wtorek, 7 stycznia 2020

Od Yuuki

 Banshee, dlaczego się tak smucisz?  zagadnęła w pewnym momencie Yuuki, spoglądając z troską na kociego demona zasiadającego obok niej na kanapie.  Pijesz we wspaniałym towarzystwie, oczywiście moim  zerknęła zgryźliwie na Xaviera  dlatego rozchmurz pyszczek i podnieś wąsy. Dolać ci rumu?
   Demon nie odpowiedział jednak nic, a jedynie skrzywił się mocniej, wyglądając bardziej złowieszczo i grymaśnie niż zazwyczaj, kiedy nie spał. Machnął parę razy ogonem z widocznie narastającą frustracją i poprawił się w swojej siedzącej pozycji, prostując mocniej grzbiet, aby nie czuć na sobie odgórnego spojrzenia ze strony anielicy. 
    Wy, ludzie, macie często takie dziwne, nagłe rozrywki. 
  Yuuki zmarszczyła lekko czoło w niezrozumiałym wyrazie twarzy, a jej prawa brew samoistnie powędrowała ku górze. W tamtej chwili nie miała pojęcia, co chodziło po głowie demonowi, czy przypadkiem nie upił się nagle, choć nie do końca była pewna, jak to jest z alkoholem u Banshee. 
   Z pomocą jednak szybko zjawił się biały rycerz Xavier. 
   — Jest po prostu zazdrosny — machnął ręką, w której dzierżył kieliszek, w stronę kota, rzucając luźno swoją myśl, bez owijania w bawełnę i głębszych rozważań, co raczej było rzadkim widokiem
   — Chyba postradałeś rozum przez alkohol — fuknął Banshee, zjeżając sierść. Uniósł dumnie brodę, mierząc Delaneya kocim, przenikliwym spojrzeniem, pewnie w jakimś stopniu pragnąc przeżreć jego duszę na wylot. — Nie bywam zazdrosny. Ludzie są zazdrośni, nie demony. 
    Oh, nie bądź już taki skromny  Tenebris machnęła teatralnie dłonią.  Pewnie chciałbyś w końcu gdzieś pójść, coś porobić?  Banshee milczał, lecz niewzruszona Yuuki kontynuowała:  Może następnym razem pójdziesz ze mną na misje? Teraz idziemy z Xavierem po jakieś bibeloty dla szefa, ale następnym razem zrobimy jakieś polowanie na opętanych. 
    Cóż, oddałbym wam to zadanie, ale wątpię, aby Yuuki dała sobie z nim radę  wtrącił Xavier, chyba nie do końca świadom tego, jaką puszkę pandory właśnie otworzył. Nawet Banshee zainteresował się dzikim błyskiem w piwnych tęczówkach Tenebris, kiedy sens słów białowłosego do niej dotarł, a Lucynka, siedzący dotychczas spokojnie obok i mordujący wzrokiem resztę zgromadzonych w pomieszczeniu osób, zagdakał, zerkając na anielicę. 
   Yuuki odchrząknęła cicho, w krótkim geście dygnęła lekko głową, unosząc brwi ku górze, po czym jej wzrok w końcu padł na białowłosego. 
    Z czym sobie, przepraszam, nie dam rady?
   Xavier, niewzruszony upił łyk trunku. 
    Z misją na przykład, dlatego idziemy we dwójkę, chociaż ewentualnie przydałaby się jeszcze jedna osoba. Nie, nie liczę tego pierzastego cholerstwa koło ciebie. 
   I zapadła cisza. Tenebris nie drgnęła nawet, nadal wpatrując się z białowłosego. Banshee i Lucyna również pozostali w bezruchu, jedno i drugie oczekując na wypuszczenie pierwszej strzały, najlepiej z trucizną. Trwało to zaledwie chwilę, po której Delaney miał zamiar machnąć ręką i zażegnać kryzys, oznajmiając, iż był to tylko żart. Ot, taki żarcik. 
   Niestety nie dla Tenebris.
    Dobra  oznajmiła w końcu, wstając gwałtownie i zbierając pod jedną pachę Lucynę, pod drugą - ku ogromnego zdziwieniu i niezadowoleniu - Banshee.  Kij ci w dupe, mam już nowego towarzysza  dopowiedziała i nim Xavier zdążył z wrażenia zakrztusić się trunkiem, ona zebrawszy kota, kurę i butelkę rumu - wyszła. 
   Anielica była tak bardzo przesiąknięta emocjami, że jej nogi instynktownie kierowały ją do obranego sobie miejsca, nawet pomimo samego faktu, że owo miejsce było oddalone od gildii jakiś tydzień drogi, przy dobrych wiatrach. Mimo wszystko dla Yuuki nie stanowiło to większego problemu, jednak w tamtym momencie jej myśli rozpętywały w jej głowie tak ogromny sztorm, nie pozwalając na chwilę wytchnienia, że przez pewien czas zapomniała o tym drobnym, aczkolwiek dość istotnym fakcie. Co trochę burczała i fuczała pod nosem, a kaskady jej brąz kosmyków podskakiwały przy każdym, gwałtowniejszym kroku, opadając na jej ramiona i plecy. Sama do końca nie rozumiała, dlaczego tak bardzo się zdenerwowała, reagując na tyle gwałtownie, że capnęła niczemu winnego Banshee pod pachę, co w normalnych okolicznościach zapewne uczyniłaby nieco delikatniej. Ktoś dawno temu powiedział, że Tenebris jest jak burza, która uderza znienacka i nigdy nie przechodzi łagodnie i gdyby koci demon usłyszał to stwierdzenie z pewnością zgodziłby się z nim.
   Kobieta, dopiero po wymodleniu pod nosem wszystkich czarnych zaklęć, zatrzymała się gwałtownie i wzięła, bardzo potrzebny jej w tamtym momencie, jeden, głęboki wdech. 
    — Troszkę się zdenerwowałam — wyznała w końcu, na co Banshee obrzucił ją niedowierzającym spojrzeniem. — Ale to nic. Mamy dość długą drogę przed nami, więc dobrze by było zebrać się już teraz. 
    Czekaj, chwila, stop, ugh, przestań mnie szarpać piekielny wróblu  zawarczał Banshee, gramoląc się w objęciach Tenebris.  Gdzie my idziemy?
    Jak to gdzie? Na misję. Z tego co wiem, nudziłeś się w gildii, dlatego właśnie dostarczam ci rozrywki, później podziękujesz  odparła, jakby to była jedna z najoczywistszych prawda na świecie. 
   Demon, choć nie chciał tego bardzo pokazać, ożywił się nagle i zdobył nawet na wesołe - o ile to możliwe - machnięcie ogonem. Szybko jednak zreflektował się, że nie powinien okazywać zbytniej radości, jak i również swoich emocji, zwłaszcza w obecności świeżo upieczonego demona, jakim był Lucynka. To byłoby strasznie upokarzające.
    Niech będzie, pójdą z tobą, skoro, tak czy siak, straciłaś towarzysza. Tak właściwie to wiesz gdzie mamy się kierować? 
   Oczywiście, że do końca nie wiedziała. 
   — Oczywiście, że wiem — żachnęła, niby urażona, po czym jej twarz szybko rozjaśnił szatański uśmiech. — Ale nie mogę ci powiedzieć, to będzie niespodzianka. Niespodzianki są fajne, zobaczysz. 
   Koci demon niestety nie był przekonany o tym tak mocno, jak sama Tenebris, lecz nie chcąc prawdopodobnie wywoływać kolejnej katastrofy najzwyczajniej w świecie przemilczał wszystko, modląc się tylko, aby z całej tej przygody wyszedł cało [...]
   Anielica przystanęła w dość mocnym rozkroku, kiedy gwałtownie zatrzymała się na drewnianym mostku w porcie i rozejrzała uważnie. Noc dopiero rozpoczynała swoje panowanie i choć zapowiadała się przeraźliwie chłodna, spragnionym przygód duszom nie było to straszne - zwłaszcza jej. W innych częściach portu nawet w tak późnych godzinach marynarze przygotowywali się do wypłynięcia na wody i już z oddali słychać było głośne nawoływania, krzyki i rozmowy.
   Banshee, nieco zaniepokojony miejscem w którym się znaleźli machnął nerwowo ogonem, zerkając niepewnie na anielicę. 
   — Najprościej rzecz ujmując, co my tutaj robimy? — spytał po chwili, uczepiając się pewnej złudnej nadziei, że są tu tylko przejazdem.
   Tenebris jednak szybko i bezlitośnie zdeptała jego optymizm. 
    Musimy dostać się na wyspę i w sumie to potrzebujemy statku. 
    Co?  fuknął Banshee.  Nie było mowy o statku ani o wodzie, ani o wyspie!
   Yuuki wzruszyła ramionami. 
    Właśnie mówię  odparła i przymknęła jedno oko, zawieszając wzrok na jednym ze statków. Tym, który od razu po pierwszym zlustrowaniu dostałby miano albo nawiedzonego, albo na tyle szemranego, że lepiej byłoby ominąć go szerokim łukiem.  Ten będzie zajebisty, chodź.  I nie czekając na żadne protesty ze strony Banshee, ruszyła dziarskim krokiem ku łajbie. 
   — Możesz mi powiedzieć, dlaczego wybrałaś akurat ten cholerny statek? — fuknął niezadowolony Banshee. — Nawet nie wiesz, dokąd płyną, nie wiesz, kim są. 
    Co ci nie pasuje? Miał syrenkę na dziobie, nie widziałeś? Poza tym nie pękaj, płyną tam, gdzie my. 
   Banshee zaskoczony przekręcił lekko łeb. 
    Skąd niby możesz wiedzieć? 
   Yuuki natomiast uśmiechnęła się tylko diabelsko. 
    Bo zaraz o to zadbam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz