sobota, 21 lipca 2018

Od Desideriusa CD Blennena

Coeh nie chciał tego przyznać, ale cała wypowiedź Blennena, wszystkie fakty, cała historia, nawet te najmniejsze szczegóły, wprowadziły go w lekki szok, przyprawiły o ciarki, które szybkim marszem przeprawiły się przez całą długość jego pleców i może nawet nieco przeraziły. Fakt takiego przywiązania do czegokolwiek i kogokolwiek zawsze był dla niego abstrakcją. Co prawda, to prawda, dalej darzył jedyne „A” ogromną namiętnością, tęsknił dnia każdego, pozwalał uczuciom wysysać go do końca i wysuszać, jak starą, niepodlewaną roślinkę, ale nie bał się tego wszystkiego zostawić, licząc się z faktem długiej regeneracji, bo oboje potrzebowali po prostu przerwy i odejścia od siebie, prawdopodobnie już na zawsze i do końca, porzucając za sobą tylko i wyłącznie pył wspomnień, który dalej radośnie wirował im w nozdrzach, przypominając o sobie każdego dnia. Nie narzekał na to wszystko, wręcz się cieszył. Bał się był już na zawsze i do końca, a może raczej nie potrafił tego uczynić. Definicja wierności po wsze dni zdecydowanie go przytłaczała.
Był wolnym ptakiem, jedynym lotnikiem na niebie, samotnym wilkiem, który włóczył się po lasach, szukając przygodnych znajomości. Dlatego też doskonale zdawał sobie sprawę, że z Gildii też prędzej czy później odejdzie, targany poczuciem znudzenia i wypalenia, a tym samym zamknie za sobą kolejny rozdział, który znaczył dla niego dużo, lecz i tak jedyne, na co zasługiwał, to wylądowanie gdzieś pomiędzy innymi zapisanymi kartkami w jego małym dzienniku ze wspomnieniami.
Desiderius miał w krwi zapisane włóczenie się, szukanie i prawdopodobnie los niespełnionego artysty, który zemrze na suchoty w całkowitej samotności, do której tak koniecznie dążył przez całe swoje życie.
Najbardziej tylko bolał go fakt, że każdy, kogo poznał, musiał cierpieć wraz z nim. Czasem trochę mniej, czasem trochę bardziej, gdy rankiem zastawał go tylko skrawek zabazgrolonego papieru, wiadomość na ziemi, ciepła pościel, informacja przekazana znajomym, czy sąsiadom, a czasem zwykła pustka, która wyżerała najbardziej. Ale on nie mógł na to nic poradzić. Czasem po prostu się budził, a w kościach mu strzelało, oczy mocniej się lśniły, a świadomość potrzeby ucieczki czuł w koniuszkach palców, czasem nawet w rozwichrzonych kosmykach, które cieszyły się, gdy mogły poczuć na sobie wiatr. Najlepiej słoną bryzę ciągnącą znad morza, czy oceanu. Tam poczuwał się najlepiej. Z widokiem na otwarte wody, nieskończone przestrzenie, które pozostaną mu nieznajome.
Czasem miał ochotę wypłynąć w rejs, zaciągnąć się na jakąś łódź i po prostu zniknąć z lądowego żywota.
Ale wiedział, że stamtąd ucieczki nie będzie, a bardzo nie lubił myśli, że jest unieruchomiony na dobre kilka miesięcy.
A i tak wizja nagłego wyparowania, braku słuchu o Coehu, czy po prostu świadomość, że nikt kogo zna, go nie znajdzie, tak bardzo kusiła, tak ładnie bujała przed nim biodrami, prosiła się o złapanie, wbicie palców w upragnioną istotę.
Z zamyślenia wybudził się dopiero gdy znaleźli się z powrotem w gildyjnym budynku, gdzie Blennen otworzył przed nim drzwi. Wszedł szybko, nie chcąc zmuszać mężczyzny do sterczenia, trzymając nieszczęsny kawał drewna.
— Zatem jeśli nie masz nic przeciwko, przebierz się, zostaw swoje rzeczy i zajrzyj do nas, na gest podzięki. I my osuszymy się w tymże czasie. — Spojrzał na mężczyznę i kiwnął głową, gdy ten po prostu odwrócił się i ruszył przed siebie. Nawet nie oglądnął się na Desideriusa, co, nie powiedział, nie przyznał się, ale ewidentnie czuł, sprawiło mu niemały zawód. Prychnął pod nosem i skierował wzrok w nieznany punkt, chcąc po prostu pokazać obecnym, że jakoś go to nie rusza.
Podreptał chwilę później do swojej nory, chcąc mieć pewność, że w drodze nie wpadnie na szerokie plecy swojego towarzysza i nie odbije się od niego, jak jakaś piłka.
— Nie, nie mam nic przeciwko — dopowiedział tylko cicho, gdy już znalazł się w swoim pokoju, przecierając ze zmęczeniem mokre, ciężkie włosy, które przylepiały się do czoła chłopaka.
Przebrał się szybko, w identyczną, co poprzednio, białą koszulę, swoje ukochane szarawary i nawet nie pokwapił się o założenie butów. Miał zadbane stopy, oczywiście z grubą podeszwą, ale zdecydowanie należały do tych ładnych. Nieco za długie, szczupłe, ze zdecydowanie zbyt wysokim podbiciem, ale lepsze to, niż rozlane płaskostopie.
Przedtem oczywiście wytarł wszystko, prócz włosów, które wyglądałyby wtedy jeszcze gorzej, niż takie mokrusieńkie, z których kapało, nawet jeśli nosił kaptur. Płaszcz powiesił, szło z niego wycisnąć porządne wiaderko wody i naprawdę nie chciał zastanawiać się nad tym, jak będzie wyglądała jego podłoga, gdy tu wróci.
Przysiadł na łóżku, pragnąc odczekać chwilę, nim pójdzie do towarzysza. Nie chciał wyjść na nachalnego dzieciaka, który przylatuje od razu, tak szybko, jak tylko się da. Zdążył założyć nogę na nogę i pobujać nią lekko, czując się jak atrakcyjna jutrzenka, która tylko kusi tymi nieświadomymi ruchami.
A tu bęc, młody, nieco zaniedbany chłopaczyna z krzywymi plecami.
Jedna chwila, druga.
Odrobina niepewności.
Trzecia, czwarta.
Nie mógł się doczekać.
Piąta, szósta.
Jeszcze chwilę.
I zignorował pozostałe cztery. Dźwignął się z wyrka, przeciągnął mocno, spojrzał na nierozłożone zakupy, które gdzieś tam gniły, a później wyszedł leniwie ze swojego pokoju, wręcz się z niego wytoczył.
Teraz pozostało mu tylko rozgarnąć się, gdzie mężczyzna mieszkał, przypomnieć sobie, czy w ogóle poznać na nowo jego miejsce. Stąpając lekko i cicho, bose stopy o wiele gorzej zwracały na siebie uwagę. Pierw palce, potem pięty. Lubował się w sztuce cichego chodzenia, pragnął kiedyś osiągnąć w tym mistrzostwo i szwendać się po okolicach, jak drapieżnik. Bez najmniejszego szmeru.
A potem zapukać. Więc zapukał. Nieśmiało, dwa razy, dość cicho, jakby się lękając. A przecież chyba nie było czego.

[Blenn? Przepraszamy za tak obrzydliwe opóźnienie, nie wiemy, gdzie nam ten czas umknął]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz