niedziela, 26 lipca 2020

Od Cahira cd. Leonarda

Nie uśmiechnął się, nie poruszył, nie spojrzał na Leonarda, choć pytanie go zaskoczyło. Tak, skrzywił się w duchu, wyszedłeś na wścibskiego.
— Widać? — mruknął, wracając do przetrząsania zawartości kolejnego regału. — To długa historia, a my nie mamy czasu, prawda? Musimy znaleźć moją mapę. I załatwić sprawę z półką.
Westchnął cicho, do siebie, przebiegając wzrokiem po mapie jednej z wysp Fliss. Spojrzał na Leonarda kątem oka. Nie wyglądał na rozczarowanego brakiem konkretnej odpowiedzi. Zręcznie przebiegał palcami po kolejnych rulonach pergaminu, niekiedy rozwijał wybrany, unosił, mrużył oczy, przyglądając mu się pod światło. Szukanie szło mu znacznie sprawniej. Cahir pokręcił głową. Miał wrażenie, że Leonardowi bardziej zależy na odszukaniu właściwej mapy, niż jemu samemu.
Wrócił myślami do pytania, które przed chwilą padło. Mógł odpowiedzieć. Potrafiłby ubrać to w słowa, a jakże. Ale nie chciał. Nie miał ochoty spowiadać się nikomu z tego, co zaszło między nim a Calderem. A przynajmniej nie dzisiaj, nie w gildyjskiej bibliotece, nie na trzeźwo, nie prawie obcej osobie. Nikt nie znał tej historii. Tylko oni dwaj.
Chociaż... Chociaż Jezabel wiedziała nieco. Tak, ona z niektórych rzeczy zdawała sobie sprawę. Bo kiedyś, w przypływie słabości i wyrzutów sumienia, cierpiąc na jakąś okropną chorobę duszy, napisał do niej kilka listów. Pisał o przeszłości. O Ovenore, o Ksandrze, o Familii. I o Calderze. Choć, oczywiście, nie powiedział jej wszystkiego. Bo o niektórych rzeczach nie miał odwagi pisać, nawet jeżeli minęło tyle czasu; nawet jeżeli zmieniło się tak wiele. Nie, nie mógłby jej powiedzieć. Nie dałby rady. Połowę życia spędził jako ulicznik i łotr, i to, co go cechowało, to była łotrowska, uliczna odwaga. Złożyć donos za garść srebrnych koron, napaść w przewadze, okraść tego, kto miał jeszcze mniej, niż on, cóż, to potrafił. Ale przyznać się do winy, mówić szczerze i otwarcie, niczego nie zatajając, och, o to już trudniej.
A Ksander... Cahir zastanowił się. Jak wiele Ksander wiedział o Calderze? Nie, on też nie mógł znać szczegółów tej historii. Wiedział tylko, że ktoś taki jak Victarion Calder istniał, bo kiedyś miał romans z Lotką, a Ksander lubił wiedzieć, z kim sypiały jego byłe kochanki. I wiedział, że Calder to cudzoziemiec i przemytnik. Ale nic innego chyba go nie interesowało. Cahir też nic mu nie mówił. Ani o tym, co zrobił on, ani o tym, za co odpowiedzialny był Calder. Nie zrozumiałby. Nikt by tego nie...
Pergamin wypadł mu z ręki. Cahir schylił się, rozwinął go, dmuchnął. Obłok kurzu zamigotał w powietrzu, przesłonił widok. Cahir zmrużył oczy, przeczytał tytuł.
— Znalazłem — oświadczył, podnosząc się. Spojrzał na Leonarda, pomachał mapą. — To ta, której nam brakowało. Mam wszystkie. Dziękuję za pomoc.

Od Cahira cd. Mattii

— Tablice logarytmiczne? — Belmaro uniósł brew. — Pewnie gdzieś są... Poszukaj na dziale z matematyką. Znajduje się gdzieś tam, o ile mnie pamięć nie myli. — Wskazał kciukiem właściwy kierunek.
Zadarł głowę, przeszedł się wte i wewte, zrobił wielkopańską minę, przyjrzał się nowemu spod powiek.
— Poza tym jestem Taavetti Belmaro, tutejszy posłaniec. Tak, ten Belmaro — podkreślił starannie, by nie było wątpliwości, kim jest i z jakiego rodu pochodzi. — Ten tam — spojrzał na Cahira niechętnie — to Cahir O'Harrow, nasz gildyjski szpicel. Radziłbym trzymać się od niego z dala, nawiasem mówiąc.
Cahir skwitował to nonszalanckim wzruszeniem ramion, wyraz jego twarzy nie zmienił się, pozostał nieprzenikniony.
— Miło poznać — zapewnił Mattia, uśmiechając się nieprzekonująco. Belmaro uroczyście skinął głową, potwierdzając, że rozumie, iż musi być to dla nowego wielki zaszczyt.
Mattia pochylił się, zaczął zbierać kartki, upychać je do wnętrza woluminów, które je pogubiły. Cahir skorzystał z okazji, by mu się przyjrzeć. Przebiegł wzrokiem po spodniach zaprasowanych w kant, pasku z błyszczącą złotą klamerką, ozdobnej koszuli i czarnym żabocie. Bogowie, kolejny Szlachcic Wysokiego Rodu?
Wrócił wzrokiem do Belmaro, który przyglądał się sprzątającemu Mattii z pewną dumną wyższością, niczym Wielki Pan śledzący z ukrycia krzątaninę własnej służby. Cahir uśmiechnął się nieładnie, podszedł do niego na palcach, złożył dłonie w trąbkę:
— Misja — podpowiedział teatralnym szeptem.
Belmaro drgnął, spojrzał na niego jak człowiek wyrwany z głębokich rozmyślań. Szybko jednak doszedł do siebie.
— A-tak-jasna-cholera-idziemy!
Złapał Cahira za rękaw, powlókł ku drzwiom.
— Cześć — zdążył rzucić Cahir na odchodne, ostatni raz spoglądając na zasłaną książkami podłogę.

~~***~~

Na kolację oczywiście się spóźnili.
Wpadli na stołówkę pokryci pyłem, błotem i końską sierścią. Belmaro kroczył pierwszy, Cahir trzymał się z tyłu, trochę się ociągał. Był tak zmęczony, że nie czuł głodu; poza tym nabawił się kilku nowych odcisków podczas jazdy do Nylth. Belmaro i jego Dzianet Czystej Krwi narzucili im wariackie tempo, a Idalia miała wybijający galop, bardzo podrzucała zadem.
Gdy odebrali posiłek, każdy ruszył w swoją stronę. Cahir rozejrzał się po sali, szukając sobie miejsca. Ani jednego wolnego stolika. Zaklął. Przebiegł wzrokiem po twarzach zebranych, próbując odnaleźć Nicolasa, Fionę, Leonarda lub Xaviera, kogokolwiek, z kim pozostawał w dość dobrych stosunkach i do kogo ewentualnie mógłby się dosiąść. Nikogo takiego nie wypatrzył. Wszyscy albo siedzieli w komplecie, albo nie widział ich wcale. Zaklął jeszcze raz. Tym razem szpetniej. 
Ruszył w kierunku pierwszego stolika, przy którym stało wolne krzesło. Siedział przy nim Mattia w towarzystwie łudząco podobnego do niego mężczyzny. Brat? Kuzyn? 
— Mogę się dosiąść? — Cahir uśmiechnął się grzecznie.
Poczuł na sobie dwie pary oczu. Uśmiechnął się nieco szerzej, nadrabiając miną; doskonale wiedział, jak prezentuje się jego odzienie.
— Proszę — zgodził się Mattia uprzejmie, kątem oka niepewnie spoglądając na swojego towarzysza, jakby obawiał się, że w każdej chwili może powiedzieć lub zrobić coś niestosownego.
Cahir odsunął sobie krzesło, usiadł. Poczuł, że w zasadzie mógłby usnąć w tej pozycji.
— Jak poszło sprzątanie biblioteki? — zagadnął, bez przekonania spoglądając na zawartość swojego talerza. — Znalazłeś swoje tablice?

sobota, 25 lipca 2020

Od Cahira cd. Xaviera

Cahir milczał przez chwilę na wypadek, gdyby Xavier chciał coś dodać.
— To chyba nie najgorszy pomysł — wymruczał w końcu.
— Prawda? — Xavier leniwie zakołysał zawartością kieliszka. Blask świecy odbił się od krawędzi szkła, błysnął w półmroku bladą iskrą. — Tu może nas przydybać każdy. Siedzimy zupełnie na widoku.
Mówił spokojnie i cicho, ale wyraźnie; jego głos gładko rozchodził się w nocnej ciszy. Cahir upił łyk wina, zerknął na swój kieliszek. Był prawie pusty.
— Zakładam, że znasz jakieś miejsce, w które moglibyśmy się przenieść?
Xavier uśmiechnął się tak, jakby został zapytany, czy niebo jest niebieskie.
— Nawet niejedno.
Dolał im wina. Cahir uprzejmie skinął głową, gdy dno butelki głucho uderzyło o blat.
— Co mamy do wyboru?
— Na przykład bibliotekę. O tej porze nikogo tam nie zastaniemy.
— Szczerze mówiąc, wolałbym nie. — Cahir uśmiechnął się krzywo. — Relegują mnie stąd w trybie natychmiastowym, jeżeli jeszcze raz coś tam zniszczę.
Xavier parsknął. Cahir domyślił się, że historia o tym, jak przypadkiem puścił z dymem kilka regałów z woluminami, jest mu znana.
— Więc może zaszyjemy się w czyimś gabinecie? — zaproponował Xavier. — Nikt nie powinien zorientować się, że tam wchodziliśmy, jeżeli zostawimy wszystko dokładnie tak, jak było.
— To może być trudne, jeżeli utrzymamy tempo picia.
Xavier cicho się zaśmiał. Wymuszony czy nie: był to przyjemny śmiech.
— To co, błonia?
Cahir chwycił skraj miękkiej, aksamitnej zasłony, wyjrzał przez okno.
— Nie jest za zimno?
— W takim razie pozostają nam tylko stajnie. Cóż, przynajmniej będziemy mieli miłe towarzystwo.
— Mogą być — uśmiechnął się nieznacznie, przymknął powieki. — I tak miałem sprawdzić, czy Fala nie próbuje znów wysadzić z zawiasów drzwiczek od boksu.
— Świetnie — skwitował Xavier, spoglądając na własne pierścienie z lekkim namysłem, spod półprzymkniętych powiek, jakby oceniając ich estetyczną wartość. Wcześniej na zmianę przypatrywał się płomieniowi świecy i sygnetom Cahira. Cahir stłumił uśmiech. Poradziłby sobie jako uliczny złodziej, skoro przedmioty błyszczące się i piękne przykuwały jego uwagę z taką łatwością.
— Mam przeczucie, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
— Och, bardzo możliwe — uznał beztrosko Xavier. — Ale dzisiaj nie powinno nas to obchodzić. Później się tym pomartwimy.
Gdy skończyli butelkę, Cahir ukrył kieliszki za zasłoną. Podnieśli się niespiesznie, z pewnym ociąganiem, niedbale zasuwając za sobą fotele. Przemknęli przez Salę Wspólną w milczeniu, chowając wino w wewnętrznych kieszeniach płaszczy. Jak się okazało: niepotrzebnie. Nie natknęli się na nikogo ani w budynku Gildii, ani na zewnątrz.
Cahir uniósł głowę, spojrzał w niebo, a wiew zimnego powietrza omiótł mu twarz, zdmuchnął włosy z czoła. Jarzący się blado sierp księżyca spowiły teraz postrzępione, pędzone wiatrem chmury o fantastycznych kształtach. Liście krzewów zadygotały, korony drzew wzdęły się, gdy zaszumiał w nich gwałtowny, lodowaty podmuch nocy. Kiedy na moment przestało wiać, cisza stała się głucha, głęboka. Do uszu Cahira doleciało odległe dzwonienie polnych świerszczy. Zamknął na chwilę oczy, odetchnął rześkim, czystym powietrzem, potarł skroń. Robiło mu się gorąco. Wino zaczynało uderzać mu do głowy? Już?
Gdy Xavier z chrobotem przesunął żelazny rygiel, przeszli przez dwuskrzydłowe drzwi.
— Który jest twój? — zagadnął Cahir, rozglądając się po stajni.
Zatknięte na ścianach pochodnie rzucały mdłe, chwiejne światło na dwa równolegle ustawione szeregi boksów. Niektóre były próżne, w innych kręciły się konie. Cahir uśmiechnął się na widok kasztanka Fiony, który przyjaźnie zaparskał na ich widok.
— Tamten. — Xavier wskazał ruchem brody jeden z boksów. — Chodź, pokażę ci.
Cahir szedł, nasłuchując. Jedynym, co doleciało do jego uszu, było skrzypienie klepiska pod ich butami. Wyglądało na to, że Al-Fala spała.
— To jest Bębenek — oznajmił Xavier, wskazując nieco teatralnym gestem właściwego konia.
Cahir zastygł w bezruchu, otworzył szerzej oczy, pobladł na widok karego, zimnokrwistego wałacha. Znał tę rasę, wcześniej widywał podobne wierzchowce wielokrotnie, ich obraz dobrze wyrył mu się w pamięci. To było... To było...
To było w Ovenore; to były konie żandarmerii Roderyka Odważnego. Nie, uśmiechnął się pod nosem. To nie były konie, a wielkie czarne diabły. Chodziły w miejskim patrolu, głównie po zmroku. Pamiętał, jak ich podkute żelazem kopyta krzesały iskry na ulicznym bruku, jak z ich nozdrzy buchały kłęby pary. Wtedy bał się tych koni. Tak... Czuł trwogę, gdy miał piętnaście lat, ściskał w ręce kradzioną sakiewkę i kulił się pod ścianą, starając się, by było go jak najmniej. Pamiętał, że w patrolu jechało dokładnie dwóch żandarmów, że konie zawsze szły łeb w łeb, bok w bok, a echo ich miarowego stępa niosło się złowróżbnie po ciasnych, opustoszałych uliczkach. I pamiętał, że czasem uprząż tych koni podzwaniała cicho, że niekiedy metalowe elementy połyskiwały blado w rozedrganym świetle pochodni. Pierwsza zasada, myślał jak w transie, jakby znów był sobą sprzed kilku lat, chudym chłopcem mającym kłopoty z prawem. Pierwsza zasada: nie wpaść w ręce żołnierzy Roderyka. Pierwsza zasada, trzymać się z daleka od szafotu. Pierwsza zasada. Pod żadnym pozorem nie dać się złapać. Pierwsza...
— Wszystko w porządku?
Drgnął jakby wybudzony ze snu.
— Tak, wybacz —  uśmiechnął się, ale uśmiech szybko zsunął mu się z twarzy, która ponownie przybrała opanowany, beznamiętny wyraz. Dodał, siląc się na zdawkowy ton: — Skąd go masz?
Xavier podszedł do konia, czule pogładził go po szyi, zamigotał upierścienioną dłonią.
— Stał się moją własnością niedługo po tym, gdy dołączyłem. — Wyjął mu z grzywy źdźbło słomy, zakręcił nim w palcach, upuścił na klepisko. — Kiedyś był gildyjskim koniem. Cervan pozwolił mi przejąć go na własność.
Wałach zarżał cicho, wyciągnął kształtną szyję, uderzył kopytem. Cahir zmrużył oczy, przyjrzał mu się uważniej, odpędzając od siebie echa reminiscencji. Nie, nie stoi przed nim jeden z koni Roderyka. Skonstatował ze zdumieniem, że Bębenek nawet nie był do nich podobny. Zastanawiał się, jak mógł się tak pomylić. Wałach, z wyjątkiem maści, nie posiadał z nimi wspólnych cech. Był smuklejszy, nieco niższy, miał głowę o szlachetnym profilu, długie, nachylone ku sobie uszy. Przyglądał im się zaciekawionym spojrzeniem bystrych, życzliwych oczu. Nie. To nie ten koń, nie spogląda na niego widmo Ovenore. Cahir odetchnął zapachem stajni, spróbował oczyścić umysł. Wszystko jest w porządku, wszystko jest w porządku. To już było, to wszystko było, te dnie zamieniły się w pył, który porwał wiatr, nie ma po nich śladu.
Zdobył się na kolejny uśmiech, tym razem nieco bardziej szczery. Wyciągnął dłoń w stronę konia.
— Mogę?
— Śmiało. — Xavier przestąpił o krok, zrobił mu miejsce.
Cahir pogładził wałacha po nosie.
Xavier? c;

piątek, 24 lipca 2020

Od Javiery cd Dezy'ego

— Okej, dobra, niech tak też będzie. Chociaż myślałam, że hodujecie tutaj wszystkie zioła, które mogą się przydać, ale mniejsza. Poproszę sadzonki — westchnęła lekko zawiedziona słowami zielarza. Jej nadzieja na to, że wszystko uda jej się załatwić szybko i sprawnie, całkiem zniknęła. Czy tego chciała, czy nie, będzie po prostu musiała za półtora tygodnia pojawić się w laboratorium Desideriusa. Już bez zbędnych słów Javiera zgarnęła zioła, które zostały dla niej naszykowane i ruszyła do wyjścia. — Do zobaczenia — mruknęła niechętnie, zamykając drzwi.
Droga do jej gabinetu nie zabrała jej wiele czasu. Szczególnie że była pogrążona w myślach i nie zwracała zbytnio uwagi na otoczenie. Odłożyła wszystko na blacie. W końcu nie musiała teraz tym się zajmować. Porozkłada to później. Zrezygnowana opadła na krzesło. Jaskółcze ziele. Nazwa ta mówiła jej coś. Oczywiście pomijając właściwości lecznicze. Była weterynarzem i o tym musiała wiedzieć. Ale… ta nazwa kojarzyła jej się jeszcze z czymś. Zamknęła oczy, przeszukując zakamarki swego umysłu.
— Aurora — wyszeptała. — Mama hodowała jaskółcze ziele — na ustach dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech na wspomnienie ze zmarłą matką w roli głównej.
Kobieta była weterynarzem, który nie potrzebowała zielarzy. W domu miała swój własny ogródek pełny leczniczych roślin. Dbała o nie same. Każdego dnia się nimi zajmowała. Javiera jako dziecko czasami pomagała jej w codziennej rutynie. Ale tylko przy niektórych sadzonkach. O stanowczą większość Aurora stanowczo za bardzo się bała, aby dopuścić do nich małą istotkę, która jeszcze nie wszystko rozumiała i mogła coś popsuć. Na to nie mogła pozwolić. Jaskółcze ziele było czymś wyjątkowym dla dziewczyny. Była to pierwsza roślina, którą udało jej się samej wyhodować. Co prawda mama pomagała jej trochę i cały czas instruowała, ale nadal. Była wtedy tak szczęśliwa… Tak dumna z siebie, że w końcu jej się udało. Dlatego w sumie też zdecydowała się u zielarza na wzięcie sadzonek. Nie wyobrażała sobie brać gotowych wyrobów, kiedy mogła znowu zacząć troszczyć się o te wyjątkowe roślinki.

*półtora tygodnia później*

Javiera zirytowana szybkim krokiem szła w kierunku laboratorium Dezy’ego. Kompletnie nie miała humoru. A wszystko przez to, że akurat na początku tygodnia musiała zająć się koniem, u którego wykryła sarkoidy. A z tego, co ją uczono, właśnie sok z glistnika jaskółcze ziele powinno pomóc. No ale oczywiście przez to, że najwidoczniej nikt w gildii go nie hoduje, to nie miała dostępu do lekarstwa. Dlaczego ten zielarz nie mógł załatwić tego szybciej? Musiała naprawdę nieźle na główkować się, aby przypomnieć sobie mniej znane metody leczenia owej choroby. Będąc przed pomieszczeniem, zapukała do drzwi. Kiedy tylko usłyszała pozwolenie na wejście, momentalnie wparowała do laboratorium.
— Boże, nareszcie, tyle to trwało… — dziewczyna szybko chwyciła sadzonki, które od razu rzuciły jej się w oczy. — Chociaż mogłeś się bardziej postarać, załatwić szybciej jaskółcze ziele. Akurat niedawno naprawdę bardzo go potrzebowałam i przez ich brak miałam problemy w leczeniu — dodała, kierując się w stronę wyjścia.

Dezy?

środa, 22 lipca 2020

Od Eugeniusza c.d. Nikolaia

Eugeniusz i moda? Dobre sobie. Ostatnie co obchodziło starego żeglarza, to to czy coś było modne czy nie. Za jego czasów ubranie miało być wygodne i funkcjonalne. Nie jakieś tam "modne". Fikuśna koszula nie pomagała refować żagli na czas w czasie sztormów. W niczym nie pomagała. Absolutnie w niczym. A teraz ten dzieciak chciał, żeby on był dla niego modelem do tworzenia jakiejś tam bzdurnej kreacji. Naprawdę dobre sobie. Czy to był powód dla którego ten dzieciak, którego umysł przypominał Eugeniuszowi morze w czasie sztormu, łaził za nim od kilku dni? Poza tym, "zapisać się złotymi literami na kartach historii"? Gdyby świat wiedział to co wiedział i widział stary Drak, jego imię pojawiałoby się wszędzie. Byłby znany. Ilu ludzi na świecie może pochwalić się, że odwiedziło ziemie skalnych olbrzymów? Albo pływało po wodach czerwonych niczym krew i gorących jak wrzątek w kotle? Zliczyć by takich można na palcach jednej ręki. A jeszcze mniej z nich może powiedzieć, że widziało dno oceanów. I do każdej z grup zalicza się Eugeniusz. Z każdym z tych ludzi pływał po wodach tego świata i nie tylko.
Ale nie szukał sławy. Była mu zbędna. Już wystarczało mu, że od czasu do czasu znajdują się idioci pamiętający o starej nagrodzie za jego głowę wystawionej wieki temu i to z niezwykle błahego powodu. Sponiewieranie wysokiego rangą oficera, to jeszcze nie powód by wystawiać za nim listy gończe. W dodatku opisujące go jako pirata, w dodatku niebezpiecznego. Mimo wszystko wspominanie tamtego wieczoru w tawernie przywoływało uśmiech na twarz starego "pirata".
Mężczyzna wypuścił głośno powietrze przez nozdrza. Zignorował wszystkie zgryźliwe uwagi Nikolaia. Niektórzy ludzie chorzy umysłowo tak po prostu mają, że mówią wszystko co im ślina na język przyniesie.
- Eugeniusz Drak i jak pewnie zauważyłeś, jestem tutejszym cieślą. - skinął głową krawcu - Wybacz, ale nie jestem zainteresowany odmianą świata... Jak go nazwałeś? "Creation"? Ale jeśli bardzo ci zależy to daj mi wymiary i przyjdź jutro. W każdym razie zobaczę co uda mi się zrobić. Jeśli to już wszystko, to pozwolisz, że wrócę do swoich zajęć. - starzec odwrócił się i od razu zabrał się za kreślenie linii na deskach.

Nikolai?

wtorek, 21 lipca 2020

Od Lancelota cd. Eilis


  Urwany śmiech Aarona nie został przeniesiony na rycerskie oblicze, Lancelot jedynie posłał jej szybkie spojrzenie, aczkolwiek pozbawione jakiegokolwiek innego wyrazu oprócz "obruszenia" na te zniewagę.
- To u niego normalne, dziewczyno - sprostował czarno-brody. - Rzadko kiedy tym zaszczyca kogokolwiek, nawet mnie.
- Naprawdę? - nie dowierzała ruda, nadal będąc nieco rozbawioną.
- Tak. Chodź tu bliżej, jedzenie cię nie pogryzie, my też - machnął wielką, niedźwiedzią dłonią ponad poustawianymi na stole naczyniami i daniami na nich.

sobota, 18 lipca 2020

Od Eilis cd Narcissi

Burning Steel CLOSE UP! GIF | Gfycat
Odesłała właśnie przed chwilą młokosa wzrokiem, gdy ktoś dosiadł się do niej, zajmując jego poprzednie miejsce. Odstawiła powoli kufel piwa i uśmiechnęła się delikatnie, lecz gdy jej mgliste tęczówki dojrzały burzę blond włosów trochę zbaraniała. Najpierw zmarszczyła delikatnie brwi i właściwie nie wiedziała, czy zapytać się jej, czy rzeczywiście gra, czy też chce po prostu zabrać sobie miejsce siedzące, zważając na coraz późniejszą godzinę. Cóż, ruch był coraz większy, a krzeseł jednak nie przybywało. Bywały nawet i takie wieczory, gdy ich ubywało więcej i to na stałe. Jednakże to właśnie ta kobieta odezwała się jako pierwsza. Rudowłosa podniosła obie brwi delikatnie do góry i podążając za palcem, spojrzała na swój kufel, który był wypity dopiero do połowy. Nigdy nie potrzebowała specjalnie dużo alkoholu a tym bardziej, jeśli ktoś chciał jej coś postawić. Zazwyczaj nie kończyło się to dobrze, szczególnie gdy barmanka w porę nie zorientowała się, iż alkohol jest właśnie dla Eilis. Machnęła więc dłonią lekceważąco. 
- Nie ma takiej potrzeby Panienko. - chciała coś jeszcze dodać, ale wtedy kobieta mówiła dalej. Gdy Ona się uśmiechnęła, zrobiła to również i pani kowal, jednocześnie mówiąc coś pod nosem o tym, iż to nie jest wcale taka zła zabawa. Czasami nawet przychodziło grać o różne rzeczy, gdy inni chcieli się założyć. Rzadko to robiła dla pieniędzy, gdyż jej chodziło o samą w sobie zabawę. Sięgnęła po kufel z piwem i upiła większy łyk, powracając wzrokiem do blondynki. Wtedy jednak dojrzała czarnego psa, który usiadł koło nóg swojej właścicielki. Nie miała kompletnie pojęcia, jakiej jest rasy, ale był dosyć nietypowy. Przynajmniej nie potrafiła sobie przypomnieć, aby widziała prędzej takiego psa. Nie opuszczała też nigdy swojej mieściny, a kto wie? Może po sąsiedzku gdzieś znajduje się ich cała tajemnicza hodowla? Jednakże miała tylko chwilę, aby mu się przyjrzeć, gdyż Panienka ponownie się odezwała. Słysząc ją, uśmiechnęła się szerzej kącikiem ust i delikatnie pokręciła głową. Jak to ojciec jej zawsze powtarzał? Nigdy nie uciekniesz od pracy czy coś w tym rodzaju? Tęczówki w kolorze chmur spotkały się z jej ciemnymi, gdy potakiwała powoli głową. Upiła kolejny łyk piwa, zupełnie jakby ważyła słowa lub własne myśli. Myślała dzisiaj coś o wolnym? Oparła oboje łokci o blat stołu. Niech się dzieje co chce! Niech ojciec ma tę satysfakcję, ale ona po prostu lubi pracować. 
- Jestem kowalem. A mogę zobaczyć ten rzeczony miecz? Może najlepiej w mojej kuźni? - delikatnie odchyliła się do tyłu z nieschodzącym uśmieszkiem. Podniosła dłonie i skrzyżowała je na wysokości klatki piersiowej. 
- Myślę, że nie powinno być problemu, aby go naprawić. Panienka nie wygląda na osobę, która specjalnie zaniedbałaby miecz. - jej wzrok ponownie spoczął na wielkim, czarnym psie. Przekrzywiła delikatnie głowę w prawo i ponownie odezwała się promiennie. 
- Piękny zwierz. Hmmm… bardziej pasowałoby inne słowo. Dostojny? Gdyby był jaśniejszy, przypominałby mi takiego jednego blondyna. - przymrużyła na chwilę oczy, po czym zaśmiała się pod nosem, zapewne wyobrażając sobie tę specyficzną osobę. Musi mu o tym powiedzieć przy najbliższej okazji. Powróciła wzrokiem do kobiety siedzącej naprzeciwko niej.

◄☼►
[Przepraszam bardzo ;w;]
(488)

piątek, 10 lipca 2020

Od Isidoro do Klemensa

— Mistrz Cervan mnie wzywa. Ma dla mnie misję.
— Już? Dopiero przyjechaliśmy! Przecież nawet nie sprowadziłem wszystkich książek, nie wstawiliśmy astrolabium, cała pracownia nie jest urządzona, trzeba skalibrować teleskop…
Isidoro przekrzywił tylko lekko głowę.
— Spokojnie, wszystko będzie zrobione w odpowiednim czasie, akurat jak już wrócę.
Mattia zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi.
— Jak? Przecież samo się nie zrobi.
— To prawda. Ty się tym zajmiesz.
— Isidoro, nie mogę być w dwóch miejscach na raz.
— Nikt tego nie oczekuje.
Zapadła chwila ciszy i w tym momencie Isidoro niemal usłyszał, jak w umyśle Mattii przesunęła się jakaś klapka. Drugi astrolog wytrzeszczył oczy tak bardzo, że Isidoro zaczął się na poważnie martwić, czy mu tak nie zostanie. Byłoby to doprawdy tragiczne wydarzenie, bo choć Mattia miał naprawdę ładne, szafirowe oczy, i może ich wytrzeszczenie uwidoczniłoby bardziej ten kolor, Isidoro z całą mocą uważał, że nie wyglądałoby to ani zdrowo, ani naturalnie.
— Poczekaj, masz jechać sam?
Isidoro nie musiał ani odpowiadać, ani radzić się gwiazd by wiedzieć, że teraz zdarzy się nieuniknione, mianowicie że Mattia właśnie wejdzie w swój tryb oprotestowania rzeczywistości i jedyną możliwością będzie, żeby go przeczekać. Jak zwykle miał rację - starszy D’Arienzo stwierdził, że “To jakiś obłęd!”, że natychmiast musi udać się do Mistrza Cervana i wyperswadować mu samotne posyłanie Isidoro gdziekolwiek. Jak powiedział, tak zrobił, zostawiając Isidoro na pewien czas w samotności, co młodszy astrolog spożytkował na spakowanie się przed podróżą. Chociaż nie dostał jeszcze żadnych konkretnych wytycznych - tylko Ignatius przekazał mu, że Cervan chce z nim mówić - Isidoro nie byłby astrologiem z reputacją, gdyby nie przewidział chociaż części z rzeczy, które go czekały. I tak, w ledwo co opróżnionym plecaku na powrót wylądowały między innymi zapasowe koszule, bielizna, karty tarota, kreda z drobinami srebra i starannie obszyty kawał atłasu, do tego przenośna luneta oraz woreczek idealnie okrągłych pereł. Isidoro mógł przez pewien czas nie jeść lub chodzić w podartych ubraniach, ale bez przedmiotów potrzebnych mu do wróżenia z gwiazd czuł się po prostu jak bez ręki.
Isidoro skończył się pakować akurat wtedy, kiedy Mattia wrócił do pokoju. Nie musiał nawet oznajmiać efektu rozmowy - Mistrz Cervan ewidentnie nie dał się przekonać i był to koniec dyskusji.
— Gwiazdy są w porządku — rzucił mu Isidoro, starając się podnieść brata na duchu. Każdy normalny człowiek pewnie powiedziałby na jego miejscu, żeby Isidoro puknął się w głowę z takim podnoszeniem na duchu, Mattia jednak skinął głową i odetchnął tylko. Chyba jednak jakaś jego część zaczynała się godzić na to, że w najbliższym czasie będzie musiał pracować bez Isidoro, czy raczej - Isidoro nie będzie pod jego opieką.
Młodszy astrolog odłożył spakowany plecak i sam udał się do Mistrza Cervana - powinien w końcu jednak usłyszeć szczegóły misji, którą mu przydzielano.

środa, 8 lipca 2020

Od Eilis cd Pelagoniji

tumblr_ouvc7hyqvn1vz5npso1_540.gif 540×302 pixels | She and her ...

Nigdy nie zrozumie dzieci i ich fascynacji takimi zwierzętami jak Żar. Znaczy, ją samą ciekawiły zwierzęta jak i rośliny, których nigdy prędzej nie widziała w okolicy, ale to chyba inaczej się objawiało. Chociażby jak przy ostatniej rozmowie z Panem wiedźmą: najpierw myślała, czy coś można zjeść lub w jakiś sposób może się przydać niż nad tym, jakie to śliczne i czy można to pogłaskać. Nawet gdy próbowała przywołać jakieś swoje wspomnienia z dzieciństwa, to zdecydowanie bardziej interesowało ją ile jaki kruszec należy ogrzewać aby nadawał się do obróbki młotem niż kotkami czy pieskami. Mimo to uśmiechnęła się delikatnie, widząc entuzjazm małego, białego baranka. Jej tuptanie pełne tego podekscytowania również było czymś nowym dla rudowłosej kobiety. Dzieci zazwyczaj niezwykle rzadko zaglądały do jej kuźni, a jeśli już to tylko po to, aby coś przekazać bądź zapytać o kota. Pamiętała, jak raz miała gorszy dzień i spróbowała potraktować takie dziecko jak jednego ze swoich dorosłych klientów. Cóż nie poszło zbyt dobrze, gdyż rzeczone prędzej dziecko rozpłakało się i uciekło prawdopodobnie do któregoś ze swoich rodziców. Eilis nie zatrzymywała go, nawet jakby chciała. W tej chwili w pewnym stopniu bardzo mu zazdrościła, chociaż do końca nie była pewna czego. 
Na zewnątrz było zdecydowanie chłodniej dla pani kowal dlatego też niemalże natychmiast dostała gęsiej skórki. Mogła zabrać ze sobą swój mały płaszczyk, ale teraz chyba było już na to za późno. Zamiast tego zaszczękała parę razy zębami i skurczyła się trochę bardziej w sobie, próbując nie pozwolić uciec temu ciepłu, co jeszcze zostało z kuźni. Ostatecznie jednak musiała się trochę bardziej wyprostować, aby zmieścić na kolanach Żara jednak wciąż delikatnie się garbiąc, podawała zwierzęciu kawałki mięsa, podtrzymując je dłonią. Spojrzała na dziewczynkę trochę zamyślona, gdy ta uśmiechała się trochę zakłopotana. Szukała czegoś i gdy dopiero wyciągnęła wypchanego pluszaka kobieta podniosła jedną brew do góry. Królik? Chyba był to królik, prawda? Wolała nie zgadywać tego na głos, gdyż dzieci często miały swoje własne zwierzątka. Chociaż mało widziała dzieci, aby biegały z własnymi pluszakami dosłownie wszędzie. A skoro tego tutaj baranka przywiał kot, to musiała zabierać przytulankę ze sobą wszędzie. Widząc, jak trzyma go za łapkę uśmiechnęła się trochę szerzej prawym kącikiem ust. Towarzysz do dodawania otuchy? Bardzo przemyślanie. Jej tęczówki w kolorze chmur przeskoczyły na nią, kiedy zaczęła jej odpowiadać. Obie jej brwi poszybowały wysoko do góry i nawet aż przestała dokarmiać Żara, który również to zauważył i miauknął wciąż głodny a teraz nawet oburzony brakiem dostaw jedzenia. Przyglądała się dziewczynce, jak prostuje się i puszy, próbując nadrobić opis dorosłej i odpowiedzialnej osóbki, którą jest. Uśmiechnęła się ciepło i jakby otrząsnęła się z tego dziwnego zaklęcia. Spojrzała na Żara i na miskę z mięsem, którą po chwili zastanowienia podsunęła dziewczynce, jednocześnie potakując głową. 
- Cóż Pel, naprawdę dużo rzeczy robisz sama. I dodatkowo to pytanie obcych ludzi o rzeczy. - Eilis przeszły ciarki raczej wywołane przez chłodniejszą dla niej pogodą jednakże idealnie zgrały się z jej wypowiedzią. Uśmiechnęła się szerzej i wzruszyła delikatnie ramionami, puszczając już miskę, którą zostawiła na kolanach dziewczynki. Jakoś była przekonana, iż poradzi sobie. 
- Mimo to wciąż jesteś barankiem. - zaśmiała się cicho, zabierając dłoń z Żara gdy ten zorientował się, iż teraz kto inny będzie go karmić. Wyciągnął się jak struna w kierunku małej Pelagoniji i miauknął, przymrużając oczy wciąż jednak pozostając na kolanach swojej właścicielki. Och, kolejne pytania padały od tego małego stworzonka. Podniosła na nią wzrok i uśmiechnęła się teraz trochę inaczej niż prędzej. Zupełnie jak starzy ludzie, gdy dane jest im przypomnieć sobie jedno ze swoich wspomnień i przez krótki moment nawet móc dojrzeć twarze przyjaciół, którzy już dawno odeszli. Pani kowal wskazała na siebie palcem. 
- Jestem kowalem. Jestem więc wyćwiczona, aby pracować właśnie tam. Wiem, co jest niebezpieczne i jak się tym posługiwać. No i dodatkowo jestem silna, chociaż mogę na taką nie wyglądać. - zaśmiała się pod nosem i widząc jak Pel głaszcze kota, spojrzała na niego, gdy ten zaczął naprawdę głośno mruczeć. Ostatnio chyba naprawdę nie miała czasu aby porządnie go wygłaskać więc lepiej niech się nacieszy, póki może. Dodała po chwili, spoglądając już gdzieś przed siebie. 
- Tutaj zawsze będzie moje miejsce. To trochę taki mój dom. A Żar? - opuściła głowę w dół, aby spojrzeć na futrzastą kulkę, poddawaną teraz pieszczotom. Rudowłosa kobieta wzruszyła ramionami i popukała parę razy kota w głowę jednym palcem, a następnie spojrzała na dziewczynkę. 
- Podobno koty mają dziewięć żyć. Mama zawsze opowiadała mi o tym, iż dlatego niczego się nie boją i potrafią walczyć nawet z niedźwiedziami! Wyobrażasz to sobie? Podobno, kiedy zostaje im ostatnie życie, dopiero wtedy się uspokajają i wybierają kogoś spokojnego na ich właściciela. Patrząc na to, kogo Żar wybrał sobie na właścicielkę to ma chyba sporo tych żyć jeszcze w zapasie. - zaśmiała się głośniej i szczerze, jednocześnie głaszcząc rzeczonego prędzej zwierzaka po głowie. Potaknęła parę razy i obróciła się delikatnie do tyłu, aby lepiej dosłyszeć ogień trzaskający w piecu. Nie musiała wstawać, aby do niego zajrzeć, gdyż po paru latach pracy samemu wychwytuje się te drobne różnice w dźwięku. Chciała mieć, chociaż pomniejsze poczucie czasu i tego, co ma jeszcze do zrobienia. Usatysfakcjonowana tym, co usłyszała, obróciła się na nowo w stronę dziewczynki. Wskazała palcem na miskę z mięsem, która powoli pustoszała. 
- Bardzo chętnie porozmawiałabym dłużej, ale gdy skończy nam się jedzenie w misce dla Żara, będę niestety musiała wrócić do pracy, dopóki jeszcze jest jasno, w porządku? - spojrzała na małego baranka, który trochę z niechęcią potaknął parę razy głową. Kobieta uśmiechnęła się i podniosła jedną brew do góry. 
- Żar przez chwilę jak tyle dużo zje, na pewno będzie chciał podrzemać, więc jeśli chcesz możesz później jeszcze trochę z nim posiedzieć. Co ty na to Żar? - opuściła głowę, aby spojrzeć na swego towarzysza i pogłaskała go po nasadzie nosa, na co on za miauknął między mruczeniem. Rudowłosa potaknęła parę razy głową i podniosła wzrok na dziewczynkę. 
- Chyba się zgodził. - zaśmiała się pod nosem i pogłaskała kota delikatnie po głowie. Chwila takiego odpoczynku była… dobra. Oczywiście nie mogła być zbyt długo, gdyż wtedy jej myśli ciągle wracały do kowadła. Może to przez długie rozmowy z ojcem na temat pracy ukształtowały ją taką, jaka jest dzisiaj? Co by było, gdyby była taka jak Pel jako małe dziecko? Dziesięć lat, tak? Ona wtedy pierwszy raz uderzała młotem o gorącą stal. Czy gdyby były inaczej to może nie myślałaby cały czas o swojej pracy? Znowu zaczynała gdybać więc tylko potrząsnęła głową wyrzucając “gdybania” z swojej głowy. Pamiętała o tym, iż były niezdrowe i za każdym razem bardzo skutecznie wyrzucała je ze swojej głowy.

◄☼►
[1069]

Od Marty do Anastasi

Oczywistą oczywistością było, że nie wszystkie rośliny rosnące na zboczach Białych Turni było do odnalezienia na nalaesiańskich nizinach. I vice versa jednak, co Martę nawet cieszyło. Bo cóż za przyjemnością byłoby uzupełnianie zielnika o znane jej kwiaty, gdy na łąkach odnajdywała teraz nawet i piękniejsze, delikatniejsze, bo nieprzystosowane do zimnych, górskich wichrów, a przyzwyczajone do cieplejszych, kojarzących się prędzej z delikatną dłonią matki niż ojcowską pięścią powiewów wilgotnego wiatru, który tak cudownie muskał policzki, kołtunił włosy w warkoczu i sprawiał, że falowały niby tafla oceanu, choć, szczerze mówiąc, tego na własne oczy nigdy nie ujrzała.
Bo widywała rzeki, jeziora, zresztą nic dziwnego, gdy do Gildii od rodzinnego domu było do pokonania aż tyle męczącej drogi. Na trasie jednak nie znajdowało się ani jedno portowe miasto leżące nad słonymi wybrzeżami. Czasami więc, gdy tylko znajdowała chwilkę, by przysiąść nad przepływającą w pobliżu rzeką i pomoczyć w niej stopy – oczywiście, że nie w butach, phi, skóra przecież bardzo łatwo się deformowała, wysuszała, by następnie popękać, a przecież akurat te konkretne buty prosto z Ovenore obdarzyła czcią godną bóstw, bo za wynagrodzenie pozostałe ze złotego łańcuszka zdecydowanie można było znaleźć sobie najwygodniejsze i najporządniejsze trzewiki – rozmyślała, jak bardzo słona jest morska woda. Czy swym smakiem jedynie muska kubki smakowe czy może pali język, sprawiając, że twarz wykrzywia się w okropnych grymasach? A może ma jakieś wartości lecznicze? Jak morskie ryby mogą przeżyć w słonej wodzie, bez uszczerbku na ich zdrowiu? Czy ryby płynące z biegiem rzek wpływają wprost do morza, bo kto wie, może tam mają odnaleźć poszukiwaną miłość w formie syren, którym mają następnie towarzyszyć po kres swych dni? A może są przez nie pożerane? Bo wydawać by się mogło, że mięso ryby jest zdecydowanie smaczniejszym od tego marynarzy, całkowicie pozbawionego jakichkolwiek wartości odżywczych. A przynajmniej tak powtarzała jej Luśka.
Ale skąd ona mogłaby to wszystko wiedzieć. Przecież nigdy nad morzem nie była, na własne oczy syren nie widziała, a marynarza tylko jednego, zagubionego w ciasnych uliczkach Ovenore. Jedyne, co pamiętała z ich spotkania to to, że był pijany w sztok, obijając się o murowane ściany kamienic i poszukując kolejnego przytułku, w którym mógłby przytulić się do kobiecej piersi i poszeptać do niej słodkie słówka. No i miał tę charakterystyczną koszulkę w paski. Aczkolwiek wydawało się jej, że dała podpuścić się po prostu głupim stereotypom, a w rzeczywistości rzadko kiedy marynarze łażą po ulicach w pasiastych koszulkach.
Westchnęła cicho, wystawiając twarz do słońca, przy okazji może i odrobinę rozsuwając dekolt koszuli. W końcu wypadało trochę opalić bladą płeć, przecież nie była już w zacofanej wsi pod zboczem wielkiej góry, a w wielkim świecie – a w wielkim świecie chodziło się z opaloną twarzyczką. I choć chłopi w polu równie dobrze łapali słońce, tak był to zdecydowanie odmienny rodzaj opalenizny od tej złapanej w czasie wolnym, gdy po prostu wylegiwało się plackiem w trawie, w dodatku nad cicho szumiącym strumykiem. Jedynym, na co mogłaby jednak ponarzekać, były te okropnie tnące komary. Wielkie i tłuste, a przy tym w ogromnych ilościach, nie dające spokoju ani na chwilkę. Cóż jednak poradzić, niska była to cena za porządną i modną, karmelową opaleniznę.
Otworzyła jedno oko, zauważając, że przykuła uwagę dziewczyny o czerwieńszych niż te jej włosach, a i o cerze bledszej od tej martowej. Szkarłatne tęczówki przyglądały się wręcz z dziecinnym zainteresowaniem. No tak, przecież rzadko kiedy ktokolwiek w Gildii znajdował chwilę na odetchnięcie i po prostu poleżenie w trawie, bez robienia czegokolwiek, nawet i obserwowania puszystych obłoków. Marta uśmiechnęła się szeroko, klepiąc przestrzeń tuż obok siebie. Oczywiście w wysokiej trawie.
— Poopala się ze mną? Słońce zdrowe na umysł! — parsknęła głośno, podnosząc się odrobinę na łokciach i z niecierpliwością spoglądając na gildyjską strażniczkę, która w swym dniu na pewno nie miała nawet chwilki na wzięcie głębszego oddechu.
Choć Marta szczerze mówiąc, ani razu nie wyczuła, by w Gildii strażnik był potrzebny. Ale kto wie, może byli tak dobrzy, że wszystkie zagrożenia wyłapywane były w odpowiednim momencie, by właśnie ktoś taki jak ona miał chwilkę na leżakowanie nad strumykiem.


[ Stasiu, słońca też zasługują na chwilę odpoczynku! ]

Od Nikolaia cd Pelagoniji

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺

Połechtano mu ego, a zdecydowanie lubił, gdy to robiono. Szczególnie gdy robiła to mała, urocza i dopiero co zasmarana dziewczynka. Mawiali na wsiach, że dzieciaki zawsze niosą w sobie najwięcej szczerości i w chwilach takich jak ta, wolał zdecydowanie się nie sprzeczać z takową mądrością tłumu, którą przekazywali z dziada pradziada aż do czasu ich pokoleń. Z chęcią przyjął łatkę „ładnego”, którą przypięła mu dziewczynka i nie miał zamiaru zbyt prędko jej oddać, uznając, że nawet jeśli znajdzie się któryś mądry, który wytknie mu, że wcale tak nie jest, z ogromną chęcią i satysfakcją go zignoruje, przypominając sobie nieszczęsnego, żółciutkiego królika.
Rozmyślając tak nad dziewczynką i nad tym, co może czaić się w dziecięcej głowie, bo sam zbyt wiele nie pamiętał ze swojego okresu młodości (pomijając niektóre momenty, gdy matrona wyżywała na nim wszelkie swoje smutki, czy gdy akurat zapatrywał się w gęste korony drzew szumiące mu nad głową na rodzinnych wyspach Fliss), prowadził igłę przez materiał coraz prędzej, a mimo to coraz dokładniej, wyraźnie czując się pewnie w tym, co robił. Trudno było oczekiwać czegoś innego od człowieka, który śmiał określać się mianem krawca z około dziesięcioletnim doświadczeniem. Do mistrza było mu co prawda daleko i liczył, że szczyt swoich możliwości uda mu się zaprezentować do pięćdziesiątego roku życia, nie wątpił bowiem, że później prędka droga do utraty przez niego wzroku, zwracając uwagę na rodzinne tendencje, czy zwyczajnie warunki, w jakich przychodziło mu pracować. Może wtedy przeniesie się na coś zgoła większego? Wierzył, że nawet i orkowie będą potrzebowali nareszcie kogoś, kto wyraźnie wyznaczy trendy i gotów był ponownie przemierzyć pasmo Białych Turni w poszukiwaniu potencjalnej klienterii, nawet jeśli miała być to jego ostatnia wyprawa w życiu. Pięknym zwieńczeniem byłoby to jego żywota, nawet jeśli większość wolałaby zemrzeć w krajach pięknych i gorących, jego ciągnęło do surowych mieścin, w prostocie odnajdował bowiem prawdziwe ukojenie dla rozszalałych jego myśli i żywego, ognistego wręcz temperamentu, który nie pozwalał mu przystawać do społeczeństwa, jakie znamy na co dzień.
Radość niezwykłą sprawił mu widok skaczących iskierek w oczach dziewczynki i radość, jaka wylewała się z całej jej drobnej osoby, jakby zwyczajnie nie potrafiła pomieścić całej tej ekscytacji. Kiwała głową, podskakując w miejscu i niezwykle ekspresyjna była jej prezentacja aprobaty propozycji, którą złożył jej Nikolai.
Odchylając więc mocno poły materiału, zaprezentował jej, jak świstak, jak to zdecydował się nazwać igłę, przekopywał się właśnie przez ziemię, bo zwykłe klepanie formułki na temat ściegu drabinkowego, który zdecydował się jej zaprezentować, bo był zwyczajnie najprostszy, zdawało mu się rzeczą niemiłosiernie nudną, a wręcz katorżniczą dla takiego dziecka.
Przynajmniej spróbował postawić się w jej sytuacji i przypominał sobie, jak bardzo miał dość opowieści jednego ze starszych wielorybników, jak należy zarzucić harpunem, by akuratnio wbił się w zwierzynę.
A wystarczyło to przyrównać do rzutek.
Odstąpił dziewczynce miejsca na jego siedzisku, po czym ukucnął przy niej, by asekurować jej ruchy, czasem zwracać jej uwagę na to, jak powinna poprowadzić dalej igłę, a momentami po prostu dbając o to, by nie pokłuła sobie swoich drobnych dłoni.
— Chyba mnie wygryziesz z roboty, młoda damo — zaśmiał się cicho, opierając brodę na ręce, która z kolei swoje miejsce znalazła na jego kolanie.

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺
[uwu]

Od Narcissi cd Eilis

⸺⸺✸⸺⸺

Szukanie chwili spokoju od zgiełku i chaosu, którym gildia zdecydowanie mogła się pochwalić, było zajęciem żmudnym i nieopłacalnym, zważając na żywotność miejsca. Nawet okoliczne pola zdawały się jednym z najgłośniejszych miejsc ze stadem owiec, które, nawet jeśli całkiem leniwe, przeżuwały trawę i beczały zaskakująco doniośle.
Szukanie natomiast chwili spokoju od zgiełku i chaosu poza jej terenami zdawało się rzeczą wręcz awykonalną. Nawet jeśli sama organizacja znajdowała się z dala od mieścin, a w okolicy stała jedynie jakaś stara karczma, o której świat zapomniał. No, pomijając radosną grupę pijusów, która regularnie się w niej spotykała, a teraz również i Narcissę z Khardiasem, któremu mocny, ciężki zapach alkoholu zdawał się nie robić żadnej różnicy.
Nie była pewna, co konkretnie zapędziło ją do pomysłu, że wstąpienie do gospody będzie najlepszym, co może zrobić w tej sytuacji. Zamiast ciszy natknęła się jedynie na jeszcze bardziej rozhulane rozmowy przetykane niosącym się echem śmiechem i okazjonalnymi czknięciami ze strony mężczyzny w średnim wieku, który akurat zataczał się przy jednym ze stolików schowanych gdzieś głęboko w rogu pomieszczenia.
No i oczywiście atrakcja turystyczna, która była zabiegiem względnie popularnym w każdym zakątku marnego tego świata, to jest stare jak on sam, siłowanie się na rękę. Prowadzone na siły próby udowodnienia wszystkim dookoła, jak i sobie samemu, że jest się rzeczywistym samcem alfa, którego racja bytu znajduje się w samej czołówce śmiesznego rankingu składającego się z trzech starych dziadów, jednego szarlatana i pół chłystka, bo akurat nogę mu odrąbało przy mniej zabawnej okazji. Teraz jednak do piekielnie przereklamowanej zabawy wtłoczono jeden składnik, który dodał, chociaż odrobiny smaku mdłej dotychczas potrawie, to jest ruda dziewucha, która zgrabnym ruchem przedramienia położyła szczupaczka i może nie było to wielkie osiągnięcie, jednak miło było popatrzeć na napinające się mięśnie czegoś innego, niż wielka kupa męskości wylewającej się z obcisłych, podziurawionych szortów.
Nie potrzebowała zaproszenia, by chwilę po tym, jak poległy oddalił się od stolika w akompaniamencie mężczyzn, których dłonie na ramionach były jak miód na urażoną dumę, usadowić się naprzeciw kobiety, którą właściwie udało jej się skojarzyć z gildią, odkąd najwyraźniej robiła tam od jakiegoś czasu za kowala, co Narcissa przyjęła z niewyobrażalną ulgą. Nie było bowiem do tej pory do kogo zgłosić się z problemem w postaci niepokojącego wygięcia się miecza, czy wgniecenia w zbroi. Nawet koni nie miał kto porządnie okuć, nie żeby problem ten dotyczył kobiety bezpośrednio.
— Co ty znowu kombinujesz — burczał pod nosem Khardias, nie odstępując kobiety nawet na krok.
— Następne na mnie — rzuciła Aigis, wskazując przy okazji na kufel, z którego ruda dopiero co upiła. — I nie, nie przyszłam na zabawę w przepychanki, komu natura więcej w łapie dała — dodała z szerokim uśmiechem, po czym założyła nogę na nogę i poprawiła się w miejscu. Khardias posłusznie przysiadł przy jej krześle, mrużąc oczy, gdy przyglądał się, co kobieta robi i starając się domyślić, co może mieć na myśli. — Słyszałam, że trudnisz się w kowalstwie. Dacie radę odrestaurować miecz? Stary kawał blachy, ale rdza jeszcze go nie zjadła, tylko sczerniał brzydko i nie leży, jak powinien.

⸺⸺✸⸺⸺
[Połamiemy kończyny kiedy indziej]

wtorek, 7 lipca 2020

Od Pelagoniji, CD Eilis

Oczy małej Pelagoniji rozbłysły, kiedy kobieta wyciągnęła w jej stronę kocura, dając jej tym samym nieme pozwolenie na zatopienie małej dłoni w miękkim futrze zwierzaka. Pogłaskała go z największą delikatnością oraz czułością, na jaką było stać dziewczynkę i podrapała go za uchem, pamiętając, że koty lubią być drapane za uszami. Przez chwilę wyglądała, jakby miała dostać skrzydeł i odlecieć ze szczęścia, kiedy dostała w odpowiedzi zadowolone mruczenie od, jak się dowiedziała dzisiaj, Żara. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że została poklepana po głowie, zbyt pochłonięta wpatrywaniem się w jedno z najcudowniejszych stworzeń na świecie. 
— Chodź na zewnątrz, bo tutaj może Ci być trochę za ciepło. Przy okazji damy jeść Żarowi. — Chyba nie było w tym momencie szczęśliwszego człowieka od Pelagoniji Eternum, ponieważ po słowach rudowłosej niemalże podskakiwała w swoim miejscu, powtarzając cichutko podekscytowanym głosem „Tak, tak, tak, poproszę” niczym bardzo ważną, życiową mantrę i potuptała za panią kowal nadal skocznym krokiem.
Kiedy znalazły się na zewnątrz, natychmiast odczuła różnicę temperatur, jaka panowała tutaj a wewnątrz warsztatu. Zrobiło jej się chłodniej, jednak radość skutecznie ją ogrzewała, poza tym nie zajęło jej zbyt długo przyzwyczajenie się do wiosennej pogody. Poza tym była zdecydowanie lżejsza do zniesienia niż żar w kowalskim warsztacie. 
Gołym okiem można było zauważyć, że dziesięciolatka używa całej swojej siły woli, żeby nie wyciągnąć rączek w stronę pani Eilis i powiedzieć „Daj!”, kiedy wyciągnęła mięso dla kocura. Pel wiedziała, że było to bardzo niedojrzałe i mogło wywołać negatywną reakcję. W końcu była na tyle duża, żeby poczekać cierpliwie sekundę bądź dwie, nawet jeśli absolutnie nie miała ochoty czekać. Niestety, ciężar bycia grzecznym dziesięciolatkiem spoczywał na jej drobnych ramionkach. Usiadła ostrożnie na schodkach, rozgarniając swoją sukienkę, żeby pobrudziła się jak najmniej, ponieważ była to jej ulubiona [i jedyna] sukienka, jaką posiadała. Wlepiła ponownie zachwycony wzrok w kocura, co jakiś czas zerkając na kobietę z ciekawością.
— Jestem Eilis. A ty mały baranku? Nie powinnaś wpakowywać się do takich niebezpiecznych miejsc, wiesz o tym? — Mrugnęła zaskoczona, przekrzywiła głowę i po dłuższej chwili wygięła usta w czarującym uśmiechu w stronę pani Eilis, mimowolnie szukając wolną dłonią Amiga w kieszeni, kiedy padło określenie „mały baranek”. Był to uśmiech, który automatycznie, zanim dziewczynka się obejrzała, wypływał na jej twarz i maskował zmieszanie dziewczynki. Wyciągnęła pluszaka, kładąc go sobie na kolanach i ścisnęła jego małą łapkę, tą, którą pan Nikolai, bohater, medyk dla pluszaków doszył ostatnio po tragicznym wypadku. Naprawdę tęskniła za tatą.
— Jestem Pelagonija i mam dziesięć lat, więc jestem wystarczająco duża, żeby sama chodzić na niebezpieczne wyprawy do niebezpiecznych miejsc. Wie pani, sama wiążę sobie buciki i czeszę włosy, więc jestem samodzielna i niezależna! Na przykład umiem poprosić o atrament i pióro, mimo że obcy ludzie są straszni — powiedziała bardzo poważnym tonem, prostując się trochę i unosząc wyżej brodę, żeby sprawić wrażenie wyższej, większej i silniejszej, choć nadal wyglądała jak malutkie chucherko w porównaniu do Eilis, zwłaszcza gdy siedziała tuż obok niej. Przyglądała się uważnie reakcji kobiety gotowa wydąć policzki, zmarszczyć brwi i zrobić naburmuszoną minę niezadowolonego dziecka, jeśli wybuchnęłaby śmiechem albo dała najmniejszy znak, że nie traktuje małej Eternum poważnie.
— A czemu pani pracuje w niebezpiecznym miejscu? Czy w takim wypadku Żar też nie powinien wpakowywać się do niebezpiecznych miejsc? Jest jeszcze mniejszy ode mnie — spytała, głaszcząc ostrożnie kota znajdującego się na kolanach pani kowal. 

poniedziałek, 6 lipca 2020

Od Eilis cd Klemensa

Absolutnie nie znała żadnych nazw dla tych wszystkich suszonych ziół, które wisiały na ścianach przytulnej pracowni, rozświetlanej aktualnie tylko blaskiem świec. Właściwie nic z rzeczy, które się tutaj znajdowały nie mówiły jej absolutnie nic. Wszystko jednak wydawało się jej niezwykle kruche i delikatne więc już widziała, jakby Ona miała tu pracować i jak wszystko rozpadałoby się w jej dłoniach. Chcąc nie myśleć o tego typu katastrofie, zajęła się przyglądaniu aktualnej pracy mężczyzny. Jak wrzuca coś do czajniczka. Nawet gdyby próbowała rozpoznać, co to było jeśli by zgadła byłby to zwykły łut szczęścia. Nawet gdy rozmawiali, uważnie się mu przyglądała. Wiedźma? Wiedźmak? Idzie odmienić to w ogóle? Czy zostawić tak jak jest? Odepchnęła ta myśl niczym natrętną muchę. Wiedźma to wiedźma, więc nie trzeba nic odmieniać. Starała się naprawdę wygodnie rozsiąść na krześle jednak przy każdej próbie czuła, że zaraz zahaczy o coś włosami bądź barkiem, a raz nawet wydawało się jej, że za chwilę zrzuci coś kolanem. Siedziała więc trochę zgarbiona, jednak nie wydawało się aby jej to przeszkadzało. Ona natomiast starała się nie myśleć, ile by ją kosztowało, gdyby cokolwiek tutaj zniszczyła. 
Zapach naparu dał nawet radę przebić się przez te wszystkie inne suszone zioła. Klemens wraz z herbatą nareszcie usiadł obok Niej. Czuła, iż może nie powinna pytać o jego przeszłość, bo ludzie różnie reagowali. Rudowłosa jednak najpierw mówiła a potem myślała, co właściwie powiedziała. Mama zawsze jej mówiła, że ma niewyparzoną gębę. Słuchając jego odpowiedzi, potaknęła delikatnie głową. 
- Nie wyobrażam sobie, jakby to było, gdyby nie wychowywali mnie moi rodzice. - spojrzała na dzbanuszek i uśmiechnęła się kącikami ust. - Zapewne nie byłabym kowalem i nie wiedziałabym, co tracę. - teraz pozwoliła sobie na krótki śmiech, wciąż trzymając dłonie na kolanach. Mężczyzna zamyślił się przez chwilę. 
- Moi podobno byli rolnikami. Przynajmniej takie wnioski wysnuła mama. Z jednej strony fajnie byłoby spróbować takiego życia, ale na obecne nie narzekam. - rudowłosa potaknęła parę razy głową, zupełnie jakby rozumiała co ma na myśli. Ciężko było zobaczyć siebie samego w innej roli niż w tej, jakiej jest się teraz, będąc dorosłym człowiekiem. Może gdyby też nie katastrofy to byłoby wszystko inaczej dla nich obojga? Rudowłosa nie lubiła tak gdybać, więc bardzo szybko wygoniła tego typu myśli ze swojej głowy. Zawsze wiedziała, nad czym głęboko się zastanawiać a co lepiej sobie całkowicie odpuścić. Nawet jeśli inni nie zgadzali się z jej osądem. 
Dało się słyszeć pierwsze uderzenia kropel deszczu, przez co rudowłosa instynktownie odwróciła głowę w stronę drzwi. Gdy już tutaj szli, mogła dojrzeć te ciemne chmury, które jednak posiadały wiele przejaśnień. Westchnęła głośno. 
- Cóż. Zbyt długo ten deszcz to się nie ostanie, ale zawsze coś. Rolnicy może nie będą aż tak narzekać. - powoli powróciła do swojej poprzedniej pozycji, sięgając po kubek z naparem, który niedawno został rozlany z dzbanuszka przez Klemensa. Mężczyzna robił to przy niezwykłej manierze, zupełnie jakby podłapał to może właśnie od swojej opiekunki. Eilis nie potrafiła tego wyjaśnić, ale wydawało się jej to całkiem urocze. Coś jak mała dziewczynka, która również rozlewa herbatę swoim lalkom. Najpierw trochę nieufnie powąchała gorący napój. Spodziewała się zapachu lekarstw, które kiedyś dostawała na ból brzucha, lecz zamiast tego poczuła coś kwiatowego. Podniosła obie brwi delikatnie do góry i spróbowała naparu. Pierwszą jej myślą były stokrotki i mama. Objęła kubek dwoma dłońmi z delikatnym uśmiechem, wpatrując się w napar w kubku. 
- Moja mama zawsze robiła taki napar, jak byłam mała. - delikatnie zakręciła kubkiem sprawiając, iż zawartość delikatnie zawirowała. - Gdy ktoś z nas się pokłócił albo zdenerwował. Robiła wtedy taką właśnie herbatę i mówiła, że trzeba porozmawiać. Dlatego mówiliśmy na nią obgadanka. Była parzona też, wtedy gdy chciałeś z kimś po prostu spędzić czas i porozmawiać właśnie. - upiła kolejny łyk naparu. - No. Może ten od mojej mamy był słodszy. - zaśmiała się pod nosem i wróciła wzrokiem do czarnowłosego. 
- Mogę taki napar od Ciebie kupić? - mężczyzna najpierw odjął kubek od ust i przełknął napar, aby odpowiedzieć. 
- Niestety nie sprzedam ci go. - jego wypowiedź w jakiś sposób trochę zabolała, ale tylko trochę i przez chwilę. Wydała z siebie krótkie “ouch” i powróciła wzrokiem do naparu, który przypominał jej o rodzinie. Westchnęła cicho i dodała, zanim wzięła łyk. 
- Szkoda. - wciąż delikatnie się uśmiechała, gdyż wspomnienia jednak były naprawdę miłe. Było jej przykro, że nie dostanie naparu, bo sama nie potrafiła go odtworzyć. Zbyt mało znała się na ziołach nie to co jej mama. Jednocześnie szanowała decyzję wiedźmy więc równoważyło się wszystko na zero. Wtedy dopiero podniosła wzrok na mężczyznę, który uśmiechał się tajemniczo. Zmarszczyła brwi trochę nieufnie. 
- Mogę przygotować go tak po prostu dla ciebie, jeśli czasem przyjdziesz mnie odwiedzić dla towarzystwa lub pozwolisz popatrzeć jak pracujesz. Nigdy nie widziałem pracy kowala. - skoczywszy swoja wypowiedź, podmuchał delikatnie na napar w kubku i spojrzał pytająco w stronę kobiety. 
- To jak? - rudowłosa dopiero teraz zdała sobie sprawę, iż wpatruje się w niego mając naprawdę bardzo zmarszczone czoło z jednocześnie delikatnie uchylonymi ustami. Czy to jest jakiś podstęp? Mama, gdy opowiadała o wiedźmach… nie Eilis to były, tylko bajki. Tak jak sam Klemens zauważył potrafią być one bardzo krzywdzące. Jej wyraz twarzy znacznie się rozluźnił, gdy powtórzyła sobie to parę razy w głowie. Uśmiechnęła się nawet gdy zaciągnęła się zapachem naparu pełnym wspomnień. Potaknęła powoli głową patrząc na czarnowłosego. 
- Brzmi dla mnie jak całkiem dobra wymiana. - zakręciła dłonią małe kółko jednocześnie podnosząc jedną brew do góry. 
- Chociaż muszę Cię ostrzec: w mojej pracy nie ma nic interesującego dla ludzi, którzy tego nie wykonują. Jest również głośno, szczególnie gdy przychodzi mi pomóc taki jeden podlotek. - uśmiechnęła się szerzej. - Dodatkowo w kuźni jest naprawdę ciepło. Prawie wszystkim takie gorąco przeszkadza dosyć mocno. - upiła łyk herbaty z nieschodzącym uśmieszkiem. - Zobaczymy, jaki z Ciebie cienkusz i czy pobijesz rekord. - patrzyła na Niego z tajemniczym uśmiechem jakby coś obstawiając już w swojej głowie. Tak po prawdzie dawno nikt “nowy” nie przybył do jej kuźni, aby po prostu popatrzeć na jej pracę, między innymi przez te wszystkie problemy, które już przetoczyła czarnowłosemu. Znaleźli się oczywiście też tacy co uważali, iż jej praca nie jest w ogóle taka ciężka, na jaką wygląda. Ona wtedy opuszczała młot, ściągała rękawice, jak i fartuch, po czym przekazywała je danej osobie ze słowami “to dobrze, bo potrzebowałbym przerwy”. 

