środa, 31 października 2018

Od Annabelle cd. Marceline

     Westchnęła ciężko. Chyba się nie dogada z Marceline. Plus taki, że nie będą ze sobą spędzać sporych ilości czasu. Ruszyła spokojnym krokiem za nią. Nie rozumiała jej pragnienia by pojawił się wróg. Przecież najlepiej byłoby właśnie gdyby nic się nie działo. W końcu lepiej jest gdy gildia jest bezpieczna i nic jej nie grozi. Szła obok niej dopóki ta nie zboczyła z ich ścieżki.  Wtedy nagle cały spokój nocy został zburzony.
     Po minięciu pierwszego zaskoczenia spowodowanego przemianą towarzyszki różowo włosa biegiem rzuciła się za stworem. Została z tyłu nie mogąc nadążyć za nią. Mimo że jej nie znała czuła przymus by nie odpuścić i gonić oddalające się czarne stworzenie. Nagle zobaczyła chwilowy rozbłysk ognia przy którym zatrzymała się Marceline. Po chwili zmieniła się napowrót w człowieka. Szybko dogoniła ją wołając jej imię. Ignorując jej bluzgi na tajemniczego wroga chwyciała ją delikatnie za dłoń unosząc jej rękę. Sięgnęła wolną dłonią do kieszeni fartucha sprawdzając czy ma przy sobir jakiekolwiek opatrunki. Niestety kieszenie okazały się puste. Puściła jej rękę by urwać w miare czysty fragment materiału. Szybko zrobiła prowizoryczny opatrunek na ręce dziewczyny żeby ograniczyć upływ krwi.
- Musimy iść do lecznicy. Musze zająć się tą raną jak najszybciej - powiedziała różowowłosa do towarzyszki prowadząc ją w stronę budynków.
     Gdy już w końcu dotarły do głównego budynku szybko weszły do pomieszczenia w którym znajdowała się lecznica. Annabelle posadziła Marceline na jednym z łóżek po czym sama zajęła się zapalaniem świec by oświetlić swoje stanowisko pracy. Po zapaleniu wszystkiego udała sie po niezbędne przedmioty. Zaraz usiadła obok niej i w skupiebiu zajęła się jej ramieniem. Po skończonej robocie podniosła głowę by spojrzeć na ciemnowłosą w świetle. Widząc jej twarz zamarła a jej oczy zapełniły się łzami. Nie byłaby w stanie pomylić tej twarzy z nikim innym. W końcu po trzech latach ją spotkała. Paktycznie sama do niej przyszła. Przytuliła dziewczyne płacząc.
- Diana... - wyszeptała ściskając ją mocniej.- Żyjesz. Wiedziałam że nie mają racji i przeżyłaś. Wiedziałam że nie mogłaś zginąć. Wiedziałam że cię znajdę...

Od Annabelle cd. Selvyna

     Annabelle z dużym zaciekawieniem rozglądała się na boki przechodząc przez pracownie. Przy każdym interesującym ją obiekcie zatrzymywała się, by móc sprawdzić czym to jest.
- Nie uważam, żeby było za co przepraszać. Szczerze mówiąc wydaje mi się, że jedynie na pierwszy rzut oka jest bałagan. Jak dla mnie to wszystko jest na swoim miejscu tylko po prostu jest tego dużo. A przynajmniej tak mi się wydaje - powiedziała dziewczyna uśmiechając się do wynalazcy.
     Rożowo włosa porzuciła przeglądanie się zauważonemu w tym momencie przedmiotowi na rzecz tego odkrytego w tej chwili przez Selvyna. Spokojnym krokiem pokonała dzielącą ją od mężczyzny odległość by móc stanąć obok mężczyzny. Przyjrzała się urządzeniu z tej perspektywy by zaraz jednak obejść je dookoła. Zaraz wróciła na swoje miejsce obok niego.
- Tetrackl?- dziewczyna powtórzyła po nim dziwnie brzmiącą nazwę. - Wydaje się to dobrym pomysłem. Z pewnością będzie to wygodniejsze. No i dużo tańsze. W końcu zwierzęta trzeba nakarmić - kiwnęła głową z aprobatą.- Jak myślisz, ile czasu minie zanim będziesz mógł zacząć testować tę rzecz?
     Annabelle nie doczekała się odpowiedzi z powodu nagłego huku który dotarł do ich uszu. Dziewczyna podskoczyła w miejscu zaskoczona i zaraz odwróciła się w tym kierunku dźwięku. Spojrzała pytająco na wynalazce stojącego obok po czym znowu wróciła wzrokiem w poprzednim kierunku. Chwyciła mężczyznę za ramię i pociągnęła go w tamtym kierunku, żeby poszedł z nią sprawdzić co to mogło być. Szybko podeszli do źródła dzwięku żeby zauważyć wielką księgę leżąco na ziemi do góry grzbietem. Różowo włosa wybuchła śmiechem.
- Nie wierze - powiedziała dalej sie śmiejąc.- Wystraszyłam się zwykłej książki.
     Gdy już się uspokoiła zbliżyła się do tomiszcza by zebrać je z ziemii. Nie mogło zostać w tym miejcu bo w końcu to nie jest odpowiednie dla takich przedmiotów położenie. Położyła ją na blacie stojącym w pobliżu i spojrzała na okładkę ciekawa czego może ona dotyczyć.

Od Annabelle cd. Tilly

     Jako jeden z nielicznych medyków z gildii, Annabelle czasem musiała się zajmować rzeczami, które nie koniecznie można by nazwać typowo lekarskimi. Tego poranka dziewczyna podniosła się z łóżka dosyć wczesną porą by zająć się właśnie jedną z nich. Konkretniej mówiąc było to zebranie brakujących lub kończących się już ziół i roślin potrzebnych do przygotowania różnych lekarstw. Różowo włosa dosyć szybko wyszła z budynku w którym znajdowały się kwatery mieszkalne członków gildii i od razu skierowała się w kierunku lasu graniczącego z zabudowaniami. Minęła bez zatrzymywania się ten w którym umieszczona była stołówka z myślą, że szybko poszuka to czego potrzebuje i wtedy już na spokojnie uda się na śniadanie. Z tym postanowieniem weszła między drzewa. Szła przed siebie rozglądając się po podłożu w poszukiwaniu składników. Co jakiś czas udawało jej się przyuważyć jakiś. Wtedy podchodziła do rośliny by schylić się lub kucnąć obok i ją zebrać zabranym nożykiem i włożyć do kosza. Nie zmierzała w żadnym konkretnym kierunku pilnując tylko tego by nie oddalić się zbyt daleko od gildii. W końcu dotarła w okolice placu treningowego co na swoje nieszczęście zauważyła zbyt późno. Przez swoją nieuwagę nie zdążyła zorientować się, że w pobliżu jest ktoś i ten ktoś właśnie trenuje strzelnictwo. Przekonał ją o tym dopiero nagły ból w nodze. Krzyknęła. Mimo bólu musiała pomyśleć trzeźwo. Oparła się o drzewo stojące obok by móc odciążyć nogę. Sojrzała w dół by zobaczyć nieustającą z niej strzałę. Przeklnęła mimowolnie pod nosem i pozwoliła sobie zsunąć na ziemie opierając o to drzewo. Rozejrzała się po okolicy by zobaczyć dziewczynę z łukiem biegnącą w jej kierunku. Jeśli dobrze jej się wydawało dziewczyna miała na imię Tilly. Z jednej strony dobrze że sprawcą był ktoś z gildii i wydaje się, że zrobiła to przypadkowo. Przynajmniej ktoś pomoże jej się dostać spowrotem do budynków. Powinna sobie poradzić z wykęciem strzały jednak nie może tego zrobić tu. Skrzywiła się patrząc na nogę. Rana po strzale na pewno utrudni jej wypełnianie obowiązków. W końcu będzie musiała uważać na kończynę.

poniedziałek, 29 października 2018

Od Tilly cd. Newt'a

Powoli stawiałam krok za krokiem, idąc wzdłuż wąskiej leśnej ścieżki. Wokół mnie widziałam dość specyficzne zjawiska. Grzyby wielkości drzew o dziwnych kolorach. Drzewa, na których wcale nie rosły owoce, a różne przedmioty. Obok mnie co jakiś czas przebiegały parasole, które miały w sobie coś z ptaków. Oczywiście nie mogło zabraknąć gadających kwiatów, które albo w kółko się kłóciły, albo starały się zwrócić na siebie moją uwagę. Znałam tę krainę. Była ona bardzo podobna do tej z „Alicji w Krainie Czarów”. Jednak różniły się one. To była kraina z moich snów. Mimo że tyle razy w niej byłam, to nadal nie do końca wiedziałam, gdzie prowadziła dana ścieżka. Jednak nie przejmując się tym zbytnio, kroczyłam dalej.
- A kogóż to widzą me oczy? - momentalnie zatrzymałam się, słysząc czyjś głos.
Szybko rozejrzałam się wokół. W końcu mój wzrok zatrzymał się na fioletowo-szarym kocie. Był podobny do tego z Alicji, ale… O wiele bardziej mroczny. Jego uśmiech wydawał się taki psychopatyczny. Nadal mnie trochę przerażał mimo tylu spotkań.
- Oh… To znowu ty - powiedziałam dość cicho.
- A spodziewałaś się kogoś innego? - zaśmiał się krótko i zawisł w powietrzu do góry nogami. - A teraz niestety nadszedł już koniec naszego krótkiego spotkania...
Nagle kot zniknął, a jedyne co miała przed oczami to ciemność. Słodki czas snu właśnie się skończył...
~*~*~*~*~*~
Czułam na twarzy mocne promienie słońca. Skrzywiłam się lekko i spróbowałam uchylić powieki. Za jasno. Zaczęłam pocierać palcami oczy, aby chociaż trochę się rozbudzić, i może jakimś cudem przyzwyczaić je do aktualnego oświetlenia. Chociaż to wszystko nie było takie łatwe, patrząc na to, że oczywiście musiała zacząć boleć mnie głowa po mym wczorajszym, genialnym pomyśle. Dopiero po upływie dobrych kilku minut widziałam w miarę normalnie. Jednak coś mi nie pasowało. Rozglądając się wokół, nie widziałam ścian mojego pokoju. Nie rozumiałam, co się dzieje. Gdzie ja się znalazłam? Wtem usłyszałam głośne rżenie konia. Na ten dźwięk wręcz podskoczyłam. W tym momencie wiedziałam już, co to było za miejsce. To musiała być stajnia. Nie było innej opcji. Jednak czemu znalazłam się akurat tutaj? Na to pytanie nadal nie znałam odpowiedzi. Nagle do mych uszu doszedł dźwięk kroków. Nie był on na razie za głośny. Jednak z każdą chwilą wiedziałam, że nieznany mi jak na razie osobnik zbliżał się do miejsca mego położenia. Niepewnie spojrzałam w kierunku, z którego dochodziły owe odgłosy. Czułam się, jakby mnie zamurowało. Zamarłam w miejscu, wpatrując się w jeden punkt. W końcu mym oczom ukazał się blondyn. Dopiero gdy znalazł się bliżej mnie, rozpoznałam w nim Newt’a, stajennego w gildii. Jego wzrok był skupiony na mej osobie. W momencie, gdy znalazł się on przede mną, gwałtownie zerwałam się do siadu.
- Newt co się dzieje? Co ja tu robię? Dlaczego się tu znalazłam? Wiesz może, co się wydarzyło wczoraj? Spałam tu całą noc czy może dopiero teraz tu zasnęłam? - zalałam go falą pytań, a mój wzrok niemalże wiercił w nim dziurę. Wtem znowu usłyszałam rżenie. Tym razem już nie był to tylko jeden koń, a kilka naraz. Momentalnie chwyciłam się za głowę i zajęczałam, czując pulsujący ból. - Boże… Proszę, ciszej… - jęknęłam, mając malutką nadzieję, że zwierzęta jednak mnie posłuchają i uciszą się, chociaż na chwilę.

<Newt?>

niedziela, 28 października 2018

Od Aries cd Blennena

Niebieskowłosa po rozstaniu się z młodzieńcem pobiegła do swojego pokoju szykować niezbędne rzeczy. Przez cały czas uśmiechała się do siebie, zadowolona z faktu, że wojownik zgodził się z nią wyruszyć i to jeszcze tak szybko. Wpadła do pokoju i wyjęła z szafy większą torbę. Upakowała do niej kolejno zapasowe ubrania, kasetkę z czystymi kartkami z naniesioną nań wcześniej siatką kartograficzną, kilka przyrządów pomiarowych, a na sam wierzch wrzuciła dwa grube koce. Zawiązała szczelnie bagaż i odstawiła go pod ścianę przy drzwiach. Powróciła do biurka i do swojej podręcznej torby zaczęła wrzucać najniezbędniejsze rzeczy. Poczynając na swoich dziennikach, przez przybory do szycia i apteczkę, a na moździerzu i niewielkim nożu kończąc. Krótko mówiąc, Aries zabrała tyle rzeczy by być przygotowaną na wszystko, a zarazem tylko tyle ile jest naprawdę niezbędnych. Wyciągnęła swoje ubranie do podróży, które składało się z grubych, mocno przylegających do ciała lnianych spodni ze skórzanymi wzmocnieniami, butów z wysoką cholewą sięgającą do kolan, oraz z mocnej, dobrze dopasowanej skórzanej kurtki. Zgarnęła jeszcze tylko bieliznę i prostą koszulę. Tak przygotowana poszła zażyć luksusu, jakim była kąpiel w gorącej wodzie, a którego nie uświadczy do momentu dotarcia na miejsce. A to oznaczało bowiem prawie tydzień marszu. Po krótkiej chwili zanurzyła się w parującej wodzie. I tak samo jak zanurzyła swoje ciało w wodzie, tak jej umysł zanurzony został w rozmyślaniach dotyczących szczegółów przeprowadzenia wskrzeszenia. Kilka rzeczy nie dawało jej się w pełni zrelaksować. A w szczególności niepokojem napawały ją odniesienia do ofiary i próby czystości. Zanurzyła się całkowicie w wodzie. Starała się odepchnąć od siebie te rozmyślania. Postanowiła rozwiać wszystkie dręczące ją wątpliwości, gdy dotrze na miejsce i popyta się miejscowych. 
***
Dziewczyna wyszła z budynku głównego gildii. Na niebie, mimo blasku pochodni i świec dochodzącego z wnętrza pomieszczeń, dało się dostrzec dziesiątki gwiazd i księżyc w pełni, który jeszcze nie wzbił się zbyt wysoko. Po tym Aries oceniła, że było jeszcze przed północą. Chłodny powiew wiatru zmusił ją do ciaśniejszego opatulenia się kurtką i szalikiem. Poprawiła swoją torbę na ramieniu. Zacisnęła ręce na uchwycie tej większej i ruszyła do bramy na spotkanie ze swoim towarzyszem podróży. Nie wiele musiała podejść by ujrzeć Blennena w towarzystwie dwóch wierzchowców. Podeszła do wojownika omijając zwierzęta łukiem. Czarnowłosy przywitał i ponaglił ją swoim zwyczajowym, oschłym tonem. 
- Sądziłam, że będziemy szli na piechotę... - powiedziała niepewnie zerkając na wierzchowce.
- Z całym szacunkiem, księżniczko, ale tak będzie o wiele szybciej, a ja nie zamierzam spędzić w drodze więcej czasu niż to naprawdę konieczne. - gestem popędził dziewczynę i wskazał na grzbiet mniejszego konia. Niechętnie zbliżyła się do stworzenia i zarzuciła mu na grzbiet torbę, którą następnie przytroczyła do siodła. Wałach był wyższy od niej co najmniej o dwie głowy i niebieskowłosa miała spore problemy z wdrapaniem się na niego. Starania te wywołały na twarzy Blennena cień uśmiechu zmieszany z lekkim niedowierzaniem. - Zgaduję, że nie miałaś nigdy okazji, żeby nauczyć się jeździć, prawda? - Pokiwała nieśmiało głową w odpowiedzi. Chłopak westchnął ciężko i najwidoczniej postanowił przemilczeć tę sytuację. Wziął wodze swojego rumaka i płynnym ruchem wsiadł na jego grzbiet. Spiął konia i ruszył naprzód zostawiając Aries z tyłu. Niebieskowłosa wierciła się i machała nogami próbując jakkolwiek zmusić zwierze do ruszenia się z miejsca. Zawołała w typowy dla siebie, nieśmiały sposób za odjeżdżającym młodzianem. Wojownik prychnął pod nosem z lekką irytacją na twarzy, ale zawrócił. Chwycił wodze konia dziewczyny i narzekając poprowadził ich naprzód. Pani kartograf rzuciła tylko ciche "Dziękuje".
- Skoro wychodzi na to, że mam cię prowadzić księżniczko, to może powiedziałabyś gdzie najpierw mamy się udać?
- W pierwszej kolejność pojedziemy wzdłuż rzeki do portu leżącego przy jej ujściu. - poprawiła się w siodle i podniosła wzrok na Blennena - Mogłabym mieć prośbę? - gdy rozległo się oschłe "Tak" dziewczyna wzięła głębszy wdech na uspokojenie - Nauczysz mnie jak się jeździ konno?

<Blennen? Wybacz takie opóźnienie...>

niedziela, 21 października 2018

Od Desideriusa cd Selvyna

⸺⸺※⸺⸺

I nie przerywał. Nie śmiał nawet uchylić ust, pozwolić, by jakieś niechciane słowo uciekło spomiędzy warg i uderzyło prosto w wypowiedź mężczyzny, zakłócając i wybijając z nadanego przez melodyjne wyrazy rytmu. Zamiast tego dawał mu pole do popisu, pozwalał, by bystre oczęta świeciły się coraz jaśniej, coraz żywszą barwą, samemu nabierając mocniej powietrza w płuca, bo widać, jak cudze łuczywko w głowie się zapala, a i będąc tak blisko, czuł, jak iskra przeskakuje również na niego i powoli roznieca lekko tlący się płomyczek.
Propozycja wizyty wyjątkowo przypadła mu do gustu. Z chęcią poobserwowałby mężczyznę w pracy, popodziwiał to, co jest w stanie zrobić z wiedzą, którą dysponował. Zapewne musiało być to o wiele ciekawsze, niż marne ślęczenie nad roślinkami, licząc na to, że wywar sporządzony został w odpowiednich proporcjach i nareszcie cała maź zmieni kolor na fioletowy, a nie rażący, wręcz agresywny i irytujący fuksjowy. Ile to już zdążył się w swoim życiu nasiedzieć nad tą jedną, jedyną mieszanką, której wytworzenie graniczyło z cudem? I to dla jakich efektów. Szybsze leczenie się złamania. Cóż za pic na wodę, dwa dni w te, czy we w te, co za różnica? Coeh tego nie pojmował, a mimo wszystko zawsze bili się po tę nieszczęsną miksturę, przepychali w kolejkach i ustawiali zamówienia, gdzie uzyskanie specyfiku łączyło się mniej więcej z momentem wyleczenia poobijanej kończyny.
No cóż, jak kto wolał, Desiderius nie miał najmniejszego zamiaru się wykłócać.
Wrócił na ziemię, przyjrzał się mężczyźnie i naprawdę, miał ochotę machnąć niedbale ręką, słysząc jego wypowiedź.
— Jaki znowu brak manier, bywają sprawy ważne i ważniejsze — odparł z delikatnym śmiechem, kręcąc głową. Wszystko idealnie podsumowywało jego zdanie o poruszaniu tematów dotyczących stricte jego osoby. — Marność nad marnościami. Zwykły zielarz, ot co, trudno przyrównywać się do wynalazcy. Zioła zbieram, specyfiki robię, ludzi leczę. Niektórych niezwykle to zachwyca, jednak co mi po tym, skoro sam radości w tym wielkiej odnaleźć nie jestem w stanie? Tego też uciekam się do literatury — tu stuknął palcem o grubą księgę i znowu uśmiechnął się w typowy dla siebie, niezwykle roziskrzony i wręcz jaśniejący sposób. — Zaprawdę, zachwycającymi sprawami się zajmujecie, nie sądziłem, że kiedyś przyjdzie mi posłuchać o takich historiach.

⸺⸺※⸺⸺
[Selvyn?]

sobota, 20 października 2018

Od Rawena c.d. Annabelle

Na wieść, że chodzi o porwanie dziecka, coś w kucharzu drgnęło. Co do tego zajścia miał złe przeczucia. Jeszcze kiedy obracał się w złodziejskich kręgach, miał kilkukrotnie styczność z porywaczami. I nie należeli oni do najprzyjemniejszych osób. Do takich band zazwyczaj należeli brutale i sadyści, ludzie pozbawieni jakichkolwiek skrupułów, jeśli chodzi o pieniądze. A co najbardziej go niepokoiło, to fakt, że nie słyszał by jakakolwiek taka grupa porywaczy wypuściła swoją ofiarę. Szybko podbiegł do różowowłosej pani doktor. Uśmiechnął się do niej i gestem zaproponował, że poniesie jej plecak. Annabelle pokręciła głową.
- Zobaczysz, tak będzie ci lżej i będziemy mogli iść szybciej. - spojrzał znacząco na sporych rozmiarów bagaż lekarki. Dziewczyna tylko podziękowała, uśmiechnęła się i przyśpieszyła kroku zostawiając blondyna z tyłu. Młodzieniec westchnął, po czym podbiegł do niej. Gdy zrównał się z nią nią, wolną ręką sięgnął do kieszeni marynarki po papierosa. Czyn ten wywołał na twarzy kobiety grymas dezaprobaty.
- Prosiłam, żebyś nie palił w mojej obecności. Tłumaczyłam ci przecież jakie to szkodliwe...
- I tak, też zrobię. - poprawił grzywkę, która przysłoniła mu oko. - Zanim zapalę, odejdę na odpowiedni dystans, żeby ci to nie wadziło. Ale na razie, nie zamierzam palić. W końcu tak mi zaleciła pani doktor.- zaśmiał się sprawiając tymi słowami, że lekarka także się uśmiechnęła.
Szli leśnym traktem ciesząc się ciepłymi promieniami słońca, mimo panującej wszędzie jesieni. Czas płynął szybko, a droga upływała na rozmowach o wszystkim i niczym zarazem. Kucharz opowiadał głównie o swoich kulinarnych podróżach i przygodach w trakcie wędrówek po nowe przepisy. Oczywiście pomijał przy tym fragmenty, w których musiał się włamywać i kraść, żeby mieć na owe podróże i niezbędne składniki do potraw.
- Miałeś rzeczywiście interesujące przeżycia! - powiedziała, a burczenie brzucha jej zawtórowało. - Wybacz, od twoich opowieści zgłodniałam.
- W takim razie powinniśmy się zatrzymać i zjeść coś na obiad. Co ty na to, żeby rozstawić się na tamtej polance?  - wskazał wzrokiem na skrawek pustej przestrzeni między drzewami. Nie musiał czekać na odpowiedź. Annabelle pokiwała głową i ruszyła we wskazanym kierunku. - W końcu już mocno po południu i wypada zrobić sobie przerwę na posiłek.
***
Niedługo potem po okolicy rozległ się przyjemny zapach ziół i duszonego mięsa. Rawen zestawił rozgrzaną patelnię z ognia na przygotowany wcześniej duży płaski kamień, po czym zaczął nakładać gulasz do jednego z wcześniej przygotowanych naczyń. Podał różowowłosej dziewczynie miskę, która z wdzięcznością ją przyjęła i od razu zaczęła jeść. Mężczyzna uśmiechnął się na ten widok. Zawsze radość sprawiało mu gotowanie, ale jeszcze większą przyjemność odczuwał widząc, że jego dania smakują innym. Usiadł naprzeciwko pani doktor chwycił za papierosa, którego rano założył za ucho. Już miał go odpalać, gdy doszło go chrząknięcie lekarki, w którym pobrzmiewała delikatna irytacja. Uniósł ręce w przepraszającym geście i wstał. Otrzepał spodnie i ruszył na skraj drobnej polanki. Nim jednak wszedł w gęstwinę, żeby w najdrobniejszym stopniu nie dobiegł do lekarki dym i zapach palonego tytoniu, z tyłu usłyszał brzęk przewracanej patelni i stłumione przekleństwo. Odwrócił się machinalnie i zobaczył jak jeden z dwójki mężczyzn w mocno zużytych ubraniach, trzyma unieruchomioną dziewczynę, a drugi zakradał się do niego. Uwagę blondyna przykuł błysk w dłoni mężczyzny. Trzymał on jeden z cennych noży kucharza.
- Mówiłem ci kretynie żebyś uważał! - warknął bandyta trzymający Annabelle. - Na co jeszcze czekasz?! Atakuj go!
Mężczyzna rzucił się na Rawena unosząc wysoko ostrze. Zamachnął się. Blondyn uskoczył w bok pod ostrzem, znikając tamtemu z pola widzenia. Gdy tylko zbój się odwrócił, zaliczył potężne kopnięcie w podbródek. Upadł oszołomiony na kolana, a broń wyślizgnęła się z jego dłoni. Rawen zapalił papierosa i się głęboko zaciągnął.
- Popełniliście dwa niewybaczalne czyny i jeden bardzo poważny błąd. - wypuścił dym z płuc i uniósł rękę, po czym zaczął wyliczać prostując po kolei palce. - Pierwszy, zmarnowaliście jedzenie. Drugi, napadliście na kobietę. Trzy, zrobiliście to wszystko w mojej obecności. - w jego głosie brzmiał spokojny, głęboki gniew. Gdy skończył mówić, kopnął klęczącego w głowę. Jego szyja wydała nieprzyjemny chrzęst, po czym osunął się nieprzytomny. Mężczyzna który do tej pory trzymał kobietę, otrząsnął się z tego co przed chwilą zobaczył i rzucił się do ucieczki. Młodzieniec jednak mu na to nie pozwolił. W kilku susach doskoczył do bandyty i powalił go na ziemię. Nie zwlekając, pozbawił go przytomności. Poprawił swoją marynarkę i podszedł do pani doktor.
- Wszystko w porządku? - spytał z wyraźną troską w głosie. - Jesteś cała?

<Annabelle?>

piątek, 19 października 2018

Od Marceline cd. Annabelle

- Nie – odpowiedziałam na jej pytanie. - Jestem taka dla wszystkich, więc nie musisz się czuć wyjątkowa – wytłumaczyłam. Zobaczyłam na jej twarzy trochę zmarszczek, które po chwili zniknęły. Widziałam, jak wzięła głęboki oddech i na spokojnie wypuściła powietrze.
- Możesz chociaż zejść? Nie widzę twojej twarzy – nadal zachowywała spokój. Pokręciłam przecząco głową, chociaż nie mogła tego zobaczyć.
- Jest noc, a w nocy wszystko jest anonimowe. Nie wiesz? - prychnęłam lecąc wzdłuż krawędzi, aż w końcu zleciałam z dachu i stanęłam parę metrów od Annabelle, ale dalej będąc w ciemności. - A teraz cicho, trzeba znaleźć jakichś wrogów – powiedziałam i poleciałam w kierunku dróżki między stajnią, a innymi budynkami, nie interesując się drugą osobą. Po chwili różowo włosa dała o sobie znać, idąc za mną.
- Chyba lepiej, by teren był czysty – zauważyła, na co wzruszyłam ramionami. Może to była prawda, ale mi brakowało rozrywki. W końcu dziewczyna zrównała ze mną „krok”, idąc obok mnie.
- Zanudzę się na śmierć – mruknęłam bardziej sama do siebie, patrząc przed siebie. Teren wydawał się czysty, było cicho. Nawet zbyt...
Nagle usłyszałam jakieś poruszenie w krzakach. 
- A może jednak… - ignorując towarzyszkę, ruszyłam w kierunku hałasu ciekawa, czy było to jakieś zwierzę, czy może wróg. Może to był zwykły zajączek, który na mój widok wyzionie ducha? A może jakieś prawdziwe zagrożenie? Wokół nas panowała martwa cisza, szelest sprzed chwili jakby zmył się w powietrzu, a ja przybliżałam się do źródła dźwięku powoli i ostrożnie, chociaż gdybym nawet byłabym żywą elastyczną gumą, nie uniknęłabym ataku. A niestety nie mam najlepszego refleksu.
- Co ty robisz? - usłyszałam głos Annabelle. Będąc blisko rośliny, nawet nie spostrzegłam dokładnie, co się stało. Poczułam nagle ból pod lewym barkiem. Przez chwilę nie kontaktowałam: podchodzę do krzaków, nagle coś z nich wylatuje, a ja czuje przeszywający ból, który miał mi odciąć rękę.
Spojrzałam na strzałę, wbitą w moje ciało. Krew zaczęła wypływać spod drewna, plamiąc moje ubranie. Wtem z krzaków wyłoniła się jakaś postać, która zbliżała się w moim kierunku. Skierowałam na nią przekrwiony wzrok i wydałam z siebie dźwięk podobny do syczenia zmieszanego z rykiem. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Chciałam trafić na coś, co odciągnie mnie od nudnej rutyny, ale nie sądziłam, że na swoim pierwszym patrolu zostanę ranna. To upokarzające...
- Ty ścierwo – czując przypływ wściekłości zamieniłam się niekontrolowanie w potwora. Strzała w porównaniu do mojego ciała była teraz maleńka, tak samo wróg, który widząc moje ostry kły, gotowe rozszarpać go na kawałki, świdrujące oczy próbujące zabić go samym spojrzeniem i szpony, którymi wyjęłam broń, jakby była zwykłą drzazgą, zaczęła uciekać. Odwróciła się do tyłu i ruszyła biegiem. Nie czekając ani chwili ruszyłam za postacią, nie myśląc o ranie, która była schowana pod futrem. Osoba wbiegła w las, a ja zignorowałam drzewa, która pod moim naporem wywalały się na boki. Wyciągnęłam kończynę, by go chwycić. Był tak blisko… Odwrócił głowę i zdążyłam tylko zobaczyć czarne jak smoła oczy, gdy nagle przede mną pojawił się ogień. Po sekundzie zniknął, a razem z nim tajemnicza osoba. Przez parę minut szukałam go w pobliżu, aż w końcu wróciłam do swojej normalnej postaci. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że krwawiłam.
- Marceline! - odwróciłam się w kierunku różowowłosej, która właśnie przybiegła na miejsce zdarzenia.
- Ten skurczybyk uciekł! Jak go znajdę, rozszarpię na kawałki! - krzyknęłam zdenerwowana. 

<Annabelle?>

Od Newt’a cd. Tilly

Pamiętam, że Gildia miała tylko jednego maga: Tilly. Widziałem ją raz, ale zapamiętałem jej fiołkowe oczy i białego kota przy jej nodze. Dlaczego o tym wspominam? Bo spotkałem ją przypadkiem w karczmie.
Nie lubię alkoholu, śmierdzi, jest gorzkie, pali gardło, a ludzie po nim wariują, ale nie chodzi się do karczm na spotkania ze znajomymi, których się nie ma. Piwa też nie pije, smakuje jak przeterminowane szczyny, chociaż jestem do niego lepiej nastawiony, niż do wódki. Więc co zamówiłem? Wino. Czerwone. Gdy usłyszał to barman, był z początku zdziwiony.
- Ludzie tu przychodzą, by się nachlać i może pobić, więc nie mamy na widoku wina. Masz szczęście, że trzymamy jedną beczkę w piwnicy – i dostałem to, co chciałem. Gdy w ręku trzymałem naczynie wielkości połowy kufla, wypełnione po brzegi czerwoną cieszą wstałem i skryłem się w stoliku na rogi, słuchając opowiadań jakiegoś woja, która opowiadał o zamordowanym szlachcicu, przez własnego syna. Zasłuchałem się w opowieści, nie zwracałem uwagi na nowo przybyłych, gdy moją uwagę przykuł głośny śmiech.
To mag z Gildii: zakapturzona Tilly z kotem. Przez chwilę patrzyłem na nią, aż wróciłem wzrokiem do potężnego mężczyzny, wymachującym mieczem: teraz opowiadał o tym, jak syn uciekł z więzienia i dowiódł, że to ich lokaj go wrobił. Woj, który to opowiadał, osobiście stoczył walkę z lokajem.
- Chociaż był chudy jak patyk i ślepy na jedno oko, wywijał mieczem lepiej niż nie jeden z najlepszych wojowników – lekko się uśmiechnąłem. Wypiłem do końca wina i wstałem, mając zamiar odejść, gdy ostatni raz spojrzałem w stronę dziewczyny. Jednak ona zniknęła, a przy drzwiach karczmy stał jej kot.
Chodź - usłyszałem czyjś głos. Na chwilę mnie sparaliżowało, ale gdy zwierzę zniknęło, zapytałem samego siebie, czy ja na pewno nie rozmawiam ze zwierzętami.
Po wyjściu z karczmy usiadłem na wóz, którym tu przyjechałem. Był on zaprzężony w dwa konie, a z tyłu miałem stos siana, ponieważ w stajni się ono skończyło, a nie było wolnego człowieka, który mógłby je przywieźć - misja, czy coś takiego - dlatego musiałem pojechać po nie sam. Ruszyłem za kotem, który zaprowadził mnie do starego dwupiętrowego domu. Widziałem, jak wchodziła do niego dziewczyna. Zawahałem się sądząc, że mam jakieś omamy po winie i powinienem wracać, ale głos znowu się odezwał i kazał mi iść. Stałem przy wejściu, nie wiedząc co robić.
- Nie będę właził do obcego domu – mruknąłem do siebie i ponownie ruszyłem w kierunku Gildii. Ostatni raz rzuciłem okiem na budynek, gdy dostrzegłem na dachu dziewczynę. Pochylała się niebezpiecznie blisko krawędzi. Czy to właśnie po to miałem tu przyjść? By być świadkiem i najprawdopodobniej podejrzanym w sprawie jej śmierci po upadku z dachu?
- Tilly! Co ty robisz?! Złaź stamtąd! - krzyknąłem widząc, jak jej noga znajduje się poza krawędzią.
- Będę latać tak jak ptak! - krzyknęła uszczęśliwiona. Wariatka, zaraz skoczy. Chociaż będzie o jednego pijaka mniej, pomyślałem zirytowany. Było trzeba tyle pić?.
Skoczyła.
Uderzyłem konie lejcami, które ruszyły biegiem. W ostatnim momencie wóz z sianem idealnie pojawił się nad Tilly, która wylądowała na miękkim podłożu i raptownie zasnęła.
- Jaka jest różnica między szalonym, a pijakiem? - mruknąłem sam do siebie, nie znajdując odpowiedzi.
Gdy dojechałem do stajni, odłączyłem od pojazdu konie, przeprosiłem je za tak nagły ruch i oddałem je Theo. Dziewczynę na sianie za to zostawiłem tak, jak leżała, kryjąc wóz pod dach na wypadek, gdyby miało padać. Ja za to ruszyłem do pokoju się przespać.

<Tilly?>

wtorek, 16 października 2018

Od Aries c.d. Selvyna

Szła właśnie do gabinetu Mistrza dowiedzieć się kto, ma jej pomóc w misji. Nie spodziewała się, że Mistrz znajdzie jej kogoś tak szybko. Ledwie po śniadaniu zdążyła się rozstawić w zacisznym placyku za budynkiem, żeby w spokoju poeksperymentować z metalami, a zza jej pleców wyłonił się Ignatius z wieścią o jej zleceniu. Dalej było to zaskakujące, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Pokonała korytarz do drzwi gabinetu szybkim krokiem. Zastukała w drzwi i weszła gdy rozległ się głos Mistrza. 
- Aries, nareszcie jesteś! - powiedział to tonem, który miał ją uspokoić i zachęcić do odważniejszego zachowania. - Zapewne zdążyłaś już poznać Selvyna? Będzie ci on towarzyszyć w trakcie poszukiwań. Mam nadzieję, że się dogadacie. Znajdziesz go w jego pracowni, a teraz wybacz, ale muszę zająć się jeszcze kilkoma sprawami niecierpiącymi zwłoki. - podziękowała Cervanowi po czym wyszła z pomieszczenia. Niebieskowłosa szła w milczeniu rozmyślając o tym jaki będzie jej towarzysz. Z tego co zrozumiała, musiał być jakimś konstruktorem lub uczonym. Ucieszyła ją taka perspektywa. W końcu mógł się okazać także kimś, kto może sporo wiedzieć na temat magicznych stworzeń. Wyszła z budynku i skierowała się do niewielkiego budynku stojącego na uboczu. Zastukała w drzwi i delikatnie je uchyliła. Wślizgnęła się do środka. Jej wzrok od razu przykuł czarnowłosy młodzieniec odziany w eleganckie szaty i roboczy fartuch. Aries machinalnie opuściła głowę gdy tylko napotkała spojrzenie mężczyzny i niepewnie podeszła do stołu warsztatowego i mężczyzny. Widząc jej niepewność uśmiechnął się przyjaźnie.
- Jak mniemam to ty jesteś moją pracodawczynią? - wyciągnął w jej kierunku rękę na powitanie - Selvyn Cadwallder, wynalazca. - Dziewczyna odpowiedziała na uścisk dłoni mężczyzny, który ku jej zdziwieniu był o wiele delikatniejszy niż myślała.
- Aries Bravis... - powiedziała na tyle cicho, że mężczyzna musiał ją poprosić by powtórzyła. Wzięła głęboki wdech na odwagę. - Aries Bravis, gildyjny kartograf... - stała i rozglądała się po pomieszczeniu, nie wiedząc co dalej powiedzieć. Na szczęście młody wynalazca wybawił ją propozycją udania się w nieco mniej zagracone narzędziami miejsce w celu ustalenia szczegółów i wynagrodzenia za zlecenie. - Tak, t-to dobry pomysł.
***
Siedzieli w stołówce czekając na zbliżający się obiad. Selvyn wpatrywał się w notatki sporządzone przez niebieskowłosą. Odłożył kartki na blat stołu i spojrzał na nią.
- I jak rozumiem, ja mam ci pomóc odnaleźć i związać ze sobą chowańca? - pokiwała głową w odpowiedzi. - Masz jakieś pomysły gdzie chciałabyś rozpocząć poszukiwania?
- Nie bardzo... - opuściła głowę. - Myślałam, żeby zbadać ten teren w poszukiwaniu druidów. Może oni by mogli pomóc. - wskazała palcem na wycinek lasu znajdujący się w pobliżu gór na południu Nalaesii.  Czarnowłosy westchnął,
- Mhm, rozumiem. Przynajmniej to jakiś początek. - zerknął jeszcze raz na leżące obok kartki. - A powiedz, nie lepiej by było gdybyś przygarnęła psa? Tutaj napisałaś, że zwierzęta domowe są też swego rodzaju chowańcami, tylko o więziach niższego stopnia.
- Właśnie, a ja poszukuje chowańca o więzi na poziomie duchowym, żeby mógł mi pomagać w trakcie pracy. - wsparła się na łokciu i spojrzała na młodzieńca. - Jeśli chodzi o zapłatę za pomoc, to nie mam zbyt wiele... Mogę, jeśli uznajesz taki środek płatniczy, zaoferować swoje umiejętności przy którymś z twoich projektów. - spojrzała czekając na odpowiedź Cadwalldera.

<Selvyn?>

Od Annabelle cd. Marceline

     Annabelle mimo spędzenia w gildii kilku tygodni, do tej pory nie miała zbyt wielu okazji spotkań z członkami różnych patroli. Za dnia, w trakcie trwania dziennego patrolu siedziała zazwyczaj w lecznicy, czasami udając się do pracowni Selvyna by mu pomóc w czymkolwiek, lub zwyczajnie obserwować jego pracę. Natomiast w nocy, w czasie wyjścia na zewnątrz ich nocnych odpowiedników, spędzała czas u siebie. Pewnie że zamieniła parę słów z każdym z nich jednak na tym znajomość się kończyła. Zresztą ich zadania nie były ze sobą w jakimś szczególnym stopniu powiązane. Wydawałoby się, że jedyne co mogła zrobić by ich wspomóc jest opatrzenie ewentualnych ran. Tym bardziej zaskoczeniem dla niej okazało się pytanie o to czy może zastąpić jedną osobę w nocy, zwłaszcza że miałaby wtedy spędzić ten czas z osobą która dołączyła do gildii jeszcze później niż ona. W sumie jednak właśnie to był powód dla którego się zgodziła. Była ciekawa tej dziewczyny. Nie było jeszcze okazji się zapoznać z powodu przeciwnych godzin ich urzędowania. Różowo włosa spędziła całe do południe i parę godzin południowych w lecznicy tak jak zawsze, z tą różnicą, że wyszła z niej wcześniej niż zazwyczaj. Po wyjściu od razu skierowała się do swojego pokoju. Przecież nie może być nieprzytomna. Z tą właśnie myślą, Annabelle od razu po wejściu do pokoju rzuciła się na łóżko.
     Dziewczyna obudziła się już po zachodzie słońca. Gdy tylko to zauważyła, od razu w panice zerwała się z łóżka. Czyżby się spóźniła? Szybko chwyciła leżącą przy łóżku broń, którą naszykowała wcześniej, po czym wybiegła z pokoju kierując się w kierunku stajni. Będą już niedaleko zwolniła i spokojnym krokiem podeszła już bliżej. Na pierwszy rzut oka okolica wydała jej się pusta jednak zmienił to śmiech dochodzący z dachu. Uniosła głowę w tamtym kierunku by spojrzeć na źródło dźwięku jednak, pozostała ona poza zasięgiem światła. Chciała odezwać się do tej, oceniając po śmiechu, kobiety jednak ona ją uprzedziła na samym początku znajomości obrażając ją. Osobnik z dachu zdenerwował Annabelle. Odpowiedziała twierdząco na pytanie o patrol i zamierzała zwrócić uwagę dziewczynie jednak ta jej przerwała. Tym razem nie zdenerwowało jej to bardziej jak można by się spodziewać z jednego prostego powodu. Zauważyła jak bardzo znajomy jej się wydaje ten głos. Zmarszczyła brwi i skupiła wzrok próbując dostrzec jakieś szczegóły postaci. Była pewna, że musi znać tę osobę. To nie był ten rodzaj głosu, który może mieć każdy.
- Zawsze jesteś taka wredna dla nowo poznanych osób Marcelino?- spytała korzystając z tego że dano jej dojść do słowa. - Jestem Annabelle.

Od Tilly

Od dłuższego czasu miałyśmy wraz z Silver niezłego pecha. Albo w ogólne nie dostawałyśmy żadnych zleceń, albo nie potrafiłyśmy ich wykonać. Ciągle coś szło nie tak. Raz osoba nam uciekła. Innym razem było więcej strażników, niż nam podano i nie dałyśmy im rady. A jeszcze kiedy indziej okazało się, że ktoś nas ubiegł. Chociaż zdarzały się także fikcyjne zlecenia. Kiedy ktoś robił sobie z nas żarty. Te przypadki były najgorsze ze wszystkich. Byłam tym wszystkim naprawdę nieźle zirytowana. Dlatego też wylądowałam w miejscu, w którym na pewno nie powinno mnie być. W karczmie. Przede mną stał kufel z piwem. Był on już w połowie pusty.
- Wiesz, że nie powinnaś pić tego? - usłyszałam obok głos Silver, ale całkowicie ją zignorowałam.
Wiedziałam, że nie był to dobry pomysł, bo miałam naprawdę słabą głowę, ale potrzebowałam teraz tego. Potrzebowałam zapomnieć. Raz po raz popijałam gorzki napój, wpatrując się w jeden punkt na ścianie przede mną. Czułam, jak powoli zaczynało kręcić mi się w głowie. Zaczynałam odpływać. Alkohol krążący w mych żyłach dawał o sobie znać. Miałam stuprocentową pewność, że to się dobrze nie skończy. Ale jak to się mówi. Raz się żyje.
***
Stałam na krawędzi dachu jakiegoś dwupiętrowego domu. Nawet nie wiedziałam jakim cudem się znalazłam w takim miejscu. Jednak mój zamglony umysł kompletnie nie zwracał na to uwagi. Wzrok skupiłam na ptakach latających wokół. Były piękne. Wydawały się takie wolne. Podziwiałam ich zdolności. Wiedziałam, że też tak dam radę. Wierzyłam, że też potrafię latać, tak jak one tylko jeszcze tego nie wiedziałam, bo nigdy nie próbowałam wykorzystać owej umiejętności. Jednak nadszedł czas to zmienić. Zaraz skończę i poszybuję jak ptak. Będę latała pomiędzy nimi. Na tę myśl, na mych ustach pojawił się szeroki uśmiech. Wręcz niektórzy mogliby rzec, że wyglądałam jak szaleniec.
- O boże! Tilly! Co ty robisz?! Złaź stamtąd! - usłyszałam nagle czyjś krzyk. Akurat w momencie, gdy miałam już zrobić krok.
- Będę latać tak jak ptak! - zawołałam i zaśmiałam się, lekko kołysząc na boki przez ilość alkoholu, którą wypiłam tego dnia.

<Ktoś?>

Od Tilly do Annabelle

Był wczesny ranek, kiedy znalazłam się na środku placu treningowego. Na mych plecach spoczywał skórzany kołczan ze strzałami. Palce miałam mocno zaciśnięte na dość sporej wielkości łuku. Kilkadziesiąt metrów przede mną stała tarcza. Wzięłam głęboki wdech i w myślach starałam się przywołać wszystkie sytuacje, kiedy Alexander uczył mnie posługiwania się tą bronią. Obrazy w szybkim tempie przelatywały przez mą głowę. Nauka trzymania łuku i ogólnie posługiwania się nim… Trenowanie strzelania do drzew... Małe próby polowań, które i tak nie kończyły się dobrze... Minęło kilka długich minut, zanim zdecydowałam, że to, co sobie przypomniałam, musi wystarczyć i czas zacząć działać. W końcu nie mogłam tutaj tak stać w nieskończoność. Inni też zapewne wkrótce będą chcieli potrenować. Wyciągnęłam rękę za siebie i jednym, sprawnym ruchem zabrałam strzałę z kołczanu. Ułożyłam ją odpowiednio na łuku, a palcami przytrzymywałam naciągniętą cięciwę. Lekko zmrużyłam jedno oko, wpatrując się uważnie w żółty punkt na tarczy strzelniczej. Chciałam jak najlepiej oszacować trasę lotu. Po chwili byłam gotowa. Oczywiście coś musiało pójść nie tak. W momencie, gdy puszczałam strzałę, usłyszałam jakiś hałas dochodzący zza moich pleców. Automatycznie zrobiłam krok do przodu i padłam jak długa, potykając się o wystający kamień. Dzięki temu strzała poleciała w kompletnie nieznanym mi kierunku, a ja najprawdopodobniej zdarłam sobie kolana i dłonie. Do tego nie musiałam długo czekać, zanim do mych uszu doszedł czyiś krzyk. Najszybciej jak potrafiłam, podniosłam się i spojrzałam przed siebie. No i trzeba by mi nieźle pogratulować. Właśnie wpakowałam się w dość spore problemy. Dlaczego? Niedaleko tarczy stała jakaś osoba, a w jej nogę wbita była strzała. Z tej odległości nie potrafiłam, zbytnio określić kto to był. Szczególnie że obraz przed oczami lekko mi się rozmazywał. Jednak w tym momencie było to mało istotne. Musiałam zacząć działać. Ale… Nie mogłam. Stałam jak zamurowana. Kompletnie nie potrafiłam się ruszyć… nie wiedziałam co robić. W końcu otrząsając się z dziwnego stanu otępienia, momentalnie wystartowałam. Pędem ruszyłam do owego osobnika.

