sobota, 23 czerwca 2018

Od Philomeli cd. Ignatiusa

Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem, jednak dodając od siebie kilka jadowitych błyskawic zdolnych sparaliżować niejednego wścibskiego jegomościa, ale nie posiadających niestety jak się wkrótce przekonała żadnej władzy nad zbuntowanym orłem. Prychnęła pod nosem odpędzając z twarzy wilgotne kosmyki włosów, które zasłaniały jej widok i chłodziły dodatkowo ciało spływającymi po nich na ubranie drobinkami śniegu.
- Taak... znowu... uciekł - wycedziła przez zęby, po czym żwawszym już tonem wybuchła na dobre zasypując słuchacza gradem padających bez większego związku słów - jestem niewyspana, jestem zmarznięta, żadnego ogrzewania, a ten smark decyduje się uciekać... ja nie na to się najęłam, żeby z dachów skakać, są bardziej malownicze sposoby na samobójstwo... czy ja go mogę ustrzelić.
Zaskoczony mężczyzna cofnął się kilka kroków obawiając widocznie iż jej gwałtowna gestykulacja może spowodować w najbliższym czasie bolesne zetknięcie ręki, którą wymachiwała z jego policzkiem. Kobieta zaś rozgrzewała się swoją wściekłością coraz bardziej. Wreszcie jednak zamilkła i patrzyła tylko na niego płomiennym wzrokiem z czerwonymi policzkami i zaciętymi wargami.
- A tak po za tym dziękuję za ocalenie życia
- Słucham? - zapytał wyraźnie nieprzytomny.
- Człowieku - wykrzyknęła otwierając drzwi do cieplejszej nieco izdebki sokolników - ja tu o niewyspaniu, a ty ledwie na nogach stoisz, coś ty robił przez ostatnie dni? Węgiel przerzucał?
- Nie... - westchnął - papiery, ale efekt zdaje się podobny
- Hmm... nie do końca od węgla przynajmniej byłoby ciepło, a od papierów... wybacz, ale ani to kogo ziębi, ani grzeje... a o zdrowie to koniecznie powinieneś zadbać. A co do tego to może chcesz jakieś stare ubrania sokolników - uniosła z wieszaka ciepły wełniany płaszcz.
- Nie właściwie to ja tylko na chwilę
- Gołąb czy sokół ? - zapytała wesoło, raczej retorycznie bo już szła po ulubionego sokoła swego gościa. Zdążyła już dokładnie zapamiętać każde załamanie jego piórka, każde spojrzenie złotych oczu i te zniecierpliwione zamachy skrzydeł, gdy w drzwiach dostrzegał swego przyjaciela.
- Zaczynam czasami myśleć - mówiła idąc z ptakiem chwiejącym się na dłoni - że mnie panicz unika... rozumiem, że może ja to nie odpowiednie towarzystwo, ale żeby nawet na herbatę nie przyjść? Zawsze tylko te papiery...
Wyszli na zewnątrz, aby wypuścić ptaka i wtedy właśnie omalże nie potknęła się o leżący na ziemi podłużny przedmiot. Uniosła go do góry i przekonała się, iż jest to właściwie metalowa tubka, przypominająca nieco tą przywiązywaną sokołom do nóg, ale jednocześnie znacznie większa i bardziej ozdobną.
- Panie sekretarzu, zdaje się, że praca i tu za panem się przywlekła
Obrócił się do niej zaskoczony i pokręcił tylko głową.
- Nie, to nie moje, może któryś z ptaków upuścił.
Tym razem to ona wstrząsnęła przecząco głową.
- Nie możliwe, za ciężkie - rzuciła zdawkowo i delikatnie wysunęła ukryty wewnątrz papier. Cała powierzchnia karty poznaczona była jakimiś dziwnymi szlaczkami, które stanowić musiały jakiś nieznany jej rodzaj pisma. Zerknęła jeszcze raz na dach po czym pod nogi.
- To musiało wypaść z dachu, spadając strąciłam pewnie dachówkę, a za nią pewnie było ukryte to. Potrafisz to odczytać.
Ignatius nie wyglądał na zadowolonego z nowego zajęcia jakie mu przypadło.
- To graniczy z cudem - mrukną przyglądając się rozmazanym esom floresom. - ale z pomocą paru książek z biblioteki pewnie się da.
- Ale, ale na razie to zostaw i idź odpocząć, a potem zastanowimy się co dalej, może też się do czegoś przydam, ostatecznie obracanie kartek i wyszukiwanie pojedynczych literek nie przekracza moich zdolności.   

<Ignatius?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz