęłam swoją laskę mocniej i skoczyłam w ich kierunku z zawrotną prędkością. Czułam to, gorąc, siła.. Potęga! Byłam tak bardzo pochłonięta całą walką.. Nie, wróć. Cała ta zabawa trwała najlepsze, bawiłam się nimi niczym pająk swoją związaną, sparaliżowaną ofiarą. Dopiero po upływie kilku minut wszystko ze mnie uleciało. Padłam na kolana, biorąc strasznie głębokie wdechy, Odgłosy z otoczenia powoli zaczęły do mnie napływać. Mogłam nawet przysiąc, że ktoś woła moje imię. Niestety nie byłam w stanie rozpoznać kto to. Po prostu padłam jak długa na ziemię, wszystko zaczęło się robić czarne.. A Oczy odmówiły mi posłuszeństwa, powieki jakoś same zaczęły opadać..

Rawen? Co się stało?