<Annabelle?>

poniedziałek, 15 października 2018

Od Alexandry CD Selvyn

Wpisy Selvyna zostały usunięte z bloga, dostępne są tylko odpisy Alexandry

~*~

Jakież było zdziwienie Alexandry i uradowanie, gdy poruszająca się tajemnica, okazała się człowiekiem i to takim z gatunku sympatycznych, uprzejmych i niewywołujących zawału jej lichego na emocje serca. Kiedy mężczyzna podał swoje miano, dygnęła delikatnie, lecz na tyle lekko, że w ciemności jej towarzysz rozmowy prawdopodobnie tego nie zauważył. Nazwisko miało wydźwięk znajomy, lecz nie na tyle, aby przywołać jakieś wspomnienia, czy emocje, jedynie coś w mózgu rzuciło cień na tę sprawę, przyjmując zamyśloną minę godną filozofa z kciukiem na podbródku.
Gdy jej rozmówca, jak się okazało, pan Cadwallader, zaczął wyjaśniać swoją motywację przebywania samotnie w środku nocy wśród pól jedynie z lampką pełną słabego światła, część zaobserwowanych przez nią zachowań tego człowieka stała się jasna. Ale tylko część i to część wcale niewykluczająca jej wcześniejszych domniemań.
Temat nazwanego przez ów człowieka o płci raczej męskiej mechanizmu tetracyklem wydał się jej czymś arcyciekawym, choć może nie miała umysły tak chłonnego na inżynierię, alchemię, czy zasady powszechnej fizyki, to ta część nauki zawsze miała w jej sercu szczególne miejsce. Bardzo lubiła słuchać rozmyślań swojej starszej siostry, gdy obie były młodsze, a serce i umysł Derril nie był jeszcze zajęty zapewnionymi później przez rodzicielkę i ciotki poszukiwaniami męża, a później obowiązkami żony. Derrila, gdy była jeszcze panną, zapowiadała się być częścią nauk ścisłych w szczególności fizyki i tą zbuntowaną istotą wobec oczekiwań rodziców oraz społeczeństwa, lecz tak się nie stało, co zawsze zastanawiało Alexandrę. Czyżby jej sprzeciw wobec stereotypów był tylko tymczasowy, miał trwać tylko przez wieki nastoletnie, a później przeminąć wraz z sercem ogarniętym miłością do drugiej osoby? Gdyż tak, pani Thompson kochała pana Thompsona i to ze wzajemnością, co było niezwykłe i tak naprawdę należało do niewielu buntów wobec oczekiwań rodziców — panicz Thompson całkowicie nie był brany pod uwagę, jako kandydat dla najstarszej panienki MacHawke'ów, ponieważ od początków wchodzenia w wiek odpowiedni do interesowania się kandydatami na męża spoglądano bardziej w stronę panicza Rowansona, którego związek z Derril byłby przyniósł większe korzyści niż ten z paniczem Thompsonów — głównie chodziło o sprawy związane z przedsiębiorstwami owego panicza, których współpraca z interesami pana MacHawke'a podniosłaby znacznie warunki całej rodziny niż tylko jednej córki. Oczywiście oferta pana Thompsona nie była gorsząca swoją nieopłacalnością, gdyż rodzina pana Thompsona była jedną z najmajętniejszych w całym okręgu, a także prowadziła dochodowe interesy, lecz niezwiązane za bardzo z tymi ojca panienki. Kiedy pan MacHawke odmówił zaręczyn tej dwójki, Derrila zamknęła się w sobie na pewien czas. Nic nie sprawiało jej przyjemności, a ją ogarnęła obojętność do wszystkiego nawet do ukochanych przez nią zajęć. Minął cały rok, nim starsza siostra postanowiła powziąć pewne kroki w sprawie swojej miłości. Ciamajda nie za bardzo pamiętała, jak jej siostra przekonała ojca do zmiany decyzji, jedynie w jej mózgu pozostaje wspomnienie, że oboje spędzili cały dzień w bibliotece i co jakiś czas było słychać zirytowane, podniesione głosy, lecz później wszystko znów przycichało.
Niedoszła Pani Rycerz długo miała wyrzuty do swojej siostry — możliwe, że część z nich jeszcze w niej pozostała — za to, że tak porzuciła wszystko dla drugiej osoby: swoją karierę, swoją pasję, swój wolny czas, aby przesiadywać cały dzień w domu. Z czasem zaczynała rozumieć tę zależność, że nie było to żadnym problemem, gdyż tę dwójkę łączyła wyjątkowa relacja i miłość, lecz w jakimś stopniu to wszystko wciąż zostawało dla Alexandry tajemnicą. Nie rozumiała, dlaczego i w jaki sposób miłość może tak zmieniać człowieka. Zakochana Uroczyska niezbyt kiedykolwiek poczuła coś więcej, jeśli można to tak ogólnie określić; nigdy jej serce nie załomotało z przyczyn zauroczenia czyjąś urodą lub podniecenia z tego samego powodu; nigdy nie było zakochane, zatem jej pseudonim w plotce był dość nieadekwatny do faktycznego stanu rzeczy. Łomotało jedynie, gdy przychodziło do zetknięcia ze stresem. Oczywiście, zdarzało się jej rozpływać słownie nad kimś, kogo poznała i kto jakby emanował spokojem oraz uspokajał również i jej szalone, ciamajdowate istnienie lub miał coś, jakąś pasję, która wywoływała ekscytację u niego, co doskonale było widać na twarzy tejże osoby lub w sposobie mówienia o swoim zainteresowaniu, a co zawsze cieszyło giermka. Ale tak naprawdę nigdy jej uczucia nie były kierowane czystko pożądaniem czyjegoś ciała lub samą potrzebą bliskości osobnych, obcych mięśni, kości i organów, co zmuszało Alexandrę do myślenia. Głównie krążyły jej rozmyślania wokół tego, czy w ogóle była człowiekiem, czy może tak naprawdę nie istniała a wszystko wokół to iluzja. Bo przecież wszyscy wokół mieli potrzebę budowy domu i bliskości drugiej osoby, a ona nigdy nie miała tego zapotrzebowania na sypianie z kimś w jednym łożu, bądź wymiany swoich płynów ustrojowych z tymi drugiego człowieka. Doszukiwała się źródła swojego wyobcowania w temacie miłości do innego człowieka w swojej w połowie dobrowolnej alienacji od ogółu istot rozumnych przez swoją klątwę uroczyska, która sprowadzała nieświadomych i w główniej mierze martwy adoratorów. Dalej ze swoimi rozmyślaniami starała się nie wyruszać, bo jedynie zaczęłaby się gubić, a to na moment jej dawnych rozmyślań były wnioski prawie zadowalające — w każdym razie wystarczały na tyle, by nie drążyć tematu dalej.
Kiedy pan Cadwallader zakończył swoją wypowiedź, ciemnowłosa wojowniczka uśmiechnęła się delikatnie i rozpoczęła szaloną i praktycznie niewyobrażalnie niemożliwą dla niej czynność — mówienie:
— Miło mi pana, panie Cadwalladerze, poznać. Nazywam się Alexandra MacHawke. — Ukłoniła się ponownie. — Czasu mam mnóstwo, zatem to żaden problem. Czegoż dokładnie mam szukać?


« Selvyn? || proszę wybaczyć mi zwłokę z odpisem + koniecznie proszę poprawiać, jeśli odmiana nazwiska jest niepoprawna »

niedziela, 14 października 2018

Od Marceliny do Annabelle

Obudziłam się, gdy słońce tylko zaszło. Przeciągnęłam się, zdejmując z siebie kołdrę i odkładając pluszowego smoka na materac. Ziewnęłam szeroko i zleciałam z łóżka. Odsunęłam zasłony z okien i otworzyłam okno, by świeże nocne powietrze wleciało do mojego pokoju. Wyjęłam z szafki butelkę z czerwoną cieczą i wypiłam swoje śniadanie: bodajże krew z jelenia. Przebrałam się w czarny strój i przeczesałam włosy palcami. Usiadłam w powietrzu po turecku i przez chwilę obserwowałam, jak niebo ciemnieje i pojawiają się pierwsze gwiazdy. Wtedy zamieniłam się w nietoperza i wyleciałam przez otwarte okno. Okrążyłam dla zabawy cały budynek, po czym wróciłam do swojej postaci. Wisząc parę centymetrów nad ziemią, poleciałam w kierunku straży dziennej, która aktualnie znajdowała się przy kuźni. Patrol składał się z czarnowłosego barbarzyńcy o imieniu Aaron, oraz z czarnowłosej dziewczyny Alexandry, którą często spotykałam w patrolu nocnym. Dziwiłam się jej, że miała dwa stanowiska, które praktycznie zabierały jej całe dwadzieścia cztery godziny i gdyby nie inni wojownicy, nie jadłaby, nie spała… tylko patrolowała. Czy życie naprawdę jest takie nudne? Co do mężczyzny, przypominał mi niedźwiedzia, którego bogowie obdarowali ludzkim ciałem: wielkie mięśnie, ogromne ciało i ta broda… Jestem ciekawa, czy można by w niej chować jakieś okruszki jedzenia i je przechowywać w przypadku głodówki. 
- Zamiana – powiadomiłam odbierając od mężczyzny włócznie. Nie była mi potrzebna, po prostu ładniej się z nią prezentowałam: w jakimś stopniu przypominałam wojownika, a nie latającą wieśniaczkę. Oddał mi ją, ponieważ nie była jego, a należała do gildii. Po jej przejęciu podleciałam do stajni i usiadłam na jej dachu. Rozejrzałam się wokół, teren był czysty. Teraz zostało mi jedno: czekać na drugiego towarzysza.
Od Xaviera dowiedziałam się, że w patrolu nocnym pracuje nie tylko ta czarnowłosa piękność (na prawdę ma ładną twarz), ale także rudowłosa elfka… Fiona. Tak, tak jej było na imię. Jednak dzisiaj zamiast niej, miała mi potowarzyszyć inna osoba, ponieważ Pei była na jakiejś misji w innym mieście. Byłam ciekawa, kogo mi przydzielą. Egoistycznego dupka z bliznami na ciele, głupiutką blondynkę, która zabłyśnie sztukami walk, a może ogromnego faceta, rozwalającego ściany gołą pięścią? Podczas ostatniej wizji uśmiechnęłam się szeroko. Tak… kogoś takiego chciałabym spotkać i oglądać, jak głową przebija mur, a rękami łamie stalowy miecz, ale czy ktoś taki istniał? Miałam cichą nadzieje, że tak i idzie do mnie. Miałam czekać na tego kogoś przy stajni, ale czy „siedząc na stajni” to duża różnica? W końcu na placu zobaczyłam zbliżającą się postać. Widząc jej posturę, wykluczyłam olbrzyma z ogromną siłą, ale dalej z zaciekawieniem w oczach przyglądałam się swojego towarzyszowi. Zastanawiało mnie, dlaczego nie mogłam sama patrolować jakiejś części Gildii, a ta osoba drugiej części. Czy to wina tego, iż byłam nowa i nie znając praktycznie nikogo, mogłabym zaatakować lub nie, nieodpowiednią osobę? Chyba tak.
Przy stajni paliła się lampa, dlatego gdy postać wkroczyła w jej zasięg, zobaczyłam… księżniczkę?
To była różowa dziewczyna: różowe długie włosy i jaśniejsza różowa cera, z dużymi zielonymi oczkami. Była ubrana w różową sukienkę z białym fartuchem. Przechyliłem lekko głowę w bok i się głośno zaśmiałam.
- Wyglądasz jak wymiociny różowego jednorożca – odparłam i wstałam na równe nogi. Dziewczyna nie mogła mnie zobaczyć, gdyż światło z lampy nie docierało na dach. Ewentualna opcja to widzenie w ciemności, czego nie wykluczałam: miała zielone oczy, niczym kot, który widzi w nocy. - Jesteś tu dla nocnego patrolu? - zapytałam, by mieć pewność. Dziewczyna zmarszczyła czoło.
- Tak – powiedziała ostro, a ja nie pozwoliłam jej dokończyć zdania.
- Świetnie, jak znajdzie się jakiś napastnik wpierw zaatakuje ciebie, strasznie się rzucasz w oczy. A tak w ogóle, nazywam się Marceline, a ty Cukiereczku? - zapytałam ciekawa.

<Annabell?>

"Milcz, gdy do mnie mówisz."


Oh yeah here is that Marceline sketch you guys wanted to see. Nothing special, just a quick doodle. I just really love adventure time. Watching all 7 se... Marceline the Vampire Queen - Adventure Time
Marceline Abyss
Opiekun nazywał ją Marcysia, a znajomi Narcyz. Ostatniego pseudonimu nie cierpi, a pierwszy jest tylko dla wybranych osób. Mów do niej pełnym imieniem, inaczej nie zareaguje.
Kobieta urodzona 23 lata temu, 13 maja w pechowy piątek w Nalaesi. Odkąd pamięta, zajmował się nią starszy mężczyzna o imieniu Yaradan. Po jego śmierci schronienie znalazła w Gildii. Dołączyła do nocnego patrolu, chociaż czasem pełni funkcję szpiega.
     Ma o sobie wysokie mniemanie i nikomu nie pozwala na docinki w jej kierunku. Powie ci, że nie ma żadnych wad, chociaż gdybyś ładnie sformułował pytanie, powiedziałaby ci, czego ludzie w niej nie lubią - wie to i bardzo jej się to podoba, bo skoro jest ktoś, kto ciągle o niej mówi (a raczej narzeka) oznacza to, że jego życie nie tylko jest na tyle nudne, by zainteresować się jej osobą, ale także jej zazdrości.
     Może się wydawać, że Marceline jest tak bardzo narcystyczna, że jedyna osoba, jaka zasługuje na jej towarzystwo, jest ona sama. Jednak określenie jej, jako narcyza, jest błędne. Nie oczekuje od innych ludzi, by ją wielbili, wykonywali jej zadania, a raczej zostawili ją w świętym spokoju, chociaż to ona zaczepia przechodniów, by się z nich pośmiać. Dziewczyna lubi stroić żarty, mówić sarkastyczne uwagi i straszyć inne osoby, ale nie toleruje, gdy robi to ktoś inny. Podświadomie się wywyższa i uważa się za lepszą, dlatego nie warto przemawiać jej do rozsądku. Ma własne oryginalne zdania, którymi się nie dzieli.
     Marceline to szalona dziewczyna, jej życie można porównać do "gry". Ma wiele "złych planów" zniszczenia czegoś, jednak potem się okazuje, że to była tylko gra i żart. Odważno-głupia dziewczyna, nieznająca strachu i nie potrafiąca mówić o własnych uczuciach: wszystko woli opisywać z roli świadka, obserwującego, niż jako główny bohater. Straszna z niej gaduła, gdy zacznie opowiadać o swoich przygodach. Nienawidzi, gdy ktoś jej przerywa i próbuje się wtrącić.
     Nie ma żadnych przyjaciół, chociaż podświadomie szuka uwagi i akceptacji, wiedząc, że może być zagrożeniem dla całej gildii. Jej wampirza strona ujawnia się w chwilach zdenerwowania, a trzeba podkreślić, że nie ma mocnych nerwów. Szybko traci nad sobą panowanie i nie próbuje nic z tym zrobić (do czasu, aż nie zrobi czegoś w Gildii, potem pomyśli na ten temat). Jest obojętna na czyjeś cierpienia i tego nie udaje: ją naprawdę nie obchodzi, co dana osoba czuje. Nie wierzy w żadne przesądy i karmę, chociaż czasem powtarza "tak miało być". Nikomu się nie wyżala, nie opowiada swoich tajemnic, krótko mówiąc: nie potrzebuje nikogo, kto ją wysłucha i zrozumie.
     Można powiedzieć, że nie zna kultury: odzywa się niepytana, wtrąca swoje pięć groszy, nikogo się nie słucha i nie zna granic w ośmieszaniu innych. Zdarzają się jednak dni, podczas których potrafi normalnie porozmawiać, a nawet pomóc: to drugie nie jest częste. Zazwyczaj gdy poprosisz ją o coś, ona wymyśli jakąś wymówkę albo uda, że cię nie widziała, nie słyszała. Lubi ignorować ludzi, to jej małe ciche hobby, które od jakiegoś czasu niestety zanika.

Znalezione obrazy dla zapytania marceline monster art

     Marceline odkąd pamięta, była najprawdziwszym wampirem, potrzebującym krwi i wrażliwym na słońce. Jeśli chodzi o pierwszą rzecz, potrzebuje jej jak powietrza, gdyż to ona jest źródłem jej energii i chociaż je ludzkie potrawy (a nawet w ogromnych ilościach), nie dostarczają jej tyle potrzebnej siły, co prawdziwa krew. Czasem dla zabawy wysysa czerwony kolor z jabłek, ale to nie zmienia faktu, że potrzebuje czegoś więcej. Nie ma zamiaru atakować ludzi z gildii, gdyż w jakimś stopniu stali się dla niej rodziną (a raczej obiecała to Cervan'owi), dlatego żywi się krwią zwierząt, którą dostarcza jej Mistrz. Lecz nie ukrywajmy, że ludzie mają o wiele pyszniejsze krwinki, dlatego czasem (nie mówię, że zawsze) wybiera się do najbliższego miasta i atakuje przypadkowych ludzi: nie rusza tylko dzieci. Co ciekawsze, Marceline nie zabija każdego, komu wyssie krew: robi to z opanowaniem, dlatego tylko osłabia ludzi - wyjątki to ci, którzy są słabi psychicznie, ponieważ tacy częściej umierają na zawał lub nie mogą się zregenerować. Co do słońca: wyrządza ono jej krzywdę, paląc jej skórę. Temu zapisała się do nocnego patrolu, stara się nie wychodzić na zewnątrz w dzień, a gdy już musi to robić, nakłada ubrania osłaniające jej każdy skrawek ciała oraz duży słomiany kapelusz, czasami bierze parasolkę. Jak na wampira przystało, nie widać jej w odbiciach.
     Jej najbardziej wykształconą mocą jest zamiana w nietoperza i lewitacja: robi to ciągle, gdy je, idzie, a nawet śpi, używa lewitacji i unosi się w powietrzu. Można pomyśleć, że zapomniała, jak to się chodzi na stopach. Drugą mocą, która bardziej jest zależna od jej uczuć, jest zamiana w wielką, nietoperzową bestię, demona z owłosionym ciałem, parą długich grubych skrzydeł i spiczastymi uszami. Ma wtedy ponad cztery metry i jest bardzo silna. Trzecia moc, którą odkryła niedawno, to hipnoza. Patrząc komuś w oczy, może zawładnąć nad jego umysłem. Niestety nie potrafi jej używać, zrobiła to tylko raz.

     Marceline uwielbia gry, ale nie jakieś planszówki. Gra polega na życiu - balansuje na granicy życia i śmierci, uwielbia odwiedzać straszne i tajemnicze miejsca, opowiadać historię (częściej doprawione nutą postrachu i szczyptą kłamstwa) oraz stawiać czoła wszelkich zagrożeniom. Jest typowym poszukiwaczem przygód, który chwilowo ma przerwę. Uwielbia snuć plany i strategię, domyślać się reakcji innych (czasem ją nawet sprawdzać) i przewidywać przyszłość - chociaż nie jest medium. Robi to wszystko dla zabawy, by doprawić swoje nudne życie czymś ciekawym.
     Jeśli chodzi o te "normalnie" hobby, wampirzyca uwielbia muzykę. Sama potrafi grać na organach, fletni, lutni i jeszcze paru instrumentach, chociaż najbardziej lubi grę na gitarze. Posiada jedną w pokoju, jest czarna z czerwonymi wzorami i z białymi strunami. Marceline uwielbia tworzyć własne teksty, ale to nie jest coś, czym się chwali: nie tworzy niczego profesjonalnego, gdyż śpiewa to, co ma w głowie.
     Dziewczyna ma słabość do pluszaków przedstawiających zwierzęta. W swoim pokoju ma dokładnie jedenaście misiów, temu nikomu nie pozwala do niego wchodzić. Wszystkie są ustawione w przeróżnych miejscach i tylko jeden z nich leży na łóżku: to niebieski smok z pomarańczowymi dodatkami. Wampirzyca zbiera je, ponieważ żywe zwierzęta się jej boją: najprawdopodobniej wyczuwają w niej zagrożenie (lub krew zwierząt, którą pije), temu też dziewczyna nie może mieć żadnego pupila i musi się nacieszyć maskotkami.

     Trzeba zaznaczyć, że ta czarnowłosa jest Królową Wampirów: jej ojciec jest Władcą Ciemności, co czyni ją księżniczką, ale zważając na jego długie życie i bliskość końca, staje się czymś więcej. Jednak pozostaje jej sam tytuł; póki nie obejmie całkowitej władzy, nie ma żadnych możliwości. Jest zwykłym wampirem, który po prostu jest wart więcej niż przeciętny krwiopijca. Z ojcem nie utrzymuje prawie żadnych kontaktów, wychowywał ją półwampir Yaradan, który był dla niej jak ojciec, niestety został zabity przez łowców.

     Marceline mierzy dokładnie 187 centymetrów, a ponieważ nie przestaje używać lewitacji, może się wydawać, że ma jakieś dwa metry, gdy ma wyprostowane nogi (zazwyczaj ma zgięte kolana lub siedzi po turecku w powietrzu). Jak większość wampirów, jest wrażliwa na promienie słoneczne, dlatego jej skóra jest blada, a nawet nieco szarawa, jednak gładka i pozbawiona jakichkolwiek blizn czy pieprzyków. Jej największą cechą charakterystyczną, są czarne jak smoła włosy, długie i gęste, miękkie w dotyku i często przerzucone na lewy bok. Jeden pojedynczy kosmyk opada jej zawsze między oczy i często używa lewitacji także na włosach, by nie ciągnąć ich po ziemi, nie przeszkadzały jej w jakiejś czynności lub z przyzwyczajenia. Może się wydawać, że one pływają. Drugą rzeczą wyróżniającą ją spośród tłumu są oczy: czarne oczka z czerwoną kropką. Ma trochę szpiczaste uczy, blade usta i mały, lekko zadarty nosek. Ma długie zręczne palce i zgrabną sylwetkę obdarzoną kobiecymi kształtami. Ubiera ciemne kolory, zazwyczaj przylegające do ciała i podkreślające jej walory.

     Serce jej skradł 25-letni wampir Michael, przystojny czarnowłosy mężczyzna o pięknych błękitnych oczach. Spotkali się parę miesięcy temu i chociaż przez jakiś czas Merceline mieszkała z nim, postanowiła dołączyć do Gildii. Spotyka się z chłopakiem dwa razy w tygodniu w Tirie. Michael jest odporny na słońce i włada pirokinezą.

Jestem tą samą osobą, która kieruje Newt'em - Pandemonium. (hw)
Marcelie Abbys to nikt inny, jak Marcysia z Pora na przygodę - tylko przerobiona dla bloga.

Ogółem jestem gotowa i chętna na każdy wątek i z każdą osobą.
Marcysię mam zamiar 'ewoluować', ale to za jakiś czas.

wtorek, 9 października 2018

Od Annabelle cd. Selvyna

     Różowo włosa pani doktor z jeszcze większą radością przyjęła odpowiedź wynalazcy. Była to jedna z najlepszych możliwych, które mogła dostać. Na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech na myśl o możności spędzenia paru, lub więcej niż paru, chwil w jego pracowni, poświęcając czas na obserwowaniu jego pracy. Zapewne takiemu wspólnemu spędzaniu czasu będą towarzyszyły rozmowy na najróżniejsze tematy. Za pewnik mogła przyjąć to, że w tym czasie zdąży dowiedzieć się więcej o tych maszynach latających, o których zostało wspomniane wcześniej. A kto wie, może nawet będzie miała okazję by pomóc przy budowaniu jednej z nich? Wspaniale byłoby mieć swój wkład w tak wielkie dzieło ludzkich rąk, które może przyczynić się do odkrycia przez ludzki gatunek nowych zaskakujących rzeczy na tym świecie.
- W takim razie możesz być wręcz pewny, że zostaniesz przeze mnie odwiedzony w najbliższych dniach. A  nawet dzisiejszego dnia jeśli planujesz pracować, chociaż zalecałabym odpuszczenie sobie tej czynności, albo zajęcie się lżejszymi pracami, żebyś się nie przemęczył. Łatwiej będzie uciec chorobie bez wpadania w jej sidła.
     Zaśmiała się wydając mu zalecenia. Mimo że naprawdę chciałaby dzisiaj móc już zobaczyć czym się zajmuje jej nowy znajomy była przede wszystkim lekarzem. A jako lekarz miała obowiązek zalecić mu odpoczynek. Jednak wedle jej oczekiwań wynalazca stwierdził że woli zająć się pracą.
- W sumie to wydaje mi się, że dzisiaj więcej nikt nie powinien przyjść do mnie, więc mogę nawet teraz z tobą iść. - uśmiechnęła się do niego.
     Po otrzymaniu odpowiedzi, Annabelle podniosła się ze swojego miejsca. Poprawiła fartuch po czym wyszła z lecznicy zaraz za Selvynem. Przystanęła jeszcze na chwilę w drzwiach, żeby rozejrzeć się, czy nie zostawiła czegoś ważnego na wierzchu. Mając już pewność, że wszystko jest schowane na swoim miejscu w końcu skierowała się za towarzyszem w kierunku jego miejsca pracy. W zaledwie kilka chwil dostali się do odpowiedniego pomieszczenia. Różowo włosa od razu rozejrzała się po nim. Było naprawdę sporych rozmiarów. W każdym kącie było pełno rzeczy, od jakichś urządzeń do drobnych części. Na pierwszy rzut oka pracownia ta wydawała się być istnym chaosem, który w stanie ogarnąć mógł być tylko jego twórca. Jednak po spędzeniu chwili na obserwacji dało się zauważyć, że wszystko miało swoje miejsce i cały ten bałagan był tylko pozorny.
- Nad czym obecnie pracujesz? - spytała dziewczyna powoli wchodząc w głąb pracowni.

Od Desideriusa cd Selvyna

⸺⸺※⸺⸺

Desiderius skrzętnie ukrył podziw, którym nagle zapałał do mężczyzny. Pan doktor? Sam był w pewnym stopniu świadom ilości wiedzy, jaką powinien posiąść człowiek, byle otrzymać ten tytuł, a jeszcze lepiej zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo w tyle się znajdował ze swoimi marnymi roślinkami, herbatkami i ziółkami na ból gardziołka, co mu babcia podawała jeszcze za tetrowych pieluch.
Jednakowoż machiny latające? Nie sądził, że ludzie myślą nad takimi cudami i w sumie, otwarty na wszelakiej maści odchyły od normy, sam mógł uczuć, jak bardzo oczy zaświeciły mu się w danym momencie.
W końcu, jak wiele musiało się kryć pod czerepem nowo napotkanego towarzysza, jeśli był w stanie wpaść na taki pomysł, napisać prace i najwyraźniej wciąż działać nad swoim dziełem, licząc na to, że rzeczywiście człowiek kiedyś zdoła dosięgnąć chmur i musnąć smak powietrza tam wyżej. Może nawet dołączyć się do klucza kaczek.
Coeh lubił kaczki. Nie przyznawał się, ale paskudnie fascynowały go te zwierzęta.
Stwierdził, że sam z chęcią popłynąłby przez powietrzne morze razem z nimi, dumnie rozpościerając skrzydła.
— Brzmi zaprawdę cudownie, nieprawdopodobnie również, ale ze zdecydowanym naciskiem na tę pierwszą kwestię. Jeśli to nie grzech, mógłbym spytać, jak i czy w ogóle kontynuujesz działania w tym zakresie? Jestem pod wrażeniem, że ktokolwiek, kiedykolwiek wpadłby na pomysł i drążyłby temat, szczególnie tego typu. W końcu wydźwięk ma to jednak nieco mistyczny, może nawet niewyobrażalny.
Jednakowoż czym byłby ten świat bez osób tego właśnie typu? Dążących do czegoś, co zdaje się niedoścignione i wręcz niewyobrażalne?
Coeh z łatwością był w stanie nazywać takie osoby geniuszami, a każdego, kto błyszczał inteligencją nieco bardziej, niż on, szanował nieopisanie mocno, w końcu co on, mały zielarz z korzeniami zakopanymi głęboko w pamięci Ethiji mógł wiedzieć? Właściwie nic.
I chyba przy tym wolał pozostać, przynajmniej na ten moment.
Możliwe też, że właśnie dlatego wpatrywał się wtedy w mężczyznę, jak ciele w malowane wrota, z zaszklonymi i iskrzącymi się zachwytem oczyskami, niczym wyciągniętymi z buźki jakiegoś dzieciaka, któremu po raz pierwszy pokazano coś zachwycająco kolorowego i fikuśnego.

⸺⸺※⸺⸺
[Selvyn? Przepraszamy za zwłokę, coś nam idzie, jak koń pod górę]

niedziela, 7 października 2018

Od Alexandry CD Selvyn

Niedoszły rycerz ruszył wolnym krokiem w stronę istoty i niedaleko niej znajdującej się lampy o małym promieniu światła. Zbliżając się, miała coraz więcej rozmyślań — z każdym jeszcze nic niewyjaśniającym krokiem bliżej bardziej rozważała, co może się stać, gdy dotrze do aktualnego celu podróży i jak zareaguje na to, co się wydarzy. Lampa przemówiła trochę do jej nadziei, informując, iż niestety, raczej nie spełnią się jej marzenia. Zaczęła planować, co zrobi, jeśli stworzeniem nieznanego pochodzenia okaże się cokolwiek o świadomym swego bytu umyśle — najlepszym planem wydało jej się zdobycie przewagi, zachodząc obce istnienie i w razie potrzeby przegonienie i wystraszenie swoim gwałtownie uzewnętrznionym przerażeniem.
Przemierzając dzielący ją teren od tajemnicy, wędrowała w sposób gotowy do dobycia broni i uników, jeśli czekałaby ją jakakolwiek pułapka. Spoglądała całą swoją podróż w stronę prawdopodobnie rozumnego człowieka, przynajmniej miało coraz bardziej ludzkawe kształty, aby dowiedzieć się, czego też może oczekiwać od niego, jak może postąpić, czy ją zaatakuje, czy może poprosi o pomoc. Gdyż tak, podchodziła tam tylko dlatego, że istniała możliwość zapotrzebowania na jej pomoc, a była to sprawa, której, choć czasami bardzo chciała, nie mogła odmówić.
Nieoczekiwanie postać zaczęła się poruszać i ta sama sytuacja zaczęła dotyczyć źródła światła — zatem albo ten prawdopodobny człowiek złapał w swoje dłonie to słabe światełko, albo Alexandra nie miała do czynienia z jednym bytem a z dwoma. Myślała, że ruszy gdzieś przed siebie, lecz — ku zaskoczeniu giermka — zaczął krążyć, możliwe, że w pozycji pochylonej, ale to była tylko jej hipoteza, której postanowiła nie poświęcić ani chwili atencji. Nie miała pojęcia, co się działo, nie potrafiła zrozumieć celu i motywacji obserwowanego przez nią wydarzenia. Postradał zmysły? Może miał nerwową noc albo życie? Nic nie brzmiało sensownie.
Miała nadzieję, że nie dojdzie do żadnego starcia, gdyż nie chciała, aby komukolwiek stała się krzywda, dodatkowo nie zabrała ze sobą żadnego opancerzenia, gdyż spacerowanie byłoby straszliwie niewygodne, męczące i z czasem nawet bolesne, a gdyby miała je ze sobą, nie musiałaby skupiać się na swojej broni.
Była już na tyle blisko, że słyszała powzdychiwania raczej zmęczone wykonywaną czynnością. Odezwała się na tyle cicho, że brak temu było jakiejkolwiek reakcji ze strony odbiorcy tej wypowiedzi — czemu się nie dziwiła, gdyż sama ledwo co usłyszała wyskakujące z jej ust słowa. Zaschło jej w gardle przez całą tę polną wędrówkę, dlatego odchrząknęła i kontynuowała:
— Przepraszam? Potrzebna ci pomoc?


« Selvyn? »

Od Annabelle cd. Rawena

     Annabelle spędziła siedząc na tym murku więcej czasu niż myślała. Wyglądała kucharza nie mogąc się doczekać jego pojawienia. Chciała już ruszać. Im szybciej wyruszą tym szybciej sprawdzi ten trop. A jeśli jej podejrzenia okażą się słuszne, oznacza to również szybsze spotkanie z jej najdroższą przyjaciółką, za którą tak bardzo przecież tęskniła. Uśmiechnęła się na myśl o Dianie. Była pewna że tym razem się uda. W końcu będą znowu razem mogły się cieszyć każdym dniem. Tak jak za dawnych czasów. Zanim nadeszły te okrutne smoki. Dziewczyna westchnęła. Nie powinna oddawać się rozmyślaniom przed misją. Powinna być w pełni skupiona. Spojrzała w kierunku budynków gildyjnych. Z radością przyjęła fakt zauważenia Rawena, który zmierzał w jej kierunku. Kiedy w końcu pojawił stanęła obok wypominając mu, jak długi czas zajęło jego osobie dołączenie do niej.
- Wioska oddalona pół dnia drogi stąd. Według tego co zostało napisane na kartce ktoś porwał dziecko. Mamy doprowadzić chłopca bezpiecznie do domu - Annabelle szybko wyjaśniła mu cel misji.- Prawda jest jednak taka, że zależy mi na pewnych informacjach i mam zamiar się zająć nimi gdy znajdziemy dzieciaka.
     Po zakończeniu swojej wypowiedzi różowo włosa w końcu ruszyła w stronę bramy, by móc opuścić tereny gildii. Liczyła na to, że uda im się szybko i bez żadnych przeszkód dostać do tej wioski. Pomyślała o chłopcu, który został porwany. Będąc pewną że nie został porwany przez opiekunką, którą podejrzewała o bycie Dianą, szybko doszła do wniosku, że z pewnością zrobił to człowiek jemu obcy. Zabrany od rodziców, z dala od jakiejkolwiek znanej sobie osobie, przetrzymywany prze kogoś obcego, dzieciak musiał być przerażony. A co jeśli był, źle przez niego traktowany? Annabelle przyśpieszyła kroku. Musieli jak najszybciej go uwolnić i odstawić do rodziców. Zanim stanie mu się jakakolwiek większa krzywda.
     Dziewczyna obejrzała się na swojego towarzysza. W sumie to cieszyła się, że mężczyzna postanowił jej towarzyszyć. Zawsze lepiej mieć przy sobie kogoś kto może pomóc. Planując w pośpiechu swoją wyprawę dzień wcześniej nie pomyślała o nikim kto mógłby się z nią wybrać. Było to dosyć nieodpowiedzialne z jej strony. Nigdy nie należała do najsilniejszych osób. Istniała szansa, że mogłaby nie być w stanie sobie poradzić samodzielnie.

Od Alexandry CD Selvyn

Ciemnowłose i ciamajdowate stworzenie przemierzało pola z głową pełną mieszanki myśli i mniejszych myśli. Rozmyślało głównie o swojej rodzinie, do której tak dawno nie pisało i której jeszcze dłużej nie widziało. Alexandra żałowała, że nie zabrała ze sobą czegoś do pisania, gdyż od razu przycupnęłaby i zaczęła pisać do nich o nowym domu i o swoich planach na rozwój w tym miejscu. Ale czy był to jej dom: ta gildia, jej mieszkańcy i ludzie, którym mieli pomagać przed katastrofami? Nie znała odpowiedzi na te dylematy powstałe po tym, jak zasłyszała gdzieś kiedyś, że domem może być druga osoba. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że słowa były nacechowane romantycznie i innoczłowieczo, ale lubiła sobie rozkładać takie frazy na części i przykładać do innych sytuacji. Bo skoro domem może być druga osoba, to czy domem może być pasja, cel albo motywacja? Ponieważ skoro osoba będąca domem jest nim, bo sprawia, iż ta druga czuje się na właściwym miejscu we wszechświecie to, czy inne powódki też mogły tworzyć dom? Jeśli tak, to czy jej obecne miejsce zamieszkania, spania i jedzenia, było jej domem, było jej przeznaczeniem? A jeśli okaże się, że jednak nie, to co w takim razie jest jej przeznaczone, jeśli przeznaczenie w ogóle istnieje?
Ciąg jej myśli rozwijałby się dalej i dalej razem z drogą — zupełnie jakby myśli chuchra i droga wybrali się na pogawędkę, dyskusję o egzystencji jako nieożywiona gleba oraz o bycie mózgu przeklętej dziewczyny z prawdopodobnie za dużymi oczekiwaniami i z idealistycznymi cnotami, które w tym świecie nie powinny zbytnio istnieć, bo sprawiają jedynie problemy. A pani mieszkająca z tym mózgiem w jednej skórzastej skorupie po części zdawała sobie sprawę ze swojej beznadziejnej pozycji, ale tylko po części i to na tyle małej, że nie niweczyły jej chęci. Bo przecież chciała tylko pomóc ludziom, którzy są w takiej potrzebie, a ona była w stanie im pomóc. Ale jej rozmyślania ciągnęły się niewiele dłużej, gdyż jakiś odstęp terenu przed nią — nigdy nie była dobra w ocenianiu odległości — zauważyła zarys postaci wśród wysokich traw i chwastów. Nie sposób jej było określić, czy była to zjawa, czy stworzenie z materii i to z materii na tyle rozumnej i świadomej swojego jestestwa, żeby nie musiała zostawiać w nieprzyjemny sposób swojej kojącej samotnej podróży na cześć takiej pełnej obmacywania stęchłymi dłońmi, obłapiania i przylegania do niej całym wywietrzałym ciałem, czy skrzekliwych śpiewów ze spróchniałych ust pełnych robali, ich larw i zapachu pleśni i kiszonych śledzi. Nie było to w każdym razie możliwe do rozpoznania z tej odległości. Z innej strony nie potrafiła stwierdzić, czy to właśnie ci zaklątwieni nie byliby łatwiejsi dla niej jako towarzystwo, bo przynajmniej po tylu latach współistnienia z klątwą wiedziała, jak się zachować — w przeciwieństwie do stworzeń o własnym rozumie, którzy przecież byli nieobliczalni w tym, co mogą odpowiedzieć na twoje słowa.
Przedstawicielka MacHawke'ów odetchnęła głęboko, trzymając gdzieś blisko serca nadzieję, że jednak będzie to stworzenie niezbyt rozumne — może uda się jej wtedy uciec, a przynajmniej nie będzie tyle stresu związanego z prowadzeniem konwersacji z logicznym i sensownym przebiegiem słów.


« Selvyn? || wybacz okropną ilość rozmyślań Ciamajdy oraz mojego słowotwórstwa, następnym razem postaram się ograniczyć albo zrobić to lepiej ^^" »

Od Xaviera cd. Yuuki

Rybim ruchem otworzył usta, aby po chwili je zamknąć, nim jakiś zbędny dźwięk choćby pomyślałby, żeby się wymknąć. W ciągu tych paru sekund przez jego umysł przewinęły się tysiące myśli i pytań, lecz resztki rozsądku podpowiadały mu, że lepiej będzie, jakby zaniechał dalszego drążenia tematu. Jeszcze chwila, jeden nieodpowiedni komentarz i mógłby przepaść w tym pokręconym pragmatyzmie lub – co gorsza – dokopać się do rzeczy o wiele dziwniejszych, niż wiewiórcze dziuple wypchane alkoholem. Przełknął więc zbędne myśli i wyciszył ciekawość, a następnie z wręcz nabożną ciszą schylił się po najbliżej leżącą butelkę i delikatnie ją podniósł. Brązowane szkło pokrywała lepka warstwa kurzu, co mogło świadczyć o tym, że kobieta zadbała o odpowiedni okres leżakowania trunku, nie mówiąc już o tym, kiedy potencjalnie nabyła poszczególne elementy swoich żelaznych racji. Xavier wyciągnął z kieszeni lnianą szmatkę, która niegdyś uchodziła za chusteczkę i przetarł nią dokładnie ścianki, odkrywając wytłoczone na nich informacje. A widząc te inskrypcje, chłopak nie mógł się powstrzymać, żeby nie zagwizdać. Posłał dziewczynie pytające spojrzenie, na co ta, tylko wzruszyła ramionami i obdarowała go szerokim uśmiechem. Uniosła swoją butelkę trochę wyżej i jednym sprawnym ruchem ją odkorkowała, zachęcając barda do dołączenia się do toastu. Co nawet nie musiała robić, bo chłopak zdążył już przyssać się do buteleczki i wątpliwe, żeby w najbliżej chwili się od niej tak łatwo odessał.
Zwłaszcza że anielica okazała się nadzwyczaj dobrą gospodynią, bo chociaż przyjęła go w środku starego boru, to jednak ugościła go takim trunkiem, że o bogowie. Wraz z upływającym czasem sitowia wydały się całkiem wygodnym siedzeniem, wilgoć przestała zawadzać, a z każdą kolejną buteleczką coraz mniej przeszkadzały mu komary i inni krwiożercy. W pewnym momencie po prostu zaczęło mu być wszystko jedno. Stał, siedział, czy może leżał. Suchy czy całkiem przemoczony, pijany czy trzeźwy, obojętnie, bo zostało to przyciemnione przez to błogie uczucie.
Było mu po prostu dobrze, cudownie, cholernie wspaniale.
Trudno powiedzieć ile tam przesiedzieli, paplając na różne tematy, żartując i po prostu pijąc. Każdemu tematy do rozmowy skończyłyby się już dawno, lecz ci zaraz wynajdowali nowe kwestie, które koniecznie musieli poruszyć. Asystował im w tym oczywiście alkohol, który z każdym łykiem napędzał myśli do tworzenia coraz dziwniejszych wątków, a także idei, które w menelskim uniesieniu wydawały się całkiem niesamowite.
— Mówiłaś, że są tu gdzieś jakieś tunele — odezwał się w pewnym momencie Xavier, który zdawał się całkiem nie przejmować faktem, ze właśnie wyskoczył z tematem, który nawet w najmniejszym stopniu nie był związany z tym, o czym uprzednio prawili.
Yuuki popatrzyła na niego i przyjęła minę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
— Taa... W sumie to tak jakby są pod nami.
— Dużo jest ich tam?
— Co?
— Korytarzy. Czy jest dużo korytarzy? One się jakoś rozpełzają pod lasem? Prowadzą do czegoś? 
Chłopak dźwignął się z ziemi. Możliwe, że chciał nawet wstać, ale gdzieś po drodze stwierdził, że nie jest to najlepszy pomysł, więc po prostu usiadł na swoich kolanach. Z wypiekami na twarzy wymalowanymi przez promile, z koszulą rozpiętą gdzieś w połowie i z włosami, które samoistnie przybrały koronę z leśnego kwiecia, wyglądał całkiem, jak ktoś z problemem. Na dodatek szczerzył się głupkowato, nie kryjąc faktu, że właśnie urodził jakąś myśl. 
— Chodźmy tam! 

Yuuki?

sobota, 6 października 2018

Gwiazdy, moi drodzy przyjaciele


Anastasia Mortines
~ Kobieta ~ 25 lat ~ 8 kwietnia ~ Alchemik ~ Strażnik ~
~ Dear stars, my beloved friends ~
Swojego czasu często zastanawiała się, dlaczego została wybrana. Dlaczego to ona, spośród wszystkich płomieni pożerających tamtego dnia suchy niczym pustynny piach las, okazała się posiadać wolną wolę i zdolność myślenia. Co sprawiło, że akurat wtedy pojawił się tam On, ocalił przed zgaśnięciem i podarował nowe, lepsze ciało. Z jakiego powodu właśnie ona doznała zaszczytu bycia człowiekiem?
Tamtego dnia Jego ofertę przyjęła bez wahania. Nie chciała stracić życia wraz z nadejściem najdrobniejszego deszczu. Wyraziła zgodę na bycie swojego rodzaju eksperymentem i dopiero z czasem zaczęła pytać samej siebie... Do kogo jej ciało należało wcześniej? Kim była kobieta, która dbała o te sięgające ziemi, płomiennorude loki? Czy jej oczy były czerwone, czy to obecność Anastasi w tym jakże intrygującym naczyniu sprawiła, że zmieniły swój kolor? A co jeśli to ciało zostało stworzone za pomocą magii? Nie gościło nigdy żadnej duszy tylko zostało stworzone, by dopiero stać się czyimś? To było poniekąd logiczne. Wychudzona sylwetka, śnieżnobiała i pozbawiona skaz skóra, która wydawała się czasem lśnić w słońcu były mało ludzkie. Fakt, że się nie starzeje również to popierał. Ale czy nie podobnie jest z trupami? Blade, niezmienne dopóki nie rozpadną się w proch. Co jeśli faktycznie dostała ciało młodo zmarłej kobiety? Czy ta przed śmiercią wyraziła na to zgodę?

On nigdy jej nie odpowiedział.
Ona przestała pytać samą siebie.
Pytania pozostały.
~ I hope you are well ~
Cokolwiek skłoniło Go od podarowania jej tego ciała, nigdy tego nie zdradził. Kiedy ostatni raz go widziała, powiedział jedynie "korzystaj z życia" i pewnego zimowego poranka przepadł, jak kamień w wodę. Pozostało wspomnienie, brązowe oczy przypatrujące się z zaciekawieniem, jak to kobieta stawia pierwsze kroki, uczy się opanowywać własne umiejętności i dbać o swoje nowe ja.
Przez pewien czas czekała, myślała, że powróci, w końcu potrafił znikać, a potem niespodziewanie zjawiać się ponownie. Jednak mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a jej jedyny Przyjaciel nie dał nawet znaku życia. Kiedy więc wiosna rozpoczęła się na dobre, mając w głowie słowa swego stwórcy Anastasia zdecydowała się w końcu wyruszyć świat i jak to czasem określał zabawić się. Z początku nieśmiale, ostrożnie badała na co może sobie pozwolić. Obawy jednak zaczęły ustępować i pozwoliły odkryć, co tak naprawdę kryje się w tym niepozornym stworzeniu. A był to chaos, nieokiełznany, gwałtowny i wszechobecny. W końcu mało kto potrafi w przeciągu kilku sekund całkowicie zmienić swoje zachowanie, tak kompletnie bez powodu. Zastać ją można siedzącą gdzieś spokojnie, ale to nie oznacza, że zaraz nie zacznie krzyczeć albo śmiać się, gadać o wszystkim i niczym. Przy tym wątek gubi z łatwością bądź zmienia temat kompletnie bez powodu, a tabu dla niej kompletnie nie istnieje.
Znana jest również z wtykania nosa w nie swoje sprawy, a wiedzieć trzeba, że zachowywanie sekretów to coś, co nieszczególnie jej wychodzi, jeśli wyraźnie się nie podkreśli, że ma to zostać tajemnicą. Lekkomyślność i ciekawość nią kierują, nie ma co ukrywać. A że nie potrafi usiedzieć w miejscu i marzy o tym, by każdy dzień był niespodzianką... Cóż, sama to na siebie sprowadza, w pełni świadomie i nie narzeka potem, że przez to ucierpiała.

Często pakowała się przez swój charakter w tarapaty.
Jednak absolutnie nie chciała się zmieniać.
Podobało jej się igranie z losem.
~ Even if clouds don't allow me to see the sky ~
Jednocześnie pamiętała, żeby uważać na niebezpieczeństwa. Bycie płomieniem, na własne życzenie uwięzionym w ludzkim ciele przyniosło jej wiele korzyści, ale także zagrożeń, na które musiała baczyć.
Jeśli idzie o zalety, cóż, co tu wiele mówić... Jest najczystszą formą ognia, panuje nad płomieniami, żywioł jest jej posłuszny, ulega najcichszemu słowu i myśli. Jest odczuwalnie cieplejsza od zwykłej osoby, ale może też dowolnie dostosowywać swoją temperaturę do otoczenia, a kiedy odpowiednio ją podniesie, w całości bądź tylko częściowo potrafi z powrotem stać się płomieniem. Warto też wspomnieć, że kiedy ponoszą ją nerwy, żar w jej ciele potrafi się wyrwać spod kontroli i niech Was bogowie chronią, odsuńcie się wtedy, bo włosy są pierwszym, co niekontrolowanie staje w ogniu. A małym ogniskiem tego zdecydowanie nie nazwiemy.
Chociaż ostrzegano ją, że to drugi człowiek stanowi największe zagrożenie, jej wrogiem numer jeden zdecydowanie była i jest woda. Owszem, dzięki temu czym jest, nigdy nie odczuwa pragnienia, a trucizny dziwnym trafem absolutnie na nią nie działają, cóż jej jednak z tego, kiedy wystarczy drobny deszcz by skutecznie ją osłabić. Zbyt długi kontakt z jakąkolwiek cieczą ją powolnie zabija, skóra szarzeje, kobieta wydaje się gasnąć. Ludzka powłoka, chociaż spowalnia ten proces, nie zatrzymuje go całkowicie i jeśli już dojdzie do kontaktu z wodą, zadaniem Anastasii jest czym prędzej osuszyć się, w ostateczności wskoczyć nawet w inne źródło ognia.

W podróży, zwłaszcza zimą, ciężko jest unikać wody.
Na szczęście jej noga się nie powinęła.
Jeszcze nie.
~ I counting I can see you tomorrow night ~
| Ubiera się jak chłopczyca | Nieszczególnie zna się na damskiej modzie | Lubi kiedy ktoś bawi się jej włosami lub je układa | Mierzy 175 centymetrów | Wszelkie niedogodności, jeśli sama je na siebie ściągnie, znosi w ciszy | Często przesiaduje na dachu gildii i obserwuje okolicę | Nie jest nieśmiertelna, jej ciało się nie starzeje, ale z upływem czasu będą ją powolnie opuszczać siły | Kiedy ją zranisz nie uświadczysz krwi, zobaczysz jedynie buchającą gorącą parę | Dlatego też samodzielnie opatruje swoje rany | W Gildii jedynie Cervan, Irina i Ravi wiedzą o jej przypadłościach, dla reszty jest skromnym magiem ognia, który nie znosi zimna | Ma słabość do kamieni szlachetnych | W walce polega na swoich mocach | Stawia na zwinność i zręczność | Przyjaciel uczył ją wielu rzeczy, jednak najbardziej lubiła kiedy razem obserwowali gwiazdy |
~ PS. If you see Him, please let me know ~
Stasia wita się ze wszystkimi. Bez obaw nie gryzie, nie spopiela, nie parzy bez powodu. Wręcz przeciwnie, z chęcią kogoś pozna i się zakumpluje. W kupie cieplej raźniej jak to mówią, no nie? Więc chętna na wątki planowane i nie, kto chce to pisać.
Zezwalam na używanie postaci w cudzych opowiadaniach, chętnie ją tam zobaczę, byleby wszystko zgadzało się z KP. Śmiało też można zadawać mi pytania na jej temat w razie problemów.
Wizerunek: Padparadscha z Houseki no Kuni autorstwa Haruko Ichikawy
Autorzy artów: Zakładka: zora| I:京三| II:ଳ ᴅᴀɴʏᴀɢᴏᴇ

piątek, 5 października 2018

Podsumowanie #8

Witamy Was kochani z małym opóźnieniem w nowym podsumowaniu miesiąca! 
W tym miesiącu dołączyli do Nas:
Annabelle Maisonneuve
Selvyn Cadwallader

Serdecznie witamy i mamy nadzieje, że miło spędzicie czas w naszym towarzystwie!
Jednocześnie musieliśmy pożegnać się z:
Vados, ze względu na jej niską aktywność
Punktacja:
Rawen - 46+41+89=176 PD - 176 PD do kolejnego PU
Shinaru - 64+75(zaległy miesiąc)= 139 PD - 564 PD do kolejnego PU - Nieobecność
Philomela - 74+63=137 PD - 833 PD do kolejnego PU
Kai - 0 PD - 318 PD do kolejnego PU - Nieobecność
Desiderius - 32+36+44+36+61=209 PD - 1342 PD do kolejnego PU - +1 PU + 1 PU za Postać Miesiąca
Blennen - 103+20(Opowiadanie powyżej 1000 słów)= 123 PD - 652 PD do kolejnego PU
Noctis - 0 PD - 95 PD do kolejnego PU - Zaczyna się okres ostrzegawczy
Aries - 43 PD - 82 PD do kolejnego PU
Sorelia - 112+20(Opowiadanie powyżej 1000 słów)=132 PD - 277 PD do kolejnego PU
Yuuki - 43 PD - 37 PD do kolejnego PU
Yoruka - 98 PD - 82 PD do kolejnego PU +1 PU
Newt - 76+16= 92 PD - 98 PD do kolejnego PU
Alexandra - 33+33(zaległy miesiąc)= 66 PD - 238 PD do kolejnego PU +1 PU
Tilly - 39+5(zauważenie błędu)= 44 PD - 147 PD do kolejnego PU +1 PU
Vincent - 0 PD - 4 PD do kolejnego PU - Nieobecność
Nova - 45 PD - 155 PD do kolejnego PU +1 PU
Krabat - 65+51+52=168 PD - 310 PD do kolejnego PU +1 PU
Annabelle - 39+35+31+35+32=172 PD - 98 PD do kolejnego PU +1 PU
Selvyn - 33+38+31+31+33+41=207 PD - 63 PD do kolejnego PU +1 PU

Ignatius -97+47+101+58+20(zaproszenie i dołączenie do bloga)+20(Opowiadanie powyżej 1000 słów)=343 PD - 1006 PD do kolejnego PU
Xavier - 83+65=148 PD - 1194 PD do kolejnego PU


Tym samym postacią miesiąca ponownie zostaje Desiderius! Bardzo dziękujemy Ci za Twoją aktywność!

Osoby, które otrzymały PU proszone są o napisanie do jakiej umiejętności chcą je dodać.

Inne sprawy
- Ten miesiąc był dla nas wszystkich wyjątkowo spokojny, nie pojawiło się nic nowego, nie nastąpiły żadne wielkie zmiany. Chciałyśmy Wam jedynie podziękować za najwyższą, póki co, w tym roku aktywność! Cieszymy się, że pomimo innych obowiązków staracie się tutaj udzielać!

Widzimy się w dziewiątym podsumowaniu!
Administracja