sobota, 29 września 2018

Od Aries

Niebieskowłosa odrzuciła kolejny opasły tom o rytuałach przywołujących i przywracających na stertę. Przetarła zmęczone czytaniem oczy i podniosła się znad biurka. Omiotła wzrokiem kartki wypełnione jej notatkami. Skrzywiła się przywołując do głowy poszczególne informacje. Zmarnowała prawie trzy dni czytając te księgi, a praktycznie wszystkie opisane w nich misteria były bezużyteczne. A z pewnością ona nie mogła przystać na to, czego wymagały, aby rzekomo zadziałać. W dużej mierze, do przeprowadzenia obrzędu potrzebna była ofiara z ludzkiego życia. Natomiast ta resztka potrzebowała już nie tyle życia, co ciał by sprowadzić duszę i odnowić ciało wskrzeszanego. Na coś takiego również się nie godziła. A tym bardziej nie potrafiła by spojrzeć smokowi w oczy, gdyby dowiedział się jakim kosztem został sprowadzony z powrotem do świata żywych. Westchnęła ciężko i zgarnęła ciężkie tomiska jeden na drugim. Z trudem je podniosła, wytężając ze wszystkich sił swoje wątłe mięśnie by jakoś je dostarczyć na powrót do gildyjnej biblioteki. Musiała zrobić sobie krótką przerwę od tego wszystkiego. Musiała sobie to wszystko poukładać. Zależało jej na zwróceniu życia Unniasowi. Ale nie teraz. Kiedy odetchnie, na spokojnie pomyśli co robić dalej. Z takim postanowieniem weszła na schody prowadzące do biblioteki.
***
Wybiegła z pokoju przerzucając torbę przez ramię i ściskając notatnik w ręku. Postanowiła wybrać się na wędrówkę do lasu i poszkicować tamtejszą roślinność. Zbiegła po schodach do holu, a stamtąd prosto do ogrodu. Przeszła przez ogródek szybkim, acz ostrożnym biegiem by nie wpaść na jednego z pracujących tam członków gildii. Zwolniła dopiero gdy drzewa zaczęły wokół niej gęstnieć. Wzięła głęboki oddech. Tego było jej trzeba. Chwili wytchnienia od poszukiwań. Chwila na uspokojenie i zebranie myśli. A wszystko po to by mogła odpowiednio przemyśleć co dalej zrobić i zarywać noce w poszukiwaniu informacji z kolejnych ksiąg. Zatrzymała się na polanie w cieniu starego dębu. W zamyśleniu zamknęła oczy i położyła rękę na pniu, po czym zdjęła torbę i rozłożyła się na trawie. Popołudniowe słońce delikatnie przygrzewało, a chłodny wiatr zwiastował nadejście jesieni. Gdy sięgała po torbę przebiegło po niej małe rude stworzonko z puszystą kitką. Dziewczyna poderwała się z głośnym krzykiem wyrzucając przy okazji książkę z torby. Tom upadając otworzył się na dziale dotyczącym chowańców. Niewiele trzeba było, żeby zapomniała się i zniknęła w zapisanych drobnym pismem stronicach.
***
Gdy wchodziła do budynku gildii księżyc wisiał wysoko na niebie. Ale w gabinecie mistrza wciąż świeciło się światło. Dlatego też, Aries od razu skierowała się tam. Praktycznie wbiegła na drugie piętro budynku. Zastukała delikatnie w drzwi i po usłyszeniu mruknięcia zachęcającego do wejścia, otworzyła je powoli.
- Mistrzu? - powiedziała cicho. Mężczyzna podniósł na nią wzrok. - Chciałabym zgłosić misje. Poszukuje kogoś, kto pomoże mi znaleźć chowańca.

<Ktoś chętny?>

środa, 26 września 2018

Od Desideriusa cd Selvyna

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

Przyglądał się uważnie brunetowi, cierpliwie oczekując odpowiedzi, która za chwilę miała paść z jego ust. W tym czasie uśmiechał się łagodnie, opuszkami wciąż gładząc oprawę księgi, czasem nawet zahaczając o nią paznokciami, którymi zdecydowanie powinien się zająć, bo powoli stawały się zbyt długie, by czuć się w nich komfortowo i równie zgrabnie pracować.
A później, jak rozpoczął swój monolog o dziele, które właśnie napastowane było przez zwinne palce zielarza, tak mężczyźnie szczęka, delikatnie rzecz ujmując, opadła, odbiła się z brzdękiem od podłogi i nie miała jakoś ochoty wracać na swoje poprzednie miejsce.
Ale starał się nie dać po sobie poznać, jak na całą sytuację zareagował w środeczku, jedynie wpatrywał się roziskrzonymi oczami w nowo napotkanego osobnika.
Dosłownie każdy, którego jak dotąd spotkał, wprawiał go w zachwyt. Charakterystyczna blizna śniła mu się po nocach, wywołując na czole i zresztą całym ciele, kropelki dobrze znanego potu, który nie zapowiadał niczego dobrego. Szerokie barki stały się obiektem wywierającym na nim niemałe wrażenie, szczególnie w upały, gdzie przekopywały grządki, a teraz również zapragnął zaginąć gdzieś w książkach, bardziej się oczytać i dorównać słownictwem do poziomu Selvyna.
— Jest jednak trochę racji w tym, że po pewnym czasie czytanie zaczyna się nudzić. Co autor miał na myśli widać już po kilku pierwszych scenach, a dalsze perypetie głównych bohaterów raczej chwytają za serce, niż przekazują konkretną ideę. Ale może dość już mojego gadania, za dużo się wypowiadam.
Coeh leniwie kiwał głową, tym razem wlepiając martwe spojrzenie gdzieś w ścianę naprzeciwko. Kiedy zorientował się, o czym tak właściwie powiedział mężczyzna, zaśmiał się delikatnie.
— Lubię słuchać, szczególnie tak melodyjnych i atrakcyjnych wypowiedzi, naprawdę, mówcie śmiało, ja z wielką chęcią zatopię się w słowach — odparł radosnym, może nieco brzęczącym tonem. — I chyba przyznam wam rację, rzeczywiście po chwili zaczyna się robić monotonnie i nudnawo. Jesteście raczej wykształceni, studiowaliście gdzieś? Proszę nie odbierać tego źle, czysta ciekawość, ot co, nieczęsto spotykam się z sytuacją, gdy wiedzą, co czytam.

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

[Selvyn?]

niedziela, 23 września 2018

Od Annabelle cd. Rawena

     Wbrew przewidywaniom Annabelle nie spędziła dużej ilości czasu w samotności w sali wspólnej. Po zaledwie paru minutach, ku jej zaskoczeniu usłyszała obok ucha męski głos. Odwróciła się w stronę przybysza, by od razu rozpoznać w nim drugiego kucharza. Uśmiechnęła się do Rawena grzecznie odpowiadając na jego powitanie. Ucieszyła się na widok ciastek postawionych na blacie. Przez swój niedługi pobyt w gildii zdążyła usłyszeć to i owo, na temat kuchni stojącego przed nią mężczyzny, a nawet spróbować niektórych dań. Jednak na degustacje jego wypieków nie miała okazję. Spojrzała z powrotem na niego i skrzywiła się na widok papierosa w jego dłoni.
- Masz świadomość jak bardzo szkodzi to zdrowiu twojemu i twojego otoczenia? - odezwała się tonem podobnym do matki karcącej swoje dziecko. - Samodzielnie zatruwasz się od środka.
     Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą pewna, że jej słowa nie zrobią dużego wrażenia na kucharzu. Nachyliła się z powrotem nad mapą by po raz ostatni sprawdzić trasę, po czym w końcu ją zwinęła.
- O ile nie będziesz mnie w tym czasie zatruwać byłabym skłonna zgodzić się na twoją propozycję. Cenię sobie dobry stan swoich płuc.
     Schyliła się do ziemi, żeby móc sięgnąć do plecaka. Złapała za jedno ramię i podniosła go stamtąd by móc położyć go na stole i schować do niego mapę. Odsunęła go nieco od siebie i oparła łokcie na blacie, po chwili kładąc na dłoniach podbródek. Skierowała twarz z powrotem w kierunku swojego rozmówcy by przelecieć wzrokiem po nim od góry do dołu. 
- Ile potrzebujesz czasu, żeby się przygotować? - odezwała się w końcu po dłuższej chwili.- Wydaję mi się, że to zadanie może zająć nam dłużej niż jeden dzień, a nawet jeśli nie to mam sprawę do załatwienia na miejscu. Po za tym jeśli idziemy w dwójkę muszę się wrócić do lecznicy bo dodatkowe opatrunki. Wolałabym mieć ich więcej przy sobie w tym wypadku - zrobiła chwilę przerwy żeby się nad czymś zastanowić.- Umówmy się obok bramy.
     Podniosła się ze swojego krzesła zarzucając plecak na ramię. Uśmiechnęła się kolejny raz do mężczyzny by po chwili odmaszerować w stronę schodów prowadzących na górę do lecznicy. Jak można by było się spodziewać zabrania kilku opatrunków nie zajmuje długo, zwłaszcza jeśli wie  się gdzie znajdują się takowe, dlatego po zaledwie kilku minutach Annabelle znalazła się na zewnątrz. Spokojnym krokiem ruszyła do bramy by przysiąść na murku obok. Teraz pozostało tylko czekać na Rawena.

sobota, 22 września 2018

Od Desideriusa cd Selvyna

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

Mężczyzna nie tyle, co się dosiadł, co nawet pozwolił sobie otworzyć usta i poczęstować młodego Coeha krótką wypowiedzią, która, delikatnie rzecz ujmując, nieco zdziwiła i ucieszyła go na tyle, by drgnął na swoim siedzisku i łypnął roziskrzonym spojrzeniem na ciemnowłosego.
— Widzę, że mam do czynienia z miłośnikiem współczesnej dramaturgii — oznajmił błękitnooki, odsuwając powoli krzesło znajdujące się obok Coeha, który to wpatrywał się w niego jak w obrazek, bo ktoś jednak znał tytuł, który dzierżył w dłoni. — Pozwolę sobie się dosiąść — skwitował jeszcze, sadzając szczupły tyłek. Coeh może nieco się odsunął, czując, jak mimo wszystko naruszona zostaje jego strefa osobista. Nie w jakimś szczególnym i nie wiadomo jak potężnym stopniu, jednakowoż dyskomfort się pojawił i nie mógł na to nic poradzić.
Ale jednak nowa twarz, bo jeszcze jak dotąd nie miał przyjemności dojrzeć męża w tutejszej okolicy, zdawała się przyjazna, o raczej stricte pokojowym nastawieniu i przede wszystkim — piekielnie inteligentna, co najbardziej rzuciło się w oczy młodemu Coehowi. Ślepia towarzysza błyskały w tym nadzwyczaj mądrym tonie, przyglądały mu się z wiedzą, która kryła się gdzieś głęboko i świdrowała gówniarza na wylot.
Gówniarza, wciąż tak o sobie myślał, a miał już przecie te dwadzieścia siedem lat. Mógłby w końcu określać się odpowiednio do wieku.
— Nazywam się Selvyn Cadwallader — odezwał się za chwilkę brunet. Chłopaczyna skinął głową, kodując imię i nazwisko, co niejednokrotnie przychodziło mu ze swego rodzaju trudnościami, szczególnie gdy mienie bywało skomplikowane. Zapamiętać takową Kai trudno nie było, krótkie, łatwe, szybko wbija się w głowę, do tego posiadaczka taka charakterystyczna, jednak Von Rafgarel? Długo musiał porządkować myśli, żeby zapamiętać nazwisko Blennena, za co ponownie — miał ochotę się pochlastać i nie był w stanie zerknąć na zwierciadło, czy chociaż taflę jeziora.
— Desiderius Coeh — odparł, reflektując się, że jednak przydałoby się przedstawić. — Cała przyjemność po mojej stronie. — Tutaj przymknął książkę i odłożył ją przed sobą, dokładniej przyglądając się mężczyźnie. — Czy ja wiem, czy miłośnik — zaśmiał się, możliwe, że nieco nerwowo, stukając palcami o okładkę książki. — Czytaliście ten tytuł? Nie wiem, czy istnieje sens kontynuacji, bo już leniwie zaczyna mnie nużyć — dodał, zerkając na lekturę.
Jedno kłamstwo w te, czy we wte. Już szczerze mówiąc, nie miało to dla niego większego znaczenia.

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

[Selvyn?]

piątek, 21 września 2018

Od Rawena cd Annabelle

Dzień Rawen rozpoczął tradycyjnie. To jest wstać wcześniej, rozciągnąć się, ogarnąć z lekka i jazda do garów. Jak zawsze, pracy przy tym nigdy nie brakowało. Zwłaszcza, że gildia liczyła coraz więcej członków, a kucharzy nie przybywało. Ba, bywało tak, że czasem musiał w pojedynkę ugotować jedzenie dla wszystkich. Doliczając jeszcze karne prace porządkowe wlepione za kłótnie z Shinem, młodzieniec przez ostatnich kilka tygodni praktycznie nie miał czasu, żeby zapoznać się z nowymi członkami. W końcu żeby kogoś poznać nie wystarczy po prostu wymienić się imionami, prawda? Dlatego też postanowił w jakiś sposób nadrobić znajomość z różowowłosą panią doktor. Ale najpierw musiał załatwić sobie chwilę wolnego. Na jego szczęście ludzie zaczęli znowu na misje wyruszać i w gildii ruch nieco zelżał. Dlatego też przygotowanie śniadania nie zajęło mu zbyt wiele, choć w głównej mierze była to zasługa starszej kucharki, która w czasie gdy on mył i szatkował warzywa, ona zajmowała się przyrządzaniem zajęczych tuszek.
 Posiłek szybko dobiegł końca. Rawen przyuważył różową postać wychodzącą z sali. Posłał Irinie spojrzenie, na które ta tylko westchnęła zrezygnowana i pokręciła głową zrezygnowana. Skinęła blondynowi, żeby leciał. Młodzieniec wyszedł na szybko zapalić, po drodze zbierając kilka ciastek do pojemnika. Zrobił krótki spacer wzdłuż ogrodu i wkroczył do holu. Wszedł po schodach prosto do lecznicy, lecz znalazł tylko przyczepioną do drzwi notatkę z informacją o nieobecności lekarki z powodu misji. Cóż, będzie musiał czekać, aż pani doktór wróci z wyprawy. Powolnym krokiem zszedł na parter, a stamtąd wkroczył do sali spotkań. Jakież było jego zdziwienie, a zarazem radość gdy ujrzał siedzącą tam kobietę z plecakiem nad rozstawioną na stole mapą. 
- Witam szanowną panią doktor! - podszedł nieśpiesznie do niej z szerokim uśmiechem na ustach i usiadł naprzeciw niej. Kobieta podniosła wzrok znad papieru.
- Ah, Rawen, witaj. - powiedziała dźwięcznie, a na twarzy miała swój zwyczajowy delikatny uśmiech.
- Od dłuższego czasu planowałem się przywitać jak należy, ale brak czasu mi na to nie pozwalał. Tak więc witaj w gildii. - postawił na stole obok mapy pojemnik z ciastkami i uśmiechnął się zachęcająco. Annabelle przyjrzała się pudełeczku i skinęła w podziękowaniu. Blondyn zerknął na mapę i wyciągnął papierosa. - Sama ruszasz na tę misję?
- Mhm. - odpowiedziała myślami pewnie błądząc przy zadaniu którego się podjęła. Kucharz, rozsiadł się wygodniej, włożył papierosa za ucho i pochylił się delikatnie w jej kierunku.
- A co powiedziałabyś na moje towarzystwo w trakcie misji? - wyczekując odpowiedzi zaczął się bawić ogniem z iskrzyka. - Oczywiście się nie narzucam, ale bezpieczniej dla damy będzie podróżować z ochroną.

<Annabelle?>

Od Annabelle

     Tego dnia dziewczyna podniosła się o zaskakująco wczesnej godzinie. Jednak miało to swój powód. Wieczorem dnia poprzedniego, siedząc w sali wspólnej i swoim zwyczajem przeglądając możliwe misje, w końcu znalazła to czego szukała. Zadanie to na pierwszy rzut oka wydawać się mogło zwyczajne i bez żadnego większego znaczenia dla osoby będącej medykiem. Od to znaleźć zaginioną dziewczynkę. Diabeł jednak tkwił w szczegółach. Ostatni raz widziana była z młodą, czarnowłosą dziewczyną. Kobieta również znikła bez śladu przez co od razu padły na nią podejrzenia o porwanie dziecka. I to właśnie ta dziewczyna sprawiła, że Annabelle zainteresowała się tym zadaniem. Jej opis był podobny do osoby na której jej zależało najbardziej. Mogła to być jej Diana. Nie wierzyła w to że mogła porwać dziecko, więc liczyła na to że wbrew podejrzeń rodziców, nie była w to zamieszana.
     Pierwszą rzeczą którą zrobiła Annabelle o poranku, zaraz po przygotowaniu sie do wyjścia, było udanie się do lecznicy. Dotarwszy na miejsce zawiesila na drzwiach karteczkę z informacją o swojej nieobecności. Jeśli ktoś bedzie czegokolwiek potrzebował, zawsze może zgłosić się do drugiego medyka. Chyba że nie jest to rzecz pilna, wtedy może poczekać na jej powrót jeśli zależy mu na poradzie rożowo włosej. Zanim odsunęła się od drzwia sprawdziła czy przyklejona informacja na pewno nie odpadnie po chwili, po czym w koncu szybkim krokiem udała sie do stołówki. Usiadła swoim zwyczajem na miejscu znajdującym się najbliżej kuchni by w oczekiwaniu na posiłek, jak i w jego trakcie, móc prowadzić roznowę z kucharką tam się znajdującą.
     Po skończonym posiłku pożegnała się z kobietą i wróciła w końcu do pokoju zabrać uszykowany poprzedniego wieczoru plecak. Po chwili zastanowienia zdecydowała zabrać jeszcze ze sobą jakiś dodatkowy sweter. Co to za lekarz, który sam ignoruje swoje zalecenia? Będąc tak wyposażona udała się jeszczę na chwilę do sali wspólnej. O tej porze było tam dużo ciszej niż w budynkach z pokojami, gdzie gildia zaczynała się budzić do życia. W sali wspólnej wtedy nie było nikogo, więc Annabelle mogła na spokojnie się tam rozłożyć z mapą i sprawdzić jeszcze raz czy droga, którą wybrała na pewno będzie tą najlepszą.

[Ktoś chętny na wyprawę z Annabelle?]

Od Philomeli cd. Xaviera

Kiedy jej przyjaciel zaczął mówić wskoczyła zręcznie i niemal bezszelestnie na beczkę sadowiąc się niemalże przy swoim mentorze z dawnych lat i delikatnie mrużąc oczy pogrążyła się w coś w rodzaju drzemki. Zresztą rozłożyła sobie nawet na ziemi ciepłe okrycie, aby móc się wygodniej ułożyć. Nawet skrzydłami specjalnie nie zamierzała się przejmować, choć jej piórka mogły drażnić nieco Szarego. Myliłby się jednak ten, kto uznałby pochopnie, iż sylfa nie orientuje się w tym, co dzieje się dookoła niej. Właśnie, dlatego słysząc o proponowanej przez Xaviera kradzieży zerwała się z miejsca i zaprotestowała gwałtownie rozpościerając malowniczo wielobarwne skrzydła, na których natychmiast w półmroku uliczki rozprysły się drgające odblaski latarni.
- Nie będzie żadnych kradzieży
Poczuła na sobie pytające spojrzenia zebranych, jakby właśnie powiedziała coś, co naprawdę odmieniło ich życie nie do poznania. Ostatecznie było to dosyć bliskim prawdy, bo w końcu złodzieje nie zwykli pracować za darmo.
- O to, to – potwierdził wychudzony włamywacz z wysokości beczek. Wszyscy natychmiast skierowali wzrok w jego kierunku, choć w ciemnościach dojrzeć mogli jedynie jego chude, ledwie skórą obciągnięte patykowate nogi pod obszarpanymi nogawicami i nieco przyduże chodaki. Mężczyzna parsknął niczym rozjuszone zwierzę i dokończył. – Nie będzie kradzieży, albo ja nie wezmę w niej udziału. Zawiodłaś mnie Filis… znamy się na tyle długo, że powinnaś wiedzieć, że nie biorę udziału w niczym, co ma jakikolwiek, choćby najmniejszy związek z magią.
- A to dziwne – mruknął Volter podkręcając łobuzersko ciemne wąsiki – a ja żem myślał, że to właśnie magia jakoś trzyma to twoje truchło w kupie
- Te panie szlachcic – wyprysnął nie wiadomo, z jakiego ciemnego kąta Lex – jego prawo wyglądać jak mu się podoba, a ty żeś, co myślał ze jak sobie kupisz modne łaszki to zaraz będziesz coś lepszego. Jest żeś cham i prostak
- Och właśnie i jeszcze zapomniałem wspomnieć, że z tym panem nie współpracuję jak słusznie zauważył przedmówca jest to cham i prostak.
- Cisza! – wykrzyknęła była sylfa olbrzymim prawdziwie głosem przywołując na chwilę wszystkich do porządku. Zasadniczo wszystko, o czym mówił Xavier jest jak najbardziej aktualne, po za jednym szczegółem. Owszem wolno się wam obłowić jak tylko chcecie, ale nie ruszajcie pod żadnym pozorem magicznych artefaktów.
- Boisz się, że nam łapy pourywa – mruknął Dux nie podnosząc się nawet z miejsca – potrafimy być ostrożni. No może po za Volterem, bo ten to jest zwyczajnie chciwy.
- Licz się ze słowami, bo… - obruszył się obiekt przytyku.
- Nie unoś się, bo ci wąsy powypadają – zażartował Lex.
- Dość! – ponownie objęła panowanie nad sytuacją kobieta – międlicie jęzorem po próżnicy gorzej jak baby. Myślicie, że jestem głupiutką trzpiotką. Nie martwię się o wasze śliczne rączki tylko o to by ich nie przyozdobiły śliczne sznurkowe bransoletki jak was aresztują. Wiecie jak ciężko jest sprzedać takie cacka? To sobie wyobraźcie, bo ja nie dopuszczę żeby ktoś znów wpadł na mojej wachcie. Tu jest odpowiedź na twoje pytanie Szary: bierzecie tylko pieniądze, a my harfe.
- A co to za sprawiedliwość? – zapytał nieco jakby trzeźwiejąc Volter.
- Taka ze wiemy jak się z tym obchodzić
- Z twojej gadki wnoszę, że nie zamierzacie tego cacuszka tak od razu sprzedać, chyba ze macie zaufanego nabywcę – wtrącił Lex.
- To nasza sprawa, a nie twoja rybko – szepnęła zalotnie.
- Moje prawo wiedzieć, w co się pakuję – mruknął rozmówca.
- Nie wystarczy wam zaufanie do mnie, ale dobrze, powiem wam jak sprawa się przedstawia. Xavier zdobędzie dla nas zaproszenia, Volter zostanie na dole w Sali balowej, ale za nim… masz może jeszcze ten swój podnośnik, czy jak to tam zwałeś tę korbkę…- mężczyzna skinął głową, więc kontynuowała – dowiemy się gdzie jest halfa i zamontujemy sprzęt. Myślę, że przechowują ja na piętrze. Zrzucimy linę, a tam Lex pomoże Szaremu założyć uprząż, następnie Dux wciągnie go na górę. Volter ty w tym czasie postarasz się wywołać jakieś zamieszanie, żeby nikt nas nie zaskoczył. Razem z Szarym postaramy się jeszcze przejrzeć pozostałe sejfy, jeśli będą i wyrzucimy wam resztę bogactw. Jeśli takowych nie będzie to odpalę wam cos z mojej doli w czasie najbliższej akcji z Hamanem – końcówkę wypowiedziała jakby przez żeby dyskretnie zerkając na towarzysza. Miałą nadzieję, że informacje, czym się zajmuje w wolnym czasie nie dotrą do gildii. Zapadłą chwila ciszy, którą przerwał wreszcie Volter.
- Ja z tobą aniołku choćby na koniec świata
- Sporo ci zawdzięczamy wiec jesteśmy z tobą – wypowiedział się w imieniu swoim i przyjaciela Lex. Tylko Szary ociągał się z odpowiedzią.
- A ty mistrzu? – zapytała.
- Ehhh- westchnął – ktoś musi w tej bandzie mieć głowę na karku. Przypilnuję was przynajmniej, żebyście się nie pozabijali.  
- Wspaniale, zatem Xavier zechcesz nam może powiedzieć, kiedy konkretnie będzie ten bal?

<Xavier?>

czwartek, 20 września 2018

Od Annabelle cd. Selvyna

     Zmarszczyła brwi przeszukując szufladę w której powinny być poszukiwane przez nią lekarstwa. Zamknęła ją by zaraz otworzyć kolejną i kontynuować poszukiwania. W końcu jednak udało się je znaleźć w trzeciej z kolej. Westchnęła ciężko. Następną rzeczą którą musi się zająć po papierach bezie właśnie ta szafka. Musi zorganizować ją w inny sposób, tak żeby się jak najlepiej w tym odnajdywać. Trzymając w dłoni lekarstwo dla mężczyzny wróciła na swoje miejsce naprzeciwko niego. Wysłuchała do końca jego wypowiedzi nie chcąc mu przerywać, po czym wyciągnęła w jego kierunku trzymany lek.
- Powinno ci pomóc uniknąć choroby.- powiedziała podając mu mały słoiczek.- Nieprawdaż? Dużo ludzi właśnie przez to co jest w stanie przetrwać lekceważy te drobne zagrożenia, przez co finalnie kończy się to w taki sposób.- Uśmiechnęła się do niego.- Uczęszczałam na jednej z wielu szkół w Toirie. 
     Wróciła wspomnieniami do nie tak dawnych chwil spędzonych w tym mieście. Nie chciała tam wyjeżdżać. Próbowała przekonać rodziców, żeby zostać w Nalaesii. Mimo wszystko nie żałuje tego, że jej się nie udało. Po dłuższym czasie zrozumiała ze mieli rację. Nie mogli zostaćw tamtym miejscu. Źle wpływało na nich po tych wydarzeniach, a zwłaszcza na nią. Podczas poszukiwań Diany wróciła tam pare razy i za każdym razem przepełniał ją smutek i zwątpenie w to że uda jej się ją odnaleźć. Poruszyła głową jakby chcąc się pozbyć natrętnych myśli i spróbowała przywrócić uśmiech, który zdążył zniknać z jej twarzy.
- A ty? Również wydajesz się być człowiekiem wykształconym. Jaki kierunek ukończyłeś?
     Annabelle przyjrzała się twarzy mężczyzny czego nie zrobiła wcześniej. Po chwili zastanowienia, skojarzyła że chyba nie widziała go wcześniej. Większość członków gildii kojarzyła z widzenia, mimo że nie pamiętała wszystkich nazwisk jednak Selvyn był jej całkowicie obcy. 
- Jestem prawie pewna, że widzę Cię po raz pierwszy. Sama nie jestem tu dlugo ale myślałam, że raczej wiem kto tu jest. Dołączyłeś jakoś w ciągu ostatnich paru dni?

Od Philomeli cd. Ignatiusa

Poniekąd to onieśmielenie sekretarza bawiło ją. Nieprzywykła do mężczyzn, którzy przy byle komplemencie oblewali się truskawkowym rumieńcem i dosłownie nie wiedzieli, gdzie oczy podziać. Owszem większość jej przyjaciół przemytników, choć chwaliła się swymi dokonaniami i starało się zgrywać bohatera przed każdą osobą predestynowaną do noszenia spódnicy przy niej zdecydowanie spuszczali z tonu i wyglądali na nieco onieśmielonych, ale żaden, aż tak. Poprawiła włosy zalotnym ruchem i zapadła się delikatnie w miękki fotel z uśmiechem błogości odmalowanym na twarzy. Nie zamierzała się spieszyć.
- Cóż skoro już pan jest to panowie przodem, choć mimo wszystko nie wydaje mi się żeby ta książka rozwiązała nasz problem
Uniosła drobną dłoń, w której wciąż spoczywała niby-metalowa tabliczka, po której powierzchni prześlizgnęła się wielobarwna lśniąca fala. Jakby jej śladem przeciągnęła palcem po płytce, jakby nagle dostrzegła coś niezwykle zajmującego w tej i tak tajemnicą owianej już dachówce. Podniosła wzrok i natychmiast napotkała pytające spojrzenie sekretarza, który zastygł w pół ruchu z pergaminową kartą w dłoni.
- Chodzi mi o to – wyjaśniła sylfa wstając - że to nie wygląda wcale na taki zwykły metal.
Mina rozmówcy wyrażała zasadniczo wszystko to, co sama miała na końcu języka pod własnym adresem już na końcu języka. W końcu to ona przytargała tą księgę i nawet zaczęła ją już wertować. Pokręciła głową z dezaprobatą niezadowolona sama z siebie.
- A może to ja się mylę… sama nie wiem, ale przejrzałabym jeszcze może coś z alchemii, albo… a może… są tu jakieś książki o smokach? No tak cóż za pytanie…
Zanim skończyła mówić już pędziła w stronę odpowiedniej półki. Może i była tutaj dość dawno i zaniedbała przez swoje obowiązki stałe wizyty, ale książki o magicznych zwierzętach umiała znaleźć zawsze. Można powiedzieć, że była nawet dumna z siebie ze nie potrzebuje tym razem niczyjej pomocy.
- Pilnujesz żebym nie zabłądziła, czy obawiasz się o bezpieczeństwo zbiorów? – rzuciła nawet wesoło w stronę Ignatiusa.
Wyjęła oprawny w skórę tom i przewertowała go szybko i otworzywszy na właściwej stronie podała sekretarzowi.
- Widzisz o to mi chodziło… po prostu zastanawiam się czy to nie zostało wyryte na smoczej łusce. Oczywiście nie mam pewności. Widziałam coś takiego dość dawno i nie takiej wielkości. Zwykle do wykonania jednej karty potrzeba było całego kawałka smoczej skóry, no i przez to były też nieco bardziej giętkie, ale przynajmniej teoretycznie jest to możliwe. Jeśli tak to trzeba by sprawdzić jeszcze ten herb. Może to znak jakiegoś łowcy smoków.
Zerknęła na mężczyznę, któremu wyraźnie umknęła znaczna część wywodu blondwłosej. Wzruszyła ramionami.
- Ja tylko sugeruję, zresztą jak już mówiłam nie znam się na tym, więc wolę zostawić to tobie, a jakby z tym się nie udało to poszukam coś jeszcze o herbach. Myślę, że to także może nas nieco naprowadzić na odczytanie tego pisma. Przypomniało mi się właśnie, iż pod znakiem rodowym często umieszcza się zawołanie… kiedyś chyba widziałam tu taką książkę, która to uwzględniała.
Znów zniknęła między regałami, a kiedy wróciła zastała mężczyznę siedzącego już przy stole. Uśmiechnęła się i dołączyła do niego przeglądając swój tom. Oczywiście szybko siedzenie w jednej pozycji znudziło jej się. Zaczęła, więc wiercić się i obracać jak tylko się dało wreszcie skończyła z książką w ręku wisząc głową w dół, podczas gdy jej nogi spoczywały przewieszone przez oparcie, a niesamowicie długie włosy dotykały ziemi. Podniosła wzrok znad książki i zerknęła w stronę towarzysza.  
- Masz coś? Bo ja chyba coś znalazłam, ale raczej nie za bardzo ci się to spodoba…
Wyprostowała się momentalnie i położywszy tomiszcze na stole zaczęła czytać:
Herb Lishar – zawołanie „Utcumque”, używany jeszcze przed pierwszą katastrofą przez elitarną gildię magów władających magią zwierząt. Zakazany po 1777 roku na terenach wszystkich królestw.
- Więcej chyba nic tu nie ma, ale myślę, że warto byłoby dowiedzieć się czegoś więcej o tej przesympatycznej organizacji. W końcu może przynajmniej dowiedzielibyśmy się, czym grozi odczytanie tego liściku miłosnego od przodków
Uśmiechnęła się, ale sama czuła, że nie do końca udało jej się zamaskować świdrujący w głowie niepokój.  

<Ignatius?>

Od Annabelle cd. Selvyna

     Ten dzień był dla Annabelle jednym z nudniejszych od przybycia do gildii. Od godzin porannych nie wydarzyło się nic co mogłoby przykuć jej uwagę. Mimo że wiele się zmieniło od czasu gdy była dzieckiem nadal nie przepadała za takimi dniami. Zawsze lubiła gdy coś się dzieje, jednak jak na złość nawet za oknem panował spokój. "Następnym razem powinnam wziąć książkę" pomyślała wracając wzrokiem do kartki na której rysowała jakieś wzorki. Teoretycznie mogła w każdej chwili wyjść z lecznicy i udać się do gildyjnej biblioteki. Nikt jej tego zabronił jednak wolała na wszelki wypadek nie opuszczać swojego miejsca. Zawsze ktoś mógł przyjść z czymś pilnym gdy jej nie było. Lepiej dmuchać na zimne.
     Dziewczyna podniosła się ze swojego miejsca. Poprawiając różowe kosmyki, które uciekły jej zza ucha, podeszła do dużej szafy stojącej w rogu pomieszczenia. Powinna w końcu skończyć przeglądać papiery znajdujące się w niej. Urzędowała tu już jakiś czas, ale nadal się za to nie zabrała. Kiedyś w końcu trzeba to nadrobić. Zabrała pierwszą z brzegu kupkę papierów i wróciła do swojego biurka. Odłożyła ją na blat po czym sięgnęła pierwszą kartę z góry i zaczęła czytać. Dzięki temu że zawsze lubiła to robić, czytanie szło jej dosyć szybko i co jakiś czas w pomieszczeniu słychać było szelest przekładanych kartek. W krótkim czasie uporała się daną porcją dokumentów i odłożyła je na miejsce.
     Dosłownie dwie minuty po tym jak usiadła po raz kolejny, w drzwiach pojawił się długowłosy, młody mężczyzna. Przyjrzała mu się dokładnie gdy szedł w jej kierunku. Nie wyglądał na rannego. Uśmiechnęła się do niego i odpowiedziała uprzejmie na przywitanie. Wysłuchała go gdy mówił co mu dolega. Pokazała mu gestem ręki żeby usiadł po czym wstała i podeszła do niego.
- Rozumiem. Zrobię ci szybkie badania i dam ci coś na wzmocnienie - powiedziała.
     Jak powiedziała tak zrobiła. Od razu zabrała się za oględziny. Po chwili oddaliła się od niego by podejść do szafki z różnymi pigułkami i ziołami. Grzebiąc w niej ponownie się do niego odezwała:
- Powinieneś pamiętać że lato powoli się już kończy. Taka pogoda jest najgroźniejsza. Wychodzisz jak jest cieplutko a wracasz zamarzając.


środa, 19 września 2018

Od Desideriusa cd Krabata

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

Czuł się paskudnie z myślą, że tak właściwie, to oglądał Krabata jak jakieś zwierzątko zamknięte w zagrodzie i wystawione dla publiki. Byle nieobeznani z takimi stworzeniami ludzie mogli nacieszyć się widokiem nigdy dotąd niewidzianej istoty, tak orientalnej, wręcz nieuchwytnej dla większości.
Jednak cóż poradzić, jeśli nigdy nie miał okazji zobaczyć kogoś, kto z takim namaszczeniem podchodzi do kolejnych szafek i delikatnie, niezwykle ostrożnie przejeżdża spracowanymi palcami po wyżłobieniach w meblach? Podziwiał go, cieszył się, że ktoś w ogóle się tym zainteresował, że ktoś potrafił dostrzec i dokładniej oglądnąć małe zawijasy, które zdobiły każdą kolejną literkę w każdym kolejnym słowie.
Sam uwielbiał czasem po prostu usiąść i w przerwie od męczącej i monotonnej pracy, która szczególnie go nie radowała, łypnąć szarym okiem w kierunku szaf, popodziwiać staranne szlaczki, zygzaczki i wywijaski, wszystko niby chaotyczne, a jednak utrzymane w pięknej, perfekcyjnej wręcz równowadze. Harmonii, o którą coraz częściej było coraz trudniej.
Założył ręce na piersi, wciąż nie spuszczając uważnego spojrzenia z profilu mężczyzny, który dokładnie lustrował, wydawać by się mogło, że dosłownie każdy milimetr kwadratowy, jaki mógł tylko napotkać.
Coeh uśmiechnął się lekko, ciesząc wzrok widokiem tego, jak na niego patrzył, dość nieporadnego mężczyzny. Przynajmniej takie właśnie wrażenie odnosił, gdy przyglądał się brunetowi.
A jednak, gdy wzrok padał na litery, coś nie grało. Zgrzytało. Głośno i przenikliwie, wwiercając się wręcz w podświadomość Desideriusa.
— Co jest właściwie w tych wszystkich szufladach? — zapytał w pewnym momencie mężczyzna, wybudzając Coeha z dziwnego letargu, w który sam go wprowadził. Potrząsnął szybko głową, doprowadzając się do porządku i przywracając do mentalnego pionu, który zdążył się nieco odchylić w tym krótkim czasie. Rolnik dodatkowo zaszczycił Coeha obszernym ruchem dłoni, chcąc jakby ukazać, że tak, chodzi mu o dosłownie wszystko. — Sam pisałeś te wszystkie tabliczki? Są bardzo ładne…
Chociaż bardzo nie chciał, bo jednak świadczyłoby to o pewnej nieuprzejmości z jego strony, to parsknął dość głośnym śmiechem, kręcąc przy okazji głową i wbijając w męża roziskrzony i przepełniony uśmiechem wzrok.
— Chciałbym, ale niestety, bazgrzę jak kura pazurem — odparł, przypominając sobie wszystkie przepierdziane lekcje kaligrafii prowadzone przez jego dziadka. Nic, a nic mu nie pomogły. Po prostu nie miał tego fachu w dłoni. Paskudne litery, to była domena młodego Coeha, kolejna rzecz, która wyróżniała go w rodzinie, bo jednak wszyscy posiadali piękne, okrągłe i wypełnione różnorakimi zawijasami pismo. — To wszystko już tu było, gdy zdecydowałem się wstąpić do gildii — uściślił, spoglądając na jedną z większych szaf. — A co tu jest? Wszystko dosłownie. Rośliny, suszki, herbaty, zioła, leki jakie, odczynniki, może trochę skał i minerałów, naczynia co do eksperymentów potrzebne. Składzik przeciętnego medyka, zielarza, czy znachora, do wyboru, do koloru. Ale rzeczywiście, tabliczki są naprawdę ładne.

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

[Krabat?]

Od Yuuki cd. Xaviera


Musiała przyznać, że w pewnym momencie jęczenie i stękanie jej kompana zaczęło być nieco uciążliwe. I gdyby wiedziała o tym wcześniej, wybrałaby inne, bliższe miejsce na kontynuacje ich libacji alkoholowej. Z drugiej strony nie zamierzała rezygnować ze swojego pierwotnego planu, dlatego jedyne co zrobiła to posłała piorunujące spojrzenie Xavierowi, skutecznie uciszając go oraz zapewniając, że jeszcze chwila i dotrą do celu. 
- Wszystkie twoje skrytki z alkoholem są tak... trudno dostępne? - zagadnął chłopak, po raz kolejny broniąc się przed uderzeniem gałęzi i w ostatniej chwili uchylając w bok. 
- Cóż, myślałam jeszcze czy może nie dać jakiś demonów czy innych cudów, żeby ich broniły, ale w sumie wystarczą tylko pułapki. 
- Pułapki? - przechwycił Xavier, przystając na moment w miejscu i ewidentnie wahając się czy iść dalej. 
- Daj spokój, nie wykruszaj się. Nie pamiętam czy tutaj coś montowałam, ale jeśli tak to są to tylko trujące strzałki. 
I mówiła całkiem poważnie. A przynajmniej tak wydawało się Xavierowi. Nadal nie ruszając się z miejsca wpatrywał się nieco rozmazanym wzrokiem w krucze skrzydła dziewczyny, które w chwilę później zniknęły za wysokimi zaroślami. Yuuki natomiast nie kwapiła się z wyjaśnieniami tylko żwawo brnęła przed siebie, a kiedy dotarła na małą polankę pośród leśnego buszu przystanęła na środku, podparła się jedną ręką pod bok, ściągnęła brwi i zadumała się głęboko. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby sama zaczęła zastanawiać się nad tym, czy trafiła we właściwe miejsce. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż nagle zrobiła szeroki krok do przodu, potem znowu cofnęła się, dała dwa kroki w bok, znów do tyłu i skoczyła w miejscu, nagle uśmiechając się triumfalnie. Na szczęście Xavier nie musiał oglądać tego przedstawienia i zachodzić o głowę, czy Yuuki na pewno jest zdrowa na umyśle i czy nie powinien tego zauważyć wcześniej, ponieważ kiedy wreszcie postanowił wyłonić się ze swojej teoretycznie bezpiecznej kryjówki ujrzał klęczącą na trawie Yuuki, która grzebiąc w ziemi wyjmowała z niej butelki z rumem. Zaciekawiony i pchnięty nową odwagą podszedł bliżej i zerknął za ramię dziewczyny, spoglądając w okrągłą, małą dziurę w ziemi, w środku której ukryte było kilkanaście butelek rumu. Xavier skrzywił się odrobinę.
- Wiesz, myślałem, że ta twoja skrytka będzie nieco..większa.
Yuuki natomiast, kompletnie niewzruszona, skończyła wykładać wszystkie butelki trunków i z powrotem zakryła dziurę klapą z mchu.
- Pod tobą są jeszcze podziemne tunele, damy radę – powiedziała, po czym uśmiechnęła się szeroko. - I w sumie to nie wiem co tam wcześniej było, ale fajnie nadało się na spiżarnie. A tą dziurę wykopałam sobie jako przystawkę, żeby nie musieć schodzić w dół. Czaisz, ile tam jest schodów? 
I w tym momencie Xavier postanowił już nie dyskutować.

wtorek, 18 września 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa

Nie śmiał nawet wystękać półsłówka, gdy Ignatius niczym natchniony wyrzucał z siebie wyjaśnienia, próbując choć trochę przybliżyć Xavierowi, co się stało. Białowłosy z uwagą przysłuchiwał się tłumaczeniom chłopaka, ale nie przez to, że jakoś się nimi bardziej przejął, tylko młody wypluwał słowa z taką szybkością, że bard musiał się skupić, aby wyłapać z nich właściwą puentę. Jednocześnie próbował również nieco przyjrzeć się czarnowłosemu, a przy okazji nie zdradzić się przez uśmiech, który chciał stłumić, przybierając poważną minę. Ku uldze mógł z radością stwierdzić, że te jego dziwne zabiegi zakończyły się, o dziwo zaskakująco pozytywnie. Obawiał się, że nieodpowiednio skumulowana moc mogła na chłopaka nie podziałać, albo – co gorsza – przynieść skutki całkiem odwrotne do zamierzonych. Nie mówiąc już, że mogłoby mu się stać nawet coś gorszego, z czego już na pewno by się nie wytłumaczył.
Na szczęście do niczego takiego nie doszło, a Iggy wówczas wykazywał niesamowitą energię i chęć do dalszego działania. Chociaż Xavier podejrzewał, że ten zbytni wigor, to raczej zasługa nagromadzonych emocji, niż faktyczny stan. Bard nie musiał być cyrulikiem, żeby zauważyć, jak organizm młodego daje delikatne znaki, że nie do końca obojętne mu są wydarzenia sprzed chwili. Sam zainteresowany jednak zdawał się tego nie odczuwać albo usilnie tłumił te bodźce. Chwiał się na nogach, ale wciąż głupio chciał gonić za złodziejami. Xavier nawet w pewnym momencie zaczął się zastanawiać czy przypadkiem w chwili, gdy go kopnął, ten nie za mocno przyrżnął łbem w bruk.
— Zabrali mi wszystko! — wypluł na koniec, nim jego głos całkiem się podał. Białowłosemu wydało się, że chłopaka momentalnie opuściły siły, jakby z ostatnim słowem wyzbył się energii, która jeszcze przed chwilą mogła go ponieść choćby na koniec świata, albo przynajmniej do miejsca, gdzie zabrali jego torbę.
Widząc to, Xavier wykrzywił twarz w jakimś dziwnym grymasie. Cmoknął z dwa razy ni to próbując się czegoś pozbyć z zęba, ni to rozmyślając nad opowieścią chłopaka. Chwilę minęło, nim zebrał myśli i w końcu się odezwał.
— Wiesz co — Ignatius podniósł z powrotem na niego wzrok, aby po usłyszeniu dalszej części zdania, obrzucić go dziwnym spojrzeniem — Myślę, że na chwilę obecną nabiegałeś się wystarczająco.
— Nie słyszałeś? Zabrali torbę, ukradli dokumenty...
— Oczywiście, że słyszałem, trudno nie było słyszeć.
— Musimy...
— Nic nie musimy — warknął, może trochę zbyt głośno, ale chciał przekrzyczeć sekretarza i zmusić go, aby wstrzymał się z gadką przynajmniej na chwilę. — Teraz to ty mnie posłuchasz. Jeśli chcemy cokolwiek robić, to wpierw musisz się uspokoić. Odpocząć. Ledwo stoisz na nogach i szczerze wątpię, żebyś dał radę choćby przejść metr, a co dopiero gnać za bandą oprychów i to nie wiadomo gdzie. Przyznaj się, że nic o nich nie wiesz oprócz tego, że cię skroili i potraktowali jakąś dziwną substancją. Nie masz pojęcia kim byli, skąd się tu wzięli i dokąd pobiegli. Chyba że ja o czymś nie wiem i w międzyczasie zdążyłeś rozgryź półświatek. 
Oprócz tego małego wybuchu na początku resztę wywodu bard przekazał nadzwyczaj spokojnym tonem, w który jednak przy końcu zaczęła podzwaniać nutka rozbawienia, która w ostateczności zamieniła się w mało taktowne prychniecie. Może Ignatius podjął próby odgryzienia się mu, ale Xavier całkiem je zbył. Machnął ręką i niezrażony kontynuował.
— Nie wiem, czy jesteś świadomy, ale te twoje tarzanie się po śniegu trochę trwało, więc najprawdopodobniej nasze dokumenty są już, cholera wie gdzie. Owszem możesz biec, jeśli dasz radę, ale na niewiele się zdadzą twoje wysiłki. Uwierz nie łatwo tutaj kogoś ot, tak znaleźć, zwłaszcza że ta osoba raczej nie chce być znaleziona. Do takich rzeczy nie podchodzi się w taki sposób. Tu potrzeba planu... ale o takich rzeczach raczej nie powinno się rozmawiać na ulicy.
Odruchowo rozejrzał się po najbliższych kamienicach. Przebiegł wzrokiem po dachach, gzymsach raz czy dwa razy dłużej zawieszając wzrok na ciemniejszym wgłębieniu między budynkami. Wątpił, żeby ktoś ich obserwował, ale dla ukojenia sumienia wolał jednak obadać okolice. Jednocześnie dał sobie chwilę, aby nieco poukładać myśli w głowie. Niby po jego tonie i wypowiedzianych słowach można było stwierdzić, że nie przejął się zbytnio tym incydentem, jednak nie była to w żadnym wypadku prawda. Wewnętrznie wręcz go skręcało ze złości, bo chociaż to Ignatius został napadnięty, to jednak sam się czuł, jak ofiara. Może i to sekretarz miał przy sobie papiery, ale to im obu zlecono misje, więc odpowiedzialny za nie był w takim samym stopniu, jak młody. Oliwy do ognia dolewała także świadomość, że nie tyle co oni zostali okradzeni, ale tym samym mistrz i Gildia, a to już było niedopuszczalne. Xavier mimowolnie warknął pod nosem i odwrócił się w stronę Teroise. Zlustrował go i odwrócił wzrok w stronę, gdzie pod murem leżał śmierdzący płaszcz ledwo widoczny przez poprzyklejany do niego śnieg. Spojrzenie białowłosego zatrzymało się jednak tam tylko na chwilę i wręcz od razu powędrowało gdzieś indziej. Chłopak wolał raczej udawać, że nie wie, co się stało z ubraniem czarnowłosego.
— Wytrzyj nos i spadamy stąd — zwrócił się ponownie do sekretarza. Podszedł do niego bliżej, aby ewentualnie służyć mu ramieniem, gdyby jego mięśnie jeszcze nie uporały się z szokiem — Załatwimy ci jakąś kapotę, a potem odzyskamy papiery.


