środa, 30 czerwca 2021
Od Cahira cd. Xaviera
niedziela, 27 czerwca 2021
Event - Zapowiedź
Zgłoszenia przyjmujemy do 16 lipca, prosimy zostawiać je jedynie pod tym postem.
Ze względu na charakter tego eventu osoby, które zgłoszą się po tym terminie, nie będą brane pod uwagę w dalszych etapach! Nie będzie również możliwości dołączenia do zabawy już po jej rozpoczęciu.
Dodatkowe informacje i przypomnienia:
Od Sophie cd. Apolonii
piątek, 25 czerwca 2021
Od Antaresa cd. Talluli
Od Isidoro cd. Tadeusza
Od Tassariona CD. Pelagoniji
Cichy, dzwoneczkowy szept wypełnił każdy kąt pomieszczenia, muskając przy okazji wrażliwe, elfie ucho, zimnem owego tonu wyraźnie zaskoczone. Wytrzeszczył oczyska w niespodziewanym niepokoju, uśmiech zbladł, zastąpiony czystą konsternacją. Jedynie ciarki, ta gęsia skórka, która pospiesznie przebiegła przez całą długość poranionych pleców, pozwoliła siwowłosemu upewnić się, iż wcale nie został zamknięty wraz z dziewczynką w groteskowej banieczce przeszywającego niepokoju, gdzie czas wydawał się zatrzymać i jedynym, czego mogli być pewni to ten mrok, dalej wydostający się spomiędzy dziecięcych ustek.
Jasne rzęsy zatrzepotały, zamrugał kilka razy. Wszystko, by jak najszybciej wybudzić się z amoku, w którym pozostawiła go przydługa, dziewczęca obietnica. Mogłoby się wydawać, że zawarł pakt z samym diabłem, chociażby takim przesiadującym w bibliotece, wyrosłym kozłem, niżeli promieniejącą zazwyczaj dzieciną.
— To było — zaczął z lekkim wahaniem — niepokojące. Nie rób tak więcej. — Tassarion zgiął mały palec, również ich drobny układ przypieczętowując. Czerwone patrzały zerknęły w te dziewczynki, jaskrawo zielone niczym jaka trucizna. — Proszę — dodał cichutko, odsuwając wreszcie dłoń od tej drobnej, dziecięcej. Sylweta wampira wystrzeliła ku górze, kiedy ten podniósł się ostatecznie z kucek, które chwilę temu miały pomóc mężczyźnie zrównać się ze wzrostem Pelagoniji. Otrzepał ciemne bryczesy z podłogowego kurzu. — No, to jak? Idziemy?
Zerknął przez ramię, chcąc się upewnić, iż dziewczynka dąży jego krokiem. Niewyraźny, lecz ciepły uśmiech przyozdobił smukłą, elfią twarz. Nie sądził, by z dzisiejszego polowania miało cokolwiek wyjść, w nowym towarzystwie uraczyć się swą kolacją przecież nie mógł i wszystko to nie tylko dla dobra młodej Eternum, która po tak bestialskim widoku mogłaby nie spać kolejne siedem nocy, przechadzając się po gildyjnych korytarzach, kiedy większość wydawała się już dawno znajdować w ciepłych łóżkach, ale i jego własnego – w końcu uciekać mu się z Tirie jeszcze nie widziało, jeszcze trochę chciał się w gildii pogościć. Nie wierzył jednak, że jego prawdziwa natura, jak i depcząca po piętach przeszłość, miały pozwolić mu pozostać w ich niedużej, gildyjnej społeczności.
Smukłe, długie palce objęły zimny metal klamki. Chłód zimy migiem zaatakował stojące przed otwartymi drzwiami sylwety.
— Ubrałaś się ciepło? Ale tak naprawdę ciepło? — zapytał, stawiając pierwszy krok na puchatej powierzchni kłującego swym zimnem, śniegu. — Zachorujesz i będziemy mieć problem. A Irina na pewno uweźmie się akurat na mnie. Ravi mógłby się przypadkiem igłą dziabnąć, zszywając kolejne, paskudne cięcie na ręce Fiony, a to babsko zaraz by do mnie przyleciało, wrzeszcząc, że za głośno oddycham, że mogłem akurat na tę jedną chwilę wstrzymać oddech i może wtedy do żadnego nieszczęścia by nie doszło. — Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, ściągnął siwe brewki. — To, że nie przepadam za jej obiadkami, nie oznacza jeszcze, że jestem odpowiedzialny za każde utrapienie w tym domu, noż do jasnej cho- Znaczy się, motyla noga, motyla noga.
czwartek, 24 czerwca 2021
Od Talluli CD. Ophelosa
— Dobrze już, dobrze, wybaczam — odparła, a słodki głosik czarodziejki, mogłoby się wydawać, iż chowający w sobie usypiający pomruk raźnego strumyka, rozniósł się elegancko po okolicy, docierając nie tylko do uszu młodego blondyna, ale również do tych należących do wszystkich, znajdujących się w pobliskim stadzie, owieczek. Gładka, lewa rączka wskazała na nadbrzeżne, skąpane w promieniach słońca, rogoże, w których postanowił ukryć należący do kobiety, niesforny ręcznik, zdmuchany w zarośla zapewne pod wpływem silniejszego powiewu. Tallulah była przekonana, że sama zostawiła go wraz ze swoimi ubraniami, które posłusznie jednak trzymały się wybranego przez rudogłową miejsca. — O, o tam! Najmocniej cię, mój drogi, przepraszam, teraz musisz przeze mnie chodzić po jakichś chaszczach, ale musiało po prostu, w której chwili mocniej zawiać i tak oto ręcznik mi wcięło. A ja, nieboraczka, nawet tego nie zauważyłam.
Z wyraźnym zainteresowaniem w modrym roku rzetelnie obserwowała poczynania młodego pastucha, wypatrując każdego zgięcia na opalonej skórze, każdego, nagłego drgnięcia wyraźnych, malujących się pod zdecydowanie na chłopaka za dużą koszulą, mięśni. Wyziębione ustka dalej krzywiły się w delikatnym uśmiechu, długie rzęsiska zatrzepotały z dawno wyuczoną gracją, a prawe ramię kryło odkryte piersi, choć zaraz miała się jasnowłosemu ukazać w całej swej szacownej okazałości, odbierając od pastuszka należący do niej ręcznik. Odwróciła ciałko w stronę brzegu i wolnym krokiem ruszyła przed siebie, przedzierając się biodrami przez silne, rzeczne prądy. Przestąpiła z nogi na nogę, zacmokała cichutko. A wszystko to wyczekując, aż blondyn wykona wreszcie powierzone mu przez czarodziejkę zadanie, mimo iż ta znajdowała się już na samej mieliźnie, skąd równie dobrze sama mogła sobie ów ręczniczek sięgnąć.
Blada twarzyczka rudogłowej rozpromieniała, choć mogło się wydawać, iż promienieje już wystarczająco, gdy pastuch wyciągnął w jej stronę dłoń trzymającą należący do Talluli skrawek grubego materiału. Odebrała swoją własność, całkowicie wydostając się na brzeg. Języki zielonych traw połaskotały mokre podeszwy.
— Dziękuję ci, słońce, twa pomoc okazała się nieoceniona — mruknęła, szybko zabierając się za wycieranie wychłodzonej sylwety, na której już dobrą chwilę temu pojawiły się wyraźne ciarki. Westchnęła cichutko. — Miła odmiana, wreszcie prawdziwy dżentelmen. Nie to, co te młokosy, które chowają się o tam, za tym drzewem i podglądają brzydko, myśląc, że ja nie widzę. Ale ja widzę, widzę wszystko. Szkoda, że żaden się nie pofatyguje, by chociaż ręcznik panience podać, no. Dlatego uwierz mi, doceniam, doceniam bardzo. — Przysiadła zaraz obok swych złożonych ubrań, dalej jednak zajmując się dokładnym suszeniem włosów, zupełnie nie obawiając się zimnego spojrzenia mężczyzny. — Ty też z gildii, prawda? Jestem prawie pewna, że gdzieś mi tam mignąłeś, pewnie na stołówce. Ciekawy sobie tu ten przytułek urządziliście, nie ma co.
Od Pelagoniji, CD Tassarion
Obserwowanie reakcji rozmówców zawsze było dla małej Pelci fascynujące. Choć nie wszystkie szczegóły zawsze była w stanie wychwycić, nie wszystkie reakcje oraz spojrzenia rozumiała, to jej zielone ślepia za każdym razem pochłaniały osoby. Wędrowały, dając znać o istnieniu ich spojrzenia swoją intensywnością oraz uwagą, którą poświęcały. W półmroku nie widziała dokładnie mimiki pana Tasia, jej słuch nie był na tyle czuły, żeby dosłyszeć dokładne słowa, zwłaszcza że mężczyzna zdawał się mamrotać bardziej do siebie pod nosem niż do dziecka. Mimo że jej zmysły nie były w stanie uzyskać tych informacji, widziała, że bije się z własnymi myślami. Dlatego czekała cierpliwie w ciszy, pozwalając, żeby sobie uporządkował za i przeciw. Igiełki zima wbijały się w policzki dziewczynki, więc naciągnęła szalik bardziej na twarz, chroniąc je przed chłodem wieczoru. Mrugnęła, powstrzymując ziewnięcie, a kiedy otworzyła oczka, pan Tassarion już zbliżał się do niej z podjętą decyzją, choć jego twarz mówiła, że sam w nią wątpi.
Mała Eternum ożywiła się na jego słowa i choć szalik krył jej uśmiech, po oczach można było odgadnąć, że gości on na jej ustach. Kiwnęła głową na pytanie skrytobójcy, acz najwidoczniej owe krótkie skinięcie nie starczyło mu za zapewnienie, więc sięgnął po drastyczniejsze oraz świętsze metody, żeby być pewnym posłuszeństwa Pel. Oczy dziewczynki delikatnie się rozszerzyły, kiedy wyciągnął przed siebie dłoń w większości zwiniętą w pięść poza małym palcem, który czekał do złożenia przysięgi. Rysy twarzy dziewczynki zmiękły, iskra w jej ekspresji zniknęła, kiedy również wyciągnęła znacznie mniejszą rączkę w jego stronę, żeby przypieczętować obietnicę. Zielone oczy wydawały się być na chwilę w zupełnie innym miejscu.
— To jest nasza obietnica na paluszek, ten najmniejszy. Jeśli jej nie dotrzymasz, to w twym serduszku zamieszka zły duch. To jest nasza obietnica, nie złam jej, bo inaczej twoje serce spotka ten sam los — wymamrotała pod nosem, zginając paluszek i dopełniła świętego rytuału obietnicy. Nie patrzyła wtedy na twarz pana Tasia, tylko na ich dłonie. Dopiero po wypowiedzianych słowach wzrok wrócił do jego ślepi, a energia otaczająca dziewczynkę znów zaczęła żywiej krążyć, iskry wróciły. — Przysięgam, będę grzeczna. — I dla podkreślenia tych słów, odsłoniła na chwilę twarzyczkę, żeby wykonać gest zamykania ust na kłódkę i schowała niewidzialny kluczyk do kieszeni.
Od Pelagoniji, CD Nova
Pelagonija nigdy nie narzekała na brak dobrej zabawy czy zajęcia, ale kiedy biegała po gildiowych korytarzach razem z ciemnowłosą dziewczynką i zagadywała wszystkich gildyjczyków o ważne sprawy, zadając bardzo ważne pytania, czuła się znacznie szczęśliwsza niż przedtem. I znacznie mniej sama niż zazwyczaj. Uśmiech się błąkał na ustach Eternum podczas piętrzenia się propozycji, każdy jej krok był lekki, jakby unosiła się na skrzydłach. Dziewczynki wymieniały tajemnicze spojrzenia oraz uśmieszki, kiedy dorośli próbowali się dowiedzieć, po co im imię, dla kogo, czyżby zaadoptowały jakiegoś pupila? Oczywiście, że nic im nie zdradziły! Wszyscy dorośli mieli jakieś swoje sekrety, nie pozwalali im na rzeczy, to czemu one miałyby się dzielić swoimi tajemnicami? Same też chciały mieć coś od życia.
Czas mijał im szybko, zbyt szybko dla małej Pel, choć uśmiech nie znikał z jej ust, a przygotowania sprawiały obydwu młodym damom mnóstwo radości. Nawet nie wiedziały, kiedy przyszedł wieczór, niebo za oknem przybrało ciemniejsze barwy i zaczęło się stroić w światło księżyca oraz gwiazdy, które mrugały do dziewczynek. Nadeszła pora kolacji, co dobitnie ogłosiło burczenie w ich brzuszkach.
Pelcia uniosła główkę znad swojego dania, kiedy usłyszała zduszony okrzyk Novy, która nachyliła się bardziej w jej stronę, acz wzrok miała utkwiony w przekochanej kucharce. Zdezorientowanie natychmiast przerodziło się w promienny uśmiech, gdy usłyszała propozycję imienia dla ich świeżo zbudowanej bazy. Pokiwała energicznie głową, nie mogąc sobie wyobrazić lepszej nazwy. Choć każdy członek Gildii miał jakiś pomysł, ten wymyślony przez jej współlokatorkę najbardziej się podobał małej Eternum.
— Wtedy na pewno będziemy bezpieczne, bo przecież wszyscy pani Irinki się boją, kiedy się zdenerwuje! Więc może jej gniewna energia przeniesie się na naszą kryjówkę, kiedy jakiś potwór będzie chciał nas zaatakować i nas obroni — wyszeptała z błyszczącymi oczami. — Myślisz, że powinniśmy się tak jak ona uzbroić w chochlę albo drewnianą łyżkę?
Zmarszczyła czółko, zastanawiając się, jak skuteczną bronią są narzędzia kuchenne. Koniec końców Pelcia doszła do wniosku, ze bardzo skutecznymi, skoro w przypadku pani Iriny się sprawdzają. Poczciwa, starsza kobieta miała przecież za sobą lata doświadczenia we władaniu nimi, więc pewnie nawet najstraszniejszy potwór z ciemności by się lękał.
— Myślisz, że powinniśmy zrobić jakiś znak albo banner? Żeby wyglądało jeszcze ładniej!
środa, 23 czerwca 2021
Od Isidoro cd. Inanny
wtorek, 22 czerwca 2021
Od Tassariona CD. Marty
Brak sił. Sił do wymamrotania tego jednego, prostego zdania, do dalszego skupienia, pozwalającego określić, dlaczego wątłe ciałko znalazło się na gildyjnej podłodze, dlaczego rudowłose dziewczę, niezwykle stanem elfa przejęte, kucnęło zaraz obok niego, wciąż próbując wyłapać modrymi oczyskami dwie, krwiste i połyskujące w ciemnościach iskierki. Otaczająca Tassariona rzeczywistość wydała się w tym momencie jedynie niewyraźnym snem. I potrzebował dłuższej chwili, by wspomnienia ponownie zaatakowały umęczony, wampirzy umysł, sprawnie białowłosemu przypominając, iż nie jest to pierwszy taki raz. Postać kostuchy nieraz muskała kościstą dłonią ostre, elfie poliki, cichym szeptem wabiąc w swe zimne objęcia.
Zadrżał pod obcym dotykiem – choć wiedział, że nie należy on do mrocznej, zagrażającej jego życiu, istoty – tak ciepłym w porównaniu do jego własnego, do lodowatego jestestwa, którym mógł się szczycić od ponad to dwóch wieków. Spracowane, dziewczęce paluszki wylądowały na tassarionowej buziuchnie, łaskocząc dotykiem szramę na bladym policzku, wciąż nie do końca wygojoną, wciąż elfie lico brzydko oszpecającą. Uniósł spojrzenie, a czerwone ślepka wylądowały wreszcie na koralowych, wykrzywionych w ciepłym uśmiechu, ustkach, by zaraz zerknąć prosto w te modre oczęta, błyskające w mroku tak charakterystyczną dla nich, przyjemną czułością. Pokręcił głową w poddańczym geście. Nie mógł dalej uciekać, jak i nie mógł dłużej łgać, z tak niezwykłą łatwością pozwalając, by kolejne kłamstwa opuszczały wampirzą krtań.
Wargi uchyliły się ostatkami sił, torując drogę słowom, które nigdy nie nadeszły. Nie miał nic więcej do powiedzenia, nic do dodania, kiedy słodki głosik rudogłowej odbijał się od ścian pustego korytarza, ani na moment nie pozwalając ciszy wygodnie rozciągnąć się na wszystkie strony pochłoniętego mrokiem nocy, budynku. Może i dobrze. Może i dobrze, że tych ostatnich chwil w błogiej nieświadomości nie musieli spędzać w kompletnej głuszy, milcząco wyczekując momentu, w którym pierwsze z nich zdecyduje się na jakikolwiek ruch.
Palce mężczyzny zacisnęły się nieco mocniej na tych Marty, niby to ostatnia kotwica trzymająca Tassariona przy zdrowych zmysłach, znękany umysł przy resztkach przytomności i odczekał dłuższą chwilę, cały czas zbierając się na ten jeden prosty, a jednak tak wiele od niego wymagający, gest. Szrama pod piersią paliła coraz mocniej, wbijając w blady tors kolejne szpile nieznośnego bólu. A Marta próbowała jedynie pomóc. Chciała jedynie pomóc. Elf nie sądził jednak, by po odsłonięciu tych pięciu, pozbawionych krwi dziursk, by po tym, jak w odłamkach pękniętego lustra dostrzeże tylko i wyłącznie swe własne, rumiane oblicze, faktycznie miała przy nim pozostać, jakkolwiek starając się uwolnić białowłosego od tych przeklętych boleści.
Powieki opadły na krasne ślepka, gdy na bladym czole pojawiły się trzy, brzydkie zmarszczki, tak bardzo niepasujące do szczupłej, szlachetnej twarzyczki elfa. Rozluźnił lewą dłoń, tą samą, którą chronił jeszcze przed chwilą swój przebrzydły sekret, całkowicie poddając się ostrożnym ruchom towarzyszącego mu dziewczęcia. I zrobiła to – odsunęła wampirzą rękę z tak charakterystyczną dla rudogłowej subtelnością. Z ciepłem i słodyczą, którą tak bardzo obawiał się stracić, a która miała odejść w zapomnienie wraz z jego nigdy niewypowiedzianą tajemnicą. Odwrócił głowę, czując na swym cielsku przeszywające, dziewczęce spojrzenie, teraz obserwujące jedynie te czerstwe, czarne rany, przypominające śmiercionośne cięcia na wyschłych ciałach truposzy. Ostatecznie wcale się zbytnio od nich nie różnił.
— Przepraszam — odparł krótko ochrypłym, zduszonym głosikiem, w tej chwili nie będąc zwyczajnie w stanie powiedzieć czegoś więcej. Ponownie, tak jak już nieraz, mógł ją jedynie przeprosić. Za te łgarstwa i szarady, którymi karmił niczego nieświadomy, dziewczęcy umysł.
poniedziałek, 21 czerwca 2021
Od Talluli CD. Antaresa
Złapała za ciemny pas, ciasno obwiązując go wokół wąskiej talii, zaraz upewniając się, czy aby na pewno dowiązała do skórzanego rzemienia drobną torebeczkę z zasuszonymi ziołami, jak i bukłak z wodą – tak na wszelki wypadek, gdyby jej nauczycielowi przypadkiem przyszło co do głowy głupiego, bądź gdyby zwyczajnie zdecydował się przekroczyć wyznaczone przez Tallulę granice, o których Antares sam przecież wiedzieć nie mógł. Sprawnie wsunęła na nogi długie kozaki, by zaraz skierować się w stronę drzwi i wreszcie, bez jakiegokolwiek odwracania się za siebie, bez krzty zwątpienia, czy niepewności, wyszła ze swego pokoju, szybkim krokiem kierując się w stronę gildyjnego placu treningowego. Nigdy nie sądziła, że może znaleźć się w tak wielkim niebezpieczeństwie, by lata nauki w defroskiej akademii, spędzone na dokładnym studiowaniu sztuki magicznej, okazały się niewystarczające.
Ciepło wiosennego słońca w chwilę znalazło swe promienie na ostrych policzkach rudogłowej, pozwalając licznym, jasnym piegom wyjść wreszcie na porcelanową twarzyczkę. Różane ustka wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, modre oczyska zatrzymały na soczystej zieleni traw, a zapach porannej rosy połaskotał, równie piegami obsypany, zadarty nosek. I to uczucie, to towarzystwo wszechobecnej w Tirie natury, ta niezwykła wolność, radość z tak małymi rzeczami związana, niezwykle Tallulę w nowej, a od ucieczki z Phale również przeklętej, roli cieszyły. Gdyby tak miast na trening, wybrać się nad wodę w ten niesamowicie słoneczny dzień, kolejne godziny spędzając pod grubą taflą rzeki, gdzie choć na moment mogła poczuć się bezpieczna. Dzisiaj jednak na kąpiel mogła sobie pozwolić co najwyżej wieczorem.
Zrobiła krok w przód, potem jeszcze następny, a zbliżając się z wolna do drewnianej szopy, zaraz poczuła na swej sylwetce bystre spojrzenie rycerza. Westchnęła, niby to z niezadowolenia, a może zwyczajnego rozczarowania. Zatrzymała się, dopiero słysząc krótkie pytanie Antaresa.
— Zawsze — kiwnęła głową, a na bladą twarzyczkę kobiety wstąpił kokieteryjny uśmiech.
Śpiew samotnej kukułki rozniósł się gdzieś za plecami czarodziejki.
Modrakowe ślepia wylądowały na wystawionej przed szopę broni i z wyraźną w spojrzeniu iskierką zainteresowania, pozwoliły Talluli bezpardonowo ominąć sylwetkę rycerza, gnając prosto w stronę błyskających w słońcu ostrzy. Jasna rączka powędrowała do rapierowej rękojeści, unosząc ku niebu smukłą, nie za dużą szpadę, swą jednosieczną głównią nader przypominającą pałasz. Zważyła miecz w dłoni, wyciągnęła w przód dzierżącą broń rękę. Doskonale zdawała sobie sprawę, iż ze swoją siłą, nigdy szczególnie dużą, nie mogła co liczyć na cięższy oręż. Krótkie miecze i rapiery mogły jednak spokojnie czarodziejce starczyć, sama bowiem wiedziała, iż więcej zdziała swą zręcznością oraz kombinatorstwem, niżeli faktyczną krzepą. Na leżące nieopodal sztylety nie zdecydowała się nawet zerknąć. Gardziła bronią skrytobójców, podrzynaczy i złodziejaszków.
— Co myślisz? — spytała, dalej nie odwracając spojrzenia od srebrzystego sztychu.
niedziela, 20 czerwca 2021
Od Tadeusza CD Isidoro
Od Apolonii CD Sophie
Od Inanny CD. Isidoro
Przecisnęła się obok otyłego oficjela, zupełnie na jasnowłosą niezwracającego uwagi, następnie ominęła ubraną skromnie kobietę, najpewniej czyjąś służkę, a na sam koniec wykonała zwinny piruet, nie chcąc przypadkiem zderzyć się z wąsatym mężczyzną, pędzącym w zamyśleniu prosto w kierunku młodej bardki. Chuchnęła lekko ku górze, chcąc jakkolwiek poprawić jasną grzywę, która od całego zamieszania, znalazła się na odkrytym przeważnie czole.
Złote ślepka wylądowały na jaskrawej, czerwonej markizie jednego z kramów, zaraz dostrzegając rozłożone w cieniu, wymyślnie zdobione instrumenty – lutnie z ciemnego drewna mahoniu, czy złocistego klonu, fleciki, mniejsze i większe z wyrzeźbionymi w swej powierzchni kwiecistymi wzorami, wszelkiego rodzaju bębenki, tamburyna oraz cymbałki, a i na złocone trąbki znalazło się miejsce wśród kolorowej wystawy czarująco uśmiechającego się kupca z dorodną szczeciną. Tak więc już miała pognać w stronę muzycznych śliczności, już zrobiła pierwszy krok, już w złotej tęczówce błysnęła ta iskierka dziewczęcej ekscytacji, kiedy po placu rozniosło się donośne, wydostające się zza ściany licznej rzeszy, wołanie. Inanna zatrzymała się w pół kroku, nie zważając na biednego Isidoro, który z impetem wpadł niemalże w jej plecy. Ściągnęła ciemne brewki, zacmokała cichutko. Wykrzykiwane przez nieznajomego słowa zupełnie się bardce nie spodobały.
— Ależ ja jestem spokojna — odparła pewnie, pchając się na sam przód całego zajścia, czując rosnący w klatce piersiowej gniew. Pokiwała głową, samej chcąc upewnić się w swych drobnych kłamstewkach. — Jestem bardzo spokojna i nic się nie denerwuję. — Prześlizgnęła się obok kolejnego jegomościa, tym razem silnie ruchom blondynki się przeciwstawiającego, po czym posłała nieznajomemu gromiące spojrzenie, tym samym ostrzegając każdego, kto znalazł się w jej najbliższym otoczeniu, iż w tej chwili nikt nie powinien przypadkiem spróbować nadepnąć Inannie na odcisk. Poczuła na plecach palący wzrok swego towarzysza, jakkolwiek próbującego dotrzymać jasnowłosej kroku i doskonale zdającego sobie sprawę, do czego miało zaraz właściwie dojść. Nic nie mogło umknąć astromofologowi. Czy jakoś tak.
Zatrzymała się gwałtownie, omijając ostatni rząd gapiów. Uniosła smagłą twarzyczkę, zadzierając przy okazji nosa, by zerknąć prosto w zimne, zielone oraz przepełnione – widocznym najpewniej tylko dla Inanny – jadem tęczówki obcego jegomościa, wykrzykującego kolejne farmazony, przyciągające ku sobie coraz to większe tłumy. Dziewczę skrzyżowało ręce pod drobnymi piersiami, ściągnęło ciemne brewki. I potrzebowała dłuższej chwili, by prócz licznych, pozamykanych w klatkach pawi, grzechotników ze stron jej własnych, potężnych jaszczurów w strachu zmieniających kolory swego umaszczenia, dostrzegła wreszcie uchowanie gdzieś z tyłu stworzenia o wiele niebezpieczniejsze niż warany, czy płowe pumy. Erynie, po trzy w jednym wozie, z wyraźnym trudem próbujące rozpostrzeć zesztywniałe skrzydła, kuroliszek, wpatrujący się nieprzytomnie w zachodzące z wolna słońce, niby to do całego zamieszania już przyzwyczajony, a i ów właściciel tych dziwów, tych egzotyków, znalazł odpowiednio dużo miejsca na znajdujące się za grubą kratą trupojady, w dzikim szale wyciągające swe szpony w stronę całej tej hołoty, tak cudownie nieświadomej i poklaskującej co chwila na kolejne słowa charyzmatycznego zagajacza.
Inanna warknęła ze złości, zrobiła krok w przód. Bo przecież tak się nie godziło robić z niespotykanych stworzeń cyrkowe atrakcje, na wieczność pozamykane w tych przeklętych klatkach, mające wdzięczność swą okazywać za byle ochłap. A młoda bardka przejść obojętnie obok tak wielkiej niesprawiedliwości nie umiała i choćby jej słowa bądź czyny miały się okazać jedynie kolejnym źródłem niepotrzebnych kłopotów, nikt nie był w stanie powstrzymać jasnowłosej przed szybką reakcją. Nóżka powędrowała w górę, sprawnie wspinając się na stojącą nieopodal beczułkę, a kręgosłup zaraz wystrzelił ku niebu, pozwalając Inannie wybić się ponad całe zbiorowisko, z wolna przyciągając uwagę swą drobną osóbką.
— Co to ma wszystko znaczyć? No, pytam się, co? — Wysoki głos bardki rozniósł się po całym placu, migiem przerywając hałas całego zamieszania i pozwalając niezadowolonemu tłumowi zwrócić spojrzenia ku blondynce. Smagłe dłonie powędrowały w stronę wąskich bioder, tam wynajdując odpowiednie miejsce na spoczynek. — Przecież to jakaś niedorzeczność. A może zwykła głupota? Tak niebezpieczne stworzenia w klatkach trzymać, w samym środku miasta. Co, jeśli który ucieknie? Chcemy latającego nad Taewen bazyliszka? Potem wszyscy wielce zdziwieni, skąd się te trupy biorą.
Po zebranej wokół publiczności przeszedł pomruk zwątpienia.
— Zapewniam państwa, że nie ma się czego obawiać. Jeszcze żaden z okazów nie zdołał wydostać się ze swej klatki bez mojego przyzwolenia. — Inanna zerknęła złotą tęczówką w stronę mężczyzny. Wzruszyła ramionami.
— Zawsze musi być ten pierwszy raz, nie? — warknęła z wyraźną w głosie pogardą. — A co z całą resztą? Co z tymi zwierzętami co to poprzywoziliście spoza Iferii, tylko po to, by pozamykać je w klatkach, odebrać im wolność? I tak potem wybieracie się na nasze ziemie, do naszych domów i zamiast nas poznać, miast skromnie skorzystać z naszej otwartości, gościnności, to kradniecie nasze zwierzęta, nasze jedzenie, tradycje. A wszystko to po to, by tutaj, w Iferii zarobić kilka monet na naszej kulturze. Kulturze, którą wyśmiewacie, nazywacie barbarzyńską, choć tak was te nasze dziwy wielce interesują.
Inanna nie miała bladego pojęcia, iż otaczający ją tłum z wolna tracił zainteresowanie jej własnymi mądrościami. A przegniłe pomidory w każdej chwili mogły pójść w ruch.
sobota, 19 czerwca 2021
Od Antaresa do Talluli
Od Leonardo cd Ophelosa
Ophelos był chodzącym wspomnieniem szlacheckiego i rycerskiego archetypu. Miał wszystko, co, w towarzystwie w jakim się kiedyś obracał, było najbardziej pożądane. Nie wiedział, czy koniecznie mu tego zazdrościł. Z pewnością doceniał jednak piękno, które rozlewało się po pozornie przeciętnej, pastuszkowatej sylwetce. Nie był również w stanie przechodzić koło niego obojętnie, gdy świadomość ciasno zawiązanego na żołądku węzła mąciła mu wzrok. Odbierała zmysły. Gdy ciężki, uderzający zapach jego potu wypełniał pomieszczenie i mieszkał w miejscach, w których Ophelos ukradkiem musnął go palcami. Możliwe, że w oczach innych Chryzant nigdy nie był tak pięknym i możliwe, że nawet nie zagarniał sobą przestrzeni w takim stopniu, w jakim wydawało się to Leonardo, młodzieniec jednak głupiał w jego towarzystwie i co najgorsze, najwyraźniej nie miał zamiaru zmądrzeć.
Z rozczarowaniem rozpatrzył to nagłe urwanie kontaktu. Ophelos jednak, mimo błagalnych spojrzeń Leonardo i wyraźnej mowie ciała wskazującej na to, że prosi jeszcze o choć sekundę tej fantazji, o której marzył zdecydowanie zbyt długo, był nieugięty i nawet jeśli zajęło mu to dłuższą chwilę, to w końcu wstał. Obaj wydali z siebie ciche jęknięcie. Jeden prostując zastałe w niewygodnych, wymyślnych pozycjach kości, drugi orientując się, że najbliższa chwila podobna do tej zbyt prędko się nie powtórzy, a ślady i wspomnienia pozostawione przez Chryzanta na jego skórze będą palić go jeszcze długo po rozstaniu. Nie potrafił wyzbyć się z głowy świadomości, że gdy tylko sam wstanie i gdy tylko Ophelos zagoni owce i gdy tylko ich stopy postaną w budynku gildii, na widoku dla wszystkich, ta marna bańka, którą sobie utworzyli, pęknie. Bo wiedział, że będzie tego żałować. Że Ophelos pewnie też będzie żałować. Że obaj postąpili zbyt pochopnie, zbyt prędko, pod wpływem absurdalnej chwili. Że sam odrzuci wszystko, na co przed chwilą się otworzył. Wciąż w końcu się bał. Panicznie obawiał się tego, co w nim żyło i co dokładnie karmił chwilami jak te.
— Sprzeczne sygnały — szeptał rolnik — dajesz, dajesz bardzo sprzeczne sygnały i nie rozumiem. Jak. Jak mam je interpretować.
Minęło tyle lat, a on wciąż czuł, jakby zamiast nareszcie nauczyć się, jak przekazać to, co czuje, brnął coraz bardziej w, jego opinii, bezpieczne cztery ściany własnej, niedostępnej dla innych, świadomości.
Wzrok ostatni raz podążył za sylwetką i oczekiwał pierwszego kroku skierowanego w stronę owiec, który stanowiłby o początku końca. Iluzja rozpłynęła się w powietrzu. Leonardo nagle uznał, że wizja kończącego się powoli dnia nie była taka straszna i zrozumiał, że wręcz się o to ubiegał. Trawa nagle zrobiła się niewygodna, zaczęła drażnić szlachecką skórę, a błoto okazało się rzeczywiście być błotem. Obrzydliwym, brunatnym mułem, którym został oblepiony praktycznie od stóp do głów i okropnym uczuciem, jakie temu towarzyszyło. Komentarz o owczarku stał się nagle raniącym, jakby Ophelos doskonale wiedział o jego sekrecie i wymierzył słowa z równą precyzją, co własne ostrze. Tak, by trafiły dokładnie pod lewe żebro mężczyzny.
W odpowiedzi jedynie pokiwał głową. Starał się otrzepać dłonie z brudu, podczas gdy leniwe kroki blondyna popchnęły go ku owcom. Leonardowe serce, które dotychczas trzymało swoje miejsce tuż pod gardłem chłopca, nagle spadło w odmęty rozwiązanego już żołądka. Pomarańcz powoli zwlekał się z nieba, ustępując miejsca brudnym fioletom, szarościom i mętnemu granatowi. Pozwolił, by nagły powiew wiatru rozkopał skołtunione, brudne włosy i sypnął mu piaskiem po oczach. Pozwolił, by jego dłoń powędrowała otwarta do boku, blokując niechciany kontakt z materią, wszystko zerkając kątem oka na oddalającą się ku owcom sylwetkę.
I zanim mógł wrócić i zanim mógł zaproponować wspólny powrót do gildii i wspólną kolację, bo wiedział, że był głodny, ten uciekł. Znowu. Obawiając się odpowiedzialności, jaką miały pociągnąć za sobą zdarzenia poprzedniego popołudnia, obawiając się poświęceń i obawiając się samego siebie, który koniecznie pragnął wmówić sobie, że to wszystko zwyczajnie go obrzydzało.
— Ja sam ich nie rozumiem. Jeśli mam być szczery. I nie wiem, czy kiedykolwiek je zrozumiem.