 ◄☼►
 [Dawaj cienkusz]
(1016)

Od Klemensa cd Eilis

    Wprowadził kobietę do pomieszczenia w którym znalazło się miejsce dla jego pracy. Nie było ono zbyt wielkie jednak wyglądało dość przyjemnie dla oka. Ścianom pozornie nudnym, życia dodawały zawieszone w pęczkach zioła przeznaczone do suszenia. Parę stołów stojących w pomieszczeniu zastawione zostały sprzętem czarnowłosego. Na jednym z nich znajdowały się różne fiolki i tym podobne rzeczy, natomiast na drugim leżały pozostawione przez niego rośliny. Wskazał rudowłosej miejsce do siedzenia sam zapalając ogień by móc przygotować gorący napar. Czarnowłosy krzątał się przy przygotowaniu napojów. Wybrał odpowiednie składniki i włożył je do małego czajniczka. Czekając aż woda zdąży się zagotować odpowiedział na pytanie Eilis.
- Moja mama, Clarissa zawsze powtarza, że jej zdaniem to nie jest coś co można konkretnie przypisać kobietom. Wiedźmy zajmują się magią bardziej związaną z naturą i jeśli jakiś chłopiec lub mężczyzna chce się nią parać to nic nie powinno im stać na przeszkodzie. Zwłaszcza nie jakaś nazwa.
- Znaczy, nie widziałam nigdy wiedźmy. Mama opowiadała mi o nich bajki i zawsze to były te pomarszczone babcie. - uśmiechnęła się trochę krzywo. - W końcu ja jestem kowalem więc nie powinnam się czepiać.
    Klemens podszedł do stołu przy którym posadził kobietę i uprzątnął część znajdujących się tam przedmiotów, tak by można było cokolwiek tam postawić.
- Bajki mimo słusznych intencji, często bywają krzywdzące. - postawił dwa kubki na zwolnionym miejscu.- Ja poznałem tylko jedną i w sumie nawet nie jest zbyt stara. Gdy mnie znalazła była niewiele młodsza niż ja teraz. Chociaż pewnie znajdą się stare, pomarszczone wiedźmy rzucające uroki na malutkie księżniczki.
- Cóż. Opowiadano mi również o księciach na białych koniach. - zaśmiała się pod nosem. Spojrzała w stronę kubków ale tylko na chwilę gdyż później przysłuchiwała się wiedźmie. Zmarszczyła brwi. 
- Gdy Cię znalazła?
    Po zagotowaniu wody zalał wcześniej przygotowane naczynie, po czym ostrożnie przeniósł je na stół. Sięgnął do drugiego krzesła by przesunąć je tak aby usiąść obok swojego gościa.
- Górskie drogi są niebezpieczne i czasem wozom zdarza się zjechać ze szlaku. Prawdopodobnie coś spłoszyło konia. Mama mówi że gdy ich znalazła poprosili by się mną zaopiekowała. Mówi, że miałem naprawdę dużo szczęścia wychodząc prawie cało ze zdarzenia.

~Tada?~

Od Eilis cd Pelagoniji

Żar nie pojawił się dzisiaj od samego rana. Rudowłosa była jednak do tego przyzwyczajona, chociaż nie ukrywała, iż czasami się o niego martwiła. Dlatego, gdy przychodził dostawał tyle mięsa ile udało się jej zwinąć z kuchni bądź kupić wcześniej gdzieś na targowisku. Specjalnie do niego zostawiła uchylone drzwi, jak i również dla klienteli, która czasami widząc zamknięte drzwi myśli, iż kowala nie ma w pracy. Prychała na to za każdym razem, gdyż nie rozumiała tak pokrętnej logiki. Dzisiejsza praca nie zbyt różniła się od tej, którą wykonuje każdego dnia i nic nie wskazywało na jakieś niezapowiedziane niespodzianki. Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi i oglądając się z uśmiechem dojrzała kocura i owszem lecz również małą, bliżej nieokreśloną istotkę. Zmarszczyła brwi i odłożyła młot. Zwierzak zupełnie zadowolony z siebie zaczął ocierać się rudowłosej o nogi do tego zaczynając mruczeć. Och, nie. To mała dziewczynka. To znaczy, że dziecko. Eilis nie jest dobra z dziećmi. Może to bardziej dzieci nie są dobre z nią. Gdy zobaczyła jej uśmiech sama się delikatnie uśmiechnęła. Kątem oka dostrzegała wszelkie niebezpieczne przedmioty, którymi przez przypadek mała mogła zrobić sobie krzywdę. Prędzej pociła się prawdopodobnie z powodu ciepła i wysiłku, jaki wkładała w pracę. Teraz nie była pewna czy to było spowodowane stresem. Białe loczki dygnęły zgrabnie i usłyszała ten wysoki głosik. Zdezorientowana spojrzała na kocura który kręcił się między jej nogami a nastepnie podniosła wzrok na dziewczynkę po dłuższej przerwie dodając dwa do dwóch. 
 - Ach, tak! To jest Żar. - ukucnęła, aby pochwycić kota, który miauknął zgłaszając swój sprzeciw. Rudowłosa zmarszczyła brwi i z uśmiechem patrząc na zwierzaka odezwała się półgłosem. 
 - Nie ładnie tak przyprowadzać obcych, wiesz? - wyciągnęła kota w stronę białowłosej, trzymając go na rękach. Gdy dziewczynka pogłaskała go z niewykrywalną radością i piskami zachwytu kobieta zaśmiała się cicho. Może akurat to dziecko nie było aż tak straszne. Wstała, wciąż trzymając kota w jednej ręce. Drugą dłonią poklepała dziewczynkę po głowie, zapominając właściwie o tym, iż przed chwilą jeszcze pracowała. 
 - Chodź na zewnątrz, bo tutaj może Ci być trochę za ciepło. Przy okazji damy jeść Żarowi. - gdy dziewczynka entuzjastycznie zareagowała na jej słowa i ruszyła do wyjścia z dusznego pomieszczenia rudowłosa pokręciła powoli przecząco głową. Po drodze zgarnęła miskę z już prędzej przygotowanym mięsem dla jej kowalowego kota. Gdy i Ona sama znalazła się już na świerzym powietrzu, usiadła ciężko na ławce przed kuźnią i poklepała miejsce obok siebie. 
 - Jestem Eilis. A ty mały baranku? Nie powinnaś wpakowywać się do takich niebezpiecznych miejsc, wiesz o tym? - wyciągnęła z miski kawałek mięsa i podała kotu, który zaczął jeść wciąż siedząc bezpiecznie na kolanach swojej właścicielki. 

◄☼►
[its hapening xD]

niedziela, 5 lipca 2020

Od Pelagoniji, CD Lancelot

Dziewczynka chłonęła odpowiedzi Faustusa z fascynacją wymalowaną na twarzy, chcąc zapamiętać jak najwięcej. W tle słyszała sprzeczki dorosłych oraz ich krzyki, ale nie słuchała ich, ponieważ cała jej uwaga została poświęcona czarnowłosemu chłopakowi. Na niektóre odpowiedzi smutniała, uśmiechała się szerzej bądź przekrzywiała głowę, jakby nie była pewna, w jaki sposób powinna zareagować lub czy udało jej się wszystko zrozumieć. Dlatego nieco się przestraszyła, kiedy sir Lancelot nagle się pojawił znikąd, choć Pel doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że był tuż obok i nadal siedział przy fontannie, zerkając na nich co jakiś czas, najwidoczniej pilnując, czy nie rozrabiają.
Z niezrozumieniem w oczach przyglądała się poczynaniom mężczyzny, zastanawiając się, co chciał zrobić z cukierniczką. Po chwili obserwacji pojęła nieco więcej, ale nadal nie zbyt wiele, nawet po jego wyjaśnieniach, które w umyśle dziewczynki były niemożliwą do rozwiązania enigmą. 
— Czytajcie sobie dalej bajki, ja wracam do listów. Pela, nie zdążyłem wcześniej podziękować za herbatę, więc nadrabiam. — Kiwnęła niepewnie głową, odwzajemniając uśmiech bardziej odruchowo niż świadomie, ponieważ nadal przetwarzała otrzymane informacje i przez chwile miało się wrażenie, że dziewczynka marszczy brwi tak, jakby rozwiązywała bardzo trudne zadanie.
— Mówiłem ci już, że wy, ludzie, jesteście niezmiernie fascynujący, prawda? — Odwróciła głowę w stronę Faustusa.
— Wspominałeś i niektórzy rzeczywiście są bardzo ciekawi, choć część jest... Straszna. — Zmarszczyła jeszcze bardziej brwi i potrząsnęła główką, aż jej loki wzburzyły się jeszcze bardziej niż zwykle, pozostawiając po sobie większy bałagan na głowie dziewczynki. — Ale sir Lancelot wydaje się ciekawy i miły. Myślisz, że lubi kwiatki i chciałby kwiatową koronę? — zadała pytanie ściszonym głosem, żeby nie doszły do uszu mężczyzny i powoli rozglądała się za kwieciem, gdyby Faustus odpowiedział jej twierdząco. Wydawało jej się, że sir Lancelot najlepiej wyglądałby w stokrotkach, choć mlecze w połączeniu z różem kwiatu koniczyny również mogłyby mu pasować. Ewentualnie mogła zaszaleć i zapuścić się nieco poza ogród, żeby poszukać chabrów oraz maków, żeby wianek nabrał dodatkowych kolorów. Pelagonija naprawdę lubiła koronować innych na kwiatowe księżniczki, królowe oraz kwiecistych książąt bądź królów. 

Od Pelagoniji, CD Nikolai

Dopiero gdy dłoń Nikolaia powędrowała do nosa, dziewczynka zauważyła bliznę na jego twarzy. Wcześniej nie potrafiła jej dostrzec przez łzy oraz emocje, które nią targały, kiedy życie jej najlepszego przyjaciela, rycerza na dobre i na złe oraz partnera we wszelakich zbrodniach wisiało na włosku. Przyjrzała mu się lepiej, przekrzywiając głowę, po czym wyświergotała:
— I pan też ma bliznę, więc pan jest przystojniejszy, jakby to powiedział tata, choć i bez niej pan jest bardzo ładny. — Mała blondynka ciągle dotrzymywała kroku mężczyźnie, chcąc wspierać moralnie Amigo i żeby przyglądać się temu, co pan Nikolai robił. Może ona zapamięta i będzie wiedziała, jak następnym razem uratować Amigo? I ona też będzie ratowała pluszowych przyjaciół innych! A może będzie mogła nawet tworzyć innym pluszowych obrońców, którzy będą ich chronić przed koszmarami i brzydkimi potworami [choć z niektórymi można było się zaprzyjaźnić, tak przynajmniej powiedziała jej ciocia Irene, Pel próbowała, ale za bardzo się bała]. W końcu każdy potrzebował kogoś, kto będzie się nim opiekował i pilnował, żeby był bezpieczny. Sama Pelagonija wolała nie wyobrażać sobie życia bez swojego ukochanego pluszaka. Nawet tata powiedział, żeby pilnowali siebie nawzajem, zwłaszcza jeśli będą bez niego, bo razem byli silniejsi i mogli polegać na sobie. 
Nie wiedziała za bardzo co ze sobą zrobić, więc usiadła na podłodze, rozkładając dookoła spódnice sukienki, żeby nie pogniotła się bardziej niż zwykle i powróciła do obserwowania krawca w ciszy przy ważnej operacji. Nie chciała mu przeszkadzać, więc starała się być jak najmniej zauważalna, jednak na propozycję Nikolaia nie potrafiła powstrzymać cichego ale nie tak cichego jak Pelagonija chciała pisku, który padł z jej ust, po czym natychmiast poderwała się z ziemi i dopadła do krzesła, na którym siedział blondyn i stanęła na palcach, przyglądając się mu błyszczącymi z podekscytowania oczami. Choć próbowała nadal utrzymać powagę, nie wychodziło jej to najlepiej.
 — Tak! Poproszę. Też chcę umieć leczyć Amigo — powiedziała z anielskim uśmiechem.

Od Eilis


Praca kowala nie jest niczym ciężkim, a przynajmniej dla Eilis. Zazwyczaj pracowała sama, czasami przychodzi taki jeden chłopak od niej z sąsiedztwa i próbował swoich sił, ale przy kowalce bardzo szybko opadał z sił. Rudowłosa zawsze śmiała się z tego głośno i doradziła mu, aby jadł więcej jaj. Chłopak zazwyczaj po tym obrażał się jak nadąsana panienka i wychodził pod pretekstem pomocy na roli ojcu. Eilis nigdy go nie wyganiała, jak i nie zatrzymywała. Przyjdzie kiedyś taki moment, iż się jej postawi, ale to jeszcze nie teraz. Uśmiechając się pod nosem, gasiła właśnie piec, gdy naszła ją ochota na wyładowanie tej odrobinę energii, co jej została. Może znowu zawitać do karczmy i po siłować się na rękę z niedowiarkami? Przeciągnęła się niczym Żar, który również zmierzał do wyjścia. Miauknął jakby ponaglająco, co rudowłosa uznała za znak, aby tam pójść, się rozerwać. Nie było tutaj zbyt wiele rozrywki a ta jedyna z nich była jej ulubioną. Zazwyczaj o nic się nie zakładała. Po prostu lubiła widzieć ten wyraz niedowierzania na twarzach mężczyzn, chociaż sama również nie zawsze wygrywała. Pomimo to było w tym coś relaksującego. Pamiętała, jak kiedyś tato ją na tym przyłapał i dostała za to burę, jak i dodatkową pracę w kuźni. Uśmiechnęła się do tego wspomnienia. Ciekawe, jaką by teraz karę dostała, gdy już praktycznie sama prowadzi swoją pracownię. Niemalże słyszała oburzony głos taty: “Hurr durr masz za dużo siły? Spożytkuj ją w lepszy sposób! Hurr durr gówniarskie zabawy”. Zaśmiała się pod nosem. Przyspieszyła trochę kroku, kierując się prosto do karczmy, z której dobiegały wesołe okrzyki. 
Po wejściu do środka zastała dobrze sobie znany widok. Wszystkie krzesła, stoliki, ladę, jak i samą barmankę znała na pamięć. Machnęła jej tylko dłonią na przywitanie, na co ona uśmiechnęła się szeroko i pomachała parę razy. Kobieta dobrze wiedziała, po co kowalka tutaj przyszła i co jej podać do picia. Więc gdy Eilis usiadła przy stoliku, zaraz obok niej pojawił się kufel piwa, odpowiednio rozwodniony. Lubiła pić dużo, ale nie po to aby się upić jak świnia, ale bardziej dla towarzystwa dlatego też często rozwadniała swoje alkohole. Kiedyś próbowała pić coś mocniejszego, ale na drugi dzień przywitał ją niemiłosierny kac, a uderzenia młota stały się bardzo dokuczliwe. Bardzo jej to przeszkadzało w pracy, więc postanowiła do tego więcej nie dopuścić. Stolik, przy którym usiadła, również nie był przypadkowy. Zawsze przy nim siadała, aby się po siłować i okoliczni wiedzieli o tym, iż ten stolik jest zarezerwowany na siłowanie się na rękę. Zdążyła więc wziąć tylko łyk piwa, gdy dosiadł się naprzeciwko niej ten sam chłopak, który przychodzi pomagać jej w kuźni. Zaśmiała się głośno, uderzając przy tym w swoje kolano. 
- Chłopcze, nie chcę Ci złamać ręki. - brunet oburzony zaczerwienił się nawet trochę i uderzył pięścią o stół. 
- Przecież daję sobie radę w kuźni! - rudowłosa posłała mu dłuższe spojrzenie spod wpół przymkniętych oczu, po czym odpowiedziała z uśmieszkiem. 
- Ledwo dajesz radę i to nie ze wszystkim. - oparła łokieć o blat i wyciągnęła do niego zachęcająco dłoń. 
- Ale skoro się prosisz o bęcki, więc je dostaniesz. - Chłopak z entuzjazmem ujął jej dłoń, opierając łokieć o stół. Znalazł się również ktoś, kto posłużył za swoistego rodzaju sędzię. Gdy tylko zaczęli się siłować, rudowłosa z uśmieszkiem trzymała go najpierw w miejscu. Było widać, jak młodzieniaszek się siłuje i męczy, gdy tymczasem uśmiech Eilis coraz bardziej się poszerzał. Jednym szybkim ruchem posłała jego dłoń na blat, na co on niemalże wstał z krzesła. 
- Do trzech razy! - kowalka westchnęła głośno. 
- Musimy zawsze to powtarzać? - chłopak jednak już przygotował się do następnej rundy, zapierając się nogami i z zaciętością przyglądając się kobiecie. Dwie następne rundy przebiegły dosłownie tak samo. Brunet na koniec wstał nagle i widocznie oburzony podniósł głos. 
- Chcę rewanżu! - rudowłosa zaśmiała się ponownie głośno, sięgając po piwo. 
- Dostaniesz je następnym razem, dobrze? Jakoś musisz mi pomóc w kuźni, więc idź odpocznij. - trzy czy cztery osoby zaśmiały się, a paru poklepało go po ramieniu, gdy wręcz obrażony odchodził od stolika. Kowalka pokręciła przecząco głową z nieschodzącym z twarzy uśmieszkiem. Zdążyła jednak upić ponownie tylko łyk, gdy ktoś inny dosiadł się naprzeciwko niej. Czyżby czas na kolejne starcie?

 ◄☼► 
(Kto odpowie na wyzwanie? Komu połamać patyczki? A to może Eilis ktoś połamie? Rozpoczynam krótko - zobaczymy jak to się rozwinie VwV)

Od Pelagoniji do Eilis

Pel uwielbiała na świecie wiele, naprawdę wiele rzeczy, ale chyba nic nie uwielbiała tak bardzo jak rośliny, zwierzęta i swojego Amigo. Nie miała żadnego konkretnego ukochanego zwierzęcia. Na przykład z królikami dogadywanie szło jej najlepiej, ale nie faworyzowała ich w żaden sposób. Zawsze otwierała szeroko usta, wydawała z siebie pisk zachwytu i potem cichła w oczarowaniu, wpatrując się w zwierzątko, zastanawiając się, jak uczynić je swoim przyjacielem. Kiedy zobaczyła tricolora z najbardziej puchatym futerkiem, jakie widziała w swoim życiu, nie było wyjątku i dziewczynka śledziła kota z bezpiecznej odległości, zastanawiając się, do kogo należał, jeśli do kogoś należał? Czy właściciel bądź właścicielka pozwoli jej się z nim pobawić i zatopić chociaż na chwilkę palce w futerku kotka? Jak się kot wabił? A jeśli nie miał właściciela, to czy Pelagonija mogłaby go zatrzymać? Ciekawe, czy kotek pozwoliłby sobie włożyć mini wianek na łebek? I z tymi pytaniami oraz tysiącem innych w główce dziesięciolatka krok po kroczku zmniejszała odległość pomiędzy sobą a zwierzęciem, jednak zaraz zamarła w półkroku, gdy zerknęło na nią swoimi absolutnie ślicznymi oczyskami. Uśmiechnęła się do niego bądź niej i stała tak przez chwilkę, aż ostrożnie postawiła stópkę do przodu w kierunku stworzenia. Pomknęło natychmiast w stronę warsztatów, a dziewczynka za nim choć nieco wolniej, żeby nie drażnić kota i móc go dalej podziwiać z daleka. Tuptała tak przez dłuższą chwilę, aż wślizgnęła się do pomieszczenia zaraz za swoim puchatym ogonem kota. W pomieszczeniu było okropnie ciepło, zdecydowanie za ciepło dla małej Pelagoniji, jednak dzielnie to zignorowała. Potem dopiero dotarł do niej zapach dymu i czegoś, czego nie umiała zidentyfikować, oraz dźwięk metalu uderzającego o metal. Jeszcze później kiedy mrugnęła parę razy, przetarła oczy i przyzwyczaiła się do tej nagłej zmiany środowiska, zrozumiała, że w pomieszczeniu nie była sama.
Zadarła głowę i posłała kobiecie najniewinniejszy i najbardziej uroczy uśmiech. Taki, który dzieci przybierały, żeby nie wpaść w kłopoty, mimo że doskonale wiedziały, że one mogły nadejść. Pani miała śliczne, rude włosy, do których Pelcia natychmiast chciała dobrać jakieś kwiatki i zapleść je w warkocze. Dziewczynka chwyciła krańce swojej spódnicy i dygnęła lekko.
— Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszłam za kotem... Jest pani? — spytała, niemalże zaświergotała swym wysokim, nieco piskliwym tonem i podeszła do kobiety, wpatrując się w nią z ciekawością.
{OwO}

sobota, 4 lipca 2020

Od Eilis cd. Klemensa


Nie spodziewała się z jego strony takiej reakcji. Wyglądał na kogoś, kto da jej burę, ale zapewne nic by ja to nie ruszyło. Puściła go, gdy się przebudził, lecz nie skorzystała z jego pomocy, aby wstać. Tylko przy nim kucała więc nie chciałaby go przypadkiem ściągnąć z powrotem na parter, z którego przed chwilą wstał. Nie wyglądał na specjalnie silnego, a rudowłosa już parę razy się przekonała, iż siłą można zrobić komuś krzywdę bez złych intencji. Słuchała go, podnosząc jedną brew do góry, a następnie drugą. Naprawdę rozgadany jegomość. Spojrzała do góry na coraz bardziej zachmurzone niebo i wymamrotała. 
- Cóż, naprawdę było ładnie. - zaskoczył ją, podchodząc do niej z książką przez co delikatnie zrobiła krok do tyłu. No może przesadziła - pół kroku w tył. Podniosła dłoń powoli do góry, aby go uciszyć i wymamrotać coś o “bzdurach smalonych”, lecz wtedy jej chmurowe oczy zatrzymały się na obrazku, o którym mówił. Nigdy prędzej nie widziała takich kwiatów. Nigdy nie opuściła miasta, w którym się urodziła. Nigdy nie podróżowała, więc może dlatego rzeczy spoza okręgu jej miejsca zamieszkania tak bardzo ją interesowały. Chciała zapytać coś na ich temat, lecz wtedy mężczyzna przekartkował stronę dalej. Otworzyła usta niczym ryba wyciągnięta z wody i zaraz na powrót je zamknęła. Mimowolnie ruszyła z nim w stronę zadaszenia. Deszcz nie przeszkadzał jej aż tak, lecz zainteresowała ją książka z kolorowymi obrazkami i rzeczami spoza Tirie. Gdy usłyszała jego imię, spojrzała przez moment na jego uśmiechniętą twarz. Kojarzył jej się z chłopakiem, który od czasu do czasu przychodzi jej pomagać. Odpowiedziała, powracając wzrokiem do książki. 
- Eilis. - przez chwilę wpatrywała się w książkę, by dodać 
- Wyglądasz jak ktoś, co dużo podróżuje. Wiesz coś więcej o tych… wyspach co prędzej powiedziałeś? - podniosła na niego wzrok, wciąż wisząc mu za ramieniem. Jej mimika twarzy nie mówiła absolutnie nic. Na razie sprawdzała z kim dokładnie ma do czynienia. Zmarszczyła delikatnie brwi. 
- Przynajmniej nie kojarzę Cię z miasta. - mężczyzna uśmiechnął się i delikatnie wzruszył ramionami. 
- Niestety nie udało mi się być na wyspach, ale czytałem trochę o nich. Ja większość życia mieszkałem niedaleko gór Dedurn. Od niedawna tu jestem. -  Zmarszczyła brwi i było widać po niej, iż bardzo intensywnie o czymś myśli jednocześnie przyglądając się czarnowłosemu. Za cholerę nie wiedziała, co to za góry więc pierwsze co powiedziała trochę ciszej. 
- A gdzie to jest? - mężczyzna nie wyłapał prawdopodobnie jej zwątpienia lub przyzwyczaił się do odpowiadania na to pytanie już parę razy, gdyż odparł bez zająknięcia. 
- Na południowy wschód stąd. Za granicą z Defros. - Klemens podniósł wzrok na kobietę, która była od niego wyższa i widząc, iż nie wie o co chodzi, dopowiedział. 
- W dół, na prawo od Tirie. - mógł tego nie zauważyć, gdyż od razu wrócił do wpatrywania się w książkę, lecz kobieta potaknęła z wdzięcznością. Jak na razie nie był aż tak zły. Od razu było słychać, że mężczyzna jest oczytany. Cóż było to nawet widać. Przynajmniej z doświadczenia Eilis te wszystkie mądrale ubierali się trochę specyficznie. Chociaż On pachniał bardziej ziołami i wyglądał jak ogrodnik niż bibliotekarz. Gdy usłyszała dalszą część wypowiedzi, pokiwała głową w zrozumieniu. Jej wzrok powrócił do książki, a ona sama oparła głowę o jego ramię wskazując palcem obrazek zwierzęcia które wyglądało całkiem jak sarna lecz posiadało kły. 
- A to? Da się to zjeść? - musiała przyznać, że nie był taki zły. Nie zanudzał ją od razu kilogramami tekstu co było miłą odmianą od tych wszystkich mądralińskich. 
- Water deer? Zapewne jest jadalna, ale czy chciałabyś ryzykować nadzianie się na jej kły? - mężczyzna miał właściwie rację. Kobieta zmarszczyła ponownie brwi i wskazała roślinę z białymi płatkami. 
Rozmawiając o różnych stworzeniach z książki, jak i o krainach, doszli pod zadaszenie. Uderzył ją najpierw zapach ziół wszelakich, więc dopiero teraz podniosła brodę z ramienia rozmówcy i rozejrzała się w koło. Nie było to zbyt duże pomieszczenie, lecz miało w sobie coś z tych “przytulnych” rzeczy. Rozglądając się, odezwała się. 
- Gdzie jesteśmy? - zatrzymała wzrok na czarnowłosym, który chyba zaczynał parzyć herbatkę, z tego co dobrze widziała. Przez te wszystkie zapachy trudno było wyczuć, co dokładnie robi. Uśmiechnął się promiennie. 
- Jesteśmy w mojej “pracowni” a uprzedzając Twoje kolejne pytanie, jestem wiedźmą. - na te słowa kowalka ponownie zmarszczyła brwi i podeszła niepewnie do niższego mężczyzny. 
- Nie są nimi przypadkiem… no nie wiem. Kobiety? - czarnowłosy zachichotał w specyficzny sposób i wskazał dłonią jedno puste krzesło. Rudowłosa powoli i trochę się garbiąc, usiadła na krześle okrakiem, od razu kierując swój wzrok w stronę rozmówcy. 

 ◄☼► 
(Starałam się zrobić niedługie ;w;)

Od Eilis cd Lancelota


Długo jeszcze śmiała się, gdy “książę” na białym rumaku odjeżdżał w dal. Udało się jej dzisiaj nawet zobaczyć jego uśmiech, chociaż nie był on zbyt szeroki, a jednak był. Proszę, proszę, a już myślała, że blondyn ma sparaliżowaną twarz i przez to zawsze wygląda tak poważnie. Powoli wrócił do swojej kuźni w momencie, gdy nie mogła już dostrzec białego konia. Powinna mu o tym powiedzieć, gdy znowu się zobaczą. Kobieta już taka była, iż podgryzała innych, ale wiedziała również, że to pomaga. Często uczyła się na błędach, z czego nie powinno się kogoś dogryzać (i często mimo to wciąż to robiła), ale zazwyczaj osoby, które za tym nie przepadały, pojawiały się w kuźni sporadycznie i starały się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego. Szanowała również ich zdanie, więc nie naciskała na rozmowy z nimi poza uprzejmym “dziękuję” i “do widzenia”. Wchodząc do środka i uważając na kota przemykającego jej pomiędzy nogami, uśmiechnęła się delikatnie, czując bijące ciepło z pieca. Ojciec zawsze jej powtarzał, że to serce każdej kuźni więc przykładała do niego bardzo dużo uwagi. Dobrze pamiętała, jak kiedyś go zniszczyła w przypływie goryczy. Zatrzymała się przy wieszaku, zakładając specjalny fartuch z grubej skóry wraz z kieszeniami wypchanymi drobnymi narzędziami potrzebnych jej w pracy. To było zaraz po jednym z kataklizmów. Wzięła głęboki wdech i wydech, po czym zaczęła nucić dobrze sobie znaną piosenkę z dziecięcych lat. Podeszła do kartek rozstawionych na blacie, sprawdzając zamówienia pod postacią rysunków. Robiła wszystko, więc nie były to same zbroje czy miecze. Były tam również dwie łopaty, jakiś kilof i chyba nawet coś na kształt wiaderka. Ciekawiło ją, co by powiedział jej na to tato. Uśmiechnęła się szerzej kącikiem ust, nie przestając przy tym nucić. Przecież On zawsze robił tylko “poważne” rzeczy. Rozdmuchała miechem trochę bardziej palenisko, postanawiając zabrać się najpierw za łopatę.
Pracując, zaczęła myśleć o tej kolacji w Sali Wspólnej. Wiedziała (chyba) o istnieniu takowej, ale jakoś nigdy tam nie zawitała. Właściwie jak do samego głównego budynku Gildii. Zawsze znajdowała dobre wytłumaczenie, aby tam nie przychodzić typu “daj mi spokój” albo “nie”, ale teraz pierwszy raz chyba chciała tam pójść i zobaczyć co się tam właściwie dzieje. Wolała oczywiście swoją kuźnię i towarzystwo Żara. Tutaj mogła chodzić w swoim grubym fartuchu, umazana na twarzy przy przyjemnym towarzystwie ciepła. Czy jeśli idzie do Sali Wspólnej, to musi ubrać się jakoś specjalnie? Czy Lancelot myśli, że przyjdzie w sukience? Zaśmiała się pod nosem do własnego wyobrażenia siebie samej w sukience ciągnącej się po ziemi za nią. Matka na pewno byłaby z tego powodu zadowolona jak z niczego do tej pory. Rudowłosa jednak nie lubiła takich przewiewnych szat, w których nie można normalnie usiąść. Zdecydowanie to nie było dla niej. Wieczór powoli nadchodził, a im bliżej było kolacji tym bardziej Eilis łapała się na myśleniu, iż to chyba nie był zbyt dobry pomysł. Również nikt nie kazał jej przychodzić, a była to raczej luźna propozycja ze strony blondyna więc mogła nie przyjść, nieprawdaż? Westchnęła głośno, przechodząc obok kocura, który miauknął głośno. Ukucnęła obok niego i pogłaskała po prężącym się grzbiecie. 
- Ja też Żar. Ja też. - uśmiechnęła się delikatnie na jego kolejne miauknięcie i wstała z cichym sapnięciem. Odwiesiła swój fartuch na wieszaku, poklepując go parę razy. Piec był już zgaszony od pół godziny, jednak jakoś nie potrafiła się stąd ruszyć, bo to w końcu było jej miejsce, nieprawdaż? Tutaj należała. Prychnęła i wyszła z warsztatu, wypuszczając jednocześnie futrzastego przyjaciela przed sobą. Przed pójściem na Salę Wspólną (nawet w głowie wymawiała nazwę z dużych liter- pięknie) musiała sobie przypomnieć, o której była podawana tam kolacja. Często do późna w nocy przesiadywała w swojej kuźni, więc nie miała okazji być na tym późnym posiłku w sali ze wszystkimi innymi. Mogło to być ciekawe, chociaż nie stawiała swoich marzeń zbyt wysoko. Pamiętała o tym, że jest “prosta” co wiele osób już jej powiedziała i co właściwie w ogóle jej nie przeszkadzało. Stojąc przed wielkimi drzwiami do tej szczególnej sali, jeszcze była myślami przy swoim młocie i przy tym, czy aby na pewno zrobiła dzisiaj wystarczająco dużo. Jeśli chodziło o pracę, była w stosunku do siebie strasznie wymagająca dlatego też kończenie tak wcześnie nie było czymś typowym. Oczywiście były takie dni, kiedy po prostu nie miała co robić, ale wtedy zazwyczaj przychodził dla przykładu taki Lancelot z milionem rzeczy do sprawdzenia lub naprawienia. Uśmiechając się do tej myśli, pchnęła drzwi i dziarskim krokiem weszła do środka, niemalże od razu szukając wzrokiem rycerza tym razem bez swego białego rumaka. Chociaż znając go, nie zdziwiłaby się, gdyby był tutaj razem z nim. Dojrzała i go całkiem łatwo, gdyż siedział również z tym całym Aaronem. Dużo o nim słyszała i rzeczywiście wyglądał jak bandyta-pirat. Podniosła dłoń w geście przywitania i pomyślała, że jeśli będzie źle to na koniec kopnie blondyna w jego cztery litery, to wtedy będą kwita. Gdy dojrzała jego wzrok próbowała dojrzeć w nich cień zdziwienia czy też niedowierzania może nawet oburzenia, lecz nic takiego nie dostrzegła. Podeszła do nich powoli i odezwała się pierwsza, wyciągając dłoń w stronę mężczyzny o gęstej, czarnej brodzie. 
- Eilis O’Bernei. - po tym, jak mężczyzna uścisnął jej dłoń, dodała z delikatnym uniesieniem kącikiem ust. 
- Kowal. - czuła potrzebę uświadamiania ludzi, iż jest kowalem. Mężczyzna miał pewny uścisk. Taki jakim przypieczętowuje się umowy słowne. Odpowiedział z ciepłym uśmiechem. - Aaron Waynlord, patrol dzienny, do usług. - gdy puściła jego dłoń, usiadła zaraz na krańcu stołu, zupełnie jakby w każdej chwili mogła wyskoczyć stąd i uciec. Spojrzała na Lancelota, a jej uśmiech się poszerzył. Przypomniało się jej o czym, miała mu powiedzieć. - Myślałam dzisiaj o tym, że jednak nie masz sparaliżowanej twarzy. - dojrzała obruszony wzrok blondyna, przez co jakoś od razu się rozluźniła, czując się trochę pewniej. Może to nie był poziom pewności jak w kuźni, ale wystarczający, aby trochę się rozluźnić i przestać tak spinać mięśnie. 

 ◄☼► 
 (Lancelocie - oddaj tego kija)

Od Klemensa cd. Eilis

    Drzewo i trawa zmieniły się. Cała okolica się przekształciła. Klemens rozglądając się mógł zauważyć znajomy las. Podniósł się z miejsca po czym ruszył w kierunku chatki Clarissy. Dawno nie był w domu. Na pewno kobieta się ucieszy. Przeskoczył nad korzeniem nad którym zwykł się przewracać będąc dzieckiem i skręcił za charakterystycznym drzewem. Po niedługim czasie dotarł do ładnego domku skrytego między drzewami. Zauważył praktycznie od razu kobietę która go wychowała. Zbierała jakieś zioła zasadzone przy chatce. Podszedł do niej chcąc ją zaskoczyć jednak jak zwykle zauważyła go zanim podeszła. Już miał się do niej odezwać gdy nagle złapała go za ramiona i zaczęła nim trząść.
- Wstawaj, jeśli nie chcesz zostać mokrą kurą.. psze… pana?
    Czekaj co? Czemu mama miałaby do niego mówić psze pana. Otworzył oczy i pierwsze co ujrzał to kobieca twarz przed sobą. Uniósł dłoń do góry pokazując że się obudził.
- Nie śpię, nie śpię. Możesz przestać.- sięgnął dłonią do kapelusza by go poprawić - No i gdzie podziała się ta piękna pogoda? Jeszcze nie tak dawno świeciło słońce i tylko chciało się wyjść na zewnątrz. - Klemens spojrzał na książkę leżącą obok, podniósł ją i wstał podając dziewczynie dłoń by i jej pomóc.- Ze swojego stanowiska zobaczyłem jak ładnie jest na zewnątrz i nie mogłem się oprzeć by nie spędzić chwilę na zewnątrz. - przeciągnął się - Wiedziałaś może o tym że na wyspach jest taki kwiatek. - otworzył książkę w miejscu gdzie skończył czytać. - Dzięki któremu żuciu mija ból? - wskazał jej palcem ilustrację przedstawiającą pomarańczowy kwiat.
    Kobieta o nieznanym mu jeszcze imieniu zajrzała przez jego ramię do książki, by zobaczyć co jest jej pokazywane. Spróbowała przerwać jego wywód jednak ten przewrócił stronę i zaczął jej opowiadać o kolejnej barwnej roślinie o wyjątkowych właściwościach praktycznie prowadząc ją w stronę najbliższych miejsc siedzących pod zadaszeniem.
- Ach, zapomniałbym. Możesz do mnie mówić Klemens.- uśmiechnął się do niej.