 Iggy?

poniedziałek, 17 września 2018

Od Krabata cd. Desideriusa

Nie umknęło mu zduszone parskniecie mężczyzny, gdy przytrzymał mu drzwi. Co więcej owy brak wdzięczności zbił go na chwilę z tropu. Nie żeby oczekiwał jakiś podziękowań, wręcz uciekał przed nimi, gdy tylko było to możliwe i tylko potem w swych zawiłych zrzędliwych monologach wyrzekał na niedocenienie. Gdyby tak nagle ktoś pochwalił go, że robi coś dobrze, że swój z niego chłop, że zna się na rzeczy… - najpewniej spłonąłby rumieńcem czerwieńszym od pomidorów, które jeszcze chwilę temu podlewał, skwitował sprawę niewiele znaczącym wzruszeniem ramion i z demonstracyjnym pośpiechem pognał do własnych zajęć nawet, gdyby wcale nie były pilne. Dreptał wiec teraz za swym przewodnikiem z nieokreślonym uczuciem niesmaku. Ostatecznie starał się po prostu być miły i nie chciał nikogo urazić. Dla większości ludzi ciężkie, masywne drzwi głównego wejścia stanowiły nie lada przeszkodę, a on otwierał je bez większego problemu opierając się tylko delikatnie o klamkę. Z zamyślenia wyrwało go skrzypniecie drzwi do pracowni, które właśnie z czarującym uśmiechem otworzył mu zielarz zapraszając do swego małego królestwa. Odpowiedział grymasem przypominającym w jego mniemaniu coś na kształt wdzięczności i stanął w progu rozglądając się, gdzie najlepiej ulokować pakunki, by spełnić wszystkie zalecenia lokatora tego gabineciku. Wreszcie zdecydował się cisnąć je w wskazanym kącie przy samej ścianie. Wyprostował plecy z cichym jęknięciem, które jak większość rzeczy w życiu Krabata więcej miało w sobie przesady niż prawdziwości i przez chwilę z uznaniem podziwiał swoje dzieło, to jest sporej wysokości wierzę ze skrzynek i pakunków pełnych jak sądził drogocennych ziół. Wieleby dał, aby posiąść, choć podstawy wiedzy zielarskiej. Leczenie ludzi sto razy bardziej uśmiechało mu się niż pozbawianie ich życia jakkolwiek marnym i znikomym by było. Wolał jednak zachować na razie te refleksje dla siebie. Wciągnął głębiej w nozdrza duszny zapach pracowni przesycony ostrymi woniami ziół. Czuł się tu prawie jak na łąkach rodzinnego Dagenoris. Podparł się pod boki jak najbogatszy we wsi gospodarz i radosnym wzrokiem badał pastelowe ściany i gładkie drewniane szuflady ozdobione zakrętasami czarnych napisów w podobiznami najprzeróżniejszych roślin. Panował tu niewątpliwie porządek, który tak cenił sobie książę złodziei i przebywanie w miejscu pozbawionym do tego stopnia chaosu istnienia sprawiało mu prawdziwą przyjemność. Nieśmiało jak dziecko pierwszy raz przyprowadzone do świątyni podszedł bliżej do jednej z szafek i ją ostrożnie jakby niewysłowionych świętości dotykał badać napisy pełne ornamentów i zawijasów. Niestety nie wiele nazw zawierało litery jego imienia, stąd znaczna cześć znaków, choć piękna i pociągająca nic dla niego nie znaczyła. Dlaczego ludzie znający alfabet mieli taką manie szczycenia się tą umiejętnością na każdym kroku i przy każdej możliwej okazji. Gdybyż sam znał litery. Westchnął w rozmarzeniu i dopiero po chwili opamiętał się łypiąc z niepokojem na towarzysza, czy przypadkiem niczego nie zauważył. Gdyby znał litery pewnie też chwaliłby się tą wiedza wszystkim i wszędzie. To dopiero musiało być wspaniałe. Brak mu jednak było nauczyciela a sam zbyt był dumny by prosić o pomoc. Wreszcie zdecydowała się przerwać krępującą cisze i zagadnął niby to bez większego zainteresowania, czy choćby cienia nacisku:
- Co jest właściwie w tych wszystkich szufladach?  
Machną ręką w jakimś nieokreślonych kierunkach, bardziej by wyzbyć się gromadzącego się w nim napięcia, niż aby wskazać jakieś konkretne miejsce. Po chwili jakby nie pewny czy rozmówca zrozumiał jego pytanie dodał, wciąż od niechcenia:
- Sam pisałeś te wszystkie tabliczki? Są bardzo ładne…
Zdawał sobie sprawę jak bardzo głupio musi brzmieć i maił tylko nadzieję, iż uda mu się uzyskać odpowiedź, bo wtedy miałby przynajmniej wrażenie, że coś przez to uzyskał, nawet, jeśli stracił nieco powagi. Jakkolwiek się starał w rozmowach z członkami gildii wciąż jeszcze brzmiał jak chłop z pierwszej lepszej wioski pod słońcem. Bolało go to jak bardzo się wyróżnia, ale jednocześnie przez swoją prostotę miał nadzieję ujść zwyczajnej ludzkiej ciekawości i zachować swoje sekrety tylko dla siebie. Ilekroć wychodził z niego wyrobiony w więzieniu ironiczny dowcip zawsze zaczynały się pytania lub przynajmniej pełne zdziwienia spojrzenia. Teraz jednak to on się dziwił i z podziwem spoglądał to na staranne inskrypcję to na domniemanego ich autora.   

<Desiderius>

niedziela, 16 września 2018

Od Soreli cd. Yoruki

Przemoknięta do suchej nitki Sorelia z bólem serca musiała przyznać, że nie tak wyobrażała sobie bohaterstwo. Nigdy nie przyznałaby się do tego otwarcie, ale podziwiała pod pewnymi względami Yorukę. Zazdrościła jej tej swobody bycia, na która sama nie mogła sobie pozwolić i niezwykłej sprawności fizycznej, której nie miała prawa osiągnąć skazana na nudną egzystencję szlachcianki. Z drugiej strony za punkt honoru stawiała sobie nie odstawanie ani na cal od towarzyszki, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że do tych samych efektów dochodzić musi zgoła innymi drogami. Tego wieczora, więc skazana na towarzystwo wspólniczki natychmiast przystąpiła do tworzenia rankingu ich klęsk i powodzeń. Nietrudno się domyślić, że to ciemnowłosa objęła w nim natychmiast prowadzenie zdobywając ostatecznie przedmiot, o który im chodziło. I wszystko byłoby jasnym i rozstrzygniętym, gdyby nie nagły zbieg okoliczności zrządzeniem, którego panienka Acantus wylądowała na wprost swego odwiecznego wroga. W myślach przyznała punkt dla przeciwniczki, że nie dała się podać na deser przeciwnikowi, ale i sobie za zaszczyt poczytała śmiało prowadzoną wymianę zdań. Zresztą bilans klęsk wyrównały nieszczęsne zajścia na maszcie. Dało to jej okazję do dodatkowego zapunktowania samodzielnym wyzwoleniem się z więzów. I być może dobra passa trwałaby nadal, gdyby jej wybawczyni nie zachciało się nagle kąpieli w brunatnych nurtach rzeki.  Koniec końców zremisowały. Obie były potłuczone, zmarznięte i mokre. Bohaterki od siedmiu boleści. 
Mocniej wbiła paznokcie w belkę podtrzymującą pomost i mrużąc oczy wpatrzyła się w gęste zawoje mgły poprzetykane strzępkami dogasającego mącznego pyłu. Niepokój zaciskał dokoła niej swoje zimne, oślizgłe macki. Nigdzie nie mogła dojrzeć Yoruki i pierwszy raz wrodzona czy nabyta zdolność ciemnowłosej do rozpływania się niemalże w mroku zdecydowanie nie ułatwiała sprawy. Musiała zresztą przyznać ze od momentu jej pojawienia się nic już nie było tak proste jak wcześniej. Dopóki pracowała sama poza murami gildii mogła sobie pozwolić na większa swobodę, będąc zależną jedynie od okoliczności z wprawą i wirtuozerią przebierała między różnymi maskami, zmieniała pozy i styl. Teraz zaś nie mogła wprost uwolnić się od wrażenia, że ciągle towarzyszy jej czujne spojrzenie, kogoś, kto obserwuje jej grę od kulisów, kogoś, wobec kogo stare rozgraniczenia na damę i chłopczycę nie mają racji bytu. Nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy właściwie się rozdzieliły, zresztą nie była nawet w stanie powiedzieć, jakim cudem sama znalazła się w tym a nie innym miejscu, jakby ostatnie kilka minut wywietrzało jej zupełnie z pamięci. Oparła się mocniej stopami o drewniany drąg i szeptem zaczęła wołać towarzyszkę. Odpowiedziała jej tylko cisza i stłumiony plusk wody.
Westchnęła i zaczęła nerwowo przeszukiwać wolną dłonią poły sukni. Wiedziała, że poszukiwany przedmiot musi gdzieś tu być. Wreszcie udało jej się natrafić na niewielki podłużny przedmiot, który szybko przytknęła do ust dobywając z niego wysoki kwilący dźwięk przypominający do złudzenia odgłosy wydawane przez niektóre nocne ptaki. Szybko jednak musiała przerwać koncert słysząc ponad głową naglące skrzypienie desek i ściszone głosy oprychów. Zdawało jej się, że cała drewniana konstrukcja drży od gwałtownych uderzeń jej serca, gdy starała się opanować nerwowy oddech i drżenie spowodowane przenikającym, aż do kości chłodem. Nagle z pełnego napięcia skupienia wyrwał ją głośny nieskoordynowany dźwięk, mający w przekonaniu niewidzialnego śpiewaka podobnym być do rybackiej piosenki. Po tupocie stóp zorientowała się, iż także jej przeciwnicy rzucili się zaintrygowani w stronę skąd dochodziło coś, co uchodzić miało za śpiew.- Czołem pracy panowie – usłyszała znajomy głos, w którym tylko ona odczytywała ironiczną nutę. Natychmiast tez do głosu dołączyła rosła męska sylwetka odziana w strój w zupełności uniemożliwiający rozpoznanie twarzy. Wszystko wskazywało na to, iż mimo całej swojej niechęci zastosował się jednak do jej zaleceń.
- Co tu robisz? – mruknął odwieczny wróg Soreli w stronę zakapturzonej postaci.
- A cóż może robić rybak na rzece? Ryby łowię – odparł z tym swoim sztucznym suchym śmiechem – a tak po za tym sami panowie rozumieją zwykła ludzka ciekawość.
- To ty gwizdałeś?
- Ja – odparł bez zająknięcia. Wolała nie wyobrażać sobie nawet miny, która kryła się w cieniu maskującego odzienia. Znała swego „przyjaciela” na tyle dobrze by domyślać się jak wiele kosztować będzie ją ta jego uprzejmość. Trzeba jednak przyznać, że sam plan się opłacił.
- Spływaj stąd!
- Oczywiście panowie tylko gdzieś mi tu chyba sieć się zaplątała. – pochylił się nawet jakby istotnie szukał czegoś w wodzie.
Odczekała jeszcze chwilę, aż głosy na pomoście umilkną zupełnie. I ostrożnie przysunęła się do łodzi.
- Jesteś – westchnęła pod adresem swego wybawcy, ale najwyraźniej jej pełna ulgi i wdzięczności pochwała nie do końca go zadowoliła, bo tylko skrzywił się nieznacznie, przez co szpecące jego twarz blizny zdały jej się jeszcze bardziej odstręczające. Zaraz też wyjaśnił się powód jego kiepskiego nastroju.
- Czy to jest twoje? – zapytał wykręcając stojącej za nim kobiecie dłoń i zmuszając tym samym do upuszczenia sztyletu. Metal uderzył o deski łodzi, a ta zachwiała się lekko, gdy obezwładniona kobieta spróbowała się wyrwać.
- Poniekąd – mruknęła Sorelia natychmiast rozpoznając Yorukę. – Nie mogłeś sam jej spytać?
Zapytała rzeczowo gramoląc się do wnętrza skromnego środka transportu.
- Powiem ci, ciężko się rozmawia z nożem na gardle.
Nawet przy tak kiepskim świetle dostrzegła tryumfalny uśmieszek igrający na wargach szpiegini i czające się w oczach pytanie. Westchnęła i pospieszyła z wyjaśnieniami:
- Wiem, że miałam nikomu nie mówić, ale…
- Wyjaśnisz mi czego nie zrozumiałaś w tym prostym poleceniu – warknęła Yoruka wyraźnei zirytowana. – Nie ufasz mi?
 - Ładnie byśmy wyszły gdybym ci zaufała. Po za tym to tylko Krabat… - tłumaczyła się arystokratka starając się pokryć zmieszanie przepraszającym uśmiechem jak tylokrotnie zdarzało jej się czynić w przeszłości z całkiem dobrym skutkiem.
- No dziękuję bardzo za to „tylko” – wtrącił się mężczyzna wprawnie sterując łodzią.
- No wybacz, że nie przewidziałam, że zechce ci się spadać wrogom pod nogi - kontynuowała wzburzona kobieta.
- Trzeba było tak nie skakać po tym dachu. Zresztą nie kazałam ci ruszać mi na ratunek i nie sądziłam ze zapragniesz nagle kąpieli, która omal nie kosztowała nas życie.
Dyskusja nabierała temperatury, a szpieginie zdawały się zapominać o niezbędnych środkach ostrożności. Emocjonalny szept łatwo mógł przerodzić się w krzyki ściągające niewątpliwie na nie uwagę osób niepożądanych i chyba tylko instynkt przetrwania pozwalał im w porę powściągnąć strumienie wzajemnych zarzutów.   
- Oczywiście panowałaś nad sytuacją i powinnam się nie wtrącać! – wyrzuciła z siebie czarnowłosa patrząc wyzywająco na oponentkę.
- Nie wytrzymałabyś – odparła z pobłażliwym uśmieszkiem arystokratka - Gdyby nie ja pewnie i nasz obiekt obserwacji usiekłabyś na miejscu.
- Tak i byłoby szybciej i skuteczniej. Wrogów się zwalcza a nie zaprasza na popołudniową herbatkę.
- I on jest naszym wrogiem?! On nawet kamizelki sam nie zawiąże bez pomocy służącego.
- Jakby mi to kogoś przypominało… - szepnęła złośliwie.
- On jest za głupi chcę się dowiedzieć, kto mu to zleca
- I jak widać na załączonym obrazku świetnie ci to idzie
- Kłóćcie się głośniej, bo ludzie na brzegu słabo was słyszą. – mruknął Krabat przywołując na chwilę młode kobiety do porządku. - Zaraz skręcimy w stronę wejścia do kanałów.
Na chwilę zapadłą cisza, którą przerwała wreszcie Sorelia zwracając się już nieco spokojniej do swojej towarzyszki:
- Dziękuję, że mnie tam nie zostawiłaś.
<Yoruka?>

Od Alexandry CD Sorelia

Cudne widy opętały umysł i ciało Alexandry. Tańczyły iskierki emocji po jej wspomnieniach a pozytywny, delikatny gorąc ogarniał jej ciało, tworząc tę przyjemną aurę zagrzania pod pierzyną i kocem po wymarznięciu na gryzącym okropnie mrozie. Śpiew zabierał ciemnowłosą wojowniczkę po wszelakich jej wspomnieniach, wywołując w niej najróżniejsze i skrajne emocje; przerażając ją niechcianymi wydarzeniami z przeszłości lub tymi zmyślonymi przez istotę, bądź zachęcając i zapewniając obietnicami bezpieczeństwo i poczucie spełnienia.
Wizje były chaotyczne, ale odbiorcę pochłaniały bez reszty. Te zmyślone przez stworzenie przeplatały się ze wspomnieniami oraz z obrazami jakby pozaziemskiej, niemożliwej do całkowitego pojęcia urody śpiewaczki polnej. Cały świat zdawał się zacieśniać i kumulować w postaci pieśniarki traw i mgieł. Tylko śpiew. Tylko melancholia. Tylko bliskość z tą nieznaną kreacją.
Przez całą tę muzykę wgryzającą się w najgłębsze odcinki mózgu przez uszy, Alexandra zaczęła zatracać siebie. Gubiła się w swojej własnej głowie, gdy próbowała zerwać się pieśni. Podzieliła się jakby na dwie natury: tą, która chciała uciec z tego limbo i na tą, która skusiła się na ucieczkę w obce jej ramiona. Nie była pewna, czy uda się jej zbiec od tych myśli, które przecież nie były jej a wytworem tego może nieziemskiego stworzenia. Była wręcz przekonana, że nie przezwycięży tej szalonej pokusy spokoju i szczęścia, których, ze swoim charakterem i sposobem bycia, nigdy nie zaznała.

Lodowata ciecz ściekała z wystających spod hełmu włosów przez poliki i brodę aż, przemykając się między koszulą pod zbroją, po mostek. Zamrugała wolno parę razy, próbując sobie przypomnieć, gdzież to się znajdowała. Krople wody osadziły się na jej rzęsach, czyniąc je niezwykle ciężkimi do oczywistego użycia — mrugania. Ujrzała mury i Sorelię gorączkowo oczekującą jakiejkolwiek reakcji ze strony giermka. Momentalnie pociągnęła nie w pełni zorientowaną w sytuacji i przytomną Alexandrę w stronę murów i korby zamykającej brona. Chodząca niezręczność przetarła po drodze twarz, by pozbyć się zbędnych śladów wody. Zaczęła szybko opuszczać bramę, przejmując równie prędko atmosferę towarzyszącej jej kobiecie. Usłyszały trzask opadającego odgrodzenia od drogi i mglistych pól.
A wokół trwała tylko pusta cisza...

« Sorelia? || Proszę o wybaczenie. »

Od Ignatiusa cd. Novy

Momentami w jego życiu pojawiała się gigantyczna chęć ukrycia się przed wszystkimi i przeczekania, aż wszystko, co aktualnie się dzieje, przeminie. Tak miał między innymi dzisiaj. Doskonale wiedział, że mistrz wyjechał wieczorem załatwić swoje sprawy. Od jakiegoś czasu opowiadał mu o kolejnym ciekawym przedmiocie, który udało mu się prawdopodobnie namierzyć i znaleźć osobę, która sprzeda mu go po korzystnej cenie. Oczywiście owa rzecz miała ponoć jakieś połączenie z magią, w innym przypadku w ogóle by go nie zainteresowała.
Tradycyjnie też Ignatius miał wrażenie, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Już od dawna w jego głowie zapalała się jakaś lampka, gdy Cervan gdzieś wyruszał. Oczywiście nie zawsze, czasem udawało się wszystko załatwić spokojnie i bez problemów. Jednak zawsze była i ostrzegała chłopaka, że ten wypad może narobić wszystkim kłopotów. No i proszę, tym razem, jak przy większości przypadków, instynkt go nie zawiódł. Pijanego starszego Teroise nie mógł co prawda zaliczyć do najgorszych zakończeń jego wycieczek. Nie był mu też jednak na rękę, szczerze by wolał spotkać trzeźwego mężczyznę, nie zataczającego się po korytarzu i robiącego z siebie... pośmiewisko, jak inaczej można było to nazwać.
Na szczęście takie akcje rzadko wychodziły poza budynek i pozostawały tylko na językach członków gildii. Jeszcze by tego brakowało, że rozeszłoby się to po świecie. Ten niewielki szacunek, którym mogli się cieszyć zgasłby w mgnieniu oka. Już teraz nie zawsze mieli łatwo, były grupy, które mimo nalegań nie chciały z nimi współpracować, gdy oferowali pomoc. Co by się stało, jakby wszyscy się odwrócili? W dzisiejszych czasach, niby spokojnych, lepiej było mieć głównie przyjaciół, nie wrogów.
Chłopak westchnął wracając z kolacji do swojego pokoju. Zdecydowanie miał teraz tylko chęć na odpoczynek. O ile się nie okaże, że na biurku zostawił jeszcze jakieś nieposegregowane papiery, chyba rzucił coś na blat przed wyjściem. Ale wymagało to jedynie wrzucenia do odpowiedniej teczki i szuflady, jeśli pamięć go nie myliła. Wszystko inne, co dziś chciał zrobić, było już załatwione.
Dobrze, że ten dzień okazał się być spokojny, skomentował w myślach. W tym samym momencie jego wzrok padł na niską osóbkę, która pojawiła się nagle tuż przed nim. Rozpoznał ją natychmiast, od Novy jak zawsze biła radosna aura.
- Pan Tius! - Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko na jego widok. - Nie smuć się! Mam coś dla ciebie!
To powiedziawszy szybko wyciągnęła ze swojej torby mały kwiatek i pokazała go Ignatiusowi. Chłopak rozpoznał go po chwili, nie dało się tak po prostu przeoczyć faktu, że był to rumianek. Uśmiechnął się delikatnie i przyjął od niej prezent, w tej sytuacji ciężko było odmówić.
- Dziękuję, jest śliczny - powiedział do małej i przykucnął przed nią, by ich spojrzenia mogły się w miarę zrównać. - Jak ci minął dzisiejszy dzień? Nauczyłaś się czegoś ciekawego u Eurydyka? - Zawiesił się na chwilę, gdy jedna myśl wpadła mu do głowy. -Nie widziałem cię podczas kolacji... mam nadzieję, że to przez przypadek, nie można unikać posiłków.

Nova?

Od Ignatiusa cd. Xaviera

Nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Świat wirował niczym w dzikim tańcu, a kolory przypominały zbitą, poszarzałą masę wszystkiego i niczego. Chłopakowi robiło się przez to z każdą chwilą coraz bardziej niedobrze, a jednocześnie nie do końca to odczuwał. Odnosił wrażenie, że jego myślenie ograniczyło się do jednej tylko czynności, tudzież dalszego biegnięcia za złodziejami. Wskutek tego ciało nie odbierało niczego innego poza wpływem gryzącego zapachu i wzrastającego zmęczenia. Czarnowłosy nic nie mógł na to poradzić. W końcu musiał ich dogonić. Nie mógł odpuścić nie ważne jak bardzo piekło go gardło i bolały nogi. Jeśli ich zgubi nie odzyska dokumentów! A ich kopii na pewno nie dostanie, szczerze w to wątpił. Gonić, musiał gonić tę bandę, póki jeszcze miał na to czas!
I jak na złość nie mógł tego zrobić, poczuł to, gdy po kolejnej próbie wstania ponownie wylądował na zimnej ziemi. Pomimo tego dalej próbował się podnieść, zignorował przez to kompletnie osobę, która przy nim przykucnęła. Jednocześnie ciągle wstrząsał nim ostry kaszel, a uszy dopuszczały do niego ograniczone, przyduszone dźwięki. Te dodatkowo zagłuszane były przez zwariowane bicie jego serca, stawały się przez to całkowicie niezrozumiałe, tak samo jak wypowiadane przez Ignatiusa słowa. Docierało do niego, że ktoś się nim zainteresował, chciał tę osobę więc poprosić, by goniła za bandziorami. Miała większe szanse niż on na dogonienie ich, mogłaby chociaż dowiedzieć się, gdzie mają kryjówkę.
Problem był jeden, owa osoba nie zrozumiała go. Próbowała natomiast czegoś się od niego dowiedzieć, a nie bardzo miał teraz czas na pogaduchy. Nie, on musi iść dalej, za długo tu sobie od tak siedzi. Złodzieje pewnie zdążyli nawet odsapnąć nieco i znów w pełni sił ruszyć dalej! I nikt ich nie gonił, nikt nie miał na oku! Rozpłyną się niczym we mgle i tyle ich widzieli! Bezkarnie sobie zaczną planować kolejne wypady!
Znieruchomiał nagle, gdy ktoś złapał go i postawił na nogi. Ponownie zakręciło mu się w głowie, jednak nie mogło go to zatrzymać, tak samo jak osoba, która go trzymała. Musiał biec dalej, jak dostał okazję! Spróbował zrobić kilka kroków do przodu, ale trzymające go ręce nie rozluźniły uścisku, wręcz przeciwnie, wzmocniły go, chcąc utrzymać Teroise w miejscu. W jakim celu? Czy powinien teraz bezczynnie stać? Nie! Człowieku, zatrzymujesz nie tą osobę, co trzeba! Pomimo tej przeszkody podjął się kolejnych prób wyrwania się, dopóki ktoś nie uderzył go w plecy i znowu nie powalił na ziemię.
Ten upadek całkowicie rozproszył jego i tak marną już uwagę. Stęknął cicho, gdy powietrze uciekło z jego płuc, a chłód zmarzniętej ziemi przeszedł go na wskroś. Nie, zdecydowanie na ten moment jego chęć dalszego biegu przygasła nieco, zwłaszcza, że pociemniało mu przed oczami i miał wrażenie, że widzi ledwie na kilka centymetrów przed sobą. Nie podobała mu się cała ta zwariowana sytuacja, nie mógł się skupić, nie rozumiał, co się wokół niego dzieje. Zupełnie jakby tracił kontrolę nad swoim życiem. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech, który wywołał u niego kolejne zaskoczenie. Mógł normalnie oddychać, nie wyczuwał już tak bardzo tego dotychczas towarzyszącego mu smrodu.
Zignorował przez to, że ktoś przewrócił go na plecy, przypomniał sobie o obecności nieznajomej postaci, gdy ta nagle uderzyła go w policzek. Jęknął na to i zamrugał kilkakrotnie próbując oprzytomnieć. Nawet jeśli mógł już normalnie oddychać, jak przez mgłę zdawał sobie sprawę, że trochę czasu minie zanim narkotyk całkowicie przestanie na niego działać. Takie były uroki dużych dawek takich substancji. Na pewno kilka minut nie starczy, by mógł stwierdzić, że znów jest w pełni sił i jest gotów do działania. Powinien był wcześniej od razu zdjąć z siebie płaszcz, mógłby wtedy dalej gonić bandziorów.
Odczekał króciutką chwilę po czym ponownie otworzył oczy i zaszokowany stwierdził, że czuje się stokroć lepiej. Nie, na pewno mu się nie przewidziało, jego umysł znów był jasny, nie czuł żadnego otumanienia. Efekt substancji minął tak szybko? Czy może tak naprawdę to nie była chwila, tylko spędził na takim leżeniu ponad pół godziny? Zasnął przez przypadek, czy coś? Nie, ktoś na pewno zwróciłby uwagę na osobę leżącą na środku uliczki, a coś mu podpowiadało, że nikt go nigdzie nie przenosił.
- Xavier! - Ignatius, zapomniał o tym dziwnym fakcie, gdy zauważył kucającego przy nim barda i zerwał się na ten widok do pozycji siedzącej, czego w tym samym momencie pożałował. Zawroty głowy nie były tak silne jak chwilę temu, ale dały o sobie znać. -Tsk... - jęknął i przyłożył dłoń do skroni.
- A może byś tak maratończyku zwolnił i wyjaśnił łaskawie, w jakie szambo przyszło ci wpaść? - prychnął towarzysz chłopaka nie odrywając od niego wzroku. Teroise ledwo go usłyszał, jednak zignorował ten fakt na ten moment, były ważniejsze sprawy do załatwienia.
- Nie ma czasu! - Czarnowłosy machnął ręką i podjął próbę wstania starając się zignorować dygoczące lekko, obolałe nogi. - Musimy gonić złodziei! Nie mogą nam uciec, rozumiesz! - Zerknął na białowłosego, a w jego oczach nie dało się nie zauważyć rosnącego zdenerwowania i paniki. - Wysadzili budynek, wykorzystali zamieszanie by okraść ludzi i uciekli! Straż próbowała ich gonić, ale nie mieli szans, nie ze swoimi zbrojami, gdy tamci w lekkich ubraniach biegli. Jeszcze ten narkotyk, muszą go mieć w co najmniej połowie swoich bomb. Otumanili tym tłum, mocniejszej dawki użyli na strażnikach. Sprytne, zgubili dzięki temu ogon i mogli w spokoju dobiec do swojej kryjówki, nic dziwnego, że ten numer ciągle im się sprawdza - spróbował nakreślić Delaneyowi sytuację nie przestając w międzyczasie gestykulować. - Nie wiem, co to za mieszanka, ale bez wątpienia muszą mieć w grupie zielarza lub alchemika. Albo obydwu, kto wie. Działają bardzo sprawnie, żadnego potknięcia, wszystko wykonane wedle starannie wykonanego planu. Niczym profesjonaliści, dziw, że nie wykorzystują swojego zgrania w czymś przydatniejszym. - Iggy zaciął się na chwilę i stanął chwiejnie na nogach. Odnosił wrażenie, że każdy jego kolejny krok niesie ryzyko spotkania się ponownie z ziemią. - Mniejsza! Trzeba ich gonić! Zabrali mi torbę! Miałem w niej pieniądze i dokumenty, które mieliśmy odebrać! I przepustki! Zabrali mi wszystko! - Głos sekretarza załamał się gwałtownie, gdy ostatecznie zdał sobie sprawę jak bardzo zawalił. Jednocześnie skulił się i zadrżał, gdy poczuł na twarzy i ramionach podmuch chłodnego wiatru. Zdał też sobie teraz sprawę, jak bardzo boli go podrażnione od ciągłego kaszlu gardło. 

Xavier?
Ja nie wiem, co ty knujesz, ale wiem, że knujesz
Na ten moment zostaniesz opiekunką spanikowanego dziecka :v

sobota, 15 września 2018

Od Desideriusa

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

Prawdopodobnie po terenach całej gildii zdążyła zostać rozsiana plotka o niejakim lenistwie ze strony Desideriusa. Bo raz poprosił o pomoc kogoś, komu ciężar nie wyrwie rąk, pozostawiając jedynie radośnie sterczące obręcze barkowe, tak?
Najwidoczniej tak i tego mu się nie chwaliło. No cóż, uznał po cichu, że może jednak to znak, żeby zacząć przykładać się do ćwiczeń, ba, żeby w ogóle zacząć jakieś wykonywać i może popracować nieco nad marnie wyglądającą tkanką mięśniową, szczególnie w górnych partiach ciała. Nogi były w stanie przejść, były dość silne, pozwalały na szybkie, zwinne ruchy, nawet jeśli ucieczka, czy skoki przez nie wiadomo jakie przeszkody nie były mu szczególnie w życiu potrzebne. Ot, taki fant genetyczny, tylko co z takim zrobić? Startować w pseudo turniejach dla najlepszego skurczysyna, który to jak głupi będzie zapierniczał przez pół wsi dla czerstwego bochenka chleba i zupy, która przy grochowej to chyba tylko stała? Może zacząć kraść lipne, podsuszone, albo zgniłe marchewki, a później wiać przed spuszczonymi z łańcuchów psami?
Dwa i pół kilometra sprintem. Z przeszkodami! Bo czemu by nie. W końcu ruch to zdrowie, nieprawdaż?
A później kończą z połamanymi nogami, naciągniętymi mięśniami i wiecznym bólem w krzyżu. Takie to, to zdrowie. Nigdy nie wierzył w brednie, które sprzedawali mu na każdym kroku, już wolał siedzieć w nieszczęsnych ziółkach i wdychać dziwne opary, później nie rozumiejąc, jak mu się tak we łbie może kołować. No, a żeby i kołować się przestało, to kolejnych zażywał i tak koło się zamykało, błędnie krążyło, a ten tylko ciężko wzdychał.
Tak, jak teraz, gdy ślęczał nad jakąś ciężką księgą, studiując kolejne akty wypisanych tam sztuk. Nie pamiętał, jak zdobył dzieło, wiedział jednak, że było mu niesamowicie bliskie, a nietypowa dla tego typu lektur oprawa idealnie nadawała się do wmawiania bliskim, że w rzeczywistości najzwyczajniej w świecie spamiętuje kolejne gatunki roślin i sposoby obchodzenia się z nimi.
A gdy ktoś się do niego dosiadł, jedynie pokwapił się na leniwe i dość niechętne uniesienie wzroku, zlustrowanie nowego towarzysza, by następnie ponownie pogrążyć się w dramacie, może potajemnie licząc na to, że siedząca tuż obok persona nie będzie silić się na nawiązanie z nim kontaktu.
Może nieco się bał.
Że wpadnie. Ponownie. Jak śliwka w kompot.
Plum!

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

[Ktoś?]

środa, 12 września 2018

Od Xaviera cd. Philomeli

Nie mógł się powstrzymać drobnego uśmieszku, który wepchał się na jego lico w momencie, gdy Philomela przywołała go. Jak nawet mógł pomyśleć, że zdoła oszukać dziewczynę, której słuch zaliczał się do rzeczy bezdyskusyjnie niesamowitych. Poza tym nie okłamujmy się, ale to nie był jego dzień na tego typu podchody. Może i na co dzień próbował naśladować koci, cichy chód, tak tamtej nocy wypił zdecydowanie za dużo, bo całą rewię psuł fakt, że sapał niczym stary niedźwiedź.
Do umówionego miejsca przybył chwilę przed Volterem, jednak jakby na przekorę postanowił, że wstrzyma się jeszcze chwilę ze swoim wejściem. Gdyby musiałby się z tej decyzji tłumaczyć, powiedziałby, że uczynił to z czystej grzeczności, łaskawie przyzwalając, aby każdy z każdym powymieniał odpowiednie uprzejmości. Prawda, jednak miała inne oblicze i nazywała się po prostu ciekawość. Nie było to wprawdzie zbytnio etyczne, ale w najbliższym czasie nie ma zamiaru mieć z tego powodu wyrzutów sumienia, zwłaszcza że wyłapał jedno czy tam dwa ciekawsze słówka. Jednak przede wszystkim udało mu się nieco przyjrzeć osobom, z którymi przyszło mu się spotkać. Nie ukrywając, ale bard wolał się uprzednio nieco rozeznać, nim dołączyłby do tego posiedzenia, gdzie większość zgromadzonych, to raczej rosłe męże, niż suche trzciny, jak białowłosy. Choć byli znajomymi Philomelii, to jednak wciąż nie mógł być ich pewny w stu procentach. Tak naprawdę jedyną rzeczą, jaką o nich wiedział, to były ich imiona, które cudem wyłapał z rozmowy Fliss z oberżystą, więc spodziewać mógł się po nich wszystkiego. Może przy karczemnym kontuarze byliby niesamowitymi druhami, ale w tamtej chwili i w tamtym miejscu mroki uliczki rzucały na ich twarze dziwne cienie.
— Zarzekam, że wszystko ze mną w porządku — odparł chłopak, odrywając się od kamiennej ściany — A poza tym ile wina w głowie, tyle prawdy w słowie.
Postąpił w okręg, które wyznaczył blaski księżyca, po czym lekko się skinął głową, ale była to raczej zbyteczna uprzejmość, bo wątpliwe, żeby ktokolwiek nawet to dojrzał w tym słabym świetle.
— Jak zapewne słyszeliście, jestem przyjacielem oto tej damy i nazywam się Xavier.
Zaczął, może nieco z mozołem, jakby odwlekał przejście do najważniejszych sprawach. Coś go dziwnego blokowało, aż można było pomyśleć, że ma tremę. Oczywiście sam by się do czegoś takiego nie przyznał przez bardzki honor, jednakże nie zmienia to faktu, że przez spojrzenia tych jegomości zaczął z jakąś większą dbałością dobierać słowa. 
A może po prostu potrzebował jakiegoś impulsu czegoś, co zmusi go do gadania. Na przykład stwierdzenie, w którym podrygiwała namacalna nuta zdenerwowania:
— Doskonale, wspaniale, ale chyba mam prawo wiedzieć, po co mnie, nas tu ściągnęliście — burknął jeden z mężczyzny, na co chłopak skrzywił się lekko.
— Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze — odwarknął Xavier, ale szybko odchrząknął, pozbywając się negatywnego tonu — Zgaduje, że nazwisko LaMarche nie jest wam obce. Jeśli nie mieliście z nim dotyczenia bezpośrednio, to na pewno nie raz słyszeliście o jego majątku. Majątku, którym uwielbia się chwalić.
Opowiedział im pokrótce o balu, a także o towarzyszącym mu licytacjom, właśnie głównie skupiając na tej atrakcji, jakby czując, że potańcówki raczej nie są w ich stylu, a przynajmniej większości. Tak naprawdę przekazał im to prawie to samo, co Philomeli we Wspólnej Sali, lecz specjalnie pomijając kwestie, które bezpośrednio dotyczyły Gildii i jej interesów. Kompletnie nie poczuwał się w obowiązku, aby tłumaczyć, po co im ten przedmiot dla kogo i w jakim celu.
— Czyli chcesz nas wykorzystać, żeby podwędzić rozkapryszonemu magnatowi jedną z jego zabawek?
— Oczywiście — białowłosy odpowiedział spokojnie, lecz z jakimś dziwnym uśmieszkiem — Tylko nie nazwałbym tego wykorzystywaniem
— A czym? 
— Wykorzystywanie byłoby w momencie, gdybym namówił was na charytatywne działanie, albo obiecał wam coś z góry, a potem wyłgałbym się z tego. Ja nic wam nie zapewniam, ale za to wskazuje palcem na niepowtarzalną szansę. Wspominałem, że będzie tam hucznie i szumnie, co automatycznie zobowiązuje do pewnych rzeczy i chyba nie muszę mówić, że nasza fujarka nie będzie tam jedyną rzeczą wystawioną na ekspozycje. Panowie, myślę, że trudniej o większą okazję.


 Philomelia?
To w założeniu miało być lepsze, przepraszam. ;;

W pogoni za utraconym

Autor: GrellSutcliffDrawLuv

Annabelle Maisonneuve | 13 IX 1768 19 lat |
| Dziewczyna | Nalaesia | Medyk |

Annabelle jest drobną i niewysoką osobą przez co wydawałoby się, że łatwo ją zwyczajnie pominąć. Jednak pozory mylą. Jej długich, różowych włosów nie sposób nie zauważyć gdy przemyka po korytarzach. Przeważnie ubrana jest w różnokolorowe sukienki na które narzuca biały fartuch. Codzienny strój dopełniają okulary noszone podczas pracy. Kiedy już pani doktor wyściubi nosa w celu wykonania jakiegoś zadania z kimś kto woli zabrać ze sobą medyka zamienia swoje sukienki i fartuch na najzwyczajniejsze spodnie i bluzki.



"Będziemy przyjaciółkami już na zawsze, prawda?"


Różowowłosa pochodzi z krainy Nalaesia. Jej rodzinny dom mieścił się niedaleko granicy z Tiedal znajdującej się w niedużej odległości od morza. Jej ojciec był kupcem dzięki czemu mała Annabelle nie mogła narzekać na brak czegokolwiek. Mimo częstych wyjazdów, jej ojciec miewał dla niej czas nawet często a matka była zawsze obok. Dziewczyna od najmłodszych lat byłą ciekawa otoczenia i ludzi. Właśnie ludzie stanowili główny obiekt jej zainteresowań. A co robi ta pani? A po to temu panu? A czemu pan jest taki wysoki? A czemu ta pani ma takie dziwne oko? Na tego typu pytania byli skazani wszyscy mieszkańcy i goście ich domostwa. W końcu Annabelle podrosła na tyle że sama zaczęła szukać odpowiedzi w książkach. Zaczęła również sama wybierać się do pobliskiej wioski obserwować ludzi. Przy którejś z jej wypraw została zaczepiona przez dziewczynkę w jej wieku. Przedstawiła się jako Diana. Szybko się dogadały i spędziły wspólnie cały dzień. Oczywiście umówiły się na następny. I następny. I wszystkie kolejne. Dziewczyny szybko zostały przyjaciółki i dorastały spędzając wspólnie prawie każdą chwilę. Były wręcz nierozłączne. Niestety sielanka nigdy nie trwa wiecznie. Pewnego ciepłego dnia, szesnastoletnia już Annabelle razem z dziewietnastoletnią Dianą, jak zwykle umówiła się w lesie niedaleko wioski by spędzić kolejny dzień razem. W momencie gdy od strony morza zaczęły dochodzić dziwne dźwięki Annabelle nie zdążyła jeszcze wyjść z domu na sporkanie. Nie minęła chwila zanim pojawiło się źródło hałasu. Smoki. Nim ktokolwiek zdążył zareagować wioska została przez nie zaatakowana. Różowowłosa od razu chciała tam biec. Przecież jej przyjaciółka tam była. Niestety została zatrzymana. Razem z resztą obecnych osób została zabrana do piwnicy.
Gdy w końcu z niej wyszli, pierwszym co zobaczyli było to że dom przetrwał. Widocznie smoki nie zainteresowały się budynkiem oddalonym od wioski. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować dziewczyna już biegła w kierunku wioski. Widok który tam zastała był przerażający. Wioska była w ruinie. Budynki dogasały. Jednak nie najbardziej zmartwiło Annabelle. Była to cisza. Nie było słychać żadnych odgłosów ulgi że atak się skończył, żadnych krzyków. Wbiegła do wioski kierując się do dobrze znanego jej domu. Po drodze mijała leżące ciała, na każdy spoglądała z nadzieją że nie będzie to ona. Gdy stanęła u celu nogi się pod nią ugięły. Z budynku nic nie zostało. Nie wie ile stała w tym miejscu wpatrując się w jego ruiny. Późniejsze wydarzenia szybko się potoczyły. Pozostali dotarli do wioski. Rozpoczęły się poszukiwania osób które mogły przeżyć. Nie odnaleziono nikogo kto by przetrwał.



Autor: tobeneep

"Nie ma jej tu, nie mam nawet pewności czy przeżyła, jednak chwilami mam wrażenie jakby była tuż obok. Jakby nie zniknęła nawet na chwilę."

Rodzina Maisonneuve nie pozostała w tym miejscu długo mimo że ich dom był w całości. Ich nowym domem stała się miejscowość mieszcząca się pod stolicą Defros. Tam mimo sprzeciwów Annabelle została odesłana do jednej z tamtejszych szkół. Mimo początkowych niechęci nauka stała się sposobem dziewczyny na poradzenie sobie ze wszystkim. Skupiając wszystkie myśli próbowała nie myśleć o tych wydarzeniach i tym co było z nimi związane. Jednak jedno nie dawało jej spokoju. Była pewna że Diana nie mogła tak po prostu zginąć. Wręcz nie dopuszczała do siebie tej myśli mimo tego że powtarzano jej że to niemożliwe przy przetrwała. Dzięki staraniom naukę udało jej się ukończyć w krótkim czasie po którym postanowiła opuścić rodzinę, by wrócić do Nalaesii. Po pół roku nieudanych prób znalezienia chociażby małego śladu przyjaciółki Annabelle musiała zmienić sposób działania. Przez cały ten czas zdążyła usłyszeć sporo o Kissan Viikset. Postanowiła dołączyć do gildii pewna tego że będąc w szeregach tej gildii szybciej odnajdzie przyjaciółkę.

Autor nieznany


Annabelle zmieniła się. Nie jest już tą bezpośrednią i ciekawską dziewczynką co kiedyś. Teraz jest dużo spokojniejsza. Na ogól jest raczej dla wszystkich miła i sprawia wrażenie przyjaznej. Różowowłosa jest wesołą osobą, na twarzy której przeważnie widać delikatny uśmiech. Jest naprawdę uparta i jeśli czegoś od ciebie chce raczej nie odpuści dopóki tego nie dostanie. Ciężko wyprowadzić ją z równowagi jednak jest jeden temat na który jest wyjątkowo mocno wyczulona. Diana. Jeśli nie chcesz mieć w niej wroga to nawet nie próbuj wspominać że to nie ma sensu lub co gorsze, że na pewno nie przeżyła tego.




Autor nieznany




Różowowłosa jest dobrym medykiem. Jej umiejętności w tej dziedzinie są na dosyć wysokim poziomie jak na jej wiek. W końcu była jedną z lepszych uczennic w jednej ze szkół w Toirie. 
Jednak nie jest to jej jedyną umiejętnością. Jeszcze za czasów szczęśliwych dni z dzieciństwa wraz z Dianą przekonały starszego mężczyznę z wioski który za lat młodości był wojownikiem by nauczył ich walki. Wybraną przez nie bronią był sztylet. Do tej pory nosi przy sobie sztylet który dostała wtedy.





Autor nieznany


✜ Głównym zajęciem Annabelle jest zajmowanie się rannymi i chorymi w lecznicy
✜ Wykonuje questy z innymi i sama jednak głównie te które mogą mieć jakiś związek z Dianą
✜ Hoduje w pokoju aloesa w doniczce z którym czasem rozmawia
✜ Miewa chwile załamania gdy przestaje wierzyć że jej się uda
✜ Pisuje regularnie listy do rodziców żeby się nie martwili








___________________________________________________________________________
Postać można wykorzystywać w swoich notkach

Gdyby ktoś chciał sobie wykorzystać Marcysie i stworzyć Dianę to ja nie mam nic przeciwko a nawet jestem za 😏

W końcu po wielu trudach i mękach udało się.
Oddaję w wasze ręce Annabelle.

poniedziałek, 10 września 2018

Od Newt'a cd. Shinaru

Słuchając Shinaru, miałem wrażenie, że gdybym się chciał czegoś dowiedzieć na czyjś temat, powinienem udać się do niego i chociaż to brzmi, jakby jego wadą było obgadywanie innych, wcale tak tego nie uznawałem. Był po prostu rozgadany i lubił mówić o innych, a raczej o wszystkich. Nie przeszkadzało mi to, tym bardziej, że wolałem się dowiedzieć jak najwięcej o nowym miejscu, skoro mam w nim przeżyć... parę lat. Czy zostanę tu na zawsze? Jeśli wybuchnie wojna, a świat zostanie zniszczony, na pewno tu zostanę. Nie wyprowadzę się też, gdy poczuje tu się na prawdę swobodnie, co będzie bardzo trudnym zadaniem do wykonania. W tej chwili jestem pewien w stu procentach, że z czasem stąd odejdę: nie chodzi tu o niechęć do innych, czy bunt przeciwko temu, że muszą wykonywać polecenia Mistrza - co to, to nie. Nie miałem z obydwoma rzeczami najmniejszego problemu, tym bardziej, że to moje pierwsze dni w tej organizacji. Chodzi raczej o to, że z czasem to miejsce mnie znudzi, a nigdy nie będzie moim prawdziwym domem: a nawet, gdyby tak było, nawet ze swoich czterech ukochanych ścian należy kiedyś wyjść.
Słysząc, jak Shinaru przeprasza za to, że odbiegł od tematu, machnąłem ręką i sadziłem obie za głowę, by się na nich położyć.
- Czasem jak się odejdzie od tematu, znajduje się lepszy - stwierdziłem przymykając lekko oczy. Przez chwilę trwała cisza, poczułem, jak Kim włazi na moją klatkę piersiową, kiedy nieco zniżyłem się ku podłożu, by móc się położyć na trawie, i znajduje sobie idealne miejsce, na odpoczynek.
- Poznałeś kogoś jeszcze, prócz mnie i Vados? - usłyszałem pytanie, na które podniosłem jedną powiekę ku górze i spojrzałem na twarz blondyna.
- Hm... - przez chwilę się zastanowiłem. - Na pewno Theo, w końcu też jest stajennym... - miałem ochotę zapytać, czy chłopak ten jest niemową. Jeszcze ani razu nie usłyszałem chociażby jęknięcia z jego ust, ale nie zadałem tego pytania, ponieważ stwierdziłem, ze byłem tu zbyt krótko, by tak szybko oceniać kogokolwiek. Może on po prostu mało mówi? Jestem pewny, że jeśli nie jest niemową, z czasem się do mnie odezwie: to zapyta, gdzie odłożyłem kosz z zestawem do czyszczenia koni (chociaż zawsze odkładam je na miejsce), czy są jeszcze jakieś marchewki, albo skąd wziął się nowy koń (najmniej prawdopodobne). W końcu musi wypowiedzieć chociaż jedno słowo, czyż nie? - Oraz... oraz... - zatkałem się, nie mogąc sobie przypomnieć dokładnego imienia. - Phil...mo...nella? - zapytałem bardziej sam siebie.
- Philomela - poprawił mnie, na co się uśmiechnąłem. Nie chodziło o to, że imię było brzydkie, czy trudne: ja po prostu nie mam głowy do imion, dlatego nigdy się o nie nie pytam. Albo zrobi to druga osoba, albo wyjdzie to w praniu.
- Właśnie. Nazwała mnie zaklinaczem zwierząt - zaśmiałem się, chociaż miałem świadomość, że właśnie tak uważa większość ludzi. Chciałem jeszcze dodać, że zaprosiła mnie na tresurę jastrzębia, ale wtedy byłaby duża możliwość, że musiałbym zmierzyć się z pytaniem, dlaczego nie skorzystałem, a nie chciałem się tłumaczyć.
- A nie jesteś? - pokręciłem przecząco głową.
- To po prostu wiedza na temat koni - wytłumaczyłem i otworzyłem szeroko oczy, by przypadkiem nie zasnąć. Wpatrzyłem się w liście nade mną, czując szybkie oddychanie lisicy na moim torsie. - Tak więc co masz jeszcze ciekawego do powiedzenia? Rozgaduj się, lubię słuchać, a im więcej będę wiedział o swoim nowym domu, tym lepiej się w nim czuł - powiedziałem, by zachęcić go do gadania i od razu mu przekazać wieść, że z jego ust mogą się wylewać potoki słów, a ja będę nadal słuchał. A co do twojego zwierzątka, chyba będziesz musiał też mu wymyślić rasę, bo to podstawa - zauważyłem przechodząc przypadkiem na temat jego pupila. Shinaru spojrzał na swego towarzysza i się uśmiechnął.
- Chyba będę musiał, jeśli w najbliższym czasie niczego się nie dowiem - stwierdził.
- Dobrze, że ja mam zwyczajnego lisa. Poznawanie tego, czym on by był... jestem po prostu leniwy - by to udowodnić, jeszcze bardziej wtuliłem się w trawę, teraz całkowicie na niej leżąc (wcześniej głowę miałem opartą jeszcze o pień drzewa) i zamknąłem oczy.
- Teraz tak mówisz. Zaśniesz? - pokręciłem przecząco głową, ale szybko otworzyłem oczy. Prawda była taka, że im dłużej miałem zamknięte, tym bardziej robiłem się senny. Podniosłem się na łokciach, dopiero wtedy przypominając sobie i Kim, która obudzona tym wyczynem zleciała ze mnie na kolana. Szybko usiadłem i wziąłem ją na ręce, nim zdążyła ode mnie uciec na parę metrów.
- Przepraszam - podrapałem ją pod brodą, czyli w miejsce, które kochała. - Śpi się w nocy, a ja przygotowałem się na słuchanie o Gildii. Kontynuuj - zachęciłem go ruchem ręki, po czym odłożyłem obok siebie rude stworzenie, które tak czy siak postanowiło ode mnie trochę odejść i położyć się parę metrów przy krzakach.

Shinaru? Wyszło takie... z du**