poniedziałek, 18 listopada 2019

Od Madeleine

Pierwszy raz od dawna można było zobaczyć taką sytuację, w której dziewczyna wręcz podskakiwała, kierując się w tylko sobie znane miejsce. Celem jej podróży była pewna gospoda, znajdująca się niedaleko głównego placu w mieście. Przebijając się przez tłum osób, myślami krążyła już, wokół tego, co miało się stać. Spotkanie... Jednak nie samo ono się liczyło. Nie... Co to, to nie. Cały dobry humor Madeleine brał się z czegoś zupełnie innego. Z tego z kim miała się tam zobaczyć. Aaron. Jej kochany ojciec. To on miał na nią czekać... Tak bardzo chciała już tam się znaleźć. Być na miejscu. Tak dawno się nie widzieli. Minęły dwa miesiące, w ciągu których mogła jedynie pisać z nim listy. Ale to nie było to samo. Listy to stanowczo za mało. Dziewczyna potrzebowała fizyczności.
W końcu po prawie dwudziestu minutach dotarła pod drzwi gospody. Po wejściu do środka, od razu zauważyła rodzica. Mężczyzna siedział przy jednym z bardziej oddalonych stołów. Jednak w momencie, gdy tylko jego wzrok spoczął na córce, podniósł się i uśmiechnął szeroko. Louise niewiele myśląc podbiegła tam i wpadła w rozłożone ramiona ojca. Wtuliła się w niego, czując to kojące poczucie bezpieczeństwa oraz bezwarunkowej miłości. To było to, czego było jej trzeba. To było to, czego jej brakowało. Po sesji uścisków i wyznań tego, jak bardzo kochają się nawzajem, usiedli w końcu i zamówili sobie coś do jedzenia. Podczas posiłku żywo dyskutowali na najróżniejsze tematy. Od tego, co się działo w rodzinnym domu, przez sytuacje w Gildii, po obgadywanie różnych osób. Gdy skończyli, postanowili wybrać się na spacer, który to cały spłynął im na jednym. Wspólnym śpiewaniu. Czymś, co obydwoje uwielbiali.

~***~

Kolejne dni były dość specyficzne. Szczególnie dla członków Gildii. Nie ma co się im dziwić. Nie za często doświadczają sytuacji, gdzie ta Madeleine, do której lepiej za bardzo się nie zbliżać, ot, tak gwałtownie zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. To był pierwszy raz, gdy widzieli Mae, a nie Mad. Dziewczynę chodzącą w skowronkach, witającą się ze wszystkimi. To było coś kompletnie niespotykanego i raczej większość nie wiedziała co z tym fantem zrobić. Jednak skrytobójczyni nie przejmowała się tym. Nadal wiecznie szczęśliwa, dzięki ostatniemu spotkaniu, chodziła po korytarzach i "robiła swoje". Nie zrażały ją dziwne spojrzenia czy szepty.
Znajdując się przy wyjściu z budynku, zauważyła jakąś postać. Siedziała ona tyłem na schodach, dlatego też nie była pewna czy to chłopak, czy dziewczyna. Mae niewiele myśląc, stanęła za członkiem Gildii z uśmiechem na twarzy.
- Hejka! Co tam porabiasz? - dziewczyna spojrzała przez ramię owej osoby.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz